sobota, 31 sierpnia 2019

The Pentangle – „Basket of Light”, Sanctuary/BMG, 1969/2001, EU


 
 

The Pentangle, to brytyjski zespół folk rockowy działający w latach 1967-1973, a następnie po reaktywacji w 1981 r. do chwili obecnej. Styl grupy był tak oryginalny, że do jego opisania używano często terminu folk jazzu, czy też określano go jako ludową muzykę barokową. W jego stylu były też elementy bluesa, psychodelii a także średniowiecznej muzyki irlandzkiej. W wykonaniu grupy wszystkie te style harmonijnie się mieszały tworząc nową wspaniałą eklektyczną jakość podkreśloną emocjonalną grą instrumentalistów i delikatnymi wokalizami Jacqui McShee.

W ciągu swej kariery grupa nagrała kilkanaście albumów studyjnych i kilka koncertowych. Najwyżej oceniane są jej płyty z przełomu lat 60. i 70., a zwłaszcza: „The Pentagle” (1968), „Sweet Child” (1968), „Baskert Light” (1969), „Cruel Sister” 1976), „Reflection” (1971) i „Solomon’s Seal” (1972). W ocenie, która z tych płyt jest najlepsza, krytycy i publiczność są zaskakująco zgodni, że to album „Basket of Light”. Płyta ta jest powszechnie uważana nie tylko najlepszy album tego zespołu, ale także jedną z najlepszych w nurcie brytyjskiego folk rocka przełomu lat 60. i 70. XX w.

Nic dziwnego, że album ten ma też najwięcej różnych wydań spośród wszystkich płyt grupy. Do chwili obecnej ukazało się około 67 wydań tego albumu na różnych nośnikach. Po raz pierwszy na płycie winylowej wydała go brytyjska wytwórnia Transatalntic Records w 1969 r. Tego samego roku płytę tę wydano także w USA (Warner Bros, potem wznowienia przez Reprise) i Kanadzie (Reprise Records). W 1970 r. ukazały się: wydanie japońskie i europejskie (oba wydane przez Transatalntic Records). W latach 70. i 80. album ten był wznawiany także w innych krajach, m.in. w RPA, Niemczech, Wenezueli, Włoszech, Hiszpanii i Australii. Większość wydań tego albumu przygotowana została na płytach winylowych.

Po raz pierwszy na płycie CD wydała go niemiecka wytwórnia Line Records specjalizująca się w wydawaniu starych ale klasycznych płyt w 1988 r. Rok później ukazało się kompaktowe wydanie brytyjskie tej płyty przygotowane przez Demon Records. Były to, i nadal pozostają, wydania dość rzadkie i poszukiwane przez kolekcjonerów. Bardziej dostępne dla masowego odbiorcy były dopiero edycje kompaktowe z ostatnich kilkunastu lat, np. głównie wydania europejskie przygotowane przez wytwórnie: Castle Music (2001) i Sanctuary Midline (2006). Wśród tych nowych wydań na pewno wyróżnia się edycja japońska w formacie SHM CD przygotowana przez Transatlantic Records w 2010 r.

Program oryginalnego albumu „Basket Of Light” obejmował 9 utworów skomponowanych wspólnie przez ówczesnych członków zespołu. Ten klasyczny skład tworzyli wówczas: Bert Jansch (gitara, banjo, śpiew), John Renbourn (śpiew, gitara, sitar), Danny Thompson (kontrabas), Terry Cox (perkusja i instrumenty perkusyjne), Jacqui McShee (śpiew). W późniejszych wydaniach kompaktowych do dano do tego alternatywne wersje niektórych utworów i nagrania z B stron singli. Większość utworów na tym albumie ma niecodzienne metra co w połączeniu z niebanalnymi melodiami czyli je dość dalekimi od prostej muzyki pop. Widać też, że muzycy są biegli w opanowaniu swych instrumentów i z łatwością przychodzi im granie mieszanki folku, rocka, doo wop, popu i jazzu. Natomiast wysoki głos Jacqui McShee nadawał piosenkom grupy patosu.

Album otwiera doskonała kompozycja „Light Flight” oparta na rześkim rytmie i wspaniałych przenikających się żeńskich folkowych wokalizach. Nagranie to, pomimo zastosowanego w nim zmiennego metrum wahającego się pomiędzy 5/8, 7/8 a 6/4 stało się nagle wyjątkowo popularne dzięki wykorzystaniu go jako motywu przewodniego w brytyjskim serialu telewizyjnym „Take Thee Girls”. Jest w nim wszystko co było wówczas modne, brytyjskie folkowe korzenie, echa muzyki klasycznej na kontrabasie, indyjskie brzmienia, natchniony śpiew i emocjonalna gra muzyków.

Utwór „Once I Had A Sweetheart” uważa się nie tylko za jeden z najlepszych w karierze tej grupy ale także całego brytyjskiego folk rocka przełomu lat 60. i 70. Piękne harmonie wokalne doskonale współbrzmią tutaj z melodiami wygrywanymi na instrumencie zwanym z angielska glockenspiel czyli na cymbałkach. Aż trudno uwierzyć ile emocji można wydobyć z tak prostego instrumentarium jak tylko umie się na nim grać, a wcześniej skomponować na niego utwór.

Z kolei w nagraniu „Springtime Promises” wiodąca wokaliza jest męska a wyróżniającym się instrumentem jest gitara i sitar. To takie bardzo dobre połączenie jazzu, folku i muzyki dawnej. Elementy każdego z tych stylów wypływają jedne z drugich i wzajemnie się uzupełniają. Sekcja rytmiczna jest precyzyjna ale jednocześnie swingująca.

