sobota, 23 listopada 2019

Einstürzende Neubauten – „Kollaps”, Potomak, 1981/2003, Europe


 
 
Niemiecki (zachodnioniemiecki) zespół Einstürzende Neubauten (Walące się Nowe Budynki) powstał w kwietniu 1980 r. w Berlinie Zachodnim. Na przełomie lat 70. i 80. było to miejsce szczególnie inspirujące dla artystów. Na tym niewielkim kawałku terenu ścierały się dwa światy i dwie ideologie, co było dość destrukcyjne ale i twórcze dla tego miejsca. Upodobali je sobie zwłaszcza ludzie o radykalnych poglądach politycznych i artystycznych. Jednymi z nich byli przyszli członkowie grupy EN.

Grupę założyło dwóch muzyków: Blixa Bargeld (właściwie Christian Emmerich), wokalista i gitarzysta grający też na instrumentach elektronicznych oraz N. U. Unruch (właściwie Andrew Chudy), wokalista, gitarzysta i perkusista. Skład uzupełnił F. M. Eiheit (właściwie Frank Martin Straus) grający na instrumentach perkusyjnych i klawiszowych. Tworząc EN dwudziestoletni Bargeld był pełen młodzieńczego zapału i buntu (jego ojciec był maklerem giełdowym) a pod względem muzycznym inspirował się awangardową niemiecką muzyką rockową (Faust, Neu), dorobkiem twórców muzyki konkretnej (Schaeffer, Xenakis, Cage), a także dokonaniami futurystów np. George’a Antheila. Nawiasem mówiąc swój pseudonim – Blixa – Emmerich wziął od nazwy firmy produkującej długopisy.

Z takimi inspiracjami, ten zrodzony w przygnębiającej atmosferze Berlina Zachodniego zespół nie mógł mieć typowego podejścia do materii muzycznej. Zainspirowany niemiecką kulturą techniczną postanowił przenieść jej elementy do muzyki popularnej. Jednak był nie tyle piewcą niemieckich dokonań techniki, co raczej jej oskarżycielem, a szerzej cywilizacji technicznej i alienacji człowieka. Członkowie zespołu nie mieli pieniędzy na zakup potrzebnego instrumentarium, a tym samym na pełną realizację swoich planów. Zdesperowani i wściekli muzycy postanowili zatem stworzyć swoją muzykę na dostępnych im instrumentach, czy raczej przedmiotach zaadoptowanych do tego celu. Z tego powodu ich muzyka powstała głównie w oparciu o narzędzia budowlane m.in. młoty pneumatyczne, młotki, kleszcze, pilniki, a także różnego rodzaju odpady np. stalowe blachy, puszki itp. Oczywiście uzupełniono to dostępnymi muzykom instrumentami, tj. gitarą i perkusją, ale to właśnie te niekonwencjonalne instrumentarium zadecydowało o oryginalności muzyki zespołu.

Dzięki temu tworzona przez grupę muzyka była nie tylko szokująca brzmieniowo, ale także wyjątkowo unikalna, bo członkowie grupy okazali się wyjątkowo twórczy w wykorzystaniu swego nietuzinkowego arsenału dźwiękowego. W takich okolicznościach narodził się styl muzyczny zwany industrialem, a grupa Einstürzende Neubauten stała się jego pierwszym w pełni świadomym i konsekwentnym twórcą. Z biegiem czasu eksperymentowała także z innymi brzmieniami, co było możliwe poprzez włączenie przez nią do składu, na późniejszych płytach, instrumentów elektronicznych.

Już samo instrumentarium czyniło z EN grupę w najwyższym stopniu oryginalną i udowadniało, że duch kroczy przed materią, w tym wypadku pomysłowość i inwencja muzyków przed ich możliwościami materialnymi i technicznymi. Jednak tym, co w ich podejściu do sztuki było najważniejsze, była umiejętność stworzenia z destrukcji i stworzonego prze nią dźwiękowego chaosu oryginalnej muzyki. Wbrew pierwszemu odhumanizowanemu wrażeniu, była ona bardzo ludzka, bo poszukiwała w tym chaosie człowieczeństwa. Ostatecznie tego ostatniego nie było zbyt wiele w jej muzyce, tak samo jak mało go jest w naszym świecie zdominowanym przez technikę, kłamliwych polityków i fałszywych proroków religijnych. Dzięki temu, w przeciwieństwie do wielu innych wykonawców, zwłaszcza brytyjskich, czy amerykańskich członkowie grupy nie musieli się silić na oryginalność, bo w każdym calu ze swą awangardową muzyką znajdowali się na szpicy każdego rodzaju nowatorskich twórców muzyki popularnej.

