niedziela, 19 lipca 2020

Mogul Thrash – „Mogul Thrash”, Flawed Gems, 1971/2011, Sweden





Brytyjski zespół Mogul Thrash działał w latach 1969-1971 i tworzył muzykę w stylu jazz rocka i wczesnego progresywnego rocka, choć - moim zdaniem – jeszcze bardziej miarodajne byłoby określenie jego stylu jako progresywny soul. W ciągu swego krótkiego istnienia wydał tylko jednego singla i jedną płytę długogrającą, a także dokonał nagrań dla Radia BBC. To niezbyt wiele, ale na tyle dużo, by mieć swe miejsce w historii muzyki rockowej. W epoce został zupełnie zlekceważony, a jego dorobek doceniono dopiero po wielu latach na fali nostalgii za „starym dobrym rockiem”. I choć jest to na pewno album godny docenienia, to jednak wydaje się, że obecnie jest też nadmiernie stawiany na piedestale, bo np. wiele grup niemieckich stworzyło dzieła znacznie bardziej godne uwagi, a też są nie znane czy mało znane.

Grupa Mogul Thrash powstała z inicjatywy bardzo młodego jeszcze wówczas gitarzysty i wokalisty Jamesa Litherlanda, bo w chwili jej założenia miał on zaledwie 20 lat. Początkowo jego grupa nosiła nazwę James Litherland’s Brotherhood, którą dopiero z początkiem 1970 r. zmieniła na Mogul Thrash. Ta nowa nazwa była dość dziwaczna i nawiązywała do jednego z prowadzących popularny wówczas brytyjski teleturniej telewizyjny, ale nie oznaczała nic konkretnego.

Litherland był już wówczas doświadczony muzykiem grającym wcześniej z najlepszymi, bo był członkiem zespołu Colosseum z którym nagrał jego drugi album „Valentyne Suite” – jedną z najlepszych płyt w historii rocka (skomponował na niego utwory: „Butty’s Blues” i „Elegy”). Nawiasem mówiąc wcześniej wziął już udział w nagraniu pierwszej płyty tej grupy, ale zagrał na niej tylko w jednym utworze. Z Colosseum został usunięty przez despotycznego lidera Dicka Heckstalla-Smitha, gdy zaczął domagać się takich samych stawek pieniężnych jakie mieli innymi członkowie tej formacji. W grę mógł wchodzić też nadmierny perfekcjonizm Smitha i lekceważenie dla młodszego wiekiem i stażem gitarzysty.

Litherland zauroczony występem amerykańskiego zespołu Chicago jaki zobaczył podczas koncertów z Colosseum w USA postanowił, że jego własna grupa powinna tworzyć muzykę w podobnym stylu, czyli jazz rocka opartego o silną sekcją dętą. Do nowo organizowanego zespołu szybko pozyskał podobnych sobie młodych muzyków: Mike’a Rosena (trąbka, gitara, melopfon – odmiana waltorni) z którym grał wcześniej w folk rockowym Jade, Rogera Balla (saksofon altowy, barytonowy i sopranowy), Malcolma Duncana (saksofony) oraz gitarzystę basowego i wokalistę Johna Wettona i perkusistę Billa Harrisona. Ponadto do współpracy pozyskano znanego brytyjskiego tekściarza (i muzyka) Pete’a Browna, który jednak nie był formalnie członkiem zespołu. Taki skład ostatecznie uformował się w listopadzie 1969 r.

Grupie udało się podpisać kontrakt z koncernem RCA Victor, który wysłał ją na serię koncertów do Włoch, by się ostatecznie zgrała przed przystąpieniem do pracy studyjnej i koncertów na rynku brytyjskim. Koncern Atlantic, u kierownictwa którego muzycy wcześniej zabiegali o podpisanie kontraktu odrzucił ich ofertę. Debiutancki, i jak się wkrótce okazało, jedyny album Mogul Trash, został nagrany w Advision Studios w centrum Londynu. W tamtym czasie było to jedno z nowocześniejszych studiów nagraniowych w Wielkiej Brytanii.