Delikatna kobieca wokaliza utworu „Lyke-Wake Dirge” sprawia wrażenie jakbyśmy byli świadkami jakiegoś religijnego misterium. Utwór jest wyciszony i ma podniosły nastrój. Przypomina późniejsze natchnione nagrania Dead Can Dance, ale jest bliższy folkowych korzeni.

Pierwszą stronę oryginalnego albumu winylowego pierwotnie kończyło nagranie „Train Song” utrzymane w żywym klimacie mającym odzwierciedlać jazdę pociągiem. Napędza je dość melodia o dość skomplikowanej rytmice będąca doskonałym przykładem wybitnych umiejętności instrumentalnych członków zespołu. W tym nagraniu głos Jacqui McShee jest głównie jeszcze jednym instrumentem.

Drugą stronę albumu otwiera nagranie „Hunting Song” – najdłuższe na płycie, po ponad sześciominutowe. Typowe folkowe brzmienie tego utworu uzupełnia piękny męsko-żeński duet wokalny budujący piękny nastrój tego nagrania. Słuchając go można odnieść wrażenie że cofnęliśmy się w czasie i jesteśmy w jakieś angielskiej knajpie w XIX w., w której gości zabawiają lokalni nieznani ale bardzo dobrzy muzycy.

Utwór „Sally Go Round The Roses” to jedyna obca kompozycja na tym albumie, bo skomponowana przez Abnera B. Spectora (nie ma związku z Philem Spectorem) dla zespołu The Jaynetts. Utwór ma bardziej piosenkowy charakter, stąd nie przypadkiem przypomina nagrania amerykańskiej muzyki doo wop z przełomu lat 50 i 60. XX w.

Zastosowane na początku nagrania „The Cuckoo” brzmienie cymbałków przywodzi na myśl późniejsze utwory Jethro Tull z okresu albumu „Songs From The Wood”, ale już wokaliza Jacqui McShee przywodzi raczej na myśl fokową konkurencję, czyli zespół Fairport Convention. Piękna żeńska linia melodyczna tego utworu nawiązująca do muzyki dawnej ujmuje swym pięknem i może się nie podobać jedynie głuchemu.

Oryginalny album kończyło nagranie „House Carpenter” z wyczuwalnym od początku brzmieniem banjo. To taki brytyjskie country rozpisane na męsko-żeński dwugłos. Utwór ma epicki charakter i nie przypadkowo należy do dłuższych na tym albumie. Zastosowany w jego końcowym fragmencie sitar przywodzi na myśl muzykę indyjską.

Do kompaktowej reedycji tej płyty jaką nabyłem dodano jeszcze cztery inne nagrania. Dwa z nich to dwie alternatywne wersje utworu „Sally Go Round The Roses” oraz dwa nagrania („Cold Mountain”, „I Saw An Angel „) z B stron singli wydanych przez grupę w 1969 r.

Album ten wyróżniał się okładką przedstawiającą grupę podczas koncertów w słynnej londyńskiej Royal Albert Hall, choć zawarte na nim nagrania nie pochodziły z koncertu.

W młodości czytałem o tym zespole i o tej płycie, ale w tamtym czasie nigdy jej nie słyszałem. Kupiłem ją dopiero w 2018 r. w sklepie internetowym w Niemczech po rozsądnej cenie. Nabyłem wydanie europejskie (faktycznie brytyjskie) tego albumu z 2001 r. przygotowane przez koncern BMG i sygnowane przez Sanctuary Records (Castle Music).

sobota, 24 sierpnia 2019

Sam Apple Pie – „Sam Apple Pie”, Angel Air, 1969/2012, EU


 
 
Sam Apple Pie to zespół brytyjski grający blues rocka. Pod wspomnianą nazwą istniał w latach 1969-1975. Później wielokrotnie zmieniał skład oraz nazwę i tak przetrwał do końca lat 70., ale nie nagrał już żadnej nowej płyty. W ciągu swej krótkiej kariery nagrał tylko dwa albumy studyjne: „Sam Apple Pie” (1969) i „East 17” (1973). Szczególnym uznaniem fanów cieszy zwłaszcza pierwszy z nich.

Grupa grała typowego blues rocka z domieszką jazzu i psychodelii. W ten sposób uzyskała brzmienie charakterystyczne dla większości najlepszych brytyjskich zespołów rockowo-bluesowych z przełomu lat 60. i 70. Nie była w niczym gorsza niż np. takie Fleetwood Mac, Colosseum, Savoy Brown czy wielu grup, ale nie odniosła takiego sukcesu jak one, gdyż miała po prostu pecha.

Debiutancki album „Sam Apple Pie” do chwili obecnej miał jedynie 14 wydań na różnych nośnikach. Należy więc go raczej uznać za płytę dość rzadką i trudno dostępną. Pierwotnie na płycie winylowej wydał go brytyjski oddział wytwórni Decca w 1969. W epoce płyta ta ukazała się także we Francji (Disc'Az), Niemczech (Decca) i USA (Sire). Później przez wiele lat nie była wznawiana przez co stała się zapomniana i mało znana. Pamięć o nie odświeżyła dopiero jego włoska reedycja z 1985 r wydana na winylu przez wytwórnię Lion.

Po raz pierwszy na płycie CD album ten wznowiła wytwórnia Repertoire Records dopiero w 2003 r. Potem album ten wznowiono także w Wielkiej Brytanii (Europie) na płycie kompaktowej w 2012 r. (Angel Air) a także w Japonii (Air Mail Archive). W 2017 r. ukazało się też nieoficjalne rosyjskie wydanie tego albumu. Ponadto ukazało się kilka wydań tej płyty na winylu i CD bez daty wznowienia.