Swe pierwsze nagrania grupa opublikowała na kasetach magnetofonowych i singlach. Wydany w 1981 r. album „Kollaps” („Upadek” lub „Zapaść”) był jej pierwszym pełnoprawnym albumem wydanym na winylu. Pierwotnie wydała go niewielka niezależna niemiecka wytwórnia Zickzack z Hamburga. Do chwili obecnej album „Kollaps” miał jedynie 16 wydań na różnych nośnikach przez co zawsze był dość trudno dostępny i drogi. Oryginalnie na płycie winylowej album ten wydano jedynie w Niemczech Zachodnich. Jednak pomimo wydania w niewielkim nakładzie album ten od początku wzbudził ogromne zainteresowanie w kręgu eksperymentalnego rocka. Umieszczony na okładce tej płyty znak graficzny w postaci schematycznego rysunku człowieka z głową w postaci koła i wpisaną w nie kropką nawiązywał do techniki (znak koła napędowego) ale i sztuki pierwotnej stąd postrzegany był odtąd jako symbol zespołu i całego nowego stylu zwanego industrialem.

Po raz pierwszy na CD wznowiła go niemiecka wytwórnia Zickzack w 1988 r. Bardziej dostępne stały się dopiero jej późniejsze wydania kompaktowe wydane w Niemczech (Potomak) i we Francji (Spalax) w latach 90. Album ten ma tylko jedno wydanie japońskie z 2008 r. natomiast nigdy nie został wydany w USA, Wielkiej Brytanii, czy innych znaczących rynkach muzycznych, np. w Kanadzie i Australii.

Winylowy oryginał tego albumu nie był zbyt długi, bo zamykał się w niecałych 32 minutach muzyki. Obejmował po sześć utworów po każdej stronie płyty. Przeważnie były one dość krótkie (najkrótszy miał zaledwie osiem sekund), ale tytułowa kompozycja była prawdziwą suitą bo trwała ponad osiem minut. Niezależnie od długości to ciężka w przyswojeniu muzyka, bo kakofoniczna, atonalna, niemelodyjna, drażniącą naturalistycznymi dźwiękami i bliżej niezidentyfikowanymi hałasami. W utworach dominując dźwięki wydobyte ze wspomnianego wcześniej niekonwencjonalnego instrumentarium zespołu, a więc trzaskanie młotkami, wibracje blachy, dźwięki wydobyte z pracującego młota pneumatycznego itp. Nie ma tutaj co liczyć na gitarowe solówki, popisy perkusyjne, czy elektroniczne pasaże. Mało tutaj rytmu i melodii, za to dużo programowego hałasu. Także partie wokalne bardziej przypominają wykrzykiwania szaleńca, niż tradycyjny śpiew. Przy nich nawet wokalizy najbardziej skrajnych punk hardcorowców wydają się dziecinnymi piosenkami. Wszystko to doskonale ilustrowało wszechobecny zgiełk i egzystencjalny niepokój towarzyszący współczesnemu człowiekowi zdominowanemu przez technikę i konsumpcjonizm.

Równie radykalny jest przekaz tekstowy tego albumu. Już same tytuły utworów świadczą, że nie jest to liryka dla wrażliwych i zakochanych. Przykładowo album otwiera kompozycja „Tanz Debil” („Taniec debila”) wzywająca tytułowego debila do odrzucenia chciwości, używek, zwierzęcego mięsa i dominacji nad innym człowiekiem, a w końcu mówiąca o samobójstwie. Tytułowa kompozycja „Kollaps” („Upadek”) opowiada o tym jak współczesna cywilizacja techniczna niszczy człowieka i świat w jakim żyjemy i to bez najazdu Czyngis-chana. Podmiot liryczny ostrzega, że nasz świat jest gorzki i mamy mało czasu aby powstrzymać upadek naszej cywilizacji, bo wszystko niszczymy jak nowa mongolska Złota Orda. Grupie udało się przemycić głębokie przemyślenia nawet w bardzo krótkich utworach takich jak „Sehnsucht” („Tęsknota”) opowiadającym o tym, że jedynie „tęsknota”, tutaj w rozumieniu nadziei, pozwala podmiotowi lirycznemu na wyrwanie się z chaosu otaczającego świata i jest dla niego jedynym źródłem energii.