Jak dotąd album „Mogul Trash” ukazał się jedynie w 12 wersjach na różnych nośnikach: 5 wydaniach na płytach winylowych i 7 wydaniach na płytach kompaktowych. Z tej liczby aż siedem wydań (sześć kompaktowych i jedno winylowe) to wydania nieoficjalne, czyli pirackie. Po raz pierwszy na vinylu wydała go wytwórnia RCA Victor w styczniu 1971 r. Album ten ukazał się wówczas jedynie w trzech krajach: Wielkiej Brytanii, Niemczech Zachodnich i Japonii. Potem przez następne 28 lat nie był wznawiany przez co został prawie całkowicie zapomniany. Po raz pierwszy na CD wznowiono go równocześnie w Wielkiej Brytanii (Blueprint) i Andorze (Disconforme SL) w 1999 r. W obu wypadkach były to edycje dokonane przez małe niszowe wytwórnie. Problemy prawne związane z uzyskaniem licencji na nowe oficjalne wydanie okazały się zbyt trudne do załatwienia, a przewidywane zyski z takiego wydania zbyt małe, by opłaciło się tego dokonywać. Z tego powodu  w następnych latach wszystkie nowe wydania tego albumu na CD miały charakter nieoficjalny, przy czym aż dwa z nich, zrealizowano na płytach CDr. Co ciekawe licencji na wydanie tej płyty nie udało się legalnie uzyskać nawet Japończykom, stąd to jedna z nielicznych dobrych płyt klasyki brytyjskiego rocka nie wydana na CD w Japonii. Wśród reedycji nieoficjalnych wyróżnia się profesjonalizmem graficznym i dźwiękowym wydanie szwedzkie, to tutaj prezentowane, przygotowane przez firmę Flawed Gems.

Oryginalny album „Mogul Thrash” składał się z sześciu przeważnie dłuższych utworów, po trzy po każdej stronie płyty. Aż cztery z nich napisał Litherland sam, bądź w spółce z Petem Brownem lub Michaelem Rosenem. Pozostałe dwa utwory skomponowali: jeden Roger Ball, a drugi spółka Alan Gorie (późniejszy członek Average White Band) i John Wetton. Producentem albumu był znany muzyk sesyjny i pianista jazzowy Brian Auger, a inżynierem dźwięku znany potem jako producent płyt Yes - Eddy Offord. Dość dziwaczną okładkę przedstawiającą piramidę w kolorach tęczy zaprojektował  Graham McCallum.

Album otwiera ponad siedmio i półminutowa kompozycja Balla „Something Sad”. To typowy utwór w stylu big bandowego jazz-rocka (podobnie jak cały album), a więc z wyeksponowanym brzmieniem sekcji dętej. Na taki charakter tego utworu wskazuje już sam jego początek ze swoistym riffem saksofonowym wspomaganym przez trąbkę. Motyw ten przewija się potem przez cały ten utwór, co w charakterze przypomina podobne aranżacje grup Chicago czy Blood Sweat And Tears. Wyróżnia się gitarowa solówka Litherlanda w środkowej partii utworu. Partie wokalne mają soulowe zabarwienie. To dobre nagranie, ale jednak nie powalające.

Drugim nagraniem na płycie była nowa wersja utworu „Elegy” autorstwa Litherlanda, tutaj w wersji dziewięcio i pół minutowej. Ten klasyk znany z pierwowzoru Colosseum został tutaj przedstawiony w wersji bardziej szorstkiej, pozbawionej aranżacyjnych subtelności oryginału. Ta zmiana wynikała przede wszystkim z faktu, że wiodącym instrumentem jest tutaj gitara lidera i jej niczym nieskrępowane solówki, w których oczywiście słychać echa innych mistrzów brytyjskiej sceny muzycznej, np. Claptona (jednak nie ma też mowy o żadnym naśladownictwie). Nostalgiczna partia wokalna w środkowej partii utworu przypomina nam, o przewodniej myśli muzycznej pierwowzoru, a mocno zaakcentowana partia instrumentów dętych na końcu akcentuje, że to jednak całkiem inna wersja czegoś, co już znaliśmy, zwłaszcza, że powraca także wyborna improwizacja gitarowa.