Największy udział kompozytorski w postaniu tego albumu miały trzy osoby: wokalista i harmonijkarz Sam Sampson oraz dwaj gitarzyści: Mick Tinkerbell Smith (gitara elektryczna zwykła) oraz Andy „Snakehips” Johnson (gitara slide). Podstawowy skład uzupełniali: Dog Renny (gitara basowa) i Dave Charles (perkusja). W sesji nagraniowej wzięli też udział dodatkowi muzycy: Steve Jolly (gitara), Malcolm Morley (klawesyn elektryczny, fortepian), Andy Clark (fortepian, a także aranżacje), Rex Morris (saksofon tenorowy, flet?).

Za lidera tej grupy należy uznać Sama Sampsona, bo to on wkładał zawsze najwięcej wysiłku w dalsze trwanie tego zespołu. Inżynierami odpowiedzialnym za dźwięk na tym albumie byli: David Grinstead i John Punter, a jego producentami byli: Ian Sippen oaz Peter Shertser.

Na albumie umieszczono dziesięć nagrań, po pięć po każdej stronie pierwotnej płyty winylowej. Wydanie kompaktowe wiernie odtwarza ten układ i nie dodaje do niego żanych nowych nagrań.

Całość otwiera nagranie „Hawk” będące klasycznym blues rockowym utworem w średnim tempie. Widać inspirację muzyków dokonaniami amerykańskiego czarnego bluesa, co uwypuklają solówki gitarowe zwykłe i te grane techniką slide. Nagranie ma żwawy rytm, ale jest też nieco schematyczne.

„Winter Of Love” rozpoczyna się niczym jeden z najlepszych utworów Fleetwood Mac z bluesowego okresu. Utwór napędza piękny i wciągający motyw melodyczny grany techniką slide, a dobra aranżacja sprawia, że wszystkie instrumenty, w tym saksofon, znajdują tutaj miejsce na wybrzmienie. To jedno z tych porywających nagrań, które podoba się od pierwszego przesłuchania i które sprawia, że od razu lubi się twórczość jakiegoś zespołu. Element nostalgii w melodyce tego utworu przywołuje wspomnienie o podobnych w charakterze nagraniach zespołu Steamhammer. Moim zdaniem to najlepsze nagranie na tym albumie i na pewno jedno z ciekawszych w tamtym czasie.

Kompozycja „Stranger” ma bardziej nostalgiczny i spokojny charakter. To piękna bluesowa ballada ze świetnymi klasycznymi partiami na gitarze elektrycznej. Wokalista nie udaje, że jest lepszy niż może śpiewać, ale jego partie są przekonywujące. Całość pięknie dopełnia subtelne brzmienie elektrycznego klawesynu. To łagodne brzmienie jest dalekie od schematów typowego amerykańskiego bluesa i zdecydowanie inspirowane jest także klasyczną muzyką europejską.

Z kolei „Swan Song” (kompozycja Boby Reeda) od pierwszych taktów jest wręcz przesiąknięty brzmieniem tradycyjnego bluesa i przywodzi na myśl nagrania Willie Dixona. Bas jest twardy, gitara ostra, filling czysto bluesowy, ze słyszalnym w tle saksofonem. Wszystko to powinno radować serce miłośnikom bluesa i blues-rocka. Szczególnie zachwyca żywiołowa improwizacja w końcowej części tego utworu.

Pierwszą stronę pierwotnej płyty winylowej kończyło krótkie nagranie „Tiger Man” utrzymane w stylu żywiołowego szybkiego bluesa z wyrazistą partią na gitarze graną techniką slide. W tym wypadku możemy mówić o inspiracji twórczością Elmore’a Jamesa czy innych mistrzów tego stylu gry na gitarze.

Drugą stronę albumu otwierała kompozycja „Something Nation” utrzymana w średnim tempie o żywym charakterze. Utwór napędza prowadzący motyw gitarowy o dość surowym charakterze. W tym wypadku mamy do czynienia z inspiracją typowym rockiem tamtego okresu, a więc blues rockiem i psychodelią. Ogólnie rzecz biorąc utwór ten jest nieco bardziej toporny niż inne nagrania i jest jakby proto hard rockiem.

„Znacznie subtelniejszy jest kolejne nagranie „Sometime Girl” utrzymane w stylistyce bluesowych nagrań zespołu Fleetwood Mac z dominującą rolę gitarzystów, w tym brzmień granych techniką slide. Utwór ma ładną i wciągającą melodię. To zdecydowanie jedno z bardziej przyjemnych w odsłuchu nagrań na tym albumie.

„Uncle Sam's Blues” to typowy niezbyt długi fortepianowy blues w średnim tempie. Miłośnicy klasycznego bluesa ze znaczącymi partiami harmonijki ustnej powinni być zachwyceni tą interpretacją, gdyż sprawia ona wrażenie dosłownie przeniesionej na płytę z jakiegoś baru na Południu USA.

Utwór „Annabelle” od pierwszych sekund ujmuje swym eterycznym brzmieniem tworzonym przez delikatnie grającą sekcję rytmiczną uzupełnioną szybko przez fortepian i wyciszony głos. W połowie utwór nabiera nieco żwawszego tempa dzięki solu gitarowemu i wielogłosowej partii wokalnej. W moim odczuciu fragment ten wyraźnie inspirowany jest podniosłą duchowością psychodelicznego rocka. Po nim następuje powrót do bardziej eterycznego brzmienia. To jedno z ładniejszych nagrań na tej płycie.

Płytę zamyka ponad siedmiominutowa kompozycja „Moonlight Man” dosłownie kojarząca się z ostrymi rockowymi nagraniami The Doors. Bazą utworu jest mocny kołyszący rytm wytwarzany przez perkusję i bas na tle którego ostra gitara improwizuje, harmonijka ustna donośnie gra, a wokalista wyśpiewuje swój tekst. Tutaj dosłownie w każdej sekundzie czuć bluesowy filling podbity rasowym rockiem. W połowie utwór ulega pewnej modyfikacji i przyjmuje charakter improwizacji jazzowo-bluesowej z delikatnym klasycyzującym brzmieniem fletu i saksofonu. Na koniec utwór powraca do swego głównego kołyszącego rockowo-bluesowego motywu melodycznego.

