sobota, 22 lutego 2020

Vanilla Fudge – „Renaissance”, Repertoire, 1968/1991, Germany

 
 

Vanilla Fudge, to zespół amerykański pierwotnie działający w latach 1967-1970. Później kilkukrotnie się reaktywował w latach: 1982-1984, 1987-1988, 1991. Począwszy od ponownego wskrzeszenia w 1999 r. działa do chwili obecnej. Jak sami o sobie piszą byli jedną z pierwszych amerykańskich grup, które wprowadziły do muzyki psychodelicznej cięższe rockowe brzmienia tworząc podwaliny pod nowy gatunek muzyczny, który ostatecznie przekształcił się w hard rock a potem w heavy metal.

Grupa powstała w 1967 r. na bazie lokalnego zespołu The Electric Pigeons (Elektryczne Gołębie), który powstał w 1965 r. w nowojorskiej dzielnicy Long Island, ale szybko skrócił nazwę do The Pigeons. Ten ostatni wyłonił się z kolei z grupy Rick Martin & The Showmen wzorującego się na zespole The Rascals (The Young Rascals) i The Vagrants (w którym grał Lesie West znany potem z hard rockowego Mountain). Ponadto muzycy grupy zafascynowani byli twórczością The Beatles, co w pełni uwypukliło się na ich debiutanckiej płycie na której przedstawili przeróbki jej utworów. Pierwotnymi założycielami grupy byli: Mark Stein (wokalista i organista) oraz Tim Bogert (basista i wokalista). Z biegiem czasu dołączyli do nich Vince Martell (gitarzysta i wokalista) oraz Carmine Appice (perkusista i wokalista). W ten sposób ukształtował się klasyczny skład Vanilla Fudge, a wraz z nim typowe dla wschodniego Wybrzeża brzmienie amerykańskiej muzyki rockowej.

Nazwa zespołu wzięła z przymusu zmiany, gdyż szef wytwórni Atlantic nadzorujące także podwytwórnię Atco, z którą grupa podpisała umowę, nie chciał zaakceptować nazwy The Pigeons. Vanilla Fudge, to w dosłownym tłumaczeniu „Waniliowe Lody” bardzo popularne w USA. Ale jest to tylko powierzchowne skojarzenie, gdyż faktycznie nazwa grupy pochodziła od pieszczotliwej nazwy jednej ze znanych grupie dziewczyn pracujących w klubach, gdzie grała.

W początkowym okresie swego istnienia grupa zarządzana była przez Phillipa Basile’a, jednego z członków rodziny Lucchese, znanej przestępczych interesów w ówczesnym nowojorskim półświatku. Nie przynosiło to zespołowi najlepszej opinii, ale umożliwiało występy w popularnych klubach w Nowym Jorku. Z kolei producentem jej pierwszych płyt był George „Shadow” Morton specjalizujący się w produkcji i pisaniu mrocznych piosenek dla grup popowych takich jak The Shangri-Las (potem był producentem m.in. Janis Ian). Zachęcony przez Basile’a, Morton udał się na jeden z wczesnych koncertów klubowych The Pigeons i zauroczony nim załatwił mu kontrakt z wytwórnią Atco.

Zespół tworzył muzykę w stylu psychodelicznego i acid rocka w oparciu o przeróbki cudzych utworów, ale zaśpiewane i zagrane w zdecydowanie bardziej wolnym tempie z nawiązującymi do gospel dramatycznymi partiami wokalnymi. Dzięki wprowadzeniu w swej muzyce mocno zaakcentowanych partii organów i basu wzmocnionych dodatkowo perkusją uważany jest za jednego z protoplastów hard rocka. Styl ich  muzyki określa też jako heavy psychodelię czy też jako psychodeliczny rock symfoniczny - jak określali swoją twórczość sami muzycy.

Wszystkie te oryginalne wówczas elementy jego twórczości w pełni uzewnętrzniły się już na debiutanckim albumie grupy „Vanilla Fudge” wydanym w 1967 r. To z niego pochodził największy singlowy przebój grupy „You Keep Me Hangin ‘On” skomponowany przez spółkę autorską braci Briana i Edwarda Hollanda i Lamonta Dozier (czarnoskórzy kompozytorzy), a najbardziej znany z wersji The Supremes z 1966 r. Z opisanych powyżej względów, grupa ta uważana jest za jedną z ważniejszych w historii rocka i ma stałe miejsce we wszystkich liczących się encyklopediach rockowych.

Z drugiej strony zespół ten uważany jest za typowy przykład grupy jednej płyty. Tą płytą jest właśnie wspominany powyżej debiutancki album złożony w całości z interpretacji cudzych kompozycji. Podobny charakter miały inne albumy tego zespołu wydane w klasycznym okresie. Z tego powodu niektóry mogą postrzegać Vanilla Fudge za grupę mało oryginalną. Jednak ta ocena jest nie do końca sprawiedliwa i prawdziwa, bo grupa ta nagrała także wiele innych płyt, przeważnie gorszych, ale też jedną, co najmniej tak samo dobrą jak debiut, a może nawet lepszą, bo prawie w pełni autorską. Oczywiście mam tutaj na myśli jej trzeci album pt. „Renaissance” wydany połowie 1968 r. a poprzedzony mniej udaną płytą „The Beat Goes On” pochodzącą z lutego tego samego roku.

Album „Renaissance” określany jest też niekiedy jako jedno z popowych arcydzieł końca lat 60. a także jeden z najważniejszych albumów wyprodukowanych po „Sgt. Pepper”. Niestety, obecnie te określenia należą już raczej do historii, a z młodszego pokolenia mało kto zna tę płytę. Album ten był trzecią płytą studyjną Vanilla Fudge. Ukazała się ona 14 VI 1968 r. (inne źródła mówią o lipcu). W tymże roku album ten doszedł do 20 miejsca na liście sprzedaży magazynu Billboard, co biorąc pod uwagę repertuar płyty, było dość dużym sukcesem.

Jak dotąd album ten miał ok. 50 wydań na różnych nośnikach, z czego 39 na płytach winylowych, 5 na płytach kompaktowych, 2 na taśmach szpulowych, 2 na kasetach magnetofonowych, jedno w systemie kaset 8-Trk, jedno w systemie 4 Trk. Dwa spośród tych wydań miały charakter nieoficjalny (piracki): jedno na winylu oraz jedno kompaktowe.

