sobota, 17 sierpnia 2019

Heldon – „Heldon IV. Agneta Nilson”, Bureau, 1976/2018, Germany


 
 

Francuski Heldon jest jednym z ważniejszych zespołów w dziejach awangardowej muzyki rockowej. Pomimo doceniania przez krytyków i koneserów zespół ten wciąż pozostaje bardzo mało znany masowej publiczności. A to wszystko za sprawą wyjątkowo trudnego w odbiorze elektronicznego repertuaru, dalekiego o sekwencyjnych rytmów i łatwo przyswajalnych melodii tworzonych np. przez Tangerine Dream czy Klausa Schulze.

Grupa ta istniała zaledwie przez pięć lat (1974-1979), ale w tym czasie zdążyła odcisnąć swe piętno na całej awangardowej muzyce elektronicznej. Jej twórcą, liderem, kompozytorem wszystkich utworów, gitarzystą i kibordzistą był Richard Pinhas. Na co dzień pracownik naukowy Sorbony (obecnie już profesor filozofii), a wieczorami kompozytor niebanalnej awangardowej muzyki elektronicznej. Krytycy określili muzykę tego zespołu jako progresywną zimną futurystyczną elektronikę w stylu ambient. I faktycznie było to bardzo trafne określenie.

Prezentowana tutaj płyta „Agneta Nilsson” ukazała się pierwotnie w 1976 r. i była czwartym z kolei wydawnictwem studyjnym tej grupy. Do chwili obecnej ukazało 15 wersji tego albumu: 8 winylowych, 6 kompaktowych i jedna w postaci plików Flac. Pierwotnie na płycie winylowej wydala go mała niezależna francuska wytwórnia Urus Records, z tego powodu był on bardzo trudno dostępny. W 1978 r. album ten wznowiła w USA mało znana wytwórnia Aural Explorer. Na CD jako pierwsza wznowiła go francuska wytwórnia Spalax dopiero w 1993 r.

Album „Agneta Nilsson” należy do bardziej cenionych w repertuarze Heldon i wyróżnia się dwoma elementami: 1) bardzo charakterystyczną okładką przedstawiającą niemowlę w inkubatorze podłączone do aparatury medycznej wieloma kablami, 2) faktem, że wypełnia go tylko jedna bardzo rozbudowana kompozycja pt. „Perspective” („Perspektywa”) podzielona na kilka części i uzupełniona pod koniec pierwszej strony winylowej płyty niewielkim interludium pt. „Intermède & Bassong”. Jest to album całkowicie instrumentalny, a jego głównym twórcą (kompozytorem i wykonawcą) był Richard Pinhas.

Płytę otwiera kompozycja „Perspective I” („Perwspektywa I”) z dość rozbudowanym podtytułem „(Ou Comment Procède Le Nihilisme Actif)” („Czyli jak działa aktywny nihilizm)”. To dość nieprzyjemny w odbiorze zestaw szumów generowanych elektronicznie spośród których z trudem wydobywa się jakaś uporządkowana melodia. Utwór ten ma ponad dziesięć minut i rozwija się niespiesznie jakby Richard Pinhas chciał przetestować cierpliwość słuchacza. W jego nagraniu lidera wspomógł na mellotronie Philibert Rossi. Pojawia się on dopiero w końcowej sekwencji tej kompozycji lider nadaje jej bardziej ludzi wymiar (ale na zbyt wiele melodii także nie ma co liczyć). Ogólnie muzyka przypomina najbardziej zimne kosmiczne nagrania z wczesnych płyt Tangerine Dream.

Z kolei w „Perspective II” na instrumentach perkusyjnych lidera wspomógł Coco Roussel. W przeciwieństwie do poprzedniej części to nagranie liczy sobie zaledwie nieco ponad trzy minuty. W tym przypadku mamy do czynienia z bardziej konwencjonalną muzyką elektroniczną stworzoną na syntezatorze przypominającą w formie innych klasyków gatunku. Ważnym elementem tej kompozycji są dźwięki instrumentów perkusyjnych tworzących tło dla głównej melodii granej na syntezatorze. W brzmieniu jest ona bliska przedstawicielom space rocka.

Po tym wytchnieniu przechodzimy do utworu „Perspective III (Baader-Meinhof Blues)” [„Perspektywa III (Baader-Meinhof Blues)”]. Utwór od początku wyróżnia się silną motoryką sekwencera na tle której syntezator tworzy swoje zimne melodie. Około drugiej minuty dochodzi do tego dość zadziorna improwizacja gitarowa lidera. Nie ma ona w sobie nic z komercji i charakterem przypomina poszukiwania brzmieniowe Freda Frita z Henry Cow, czy najbardziej odlotowe nagrania King Crimson z połowy lat 70. Nie przypadkiem więc Pinhasa nazywano wówczas niekiedy francuskim Robertem Frippem. Oczywiście w tym wypadku mamy do czynienia z pełni oryginalnym dziełem, za to znacznie mniej komercyjnym niż większość twórczości ówczesnego rocka. Wbrew podtytułowi, utwór ten nie ma nic wspólnego z bluesem.