W młodości nigdy nie słyszałem o tym zespole i nagranej przez niego płycie. Po raz pierwszy przeczytałem o niej dopiero w latach 90. w magazynie „Tylko Rock”. Z powodu tego, że w Polsce nie można było kupić tego albumu, stąd przez wiele lat jej nie miałem. Nabyłem ją dopiero w 2017 r. w niemieckim sklepie internetowym w wersji wytwórni Angel Air z 2012 r.

sobota, 17 sierpnia 2019

Heldon – „Heldon IV. Agneta Nilson”, Bureau, 1976/2018, Germany


 
 

Francuski Heldon jest jednym z ważniejszych zespołów w dziejach awangardowej muzyki rockowej. Pomimo doceniania przez krytyków i koneserów zespół ten wciąż pozostaje bardzo mało znany masowej publiczności. A to wszystko za sprawą wyjątkowo trudnego w odbiorze elektronicznego repertuaru, dalekiego o sekwencyjnych rytmów i łatwo przyswajalnych melodii tworzonych np. przez Tangerine Dream czy Klausa Schulze.

Grupa ta istniała zaledwie przez pięć lat (1974-1979), ale w tym czasie zdążyła odcisnąć swe piętno na całej awangardowej muzyce elektronicznej. Jej twórcą, liderem, kompozytorem wszystkich utworów, gitarzystą i kibordzistą był Richard Pinhas. Na co dzień pracownik naukowy Sorbony (obecnie już profesor filozofii), a wieczorami kompozytor niebanalnej awangardowej muzyki elektronicznej. Krytycy określili muzykę tego zespołu jako progresywną zimną futurystyczną elektronikę w stylu ambient. I faktycznie było to bardzo trafne określenie.

Prezentowana tutaj płyta „Agneta Nilsson” ukazała się pierwotnie w 1976 r. i była czwartym z kolei wydawnictwem studyjnym tej grupy. Do chwili obecnej ukazało 15 wersji tego albumu: 8 winylowych, 6 kompaktowych i jedna w postaci plików Flac. Pierwotnie na płycie winylowej wydala go mała niezależna francuska wytwórnia Urus Records, z tego powodu był on bardzo trudno dostępny. W 1978 r. album ten wznowiła w USA mało znana wytwórnia Aural Explorer. Na CD jako pierwsza wznowiła go francuska wytwórnia Spalax dopiero w 1993 r.

Album „Agneta Nilsson” należy do bardziej cenionych w repertuarze Heldon i wyróżnia się dwoma elementami: 1) bardzo charakterystyczną okładką przedstawiającą niemowlę w inkubatorze podłączone do aparatury medycznej wieloma kablami, 2) faktem, że wypełnia go tylko jedna bardzo rozbudowana kompozycja pt. „Perspective” („Perspektywa”) podzielona na kilka części i uzupełniona pod koniec pierwszej strony winylowej płyty niewielkim interludium pt. „Intermède & Bassong”. Jest to album całkowicie instrumentalny, a jego głównym twórcą (kompozytorem i wykonawcą) był Richard Pinhas.

Płytę otwiera kompozycja „Perspective I” („Perwspektywa I”) z dość rozbudowanym podtytułem „(Ou Comment Procède Le Nihilisme Actif)” („Czyli jak działa aktywny nihilizm)”. To dość nieprzyjemny w odbiorze zestaw szumów generowanych elektronicznie spośród których z trudem wydobywa się jakaś uporządkowana melodia. Utwór ten ma ponad dziesięć minut i rozwija się niespiesznie jakby Richard Pinhas chciał przetestować cierpliwość słuchacza. W jego nagraniu lidera wspomógł na mellotronie Philibert Rossi. Pojawia się on dopiero w końcowej sekwencji tej kompozycji lider nadaje jej bardziej ludzi wymiar (ale na zbyt wiele melodii także nie ma co liczyć). Ogólnie muzyka przypomina najbardziej zimne kosmiczne nagrania z wczesnych płyt Tangerine Dream.

Z kolei w „Perspective II” na instrumentach perkusyjnych lidera wspomógł Coco Roussel. W przeciwieństwie do poprzedniej części to nagranie liczy sobie zaledwie nieco ponad trzy minuty. W tym przypadku mamy do czynienia z bardziej konwencjonalną muzyką elektroniczną stworzoną na syntezatorze przypominającą w formie innych klasyków gatunku. Ważnym elementem tej kompozycji są dźwięki instrumentów perkusyjnych tworzących tło dla głównej melodii granej na syntezatorze. W brzmieniu jest ona bliska przedstawicielom space rocka.

Po tym wytchnieniu przechodzimy do utworu „Perspective III (Baader-Meinhof Blues)” [„Perspektywa III (Baader-Meinhof Blues)”]. Utwór od początku wyróżnia się silną motoryką sekwencera na tle której syntezator tworzy swoje zimne melodie. Około drugiej minuty dochodzi do tego dość zadziorna improwizacja gitarowa lidera. Nie ma ona w sobie nic z komercji i charakterem przypomina poszukiwania brzmieniowe Freda Frita z Henry Cow, czy najbardziej odlotowe nagrania King Crimson z połowy lat 70. Nie przypadkiem więc Pinhasa nazywano wówczas niekiedy francuskim Robertem Frippem. Oczywiście w tym wypadku mamy do czynienia z pełni oryginalnym dziełem, za to znacznie mniej komercyjnym niż większość twórczości ówczesnego rocka. Wbrew podtytułowi, utwór ten nie ma nic wspólnego z bluesem.