Pierwotnie na płycie winylowej wydała ją w 1968 r. wytwórnia Atco powiązana z koncernem Atlantic. W chwili wydania był to dość popularny album, gdyż obok Stanów Zjednoczonych ukazał się także w Kanadzie, Wielkiej Brytanii, Niemczech Zachodnich, Francji, Włoszech, Australii, Nowej Zelandii, a nawet w Republice Południowej Afryki. Następnego roku ponownie wydano go w Niemczech Zachodnich i Japonii. Z biegiem czasu popularność tej płyty jednak słabła, w pierwszej połowie lat 70. wznowiono ją w różnych krajach jeszcze kilka razy (1970, 1973 i 1974). W drugiej połowie tej dekady zaczęto ją wydawać w ramach oficjalnych, ale tanich serii, prezentujących zapomnianych klasyków rocka, ale w zmienionej okładce. W latach 80. nie wydano jej już ani razu.

Po raz pierwszy na CD wydała ją niemiecka wytwórnia Repertoire (opisywane tutaj wydanie) w 1991 r. Na jego bazie w 1998 r. wyprodukowano nieoficjalne wydanie rosyjskie. Tego samego roku ukazało się też nowe wydanie kompaktowe firmowane przez wytwórnię Sundazed Music (później wznowione), a w 2011 r. album został też wydany przez japoński oddział Atco. Jak więc widać płyta ta nie ma zbyt wielu wydań na nośniku kompaktowym, a przez to jest mniej znana niż debiut i znacząco niedoceniana.

Pierwotny album obejmował siedem utworów, cztery po stronie pierwszej i trzy po stronie drugiej oryginalnego winyla. W pięciu wypadkach były to kompozycje autorstwa członków Vanilla Fudge, a w dwóch przeróbki utworów innych autorów. Są one jednak tak bardzo zmienione, że praktycznie nie mają prawie nic wspólnego z oryginałami.

Album otwiera kompozycja „The Sky Cried - When I Was A Boy” („Niebo płakało, gdy byłem chłopcem”) autorstwa Steina i Boggerta. To najdłuższy utwór na pierwszej stronie oryginalnego winyla. Rozpoczyna się o cichego intro na gitarze i organach, ale szybko przechodzi do pełnego patosu uderzenia organów przy akompaniamencie basu i perkusji, dodatkowo spotęgowanego przez pełną pasji partię wokalną. Dalsza część utworu to dość swobodna, ale surowa organowo-gitarowa improwizacja o hard rockowym charakterze.

„Thoughts” („Myśli”) to kompozycja Martella o bardziej popowym charakterze. To całkiem przyjemna psychodeliczna piosenka, ale oczywiście także dość melodramatyczna i przesączona brzmieniem gitary i organów. Powtarzany refren i bardziej łagodne fragmenty sprawiają, ze słucha się tego prawie jak przeboju. Tekst opowiada o niekończących się myślach i marzeniach do bliżej nieznanej ukochanej, o zagubieniu w ciszy jej westchnień, a także o zatraconych echach świata i sięganiu do jej dłoni oraz wspólnej wspinaczce do Nieba.

Utwór „Paradise” („Raj”) autorstwa Appice’a i Steina zbudowany jest na zasadzie przeciwieństwa fragmentów cichych i głośniejszych. Rozpoczyna się od delikatnego organowo chóralnego wstępu, ale szybko przechodzi do patetycznej partii wokalnej której towarzyszy potężne organowo-gitarowe brzmienie. Jednak już po chwili znowu jest fragment cichy z dzwonami i uduchowionym śpiewem całego zespołu. Tekst utworu mówi o raju, który jest miłością i znajduje się w sercu, który jest malarzem tworzącym obraz, który gorącym piaskiem w ciepły dzień, który jest bryzą wody w tropiku, jest ciepłym dniem, sensem twego co kochasz, wreszcie pokojem wszędzie na świecie. To faktycznie tekst godny hipisów i ery psychodelicznej.

Nagranie „That's What Makes A Man („To co czyni człowieka”) autorstwa Steina to od pierwszych taktów rasowa i bardzo rytmiczna kompozycja rockowa. Utwór bazuje na wielogłosowych partiach wokalnych wzmocnionych mocnymi organowo-gitarowymi klinami. Całość jest dość melodyjna i wpada w ucho, słychać też w niej echa muzyki klasycznej. Ale to oczywiście dość mocna kompozycja rockowa, więc miłośnicy popu raczej nie mają na co liczyć.

Drugą stronę płyty otwiera kompozycja „The Spell That Comes After” („Zaklęcie nadchodzi później”) autorstwa amerykańskiej autorki tekstów i piosenkarki Essry Mohawk, a właściwie Sandry Hurrwitz (protegowana Franka Zappy). To nagranie pełne stopniowo narastające wokalnej i instrumentalnej pasji, bardzo zbliżone charakterem do innych przeróbek zespołu znanych z okresu debiutu. Doskonale wręcz proporcje pomiędzy melodramatycznym śpiewem, ciszą i instrumentalnymi, głównie organowymi i gitarowymi kaskadami, czynią z niego jedno z ciekawszych nagrań na tym albumie.

Następujące po nim utwór „Faceless People” („Ludzie bez twarzy”), to kompozycja perkusisty Carmina Appice’a. Utwór ma ciekawą i niebanalną formę nawiązującą do muzyki klasycznej, ale oczywiście dominują w nim organowo-gitarowe pasaże. Wyróżnia się dość ostra hard rockowa solówka gitarowa, a także podniosły charakter głównej partii wokalnej wzmocnionej w wielogłosie.