Pierwszą stronę analogowego albumu kończył pięciominutowy utwór „Dreams Of Glass And Sand” autorstwa Litherlanda do słów Browna. Tym razem ton nagraniu nadaje rytm wybijany przez perkusję Harrisona, której łamańce są dalekie od typowej rockowej rytmicznej sztampy. Oczywiście sekcja dęta także tutaj prowadzi melodię i to dzięki niej utworu tego słucha się bez wysiłku, bo płynie one naturalną piękną linią (miejscami słychać w niej echa stylizacji big bandowych Franka Zappy). Całości dopełnia bluesowo-soulowa partia wokalna.

Drugą stronę albumu otwiera najdłuższa na płycie, bo dwunastominutowa kompozycja „Going North, Going West”, także autorstwa Litherlanda i Browna. Nagranie to jest rozbudowane formalnie z partiami cichszymi i głośniejszymi, a wokalnie miejscami przypomina niektóre późniejsze utwory zespołu King Crimson w których Wetton był głównym wokalistą. W jego początkowej partii, ok. trzeciej minuty, wyróżnia się solo saksofonowe Duncana, które przechodzi od fragmentów energetycznych po nostalgiczne i odwrotnie, by wreszcie rozpocząć swoistą improwizowaną dyskusję z innymi instrumentami, a zwłaszcza gitarą Litherlanda około dziewiątej minuty nagrania. To pięknie i naturalnie rozwijający się utwór z melodią przyjemną dla ucha, a jednocześnie nie trywialną. W partii gitarowej słychać, że lider ma już w pełni ukształtowany własny łatwo rozpoznawalny styl, łączący w sobie ducha Hendrixa z tradycją bluesową i jazz rockową. Na końcu powraca początkowy temat muzyczny, a w sposobie artykulacji muzycznej nagranie to znowu lekko przypomina utwory zespołu Colosseum.

Następujący po nim niespełna czterominutowy utwór „St. Peter” autorstwa Alana Gorrie’a i Jona Wettona z gościnnym udziałem Briana Augera na fortepianie ma bardziej piosenkowy charakter. Jednak pomimo ciekawego choć ogranego już wcześniej riffu na instrumentach dętych nie wyróżnia się niczym szczególnym może poza fortepianowym wstępem. Nie przypadkowo właśnie to nagranie wybrano więc na singla promującego album. Ale – moim zdaniem - jak na przebój, było ono nieco mało lotne i przyciężkawe. Nie dziwota, że singiel z nim po stronie A promowało znacznie lepsze nagranie ”Sleeping In The Kitchen”.

Pierwotny album kończyła siedmio minutowa kompozycja „What's This I Hear” autorstwa Litherlanda i Rosena. Utwór został zbudowany z fragmentów cichych i głośniejszych, które automatycznie nadają mu różnorodności i dramatyzmu. Jego melodia wyłania się z ciszy ale szybko przyjmuje formę podrasowanego rockowo utworu sulowo-funkowego, z dramatycznymi partiami wokalnymi. Partia rytmiczna gra zdecydowanie, a instrumenty dęte tworzącą jego szerokie tło melodyczne. Partie gitarowe Litherlanda są tutaj mniej finezyjne, za to bardziej twarde jak na muzykę rockową przystało.

Jako całość to dobry album, ale na pewno nie wybitny i dziwię się, że akurat tę płytę upodobali sobie różni fani „starego rocka” jako szczególnie dobrą i wartościową. Moim zdaniem nie odbiega ona od typowego big bandowego jazz rocka początku lat 70. a jej utwory, choć ciekawe – to moim zdaniem są jedynie alternatywną wersją brzmienia zaprezentowanego przez Chicago, Colosseum, czy inne tym podobne grupy brytyjskie i amerykańskie początku lat 70. Uważam też że miejscami utwory z tego albumu są kompozycyjnie niedopracowane.

W moim wydaniu tej płyty oryginalny program albumu uzupełniono aż siedmioma nowymi nagraniami. Pierwsze dwa pochodzą z singla wydanego w 1970 r.: „Sleeping In The Kitchen” – o którym już wspomniałem - i „St. Peter”, a pięć pozostałych pochodzi z sesji grupy dla Radia BBC: „Sleeping In The Kitchen” (ze stycznia 1971), „St. Peter” (ze stycznia 1971), „I Can't Live Without You” (ze stycznia 1971), „Fuzzbox” (z kwietnia 1971) i „Conscience” (z kwietnia 1971).