Kompozytorem wszystkich, poza jednym, utworów na płycie byli członkowie EN. Jedyne nie stworzone przez nich nagranie, to utwór „Jet'm” będący przeróbką znanej piosenki miłosnej „Jet'm” autorstwa Serge’a Gainsbourga. I choć w wersji EN wykorzystało tutaj wiele z pierwotnej melodii tego utworu, to jednak jest ona nieco zniekształcona i czuć w niej pewien niepokój, za to brakuje w niej zmysłowości cechującej oryginał.

W kompaktowej wersji albumu jaką nabyłem do pierwotnego albumu dodano dziesięć nowych utworów utrzymanych w stylistyce muzyki grupy z okresu jej debiutu. Dziewięć z tych nagrań pochodzi z kasety „Stahldubversions” wydanej w 1982 r., a jedno (Schieß Euch Ins Blut) nie było wcześniej wydane. W tej postaci, nawet pomimo tego, że nowe utwory także nie są zbyt długie, to płyta rozrosła się do 56 minut.

Pierwszy raz usłyszałem o tym zespole już na początku lat 90. a nawet przeczytałem recenzję jednej z jego ówczesnych płyt („Haus Der Lüge”), ale wówczas nie miałem nawet najmniejszej możliwości posłuchania jego muzyki. Album „Kollaps” kupiłem dopiero w 2018 r. w Niemczech. W tej wersji to starannie wydany digipack z 2003 r. przygotowany przez własną wytwórnię zespołu Potomak Records. Na zakończenie mogę powiedzieć tylko jedno, że pomimo upływu lat awangardowa muzyka z tego albumu wciąż szokuje swym radykalizmem. To na pewno jedna z najbardziej oryginalnych i nowatorskich płyt jaka powstała w kręgu muzyki popularnej.

niedziela, 10 listopada 2019

Mark Shreeve - "Thoughts Of War", CLP, 1981/2000, UK

 
 


Mark Shreeve jest brytyjskim kompozytorem i wykonawcą muzyki elektronicznej. Jest artystą znanym i cenionym wśród miłośników elektroniki spod znaku szkoły berlińskiej (Berlin-School), a także progresywnej elektroniki (Progeressive Electronic) oraz kosmicznego ambient (Space Ambient). Dla mniej wyrobionych słuchaczy może być znany tylko dzięki niegdysiejszej współpracy z piosenkarką Samanthą Fox. Przypuszczam jednak, że faktycznie jest całkowicie nieznany masowemu odbiorcy.

Cechą charakterystyczną biografii Marka Shreeve’a jest to, że mało co o nim wiadomo. Nie wiadomo nawet tego kiedy i gdzie się urodził, do jakich szkół chodził, czy ma rodzinę itp. Pierwsze płyty zaczął nagrywać i wydawać na początku lat 80., stąd można przypuszczać, że obecnie ma ok. 60 lat. Jednocześnie przez ostatnie 39 lat komponował, nagrywał muzykę (sam, bądź we współpracy z innymi osobami), wydawał płyty i koncertował. Pozostaje zresztą bardzo aktywny twórczo do chwili obecnej. Dzięki wielu wybitnym, choć mało znanym szerszemu gronu słuchaczy albumom, cieszy się kultową pozycją wśród fanów klasycznej muzyki elektronicznej. W sumie można powiedzieć, że Mark Shreeve jest twórcą Szkoły Brytyjskiej w Muzyce Elektronicznej (British Scholl of Electronic Music).

Często się mówi, że jakiś artysta jest kultowy, a jego płyty są unikatami. Przeważnie to tylko propaganda, ale w wypadku Marka Shreeve’a to dosłowne stwierdzenie faktu. Jak zapytać pierwszego z brzegu tzw. znawcę rocka o jego postać, to nie będzie wiedział co to za jeden. Jeszcze gorzej będzie, jak ktoś zechce kupić jego płytę, bo to prawie dosłownie niemożliwe, albo bardzo trudne i kosztowne.