Oryginalny album kończył rozbudowany utwór „Season Of The Witch” („Pora czarownic”) będący swobodną kompilacją kompozycji D. Leitcha (Donovana), a w końcowej partii fragmentów tekstu wspomnianej już E. Mohawk. To zarazem najdłuższa, najbardziej ponura, ale też najbardziej przejmująca kompozycja na tym albumie. W moim odczuciu to jedno z najważniejszych nagrań nie tylko Vanilla Fudge, ale także całej muzyki rockowej. Utwór utrzymany jest w powolnym tempie, a muzycznie i wokalnie reprezentuje coś w rodzaju pieśni żałobnej. Na tle powolnego perkusyjno-gitarowego podkładu słychać wyjątkowo przygnębiające frazy organów na tle których umęczony głos wyśpiewuje, czy raczej w dużej części recytuje apokaliptyczne przesłanie. W sumie mamy tutaj pełen przegląd możliwości wokalnych: od szeptu, po krzyk.
Niejednoznaczny tekst opowiada o spojrzeniu za okno i przez ramię, gdzie widzi się różnych ludzi, ale także dwa króliki biegnące w rowie. To wszystko wydaje się podmiotowi lirycznemu bardzo dziwne. Z żalem też stwierdza, że hipisi nabijają kasę bogaczom, co jest przenośnią powolnego umieranie ideałów „dzieci kwiatów”. Podmiot liryczny widzi to z perspektywy życia w tytułowej porze czarownic (lub sezonie czarownic). Obserwuje też swoją samotność w morzu krwi, jest mu zimno i wzywa na pomoc matkę. W sumie to dramatyczne wyznanie Kogoś, kto stoi w obliczu śmierci i boi się tego, co dalej. Mało jest utworów tak przejmujących ale i przygnębiających jak to nagranie. Raczej nie powinno się go słuchać w złym nastroju, bo depresja gwarantowana.

W wersji kompaktowej dodano jeszcze trzy nowe utwory: You Keep Me Hanging On” autorstwa braci Holland i Doziera w wersji z singla, oraz utwory: „Come By Day Come By Night” autorstwa Marka Steina i „People” autorstwa całego zespołu. To pierwsze, to skrócona wersja utworu zamieszczonego pierwotnie w dłuższej wersji na debiutanckim albumie, a dwa następne, to poprawne, choć nie rewelacyjne, kompozycje członków zespołu. Oba bliższe tradycyjne rozumianej piosence psychodelicznej niż reszta płyty (pierwsze z nich jest lepsze).

Po wydaniu tego albumu pierwotny skład zespołu nagrał jeszcze dwie płyty: „Near The Beginning” (1969) i „Rock & Rol” (1969) po czym się rozwiązał w 1970 r. Stein założył grupę Boomerang, która nie odniosła jednak sukcesu, potem występował m.in. z grupami: The Tommy Bolin Band i Alicem Cooperem. Z kolei Boggert i Appice założyli zespół Cactus, który zyskał pewną popularność jako grupa hard rockowa. Żaden z jej oryginalnych muzyków nigdy więcej nie odniósł już jednak takiego sukcesu jaki był udziałem Vanilla Fudge w początkach jego istnienia, kiedy grupa ta należała do ścisłej czołówki rocka.

Obecnie to w dużej części zapomniany zespół, choć doceniany historycznie. Aż nie chce się wierzyć, że pod koniec lat 60. XX w. występował na scenie na równych prawach obok Cream, Hendrixa, Janis Joplin i Jefferson Airplane. Na wielki wpływ tej grupy na swoją twórczość wskazywali m.in. muzycy Deep Purple, Uriah Heep i Led Zeppelin, a w Polsce - Klan.

Po raz pierwszy zetknąłem się z nagraniami tego zespołu w lipcu 1980 r. w jednej z audycji „W Tonacji Trójki” prowadzonej przez Piotra Kaczkowskiego. Obok nagrań innych wykonawców zaprezentował on wówczas także utwór „Season Of The Witch” zespołu Vanilla Fudge. Byłem dosłownie wstrząśnięty tym nagraniem, i powiem szczerze, nadal zawsze jestem, kiedy go słucham.

Po raz pierwszy całą płytę „Renaissance”, gdzie znajduję się ten utwór, usłyszałem w audycji „Kanon muzyki rockowej” nadanej w dniu 28 III 1983 r. Oczywiście audycję tę przygotował i prowadził Piotr Kaczkowski. Wszystkie powyżej podane tytuły utworów z tej płyty są tłumaczeniami Kaczkowskiego z tej audycji. Od chwili gdy wtedy wówczas po raz pierwszy usłyszałem w całości tę płytę wiedziałem, że w przyszłości muszę ją zdobyć – za wszelką cenę. Wtedy jedynie nagrałam ją nagraną na kiepskiej polskie kasecie magnetofonowej, bo innej nie miałem. Gdy na początku lat 90. XX w. zacząłem zbierać płyty kompaktowe, w pierwszej kolejności zapragnąłem kupić właśnie ten album. Nabyłem go jednak dopiero w połowie 1994 r. w sklepie muzycznym „Elvis” w Gliwicach. Oczywiście wówczas była to droga płyta, ale nie wahałem się ani chwili, bo wiedziałem że realizuję swoje marzenie.


niedziela, 9 lutego 2020

The Greatest Show On Earth – „The Going's Easy”, Repertoire, 1970/1994, Germany

 
 


The Greatest Show On Earth, to zespół brytyjski istniejący w latach 1968-1971 i tworzący muzykę z pogranicza rhythm and bluesa, jazz rocka i progresywnego rocka z mocnym akcentem soulowym. Wyłonił się z zespołu Living Daylight działającego w okresie 1967-1968. To jeden z tych zespołów, które drugie życie zyskał dzięki kompaktowej reedycji swych płyt z pierwszej połowy lat 90. XX w.

Grupę założyli w Londynie bracia Watt-Roy: Garth (gitarzysta i wokalista) i Norman (wokalista i basista). Obok nich jej skład tworzyli: Ozzie Lane (śpiew), Mick Deacon (instrumenty klawiszowe), Ron Prudence (perkusja, instrumenty perkusyjne) oraz trzej muzycy grający na instrumentach dętych: Dick Hanson (trąbka), Tex Phillpotts (saksofon), Ian Aitcheson (saksofon). Znacząca grupa muzyków grająca na instrumentach dętych nie była przypadkowa i wynikała z chęci zespołu tworzenia muzyki nawiązującej do brzmienia big-bandowego jazzu. I faktycznie od początku muzyka grupy brzmiała bardzo po amerykańsku co, dodatkowo podkreślały pełne soulowej żarliwości partie wokalne jej murzyńskiego wokalisty. W takim składzie występowała w klubach Wielkiej Brytanii i w Europie.