Po tej kanonadzie syntezatorowego radykalizmu umieszczono trzyminutowy utwór „Intermède & Bassong”. Jego kompozytorem był gitarzysta Michel Ettori, który też wziął udział w jego nagraniu. To jedyne nagranie na tym albumie którego kompozytorem nie był Pinhas. Oprócz ich obu w utworze tym wystąpił także Gerard Prevost na basie. Z powodu tego instrumentarium nagranie to bardziej przypomina typową muzykę rockową, a dokładniej rzecz biorąc jazz rockową w jej najbardziej niekomercyjnej formie. Oczywiście w jego wypadku głównym instrumentem prowadzącym melodię była gitara.

Całą drugą stronę pierwotnego albumu winylowego zajmowała ponad dwudziestojednominutowa kompozycja „Perspective IV”. Rozpoczyna się od dźwięków gitary basowej Alaina Bellaïche grającego przykuwającą uwagę figurę rytmiczną podobną do tej z nagrania „Starless” King Crimson. Jednak szybko do gry wchodzi syntezator Pinhasa nie pozwalający nawet na chwilę zapomnieć czyja to jest kompozycja. Dzięki wzbogaceniu składu o kilku innych muzyków: Coco Roussela (perkusja, instrumenty perkusyjne), Moogi-Le-Mooga (gitara, instrumenty elektroniczne) i Patricka Themistoclesa Gauthiera (syntezator Mooga) ta część „Perspective” ma iście symfoniczny rozmach.

Brzmienie tego utworu przypomina skrzyżowanie syntezatorowych poszukiwań Tangerine Dream, space rocka Hawkwind i progresywnego rocka King Crimson z okresu „Larks Tonques In Aspic”. Wszystko to razem wzięte i przemieszane oraz doprawione dużą dawką eksperymentu stworzyło wyjątkowo oryginalną muzykę. Szczególnie interesująca jest środkowa improwizowana partia tego utworu w której każdy z muzyków ukazuje swe znakomite umiejętności instrumentalne. Nagranie kończy się powrotem do głównego syntezatorowego motywu szaleńczo rozpędzonego z nieustannie doganiającą go sekcją rytmiczną. Uważam, ze w muzyce rockowej jest mało utworów, które dorównują tej kompozycji pod względem nowatorstwa brzmienia.

Nie jest to muzyka łatwa w odbiorze i wszyscy którzy szukają francuskiego King Crimson ze znanymi im już rytmami i miłymi melodiami, raczej nie powinni tej płyty słuchać, bo mogą doznać szoku. Ale jest to na pewno płyta dla tych wszystkich, którzy poszukują w muzyce czegoś oryginalnego nawet za cenę utraty komercyjności. Ale na tym przecież polega sztuka, że dąży się do osiągnięcia czegoś nowego, nawet za cenę poklasku, czy zakładania, iż każdy taki nowy twór będzie w pełni udany. Moim zdaniem dzieło grupy Heldon jest na pewno udane, choć można też odczuwać pewien artystyczny niedosyt, bo coś mogło zostać zrobione (zagrane, skomponowane) lepiej.

Po raz pierwszy przeczytałem o tej płycie w polskiej prasie muzycznej na początku lat 80., ale nie miałem żadnej możliwości, aby posłuchać zawartej na niej muzyki. To było przez wiele lat moim marzeniem. W dobie Internetu to marzenie się jakby już wcześniej spełniło, ale mnie nie zadowalało, bo słuchanie muzyki z MP3 czy przez streaming to dla mnie „lizanie cukru przez szybę”.

Dopiero ostatnio, a dokładniej w 2018 r., udało mi się kupić ten album we wznowieniu niemieckiej wytwórni Bureau B z tegoż roku. W tym wydaniu album ten ma formę digipacka, co nie zbyt mi odpowiada, ale nie miałem wyboru (a ponadto w sklepie gdzie go kupiłem ten szczegół nie był podany). Myślałem że kupuję tę płytę w tradycyjnym pudełku w wersji wytwórni Cuneiform, która by mi bardziej odpowiadała. Ale i tak się cieszę, że wreszcie ją mam.

sobota, 10 sierpnia 2019

Gilgamesh – „Gilgamesh”, Virgin/Charisma/Caroline Records, 1975/2004, Japan


 
 
 
Brytyjski zespół Gilgamesh działał w latach 1972-1978. Jego nazwa nawiązywała do jednego z sumeryjskich władców Gilgamesza żyjącego po koniec pierwszej połowy 3 tys. p.n.e. Tajemniczość tej postaci korespondowała z wyszukaną muzyką jaką zaproponowała grupa. Generalnie rzecz biorąc była to brytyjska odmiana jazz-rocka z elementami rocka progresywnego i muzyki awangardowej. W brzmieniu przypominała ona twórczość zespołów Hatfield and the North, a także Brand X. Z punktu widzenia jazzowego była bardziej łagodną wersją jazz-rocka proponowanego przez Hebie Hancocka i Chicka Coreę w okresie ich największych rynkowych sukcesów w latach 70.

Z powodu powiązań personalnych i podejścia do materii muzycznej zespół Gilgamesh zalicza się go do klasyków brzmienia sceny Canterbury. Tworzący go muzycy nie zyskali uznania masowej publiczności, ale byli cenieni w środowisku. Założycielem i liderem tego zespołu był Alan Gowen grający na instrumentach klawiszowych, stąd nic dziwnego, że to one zdominowały jego brzmienie. Po rozwiązaniu tej grupy wraz z pianistą Davem Stewartem z zespołu Hatfield And Tjhe North założył dwie inne grupy: Soft Head i Soft Heap. Alen Gowen był też kompozytorem większości repertuaru tego albumu przez co jest on nieco nużący.