Jego solowa dyskografia na chwilę obecną liczy około siedemnastu albumów studyjnych, z których znaczna część ukazała się niegdyś wyłącznie na kasetach magnetofonowych (Compact Casette). Przeważnie były to pojedyncze wydania, stąd już w czasach dominacji kaset były trudno osiągalne. Z kolei płyty, które ukazały się w formie winylowej czy kompaktowej są bardzo rzadkie, gdyż przygotowały je najczęściej mało znane i niewielkie wytwórnie w mikroskopijnych ilościach. Z tego powodu często mówi się o tym, że jest to artysta, który nagrał wiele świetnych klasycznych albumów, których jednak prawie nikt nie słuchał.

Miłośnicy Marka w jego dyskografii szczególnie cenią następujące albumy: „Phantom” (1980), „Thoughts Of War” (1981), „Assasin” (1983) i „Legion” (1985), „Crash Head” (1988), „Nocturne” (1995). Ja bym do tego dorzucił jeszcze album „Ursa Major” (1980) wydany jedynie na kasecie magnetofonowej. Uważam, że to zapomniane arcydzieło klasycznej muzyki elektronicznej.

W latach 90. XX w. Mark Shreeve wraz z kilkoma innymi muzykami, m.in. ze swoim bratem Julinem i Jamesem Goddardem stworzył wyjątkowo twórczy zespół Redshift. Grupa ta zadebiutowała albumem „Redschift” w 1996 r. Na tej płycie, obecnie także już klasycznej, twórczo rozwinęła styl szkoły berlińskiej w muzyce elektronicznej.

Dodatkowo wraz z innym wybitnym muzykiem brytyjskim komponującym muzykę elektroniczną, Ianem Bodym, stworzył duet ARC, z którym także nagrał kilka udanych płyt studyjnych i koncertowych. Jedną z nich jest rewelacyjny album „Arcturus” wydany w 2005 r.

Album  „Thoughts Of War” jest jedną klasycznych pozycji w dorobku muzycznym Marka Shreeve’a. Guru krytymi rockowej, Piero Scaruffi, uważa tę płytę za pierwsze wielkie dzieło tego artysty. Jak dotąd album ten miał jedynie cztery wydania. Pierwotnie na płycie winylowej wydala go niewielka norweska wytwórnia Uniton Records w 1981 r. W 1985 r. płytę tę wznowiono w wersji winylowej na Tajwanie. Jedyne kompaktowe wydanie tego albumu przygotowane zostało przez brytyjską wytwórnię Champagne Lake Productions (CLP) w 2000 r. To numerowane wydanie liczyło zaledwie 300 egzemplarzy tego albumu. W późniejszym okresie musiano go chyba jednak wznowić, skoro jeden z internautów podał, że ma 534 numer tej płyty (ale równie dobrze mógł nabyć jej piracką wersję).

Album „Thoughts of War” („Myśli o wojnie”) tworzą zaledwie cztery długie kompozycje, po dwie na każdej stronie oryginalnej płyty winylowej. To bardzo długa płyta, bo w sumie liczy ponad 59 minut muzyki i w czasach analogowych, w jakich się pierwotnie ukazała z trudem mieściła się w całości na płycie winylowej. Inspiracją dla muzyki z tego albumu na pewno była twórczość klasycznego elektronicznego rocka spod znaku szkoły berlińskiej, a zwłaszcza Klausa Schulze i zespołu Tangerine Dream. Jednak pomimo tej inspiracji jest to dzieło w pełni oryginalne i nacechowane tym rodzajem aury, dzięki której od razu wiadomo, że mamy do czynienia z czymś wyjątkowym.

Głównym nagraniem na albumie jest dwuczęściowa kompozycja tytułowa licząca w sumie ponad 33 minuty rozdzielona pomiędzy dwie strony oryginalnej płyty analogowej, przy czym jej część pierwsza jest nieznacznie krótsza niż druga.

Część pierwsza tej kompozycji nazwana „Thoughts of War - Part One” rozpoczyna się od miarowego rytmu sekwencera w tle którego pojawia się główny temat melodyczny tej kompozycji wykreowany przez Marka na syntezatorze. Wyłania się on z ciszy i stopniowo narasta obejmując także kilka melodii pobocznych. W środkowej partii utwór robi się coraz bardziej głośny i gwałtowny, ale nie przekracza granic formy stylistycznej stworzonej przez Klausa Schulze na której jest wzorowany. Brzmienie syntezatora z jego wyraźną klasyczną skalą przypomina tutaj fortepian, co może się bardzo podobać jak wszystko co klasyczne. W jego końcowej partii słychać też fragment wyraźnie inspirowany twórczością Jean-Michaela Jarre’a, ale bardziej mroczny i niepokojący. Utwór kończy się pewnym uspokojeniem z leniwie płynącą melodią w końcowej partii niespiesznie dobiegająca do jej pełnego wyciszenia.