W 1969 r. Ossie Layne wrócił jednak do Nowego Orleanu, a nowym wokalistą zespołu został Colin Horton-Jennings grający też na gitarze, flecie i instrumentach perkusyjnych. Dopiero wówczas wypracowała własny oryginalny styl będący mieszkanką rocka, rhythm and bluesa, jazzu i soulu. W ten sposób uzyskała brzmienie podobne do tego jakie prezentowały: amerykański zespół Blood Sweat And Tears (odcień jazzowy) czy brytyjska grupa Spooky Tooth (ocień soulowy).

W tym samym czasie wytwórnia Harvest (wyłoniona z koncernu EMI do wydawania płyt spoza głównego nurtu, głównie progresywnego rocka) poszukiwała brytyjskiego wykonawcy grającego big-bandowy jazz-rock będący odpowiednikiem amerykańskich zespołów: Blood Sweat And Tears lub Chicago. W ten sposób trafiła na członków The Greatest Show On Earth. Na początek Harvest wydał w lutym 1970 r. singiel „Real Cool World”/”Again And Again” z myślą o zawojowaniu rynku list przebojów. Nie odniósł on zbyt dużego sukcesu w Wielkiej Brytanii, ale cieszył się pewnym uznaniem w Europie, gdzie też chętnie organizowano koncerty grupy. Później oba te utwory znalazły się na debiutanckim albumie grupy „Horizons” wydanym w marcu 1970 r. z charakterystyczną okładką z okiem zaprojektowaną przez agencję Hipgnosis.

Głodna sukcesu komercyjnego wytwórnia Harvest wymusiła na grupie szybkie przygotowanie drugiej płyty. Poprzedziło ją wydanie we wrześniu 1970 r. singla „Tell The Story”/ ”The Mountain Song”, który także nie odniósł sukcesu na listach przebojów. W takich okolicznościach drugi album grupy „The Going's Easy” przygotowany pod okiem producenta Jonathana Peela, a wydany w listopadzie 1970 r., od początku znajdował się na straconych pod względem komercyjnym pozycjach. Jego okładkę także przygotowała agencja Hipgnosis. Brak sukcesu rynkowego doprowadził do zerwania z grupą kontraktu przez wytwórnię Harvest, co latem 1971 r. skłoniło do odejścia z niej części muzyków, co w konsekwencji doprowadziło do rozpadu zespołu.

Ron Prudence, Ian Aitcheson i Tex Phillpotts całkowicie porzucili muzykę, natomiast pozostali członkowie tego zespołu nadal pracowali w show biznesie. Horton-Jennings grał kolejno w grupach: Chaser, Taggett i Streetwalkers, a w 1974 r. wydał nawet własny album soolowy „Magic Woman Touch”. Dick Hanson został muzykiem sesyjnym m.in. grając z następującymi wykonawcami: The Blues Band, Graham Parker, Dave Edmunds, Kirsty McColl i Shakin' Stevens. Mike Deacon dołączył do grupy Vinegar Joe, a potem był m.in. członkiem zespołów: Suzi Quatro Band i Darts.

Norman Watt-Roy założył grupę Glencoe wydając z nią dwa albumy dla Epic: „Glencoe” i „The Spirit Of Glencoe”. Jego kolejny zespół Loving Awareness takzę nie odniósł większego sukcesu, choć przygotował z nim album wydany w 1976 r. Ostatecznie grupa ta przekształciła się w zespół The Blockheads towarzyszący Ianowi Dury. Później był członkiem zespołu Wilko Johnson Band. Jako muzyk sesyjny współpracował m.in. z następującymi wykonawcami: The Clash, Nickiem Lowe’em, Wreckless Erikiem, Frankie Goes To Hollywood, Madness, Nickiem Cave’em.
Garth Watt-Roy najpierw dołączył do zespołu Fuzzy Duck, a potem został muzykiem sesyjnym grającym z takimi wykonawcami jak: Steamhammer, East Of Eden. Limey i Bonnie Tyler, był także członkiem Marmalade, The Q-Tips Paula Younga i The Barron Knights.

Album „The Going's Easy” grupy The Greatest Show On Earth ma jak dotąd 22 wydania na różnych nośnikach, z tego tylko 7 wydań kompaktowych. Po raz pierwszy na płycie winylowej wydała go wytwórnia Harvest w 1970 r. Album ten ukazał się wówczas w Wielkiej Brytanii, Włoszech, Holandii, Niemczech Zachodnich, Francji, ale także w tak egzotycznych jak: Republika Południowej Afryki i Tajwan. Nie najlepsza sprzedaż tego albumu sprawiła, że w latach 70. wznowiono go tylko raz, w Meksyku (1972), a w latach 80. nie wydano go ani razu. Taki stan sprawił, że płyta ta szybko stała się zapomniana. Jak widać na tej liście nie ma wydań amerykańskich czy japońskich przez co płyta ta na tamtejszych rynkach była mało dostępna i znana.

Po raz pierwszy na płycie kompaktowej wydała ją niemiecka wytwórnia Repertoire Records w 1994 r. I to jest to, opisywane tutaj wydanie. W 1995 r. album ten wydano w Korei Południowej i na tym kończyły się kompaktowe reedycje tego albumu w latach 90. Pierwsze wydanie japońskie tego albumu ukazało się dopiero w 2013 r., a podobnie jak bardziej dostępne wydanie europejskie w 2013 r. (Esoteric Recordings).

Oryginalny repertuar albumu obejmował sześć nagrań, po trzy po każdej ze stron. W reedycjach kompaktowych dodano nagrania dodatkowe, w opisywanej wersji płyty - jedno.

Album otwiera ponad dziewięciominutowa kompozycja „Borderline” autorstwa całego zespołu. Rozpoczyna się od solówki gitarowej Garth Watt-Roya, bardzo podobnej do tych jakie serwował na płytach zespołu Focus Jan Akerman. Szybko przechodzi ona jednak do typowej blues-rockowej improwizacji z dużą ilością organów i instrumentów perkusyjnych. Brzmieniowo dosłownie słychać w niej lata 60. i energię charakterystyczną dla ówczesnych blues rockowych grup brytyjskich grających podobny repertuar ze skłonnościami do jazz-rocka np. Colosseum. Ale partie wokalne Colina Horton-Jenningsa są w niej bardziej jazzowe i soulowe niż typowo bluesowe. Utwór jest dobry choć może nie jest porywający. Całość zdecydowanie kojarzy się ze stylem zespołu Blood, Sweat And Tears. Tekst utworu opowiada o człowieku, który spłacił dług wobec społeczeństwa, ale ponownie jest nękany przez władzę. Nadal jednak wierzy w jutro, bo Bóg go wspomaga w świecie dołujących go ludzi.