Po tej kanonadzie syntezatorowego radykalizmu umieszczono trzyminutowy utwór „Intermède & Bassong”. Jego kompozytorem był gitarzysta Michel Ettori, który też wziął udział w jego nagraniu. To jedyne nagranie na tym albumie którego kompozytorem nie był Pinhas. Oprócz ich obu w utworze tym wystąpił także Gerard Prevost na basie. Z powodu tego instrumentarium nagranie to bardziej przypomina typową muzykę rockową, a dokładniej rzecz biorąc jazz rockową w jej najbardziej niekomercyjnej formie. Oczywiście w jego wypadku głównym instrumentem prowadzącym melodię była gitara.

Całą drugą stronę pierwotnego albumu winylowego zajmowała ponad dwudziestojednominutowa kompozycja „Perspective IV”. Rozpoczyna się od dźwięków gitary basowej Alaina Bellaïche grającego przykuwającą uwagę figurę rytmiczną podobną do tej z nagrania „Starless” King Crimson. Jednak szybko do gry wchodzi syntezator Pinhasa nie pozwalający nawet na chwilę zapomnieć czyja to jest kompozycja. Dzięki wzbogaceniu składu o kilku innych muzyków: Coco Roussela (perkusja, instrumenty perkusyjne), Moogi-Le-Mooga (gitara, instrumenty elektroniczne) i Patricka Themistoclesa Gauthiera (syntezator Mooga) ta część „Perspective” ma iście symfoniczny rozmach.

Brzmienie tego utworu przypomina skrzyżowanie syntezatorowych poszukiwań Tangerine Dream, space rocka Hawkwind i progresywnego rocka King Crimson z okresu „Larks Tonques In Aspic”. Wszystko to razem wzięte i przemieszane oraz doprawione dużą dawką eksperymentu stworzyło wyjątkowo oryginalną muzykę. Szczególnie interesująca jest środkowa improwizowana partia tego utworu w której każdy z muzyków ukazuje swe znakomite umiejętności instrumentalne. Nagranie kończy się powrotem do głównego syntezatorowego motywu szaleńczo rozpędzonego z nieustannie doganiającą go sekcją rytmiczną. Uważam, ze w muzyce rockowej jest mało utworów, które dorównują tej kompozycji pod względem nowatorstwa brzmienia.

Nie jest to muzyka łatwa w odbiorze i wszyscy którzy szukają francuskiego King Crimson ze znanymi im już rytmami i miłymi melodiami, raczej nie powinni tej płyty słuchać, bo mogą doznać szoku. Ale jest to na pewno płyta dla tych wszystkich, którzy poszukują w muzyce czegoś oryginalnego nawet za cenę utraty komercyjności. Ale na tym przecież polega sztuka, że dąży się do osiągnięcia czegoś nowego, nawet za cenę poklasku, czy zakładania, iż każdy taki nowy twór będzie w pełni udany. Moim zdaniem dzieło grupy Heldon jest na pewno udane, choć można też odczuwać pewien artystyczny niedosyt, bo coś mogło zostać zrobione (zagrane, skomponowane) lepiej.

Po raz pierwszy przeczytałem o tej płycie w polskiej prasie muzycznej na początku lat 80., ale nie miałem żadnej możliwości, aby posłuchać zawartej na niej muzyki. To było przez wiele lat moim marzeniem. W dobie Internetu to marzenie się jakby już wcześniej spełniło, ale mnie nie zadowalało, bo słuchanie muzyki z MP3 czy przez streaming to dla mnie „lizanie cukru przez szybę”.

Dopiero ostatnio, a dokładniej w 2018 r., udało mi się kupić ten album we wznowieniu niemieckiej wytwórni Bureau B z tegoż roku. W tym wydaniu album ten ma formę digipacka, co nie zbyt mi odpowiada, ale nie miałem wyboru (a ponadto w sklepie gdzie go kupiłem ten szczegół nie był podany). Myślałem że kupuję tę płytę w tradycyjnym pudełku w wersji wytwórni Cuneiform, która by mi bardziej odpowiadała. Ale i tak się cieszę, że wreszcie ją mam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Omega, Élő Omega Kisstadion ’79, Grund Records, 1979 / 2022, Hungary

  Najbardziej pamięta się to, co człowieka spotkało po raz pierwszy w życiu. Z tego powodu fani muzyki bardzo dobrze  pamiętają swą pierwszą...