Część druga tej kompozycji nazwana logicznie „Thoughts of War - Part Two” rozpoczyna się od efektu jakby startu samolotu odrzutowego. To doskonały efekt uzyskany na syntezatorze. Towarzyszy temu dość duży zgiełk innych dźwięków i dopiero po pewnym czasie utwór się uspokaja. Pojawiają się pojedyncze dźwięki i urywane melodie świadczące o poszukiwaniu głównej linii melodycznej jakby zagubionej na jego początku. To bardziej awangardowy i niekonwencjonalny fragment tego utworu. Mniej tu miarowego bitu sekwencera, a więcej syntezatorowych poszukiwań nowych brzmień.
Wykreowane dźwięki doskonale oddają nastrój niepokoju jaki towarzyszył napięciom wojennym początku lat 80 i katastroficznym myślom ówczesnych ludzi na Zachodzie bojących się zgłady nuklearnej. Z tego chaosu wyłania się po pewnym czasie dość spokojna i ładna melodia organizująca jakby na nową tę kompozycję. Melodia ta narasta i rozwija się by w pewnym momencie, gdzieś w połowie tej części kompozycji, zostać uzupełnioną przez magiczne brzmienie sekwencera. W takiej formie utwór robi się coraz bardziej intrygujący, bo pełen niepokojących szumów, szmerów itp. Jego końcowa partia to charakteryzuje się uspokojeniem poszczególnych wątków melodycznych, a także wyciszeniem wcześniejszej nerwowej atmosfery. Pod pewnymi względami ta partia utworu przypomina nagrania Jean-Michaella Jarre’a, a więc kończy się dokładnie tak samo jak w części pierwszej.

Całość tej dwuczęściowej kompozycji jest dość mroczna, ale i refleksyjna, przy czym jest to refleksja dość ponura i zimna. Ten nastrój oddaje bardzo różnorodna paleta dźwięków, z muzyką pełną kontrastów, ale nadal dość melodyjną i miejscami rytmiczną. W sumie to takie zorganizowane melodyjne szumy z rytmem i myślą przewodnią.

Oprócz tego na płycie znalazły się jeszcze dwa inne utwory. Pierwszy z nich „Nightmare Of Reality” („Koszmar realizmu”) zamykał pierwszą stronę oryginalnej płyty winylowej. Ta ponad czternastominutowa kompozycja zaczyna się od dość awangardowych dźwięków ilustrujących chaos panujący w świecie. Stopniowo wyłania się z niego dość odhumanizowana melodia dobrze ilustrująca nieprzystępność i wrogość świata w jakim żyjemy. Utwór wyrasta z konwencji szkoły berlińskiej, a muzycznie nawiązuje do pierwszych płyt Tangerine Dream. Ogólnie nagranie jest dość spokojne i mniej w nim nerwowości niż w tytułowej kompozycji, choć niektóre wykreowane w nim dźwięki mogą odstraszać swą nieco bardziej awangardową formą, zwłaszcza w środkowej części utworu. Ale nie można się temu dziwić, skoro to muzyka ilustracja koszmar, a więc coś z tego koszmaru musiało się znaleźć także w tym utworze. W sumie nagranie to mogłoby być ścieżką dźwiękową do jakiegoś filmu grozy. W jego końcowej partii Shreeve osiągnął te same efekty dźwiękowe, co zespół The Residents na swych mechano-katastroficznych płytach z początku lat 80.

Drugą stronę płyty winylowej otwierała jedenastominutowa kompozycja „Dream Sequence” („Sekwencja snów”) dobrze oddająca tytułem charakter swej muzycznej zawartości. To najbardziej melodyjna a zarazem przystępna kompozycja na tym albumie. Pojawiająca się na początku utworu organowo-syntezatorowa melodia rozwija się powoli i wciąga słuchacza swym onirycznym nastrojem. W formie przypomina rozmarzone i ciągnące się w nieskończoność fantazyjne nagrania Klausa Schulze z połowy lat 70.. Pomimo tego jego poszczególne wątki nie nudzą się i nadal są atrakcyjne dla słuchacza, a to dzięki niewielkim przetworzeniom i swej swoistej aurze tajemniczości. Nagranie kończy się stonowanym sekwencyjno-syntezatorowym motywem zamykającym w logiczny sposób tę kompozycję.