„Magic Woman Touch” to ballada autorstwa spółki autorskiej Watt-Roy/Horton-Jennings. Delikatnej partii wokalnej towarzyszy stonowana muzyka na gitarze akustycznej ale z silnym akcentem na instrumentach perkusyjnych. Jego charakterystycznym wyróżnikiem są też wielogłosowe partie wokalne, a także fragmenty grane na sfuzowanej gitarze, ale bardzo stonowane. Partia fortepianu przypomina o bluesowych korzeniach tego utworu. Utwór utrzymany był w stylu twórczości Crosby Stills & Nash. W późniejszym czasie jego adaptacji dokonał zespół The Hollies. Tekst mówi o prośbie do bliżej niezidentyfikowanej czarodziejki, przypuszczalnie personifikacji magicznej mocy miłości, którą podmiot liryczny prosi o ponowne rzucenie czaru, aby odzyskać wewnętrzny spokój i pewność siebie.

„Story Times And Nursery Rhymes” to kolejna kompozycja spółki Watt-Roy/Horton-Jennings. To zdecydowanie bardziej rockowe nagranie niż poprzednie, w stylu rock soulowym wypracowanym już wcześniej przez grupę Spooky Tooth. Wyróżnia się partia instrumentów dętych bardzo podobna w brzmieniu, podobnie jak śpiew głównego wokalisty, do dokonań zespołu Blood Sweat And Tears. Tekst dotyczy tęsknoty za światem dzieciństwa, w którym czułeś się dobrze a problemy egzystencji polegały jedynie na wyborze dziecięcej zabawy.

Pierwotnie drugą stronę albumu otwierał utwór „The Leader” autorstwa całego zespołu. Utwór zbudowany jest na zasadzie przeciwieństwa tworzonego przez fragmenty ciche i głośne. Te pierwsze są balladowe, a te drugie bardziej jazzowe. Podstawą utworu jest podkład bluesowy grany przez perkusję, bas i fortepian, który tworzy dogodne pole do niczym nieskrępowanej improwizacji dla instrumentów dętych. Do tego wszystkiego wplecione są elementy R&B na fortepianie. Gitara jest tutaj tylko jednym z instrumentów. Tekst utworu opowiada o ambitnym polityku posyłającym swoich poddanych na śmierć, co opłakują ich matki, w krainie gdzie liberalna demokracja jest martwa. W końcu ten dyktator stoi samotny nad krawędzią końca własnej egzystencji czekając na cichą śmierć.

„Love Magnet” autorstwa spółki Hanson/Watt-Roy/Aitchison to najdłuższe nagranie na tym albumie bo liczące 9 minut i 28 sekund. W tym wypadku mamy do czynienia z utworem bardziej progresywno rockowym. Nagranie zaczyna się od delikatnej partii instrumentalnej i utrzymanym w tej samej tonacji śpiewem. Charakter utworu jest bardziej blues-rockowy i jazz-rockowy. Uwagę zwraca piękna improwizacja organowa Micka Deacona i gra instrumentów perkusyjnych oraz saksofonistów. Utwór pięknie i naturalnie się rozwija i być może dla niektórych będzie to nawet najlepsza kompozycja na tym albumie. Łączy on w sobie wulkany energii z subtelnością. Tekst mówi o tytułowym magnesie miłosnym przyciągającym podmiot liryczny do wybranki z wielką ukrytą siłą.

Oryginalną płytę kończył utwór „Tell The Story” autorstwa spółki Deacon/ Prudence/ Phillpotts. To bardziej motoryczne i piosenkowe nagranie. Nie przypadkowo wybrano je na singiel upatrując w nim przeboju. Oczywiście mówimy o przeboju jazzowo-soulowym. Nagranie ma wyrazistą partię wokalną wspomaganą przez chórek w tle, ale moim zdaniem trochę brakuje mu bardziej przebojowej linii melodycznej. Przypuszczalnie z powodu tej przyciężkawości nie odniósł sukcesu na listach przebojów. Tekst piosenki opowiada o narkomanie oraz o tym jak z wiekiem uczymy się kłamstwa a także o tym, że pieniądze rządzą światem.

W prezentowanym tutaj wydaniu kompaktowym dodano nagranie dodatkowe „Mountain Song” autorstwa Watt-Roya z drugiej strony pierwszego singla grupy wydanego w 1970 r. To krótka piosenka z ciekawą aranżacją instrumentów dętych i partią fletu. Niestety jako całość dość mało przebojowa.

Jako całość to niezły album, choć na pewno nie wybitny. Niektórzy uważają go za lepszy niż debiutancki „Horizons”, choć w sumie trudno je tak w pełni porównać. Widać że grupę tworzyli dobrzy i zgrani muzycy, co słychać na całej omawianej tutaj płycie. Moim zdaniem załamanie ich kariery wynikało z dwóch przyczyn: pecha oraz zmiany trendów w muzyce popularnej jaka dokonała się na początku lat 70. Grupa tworzyła w stylu big-bandowego jazz-rocka, co w połączeniu z soulowym śpiewem było chwytliwe w USA, natomiast taki styl nie był zbyt popularny w Europie. W tym czasie znacznie bardziej podobały się tutaj zespoły progresywne, a takim w czystym sensie The Greatest Show On Eart na pewno nie był. Z tych względów pomimo dużej sprawności instrumentalistów i niewątpliwych talentów kompozytorskich członków zespołu nie odniósł on spodziewanego sukcesu.