W okresie swego krótkiego istnienia grupa Gilgamesh wydała tylko dwie płyty długogrające z premierowym materiałem. Obie zawierały muzykę na podobnym wysokim poziomie, ale część fanów i krytyków wyżej ceni ich drugi album pt. „Another Fine Tune You've Got Me Into”. Po latach ukazał się jeszcze jeden album pt. „Arriving Twice” (2000) z nagraniami archiwalnymi.

Do chwili obecnej album "Gilgamesh" miał jedynie dziesięć wydań, z tego większość na płytach CD. Po raz pierwszy na płycie winylowej wydała go wytwórnia Caroline Records w 1975 r. Ukazało się ono tylko w Wielkiej Brytanii. Płyty tej nigdy nie wydano w USA ani w żadnym innym kraju europejskim (nie licząc dwóch nieoficjalnych rosyjskich wydań z lat 2011 i 2015 r.). Z tego powodu album ten wciąż jest stosunkowo mało znany wśród masowej publiczności.

Płytę tę chętnie natomiast wydawano w Japonii. Po raz pierwszy ukazał się on tam w wersji winylowej już w 1980 r, a potem przygotowano jeszcze trzy różne wydania tej płyty na CD (pierwsze z nich ukazało się w 1990 r.). Pozostałe wznowienia na CD były wyłącznie brytyjskie (najbardziej dostępne jest te przygotowane przez Esoteric Recordings w 2011 r.).

Debiutancki album zespołu Gilgamesh jest płytą dobrą, ale na pewno nie wybitną. Nie jest to płyta zbyt długa, bo liczy zaledwie nieco ponad 37 minut. Płyta jest w całości instrumentalna, choć zawiera także kobiecie partie wokalne o charakterze instrumentalnym.

Album otwiera ponad dziesięciominutowa kompozycja „One End More” podzielona na trzy części. Zbudowano ją (podobnie jak muzykę na całym albumie) na delikatnych pasażach instrumentów klawiszowych i fortepianu. Jednak pograć mogą także pozostali instrumentaliści, a zwłaszcza gitarzysta, którego solówki w pewnych partiach decydują o odbiorze tego utworu. Są one nieco wyciszone, ale zawsze niebanalne. Budowa utworu jest dość skomplikowana i na pewno jest daleka od typowej kompozycji rockowej opierającej się na schemacie zwrotka-refren. Za serce ujmuje główny motyw muzyczny, jakby stłumiony, ale o pięknej linii melodycznej. Ciekawie przedstawia się też współbrzmienie gitary i fortepianem.

Eteryczne brzmienie utworu „Lady And Friend” może się podobać fanom delikatnych brzmień zbudowanych na współbrzmieniu gitary basowej i instrumentów klawiszowych, choć nagłe głośne wejście innych instrumentów w jego początkowej partii ma zdecydowanie przebudzający wymiar. Utwór płynie naturalnie, ale jakby nagle się kończy pozostawiając wrażenie lekkiego niedosytu.

Kolejny na albumie utwór „Notwithstanding” pierwotnie kończył pierwszą stronę płyty winylowej. Podobnie do otwierającej płytę kompozycji oparto go na współbrzmieniu instrumentów klawiszowych i na partii gitary solowej i basowej. Uwagę zwracają znakomite free jazzowe improwizacje Alana Gowena i gitarzysty Philla Lee. Utwór staje się jeszcze bardziej interesujący z chwilą wyłamania się, pod jego koniec muzyków, z okowów jazz-rocka i ich śmiałe przejście w rejony brzmień awangardowych.

Utwór „Arriving Twice” to trwająca zaledwie półtorej minuty miniaturka jazzowa na instrumentach klawiszowych. Ciekawa, ale stanowczo za krótka, by w pełni mogła ukazać swe możliwości. W moim odczuciu to jakby szkic lub niedokończony utwór.

Następny na płycie utwór pt.: „Island Of Rhodes / Paper Boat - For Doris / As If Your Eyes Were Open” to kolejna bardziej rozbudowana kompozycja na tym albumie. Niestety, to co poprzednio było ciekawe, czyli improwizacje klawiszy i gitarzysty na tle mocno schowanej sekcji rytmicznej, tym razem nie w pełni przekonuje. Utwór jest nieco nudnawy, ale niektórzy mogą w tej jaz-rockowej rutynie także mogą dostrzec pewien urok. Dopiero pod koniec utwór nabiera bardziej interesującego charakteru za sprawą ożywczego ducha sekcji rytmicznej i ciekawego sola gitarzysty.

„For Absent Friends” to następna miniaturka muzyczna, tym razem zdominowana przez gitary Phila Lee.

Po niej umieszczono kolejną rozbudowaną kompozycję grupy, czyli nagranie pod dość długim tytułem: „We Are All / Someone Else's Food / Jamo And Other Boating Disasters (From The Holiday Of The Same Name). Ten trzyczęściowy utwór rozwija się powoli w stylu charakterystycznym dla grupy, a więc nieco zgaszonego jazz-rocka z dużą ilością instrumentów klawiszowych i wyciszoną gitarą. Pojawiają się zmiany tempa, metrum itp. rzeczy, przez co utwór jest ciekawy, ale też nie odbiega aż tak jakością od innych dłuższych kompozycji z tego albumu.

Album kończy kolejna miniaturka „Just C” tym razem fortepianowa stworzona i zagrana przez lidera.