Po raz pierwszy w życiu usłyszałem ten album w dwóch audycjach z cyklu „Studia Nagrań” nadanych 28 lipca i 4 sierpnia 1988 r. Już wtedy płyta ta zrobiła na mnie ogromne wrażenie, ale z powodu różnych okoliczności życiowych nie miałem jej wówczas możliwości nagrać. Później na wiele lat o niej zapomniałem. Przypomniałem sobie o niej dopiero wraz z wejściem do Internetu w 2000 r. Niestety rychło okazało się, że jej kupienie nie było łatwe.

Płytę „Thoughts Of War” w prezentowanej tutaj wersji kompaktowej nabyłem dopiero w 2008 r. w jednym ze sklepów internetowych w Polsce specjalizującym się w sprzedaży muzyki elektronicznej. Miałem ogromne szczęście, bo album ten wydano jedynie w 300 sztukach, a ja nabyłem egzemplarz z ręcznie na niesionym numerem „110”.


sobota, 2 listopada 2019

Nirvana – „Local Anaesthetic”, Esoteric Recordings, 1971/2017, EU


 
 

Brytyjski zespół Nirvana znany jest obecnie głównie z powodu takiej samej nazwy jaką nosiła amerykańska grupa Kurta Cobaina. To trochę niesprawiedliwy osąd, gdyż choć amerykańska Nirvana miała znacznie większy wpływ na muzykę rockową, to jednak jego wcześniejszy brytyjski odpowiednik w swoich czasach także był dobrym zespołem.

Grupa ta powstała w 1965 r. i prowadziła aktywną działalność do 1972 r., kiedy wydała swą ostatnią płytę studyjną w pierwszym okresie swego istnienia. W 1985 r. grupa reaktywowała się i działa do chwili obecnej wydając płyty i grając dla najbardziej oddanych fanów. W latach 90. wydano na płytach CD jej nieznane nagrania archiwalne.

Grupę ta powstała jako spółka muzyczna złożona z dwóch muzyków: irlandzkiego gitarzysty i wokalisty Patricka Campbell-Lyonsa (ur. 1943 r.) oraz greckiego kompozytora, pianisty i wokalisty Alexa Spyropoulosa. Pozostali członkowie zespołu to muzycy studyjni wynajmowani na kolejne sesje nagraniowe. Z tego powodu na koncertach występowali wówczas jako The Nirvana Ensemble. Oryginalność ich muzyki polegała na połączeniu w granych przez nią utworach różnych stylów muzycznych: folku, popu, jazzu, rocka rytmów latynoskich i muzyki klasycznej.

Ogólnie rzecz biorąc można powiedzieć, że grupa ta tworzyła muzykę w modnym wówczas stylu psychodelicznego rocka, który później gładko przeszedł we wczesną fazę progresywnego rocka. Jednak w jej twórczości było wiele elementów piosenkowych charakterystycznych dla stylu określonego później barokowym popem. Jej płyty przeważnie miały charakter koncepcyjny, choć pierwsze z nich dalekie były od suit charakterystycznych dla klasyków progresywnego rocka. W takiej konfiguracji grupa nagrała i wydała swe pierwsze trzy albumy: „The Story of Simon Simopath” (1967), „The Existence of Chance Is Everything and Nothing Whilst the Greatest Achievement Is the Living of Life and So Say All Of Us” (1968) i „To Markos III” (1970). Debiutancki album „The Story of Simon Simopath” wielu uważa za najlepszą płytę w dyskografii tego zespołu.

W 1971 r. doszło do rozpadu spółki Campbell-Lyonsa i Spyropoulosa, a każdy z muzyków rozpoczął karierę na własny rachunek. W ten sposób Lyons stał się głównym współtwórcą dwóch kolejnych albumów zespołu: „Local Anesthetic” (1971) i „Songs Of Love And Praise” (1972).