W młodości nie słyszałem o tym zespole, bo nikt mi znany też go nie znał. Nie prezentowano go też w Polskim Radiu. Po raz pierwszy zetknąłem się z nim na początku lat 90. XX w. przy okazji studiowania katalogów wytwórni Repertoire dołączanych do płyt wydawanych przez to wydawnictwo. Album ten kupiłem jako używano dopiero w ubiegłym roku. Dużo wcześniej kupiłem debiutancką płytę tego zespołu.

niedziela, 2 lutego 2020

Nektar – „Journey To The Centre Of The Eye”, Bacillus/Bellaphon, 1971/1987, Germany

 
 

Nektar (po niemiecku Nectar), to zespół brytyjski, ale działający głównie w Niemczech. Powstał w Hamburgu w październiku 1969 r. w oparciu o członków dwóch lokalnych zespołów: The Prophet i The Rainbows. W pierwszym grali: perkusista i wokalista Ron Howden i Derek „Mo” Moore (gitara basowa, śpiew), a na czele drugiego stał gitarzysta i wokalista Roye Albrighton.

Co w tamtym czasie Brytyjczycy robili w Niemczech Zachodnich? Wraz ze swymi mało znanymi i całkowicie już obecnie zapomnianymi doraźnymi zespołami grali muzykę dla Amerykanów i rodaków w klubach i bazach wojskowych. Przykładowo Ron Howden pochodził z Sheffield w Anglii, gdzie grał z zespołem Rocking Berries. W 1964 r. opuścił rodzinny kraj grając wraz z różnymi grupami koncerty dla żołnierzy w bazach wojskowych we Francji i Niemczech Zachodnich. Przez pewien czas występował także w Grecji. Ostatecznie powrócił jednak do Niemiec gdzie wraz z kilkoma innymi muzykami założył w lipcu 1966 r. w Düsseldorfie wspomnianą grupę The Prophets. Wydała ona kilka singli, a także koncertowała w całych Niemczech.

Podobnie postępowali także inni muzycy brytyjscy, w tym The Beatles i Black Sabbath (jeszcze pod nazwą Earth). Ich kariery także zaczęły się od intensywnych tras koncertowych na starym kontynencie, w tym od występów w klubach Hamburga. Było to duże miasto portowe w którym zawsze był popyt na wszelką rozrywkę.

Pierwotny skład Nektar, bo taką nazwę zdecydowali się przyjąć dla swego nowego zespołu muzycy, uzupełnili: Allan „Taff” Freeman (instrumenty klawiszowe, śpiew) oraz dwaj członkowie zajmujący się efektami specjalnymi na koncertach: Mick Brockett (był on zresztą jednym z współzałożycieli tego zespołu) i Keith Walters. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że ich rola nie była znaczącą, ale to pochopna ocena, bo np. Brockett nie tylko stworzył dla grupy efektowne show wizualne uważane za lepsze niż te, które robili technicy Pink Floyd, ale także miał znaczący udział w tworzeniu tekstów na pierwszych płytach zespołu. Oczywiście główny ton muzyce nadawali pozostali członkowie grupy, którzy wspólnie komponowali wszystkie utwory, przy czym znaczący wpływ na nadawanie tytułów pierwszych płyt grupy miał Moore.

Głównym powodem założenia nowego zespołu była chęć grania przez muzyków własnego repertuaru, a nie tylko nowych wersji cudzych utworów, czy banalnych przebojów. Ich celem było stworzenie bardziej rozbudowanej i eksperymentalnej muzyki. Niestety, pomimo przygotowania bardzo dobrego repertuaru, grupa nie zdołała podpisać kontraktu z żadną ze znaczących wytworni płytowych w Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych. To skłoniło ją do pozostania w Niemczech Zachodnich i wydania w lokalnej wytworni swej pierwszej płyty.

Album „Journey To The Centre Of The Eye” jest debiutem płytowym Nektar wydanym przez wytwórnię Bacillus Records będącą oddziałem koncernu Bellaphon Records GmbH z siedzibą w Frankfurcie nad Menem. Płytę nagrano w okresie od czerwca do sierpnia 1971 r. w Dierks Studios w Kolonii znanym m.in. później z nagrywania w nim płyt przez Scorpions. Jej producentami byli: zespół Nektar, Dieter Dierks grający na niej na fortepianie oraz Peter Hauke.

Album ten ma jak dotąd 31 wydań na różnych nośnikach, z tego 17 na płytach winylowych i 14 na płytach kompaktowych. Aż cztery wydania kompaktowe są nieoficjalne (pirackie) a jedno z nich dodatkowo zostało wydane na płycie CDr. Po raz pierwszy na winylu wydała go wspomniana już wytwórnia Bacillus/Bellaphon w listopadzie 1971 r. W tymże roku album ten ukazał się tylko w Niemczech Zachodnich. Następnego roku wznowiono go w Niemczech, ale także wydano go w Izraelu. W latach 70. płyta ta miała jeszcze cztery wydania: jedno niemieckie (1974), jedno brazylijskie (1974), jedno australijskie (1975) i jedno hiszpańskie (1977). Jak więc widać wydawcy ze Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii konsekwentnie odmawiali wytłoczenia tej płyty na swoich rynkach przez co album ten i sam zespół byli tam mało znani.

Po raz pierwszy na płycie kompaktowej wznowiła go już w 1987 r. wytwórnia Bacillus/ Bellaphon. Ta szybkość świadczy o tym, ze W Niemczech nawet po latach był to wciąż popularny zespół. To na tej edycji opierały się wszystkie późniejsze nie remasterowane wydania tej płyty na CD. Po raz pierwszy na rynku brytyjskim album ten wydano dopiero w 2004 r. od razu w technice SACD. Dwa lata później ukazało się pierwsze japońskie wydanie tego albumu. Natomiast pierwsza amerykańska edycja tego albumu (od razu dwupłytowa) została wydana dopiero w 2013 r. przez wytwórnię Purple Pyramid.

W latach 90. XX w., a więc w okresie ”złotej dekady” płyty kompaktowej, album ten był bardzo trudno dostępny, bo istniało tylko wspomniane wydanie niemieckie z 1987 r. Miłośnicy tego zespołu mogli się tylko oblizywać na myśl o posłuchaniu tej płyty, bo nigdzie w Polsce nie można było jej dostać. Za to chwalili się jej posiadaniem wszyscy co lepiej ustosunkowani melomani, np. dziennikarze muzyczni prezentujący ją w prowadzonych przez siebie nocnych audycjach radiowych, czy co bardziej przebiegli handlarze oferujący ją w swych drogich sklepach płytowych.