W sumie to dobry album, ale też nie wybitny. Brak mu po prostu tego czegoś, co decyduje o tym, że dana płyta jest arcydziełem. Muzycy Gilgamesh byli na pewno doskonałymi instrumentalistami i niezłymi kompozytorami, ale ich praca nie wykraczała poza schematy bardziej przystępnego i zmiękczonego klawiszami jazz-rocka. W takim układzie zespół nie mógł liczyć na jakiś nadzwyczajny sukces i po nagraniu jeszcze jednej płyty uległ rozwiązaniu. Pomimo opisanych powyżej wad, uważam, że jest to album godny uwagi jako świadectwo stanu rozwoju brytyjskiego jazz-rocka w połowie lat 70. XX w.

W młodości nigdy nie słyszałem ani też nie czytałem o zespole Gilgamesh. Dowiedziałem się o jego istnieniu dopiero w epoce internetowej, a więc jakieś 18 lat temu. Album ten kupiłem, a raczej odkupiłem jako używany (ale w idealnym stanie) dopiero w ubiegłym roku po dość korzystnej cenie, bo nadarzyła się taka okazja. Dokładniej rzecz biorąc nabyłem japońskie luksusowe wydanie tego albumu w postaci tzw. mni vinyl replica przygotowane w ramach serii Virgin Charisma Paper Sleeve Series przygotowanej przez japoński koncern Thoshiba-EMI Ltd w 2004 r. To piękne wydanie i bardzo starannie odtwarzające wygląd oryginalnego pierwszego winylowego wydania tej płyty.

sobota, 3 sierpnia 2019

Holger Czukay – „On The Way To The Peak Of Normal”, Grönland, 1981/2015, Europe

 
 
 
Holger Czukay, a właściwie Schüring (1938-2017) to niemiecki muzyk, kompozytor i gitarzysta basowy głównie znany jako członek awangardowego zespołu Can. Pierwszą płytę poza macierzystą formacją pt. „Canaxis” nagrał i wydał już w 1969 r. Jednak z powodu tego, że ukazała się ona pod nazwą doraźnie powołanej na tę okoliczność grupy Technical Space Composer's Crew, dlatego wielu nie uważa jej za debiut solowy Czukaya. Nie jest to do końca właściwa kategoryzacja, choć trzeba powiedzieć w nagraniu tego albumu istotną rolę odegrał także Rolf Dammers.

Takich wątpliwości nie można już mieć w wypadku płyty „Movies” wydanej w 1979 r. nagranej przez Czukaya i sygnowanej wyłącznie jego nazwiskiem. W następnych latach muzyk ten nagrał i wydal jeszcze kilkanaście innych płyt solowych zrealizowanych przez niego samodzielnie lub też z pomocą innych muzyków. Zawsze jednak jego kompozycje i jego osobowość były tymi czynnikami, które decydowały o jakości i charakterze muzyki na tych płytach.

Album „On The Way To The Peak Of Normal” jest trzecią płytą solową w jego dorobku (oczywiście licząc go wraz z „Canaxis”). Album ten reprezentuje muzykę eksperymentalną i elektroniczną silnie zakorzenioną w rocku psychodelicznym. To zarazem jedna z kilku najlepszych i najczęściej wznawianych płyt ego artysty.

Jak dotąd album ten miał 19 wydań na różnych nośnikach: 9 wydań na płytach analogowych, 9 wydań na płytach kompaktowych i jedno wydanie w postaci plików FLAC. Pierwotna winylowa wersja tej płyty została wydana przez wytwórnię Welt-Records w 1981 r. Płyta ta ukazała się wówczas równocześnie w Niemczech Zachodnich, macierzystym kraju muzyka, a także w Wielkiej Brytanii. Następnego roku wydano ją także w Japonii (Trio Records). I choć pod względem artystycznym album ten zawierał muzykę na najwyższym poziomie, to jednak z powodu trudniejszego w obiorze niekomercyjnego repertuaru nie znalazł masowego uznania wśród publiczności. Z tego powodu przez kilkanaście kolejnych lat nie był wznawiany.

Po raz pierwszy na CD wznowiła go niemiecka wytwórnia Electrola/EMI ok. 1992 lub wcześniej. Dokładną datę trudno ustalić, bo płyta nie została nią sygnowana, ale na pewno było to na początku lat 90., bo katalog „CD International CD World Reference Guide…” na zimę 1994/1995 już ją wymienia. Ukazały się wówczas dwa wydania tej płyty: niemieckie i angielskie. W przeciwieństwie do późniejszego wydania Spoon Records z 1998 r. nie miały one dodatkowej szpecącej obwódki graficznej na stronie tytułowej okładki. Bardziej dostępna w wersji kompaktowej płyta ta stała się dopiero dzięki wznowieniom dokonanym przez wytwórnię Grönland Records z 2013 i późniejszych lat.

Album „On The Way To The Peak Of Normal” nie jest zbyt długi, bo zawiera jedynie nieco pond 36 minut muzyki. Jednak te znajdujące się na nim pięć utworów, jeden dłuższy i cztery krótsze, zapadają w pamięć już przy pierwszym przesłuchaniu. Nie jest to typowa muzyka awangardowa odstręczająca słuchacza skomplikowaną strukturą, melodyką i rytmiką, a raczej przyjemny w odbiorze, choćby z powodu instrumentarium i podejścia twórcy, miły dla ucha psychodeliczny rock, wciągający słuchacza na coraz to wyższe poziomy samoświadomości.