Po latach Lyonss pytany o genezę album „Local Anesthetic” powiedział, że po rozstaniu z Spyropoulosem był zdeterminowany, aby nagrać album kontynuujący dotychczasowe wątki muzyczne grupy, ale jednak inny, stąd z góry założył, że przy jego tworzeniu nie można „używać wiolonczeli, klasycznych akordów, a wszystkie teksty musiały być szalone!”. Takie podejście sprawiło, że ten nagrany głównie na dość prymitywnym magnetofonie szpulowym Revox album był swoistą antytezą dotychczasowego brzmienia zespołu Nirvana, stąd lider rozpatrywał nawet wydanie go pod inną nazwą. Ale w końcu pozostał przy dawnej nazwie grupy ze względów handlowych.

Prezentowany tutaj album „Local Anaesthetic” („Miejscowe znieczulenie”) był czwartą w kolejności płytą studyjną grupy i pomimo ciekawego repertuaru jest przez niektórych mniej ceniony, głównie z powodu tego, że grupa zmieniła na nim swój styl na bardziej awangardowy. Utwory stały się dłuższe i bardzie skomplikowane formalnie. Obok lidera, Patricka Campbell-Lyonsa, jej głównego kompozytora i producenta, w nagraniu albumu udział wzięli: Patrick Joseph Kelly (instr. klawiszowe), Steve Bird (gitara), Jon Field (perkusja, instrumenty afrykańskie, bongosy) i przypuszczalnie jeszcze jacyś nieznani inni muzycy studyjni. Ponadto Patrick Joseph Kelly był współkompozytorem utworu „Modus Operandi…”.

Do chwili obecnej album ten ukazał się w 19 wersjach na różnych nośnikach, przy czym większość z nich wydano na płytach kompaktowych. Pierwotnie album wydała na płycie winylowej wytwórnia Vertigo w 1971 r. Ukazał się on wówczas w Wielkiej Brytanii, Niemczech Zachodnich, Australii i Japonii. Z powodu słabej sprzedaży przez następne 19 lat nie wznawiano tej płyty przez co album ten został zapomniany wśród masowego odbiorcy.

Po raz pierwszy na CD album ten wydała niemiecka wytwórnia Repertoire w 1990 r. W 1993 r. wznowiono go na płycie kompaktowej także w Japonii (Century Records). Pomimo kilku dalszych wznowień na CD, album ten wciąż jest dość trudno dostępny i szerzej nieznany. Najnowsze oficjalne wydania tego albumu wydane zostały w Wielkiej Brytanii (Esoteric Recoirdings, 2017) i Japonii (Wasabi Records, 2017).

Oryginalny album zawierał jedynie dwa dłuższe nagrania, po jednym po każdej stronie płyty winylowej. Oba z nich miały wszelkie cechu suit rockowych, choć w przeciwieństwie do tego co znamy z twórczości np. Yes, nie były to utwory aż tak złożone formalnie i w większym stopniu opierały się na piosenkowych partiach wokalnych wywodzących się bezpośrednio z psychodelicznego rocka, a więc nieco sennych, rozmarzonych i tajemniczych. Z tego powodu ten rodzaj muzyki rockowej nazywa się często art rockiem, czy barock popem. Obie z tych suit obejmują łącznie nieco ponad 35 minut muzyki.

Taki podział płyty nie był przypadkowy i był wynikiem osobistych przeżyć lidera związanych z jego rozwodem i koniecznością opieki nad małoletnią córką (co znalazło wyraz także w o kładce). Z tego powodu pierwsza strona albumu odzwierciedla smutek i zagubienie lidera, natomiast jego druga strona obrazuje stan po uwolnieniu się podmiotu lirycznego od prześladujących go problemów, stąd te radosne śpiewy wyraźnie inspirowane musicalem „Hair”. Taki podział płyty był zresztą pomysłem Patricka Kelly’ego. Obecnie pracuje on jako dyrektor muzyczny w teatrze i telewizji.

Całą pierwszą stronę albumu zajmuje ponad szesnastominutowa kompozycja „Modus Operandi” („Sposób działania”). Utwór naprzemiennie składa się z partii instrumentalnych o lekko jazzowym charakterze przeplatanych fragmentami śpiewanymi. Muzyka tej kompozycji jest przesiąknięta dźwiękami charakterystycznymi dla rocka psychodelicznego z jego eterycznym sennym brzmieniem zbliżonym do stonowanych improwizacji jazzowych i rockowych. Wielką rolę odgrywają w nich instrumenty klawiszowe, flety itp. instrumentarium. Sekcja rytmiczna jest sprawna, ale nie tworzy głównego brzmienia, a doskonały podkład do improwizacji dla instrumentów klawiszowych. Z kolei fragmenty śpiewane oscylują od fragmentów niepokojących i pełnych dramatyzmu po bardzo senne piosenki popowe, ale o szlachetnych korzeniach. Utwór kończy się partią fortepianu i śpiewu w kabaretowym stylu.