Muzyka z tego albumu to progresywny rock z początku dekady lat 70. z dużą dawką brzmień charakterystycznych dla improwizowanego rocka psychodelicznego, typowego zwłaszcza dla grup brytyjskich, a zwłaszcza wczesnych Pink Floyd. Na płycie dominują więc niczym nieskrępowane spontaniczne popisy instrumentalne, którym ton nadaje gitara i instrumenty klawiszowe oraz różnego rodzaju efekty przesterowanego dźwięku. Jako całość wszystkie kompozycje z tego albumu tworzą spójną całość, są przemyślane, niebanalne, melodyjne i przystępne. To właśnie dlatego tak wielu ludzi ceni i lubi ten zespół, bo był niebanalny ale i miły dla ucha.

Pod względem formalnym „Journey To The Centre Of The Eye” („Podróż do wnętrza oka”) to album koncepcyjny rozgrywający się jakby na dwóch poziomach narracji. Na pierwszym poziomie jest to opowieść o astronaucie, który ucieka z Ziemi statkiem kosmicznym przed zagładą nuklearną, po drodze spotyka obcych, którzy zabierają go do swojej galaktyki, zwiększają jego świadomość i umożliwiają poszerzenie horyzontów, na co ten nie jest przygotowany. Na drugim poziomie jest to surrealistyczna opowieść o podróży do wnętrza siebie przez tytułowe oko. Za każdym razem celem jest zrozumienie Siebie i wartości świata jaki nas otacza. Utwór ten ma formę rozbudowanej wieloczęściowej suity. Składa się ona z trzynastu części o różnej długości, ale połączonej wątkami melodycznymi i narracją słowną. To jeden z tych albumów, który choć składa się z krótkich fragmentów, to jednak najlepiej prezentuje się w całości.

Brzmieniowo, muzyka z tej płyty bardziej wpisuje się w dokonania psychodelicznego rocka końca lat 60. niż nowych trendów progresywnego rocka początku lat 70. W poszczególnych utworach słychać echa twórczości Pink Floyd, King Crimson i The Moody Blues. Natomiast inspirację grupą The Who widać w sposobie konstrukcji całości płyty. Grupie Nektar na tym albumie udało się dokonać udanego połączenia ówczesnego brytyjskiego progresywnego rocka z eksperymentami typowymi dla niemieckiego krautrocka. W wyniku tego powstała wyjątkowo udana nowa jakość. Dzięki temu muzyka z tego albumu jest jednocześnie tradycyjna i nowatorska, a przy okazji ma w sobie tę swoistą nieco odrealnioną oryginalność tak charakterystyczną dla twórców brytyjskich.

Suita rozpoczyna się od krótkiego „Prelude” („Preludium”) mającego formę instrumentalnego wprowadzenia. Przypomina ono w formie pełne przesterowań improwizacje Pink Floyd w utworze „Interstellar Overdrive”.

Następujące po nim wokalno-instrumentalne ponad sześciominutowe nagranie „Astronauts Nightmare” („Koszmatr astronautów”) – najdłuższe po stronie A oryginalnej płyty – opowiada o tym, że rakieta kosmiczna opuszcza Ziemię w chwili gdy świat znajduje się na skraju nuklearnej wojny. Statek kosmiczny ten leci w kierunku Saturna. Nagranie zaczyna się dość ospale, ale szybko przechodzi do gitarowo-organowej improwizacji, czemu towarzyszy dramatyczna patia wokalna, miejscami mocno zniekształcona fuzzem. Całość jest nadzwyczaj spokojna i refleksyjna.

W następnym nagraniu „Countenance” („Oblicze”) rakieta zostaje przechwycona przez  statek kosmiczny nieznanego pochodzenia (UFO). Astronauta przechodzi do tego spodka i dowiaduje się, że kosmici już od dłuższego czasu obserwował Ziemię i są zszokowani wojennymi zapędami ludzi na Ziemi. Obcy proponują mu pokazanie życia w swojej galaktyce, a astronauta się na to godzi i wyrusza w podróż wraz z Nimi. Utwór zaczyna się od klawiszy i delikatnej partii wokalnej. Następnie się rozwija w bardzo melodyjną space rockową improwizację, która w końcowej partii osiąga swe apogeum. Podobne podniosłe brzmienie gitarowo-organowe dopiero kilka lat później uzyskał zespół King Crimson.

Nagranie „The Nine Lifeless Daughters Of The Sun” („Dziewięć Córek Słońca bez życia”) opowiada o tym jak statek kosmitów odlatuje z naszego układu planetarnego udając się w przepastną pustkę Kosmosu i dematerializuje się w hiperprzestrzeni. Muzycznie, to utwór instrumentalny tworzony przez gitarę i organy, które opowiadają dźwiękiem przedstawioną powyżej historię. Nagranie jest melodyjne i miłe dla ucha. Gdzieś tam w tle słychać echa klasycznej melodyki.

„Warp Oversight” („Nadzórnad Warpą”) to już bardziej eksperymentalna muzyka, mniej melodyjna, bardziej poszukująca i niepokojąca. Dobrze ilustruje treść tego wątku suity. Więcej tutaj instrumentów perkusyjnych i różnych niepokojących odgłosów, a także dysonansowych brzmień gitary. Pod względem tekstowym to opowieść o statku kosmicznym, który przechodzi w stan zawieszenia w czasie i przestrzeni, by następnie powrócić do swej formy i zmaterializować się już w innej galaktyce.

Pierwszą stronę płyty zamykał pierwotnie utwór „The Dream Nebula” („Sen Nebuli”) opisujący wrażenia kosmonauty z na widok nowej galaktyki. Jednocześnie w umyśle astronauty następuje przemiana spowodowana pobytem w tym miejscu. Otrzymuje on ogromną wiedzę i ma niesamowite sny. Obrazuje to dość podniosła partia instrumentalna, ale daleka od patosu i śpiew z pogłosem.

Przedłużeniem tego utworu jest otwierająca drugą stronę pierwotnej płyty kompozycja „The Dream Nebula Part II” („Sen Nebuli część 2”). Nagranie to płynie leniwie, a jego znaczna część przypomina efekt z „podwodnym brzmieniem” gitary Hendrixa.