Wyłącznym kompozytorem muzyki na tym albumie był Holger Czukay. Jedynie w wypadku utworu „Witches’ Multiplication Table” współkompozytorem był przyjaciel muzyka Conny Plank będący znanym twórcą niemieckiej awangardowej muzyki elektronicznej. Holger Czukay grał też na większości użytych w nagraniu tego albumu instrumentów, a były to: gitara basowa, gitara, organy, wokoder, flet, rożek francuski, harmonijka ustna, congi, perkusja. Wykonał też partie wokalne na niego i był jego producentem. W nagraniach wspomogło go kilku innych muzyków, m.in. Jaki Libezeit (były członek Can) na perkusji, Conny Plank na syntezatorze i skrzypcach oraz Jah Wobble na gitarze basowej (znany m.in. ze współpracy z grupą Public Image Ltd). Charakterystyczną oprawę graficzną płyty przedstawiająca nieporadny rysunek dziecięcy przygotowała Eveline Grunwald.

Płytę otwiera słynna suita „Ode To Perfum” niem. „An Das Parfüm” („Oda do perfum”) utrzymana w powolnym tempie, ale od pierwszych taktów bardzo wciągająca słuchacza onirycznym nastrojem i frapująca subtelną melodyką. Ten niecodzienny utwór przenosi nas w świat nowych brzmień, bliskich ambientu, ale ambientem w ścisłym rozumieniu nie będących. W miarę jak utwór rozwija się na bazie delikatnego podkładu basowo-perkusyjnego zostajemy wciągnięci w zmysłowy świat onirycznej muzyki będącej emanacją zapachów perfum. Solówki gitarowe lidera są delikatne i czyste, bez zbędnego nadęcia i ekwilibrystyki, ale i tak potrafią przykuć uwagę słuchacza. W środkowej partii utworu pojawiają się sola na rożku francuskim i dźwięki zniekształcone wokoderem. Suita wyróżnia się, spośród innych tego rodzaju utworów, prostotą formy i jest dowodem na to, że nie trzeba dziwaczyć, aby stworzyć godne uwagi dłuższe i bardziej skomplikowane niż piosenka dzieło muzyczne.

Drugą stronę pierwotnej płyty winylowej otwierał utwór tytułowy „On The Way To The Peak Of Normal” (niem. „Auf Dem Weg Zum Gipfel Von Normal”). Nagranie to liczy ponad siedem minut i jest drugą pod względem długości kompozycją na tym albumie. Także ten utwór ma stonowany charakter. Rozpoczyna się od eterycznej gry na sekcji rytmicznej na tle której słyszymy szeptane wokalizy i improwizacje różnych instrumentów. Gra perkusji z biegiem czasu przypomina odgłosy wydawane przez pociągi parowe, a wokal staje się coraz głośniejszy i niepokojący, ale nie przekracza granicy głośnego szeptu i intrygującego gwizdu.

Kompozycja „Witches' Multiplication Table” (niem. „Hexeneinmaleinsmaleins”) rozpoczyna się od melodeklamacyjnej partii wokalnej i subtelną grą sekcji rytmicznej w podkładzie. Jednak rytm utworu nie jest prosty przez co nagranie to może wydawać się nieco mniej przystępne. Solówki na rogu francuskim zbliżają jego brzmienie do jazzu, ale nie ma w nim synkopy, więc na pewno jazzem ten utwór nie jest.

„Two Bass Shuffle” to najkrótszy i najbardziej tradycyjny utwór na płycie. Zgodnie z tytułem to gównie pokaz możliwości gry na basie i perkusji lidera. W sumie to taka miniaturowa improwizacja na tych instrumentach, ale utrzymana w konwencji brzmieniowej całości albumu.

Płytę zamyka utwór „Hiss 'n' Listen” (niem” Rauschen Und Lauschen”) będący powrotem do bardziej eksperymentalnego grania. Rozpoczyna się od melodeklamacji oraz nie linearnej gry sekcji rytmicznej (wyeksponowany bass Wobble’a) na tle której lider prowadzi niekonwencjonalne improwizacje słowno-muzyczne z wykorzystaniem dodatkowych dźwięków np. przetworzonych odgłosów radiowych.

Ogólnie rzecz biorąc muzyka na tej płycie ma niebanalną strukturę, rytmikę i melodykę daleką od tradycyjnie pojmowanego rocka. Moim zdaniem, to bardzo udany eksperyment artystyczny polegający na poszukiwaniu nowych brzmień. Raczej nie ma co tutaj liczyć na skoczne rytmy i łatwe do przyswojenia refreny. To raczej muzyka kontemplacyjna zbudowana na bazie poszukiwań elektronicznych, ale bliska duchowi dawnego psychodelicznego rocka.

Po raz pierwszy przeczytałem o tej płycie przy okazji jej recenzji w magazynie „Razem” na początku lat 80. Od pierwszej chwili wiedziałem, że to płyta dla mnie, ale na jej przesłuchanie i zakup musiałem poczekać ponad 30 lat. Ta zwłoka wynikała z tego, że zawsze była to płyta trudno osiągalna, a przez to była dla mnie niedostępna lub za droga. Kupiłem ją dopiero w 2016 r. za rozsądną cenę w niemieckim sklepie internetowym. Nabyłem wersję tego albumu wznowioną w Europie przez wytwórnię Grönland Records w 2015 r. w formie digipacka. Na szczęście w tym wydaniu przywrócono oryginalną okładkę, a dźwięku nie skalano wrzodem loudness war.

To raczej dość rzadka płyta i dość trudna muzyka, choć o wiele bardziej przystępna niż znaczna część twórczości grupy Can, czy innych awangardzistów. Jeżeli niektóre dzieła muzyki rockowej są sztuką, to materiał stworzony przez Holgera Czukaya na tym albumie jest nią na pewno. Ale też nie jest t płyta dla każdego, choć jest o wiele przystępniejsza niż inne działa awangardzistów.

Omega, Élő Omega Kisstadion ’79, Grund Records, 1979 / 2022, Hungary

  Najbardziej pamięta się to, co człowieka spotkało po raz pierwszy w życiu. Z tego powodu fani muzyki bardzo dobrze  pamiętają swą pierwszą...