Drugą stronę albumu zajmowała jeszcze dłuższa, bo ponad dziewiętnastominutowa kompozycja „Home” („Dom”). W przeciwieństwie do utworu z pierwszej strony formalnie podzielno ją na pięć części. Nagranie to ma formę podobną do nagrania z pierwszej strony płyty, a więc fragmenty instrumentalne przeplatane są w nim z piosenkowymi w tym samym psychodelicznym sennym nastroju, co wcześniej. Jednak występują też różnice. Przede wszystkim więcej tutaj brzmienia gitary, a mniej klawiszy w jazzowym stylu. Więcej za to jest gry na syntezatorze, mellotronie, fortepianie oraz na klawesynie. Dość szokujący może też być jego początek tego utworu zagrany na afrykańskich bębenkach. Później jest już znacznie bardziej tradycyjnie, a uważny słuchacz na pewno dosłucha się w pewnych partiach tego utworu nawiązania do radosnej muzyki amerykańskich hipisów w musicalowym stylu sławiącej radość życia, miłość i cieszenie się chwilą (wspomniane już analogie z „Hair”).

Oba te utwory sprawiają trochę niespójne wrażenie, ale i tak wciągają słuchacza swą niecodzienną formą, oryginalnym nastrojem, ciekawymi improwizacjami, delikatnymi śpiewem (solo i w wielogłosie) i pięknymi melodiami. Jak ktoś poszukuje dłuższych utworów sprzyjających zadumie, ale i relaksowi, to na pewno muzyka dla niego. Sam lider opisał swoją twórczość na tej płycie jako muzykę obrazującą konieczność miejscowego znieczulenia koniecznego do operacji i dalszego leczenia i stanowiącą osobistą psychodeliczną krucjatę będącą impulsem skierowanym ku przyszłości.

W wydaniu kompaktowym z 2017 r. dodano dwa utwory z singla wydanego wraz z tym albumem w 1971 r.: „The Saddest Day Of My Life” i „I Wanna Go Home”. Podobnie jak wcześniej omówione dwie suity, są one także utrzymane w konwencji psychodelicznego rocka, czy raczej art. rocka czy barock popu – jak kto woli. Faktycznie mogły by być one częścią każdej z tych suit, bo nastrojem są do nich bardzo zbliżone.

Z tego co wiem, w okresie mojej młodości twórczość tej grupy nigdy nie była prezentowana w audycjach muzycznych Polskiego Radia. A co za tym idzie nigdy nie miałem wówczas możliwości na zapoznanie się z nią. Po raz pierwszy przeczytałem o tym zespole w katalogach wytwórni Repertuar na początku lat 90. Już wówczas zaciekawiła mnie intrygująca okładka tej płyty. Autorem tej okładki był Keith Morris pracujący wówczas jako nadworny grafik w wytwórni Vertigo. W swym projekcie udało mu się przedstawić w alegoryczny sposób osobiste problemy lidera jakie legły u genezy tej płyty. Stąd uwidoczniona na niej siedzącą, ale w jakiś sposób nieobecna bosa kobieta w pustym pokoju będąca personifikacją byłej żony lidera i gładząca ją po włosach dziewczynka, czyli jego córka. Całość utrzymana jest w niepokojąco statycznym odcieniu bieli.

Gdy po latach postanowiłem wreszcie kupić jakąś płytę tej grupy, to wybrałem właśnie ten album, głównie z powodu tej intrygującej okładki. Ale też z tego względu, że bardziej odpowiadała mi zawarta na nim muzyka, bliższa progresywnego rocka i mniej piosenkowa niż na zachwalanych wcześniejszych płytach.

Płytę tę kupiłem w 2017 r. w sklepie internetowym w Niemczech. W Polsce ten album też można kupić, ale nie jest to takie łatwe, a jak już jest dostępna, to za znacznie większą kwotę.

Omega, Élő Omega Kisstadion ’79, Grund Records, 1979 / 2022, Hungary

  Najbardziej pamięta się to, co człowieka spotkało po raz pierwszy w życiu. Z tego powodu fani muzyki bardzo dobrze  pamiętają swą pierwszą...