Utwór „It's All In The Mind” („To wszystko jest w umyśle”) daje naszemu astronaucie nową wiedzę, ale też poszerza jego świadomość więcej niż jest on w stanie przyswoić, dlatego załamuje się psychicznie. To bardziej spokojna kompozycja z dominującym przekazem słownym i brzmieniami syntezatora, organów i mellotronu. W końcówce tego utworu wyróżnia się partia gitary.

„Burn Out My Eyes” („Wypal moje oczy”) to kompozycja wokalno-instrumentalna, a zarazem najdłuższy utwór na tym albumie. Tekst opowiada o tym, że astronaucie na jego życzenie wypalono oczy i odtąd widzi on już tylko swoim umysłem. Jednocześnie zmaga się on ze swoimi zmysłami i usiłuje odzyskać kontrolę nad sobą. Główną częścią utworu jest rozbudowana gitarowo-organowa improwizacja wiele zawdzięczająca doświadczeniom jazz rocka spod znaku Colosseum. Z kolei w brzmieniu mellotrunu i syntezatora a także w sposobie śpiewania utwór wiele zawdzięcza grupie The Moody Blues. Smutny i refleksyjny początek i koniec utworu dobrze obrazują jego dramatyczną treść.

Następujące po nim nagranie „Void Of Vision” („Brak wizji”) to dość szybkie i nerwowe nagranie obrazujące podróż astronauty w wielką prędkością po długiej i pięknej dolinie. Przy tej okazji dostrzega on w przestrzeni „Wszystko Widzące Oko” co napawa go niepokojem.

Wątek oka kontynuuje utwór „Pupil Of The Eye” („Uczeń Oka”) bezpośrednio nawiązujący do tytułu całego albumu i całego jego dość dwuznacznego przesłania. To dosyć krótki i skoczny utwór bardzo przypominający, zwłaszcza wokalnie, nagrania The Moody Blues z okresu ich fascynacji Wschodem. Opowiada on o tym jak astronauta wchodzi o opisywanego „oka” aby spróbować zrozumieć wszechświat jaki się znajduje w nim samym. Gdy to robi, to zaczyna nie tylko wszystko widzieć ale i lepiej rozumieć. Ostatecznie uświadamia sobie, że wszystko co widział, istnieje na Ziemi, ale tego wcześniej nie zauważał, głównie z powodu skłonności ludzi do wojny.

Nagranie „Look Inside Yourself” („Spójrz na siebie”) opowiada o tym, że nasz umysł zwraca się do każdego, kto chce słuchać, aby odnaleźć samego siebie a przy okazji uświadomić sobie fakt, że obecnie Ziemia zmierza do całkowitego zniszczenia. Muzycznie to spokojna ballada z fletem w tle, pod koniec podkręcona klawiszami w stylu The Nice.

Suitę, a zarazem cały album kończy niezbyt długi, bo niespełna dwuminutowy utwór „Death Of The Mind” („Śmierć umysłu”). To ostrzeżenie przed tym, aby świadomość astronauty nie dryfowała z powrotem w kierunku destrukcji, bo przyniesie to zniszczenie Ziemi i człowieczeństwa. Równie dramatyczna jest muzyka towarzysząca tej opowieści ze wspaniałymi choć niezbyt długimi popisami wszystkich instrumentalistów.

Tak więc jak jużna początku wskazałem suita „Journey To The Centre Of The Eye” ma bardzo dwuznaczne znaczenie, bo teoretycznie opowiada o rozterkach astronauty w odległym Kosmosie, a jednocześnie wskazuje, ze ten Kosmos znajduje się w umyśle każdego z Nas – ludzi. Problem polega jedynie na tym, że nie My jako ludzie nie chcemy przyjąć do wiadomości tej wiedzy i zagrożeń jakie niesie z sobą ludzka głupota.

Po wydaniu tego albumu grupa Nektar nagrała jeszcze co najmniej kilka bardzo wartościowych płyt, a zwłaszcza: „A Tab In The Ocean” (1972), „Remember The Future” (1973), „Down to Earth” (1974) i „Recycled” (1975). Żaden z nich nie odniósł jednak sukcesu komercyjnego na rynku w USA czy w Wielkiej Brytanii. Z tego powodu grupa uległa powolnej dezintegracji, czego dowodem były coraz rzadsze i gorsze płyty i postępujące zmiany personalne. W 1982 r. zespół zawiesił działalność na wiele lat. Grupa odrodziła się dopiero w 2000 r. Nadal nagrywa płyty i koncertuje, a jej jedynym oryginalnym członkiem jest perkusista Ron Howden. Gitarzysta i wokalista Roye Albrighton zmarł w 2016 r.

Losy zespołu Nektar są przykładem tego jak przemysł muzyczny zniszczył dobry zespół rockowy. Odmawiając podpisania z nim kontraktu, bosowie tego przemysłu uniemożliwili tej grupie dotarcie z jej muzyką do większej liczby odbiorców. Spowodowany tym brak środków do życia zmusił część muzyków tego zespołu do porzucenia muzyki jako źródła zarobków i podjęcia innych zajęć. A byli to – moim zdaniem - bardzo dobrzy kompozytorzy i instrumentaliści. Najbardziej oczywiście wyróżniał się Roye Albrighton, którego solówki gitarowe nawet dzisiaj robią ogromne wrażenie. Ale niczego nie brakowało także Allanowi Freemanowi obsługującemu instrumenty klawiszowe oraz sprawnej sekcji rytmicznej tworzonej przez Dereka Moor’ea na basie i Rona Howdena na perkusji.

Po raz pierwszy usłyszałem o zespole Nektar i tym albumie dopiero na początku lat 90. Z tego co pamiętam, przeczytałem o nim w reklamie prasowej audycji „Rock malowany z fantazją”. Prezentowany tutaj album kupiłem dopiero w ubiegłym roku w Niemczech.


Omega, Élő Omega Kisstadion ’79, Grund Records, 1979 / 2022, Hungary

  Najbardziej pamięta się to, co człowieka spotkało po raz pierwszy w życiu. Z tego powodu fani muzyki bardzo dobrze  pamiętają swą pierwszą...