Nagrania te mają różną wartość, niektóre z nich są znakomite np. „I Can't Live Without You”, a inne np. „Fuzzbox” są toporne i nudnawe, ale w sumie dobrze, że je zebrano na tym wydaniu płyty. W epoce grupa przepadła, bo nie była promowana w mediach, a potencjalnych nabywców mogła odstraszać także kiczowata okładka. Ale co najważniejsze, tego rodzaju styl oparty na wiodącej roli sekcji dętej był może popularny w Stanach Zjednoczonych, ale na pewno nigdy nie był aż tak popularny w Wielkiej Brytanii czy Europie, bo jednak na starym kontynencie publiczność ma nieco inną wrażliwość stylistyczną i muzyczną niż mieszkańcy Ameryki Północnej.

W młodości nigdy nie słyszałem o tym zespole i myślę, że nawet najbardziej obsłuchani w muzyce Polsce okresu PRL dziennikarze nie znali tego zespołu. Ale oczywiście to nie wynikało z ich ignorancji, ale z braku dostępu do zachodniej muzyki. Ja po raz pierwszy usłyszałem o tym zespole jakieś dziesięć lat temu dzięki jednemu z kolegów, który pochwalił mi się nabyciem jego płyty. Oczywiście przegrał mi ją na CDr, ale mnie to nie zadowalało, dlatego po paru latach też sobie ją kupiłem w jedynej dostępnej dla mnie wersji, tej tutaj prezentowanej.

Zachęcam też do przeczytania artykułu Piotra Chlebowskiego w magazynie „Lizard” nr 31 z 2016 r., w którym opisał on bardzo szczegółowo ten album i historię jego powstania.

niedziela, 12 lipca 2020

Kayak – „See See The Sun”, Esoteric Recordigs, 1973/2012, EU

 
 

Kayak, to zespół holenderski grający progresywnego rocka. Pierwotnie działał w latach 1972-1982, po czym się rozpadł po wydaniu dziewięciu albumów studyjnych. W 1999 r. grupa reaktywowała się i działa do chwili obecnej, choć oczywiście w zmienionym składzie. Obecnie ma ona swe największe sukcesy artystyczne zdecydowanie za sobą. Obok Shocking Blue, Focus i Golden Earring to na pewno najbardziej znany zespół z Holandii, czy raczej z Niderlandów, bo tak się obecnie ten kraj nazywa.

Grupa powstała we wrześniu 1972 roku w Hilversum z inicjatywy dwóch muzyków: grającego na klawiszach i gitarze basowej Tona Scherpenzeela i perkusisty i gitarzysty Pima Koopmana. Wcześniej byli oni członkami różnych lokalnych zespołów, np. Balderdash i High Tide Formation, w których grał też jej późniejszy gitarzysta Johan Slager. Wbrew temu na co wskazują inne kariery muzyczne, członkowie tej grupy mieli wykształcenie muzyczne, bo Ton i Pim studiowali w klasie kontrabas i perkusji w Hilversum Music Academy. Na tej samej uczelni w klasie perkusji studiował także Max Werner z którym szybko się zaprzyjaźnili. Słysząc jego głos namówili go do śpiewania i w ten sposób z perkusisty stał się on także wokalistą. Niebawem do tak zarysowanego trio dołączył grający na basie Cees van Leeuwen. Zmusiło to Tona Scherpenzeela do przekwalifikowania się na grę na instrumentach klawiszowych. Tak nawiasem mówiąc Ton Scherpenzeel jest jedynym członkiem założycielem Kayak, który grał na wszystkich albumach tej grupy. Obok gry na klawiszach grał w niej także na akordeonie, basie i kontrabasie.

Dzięki muzycznej renomie członków grupy szybko podpisała ona kontrakt płytowy z wytwórnią EMI Bovema będącą lokalnym oddziałem koncernu EMI w Holandii. Stąd pierwszego singla „Lyrics / Try To Write A Book” wydała wiosną 1973 r. w firmie Imperial będącej odziałem koncernu niemieckiego EMI Electrola GmbH. Dzięki staraniom menadżera Fritsa Hirschlanda wkrótce później przystąpiła do nagrywania debiutanckiego albumu w studio EMI Studios w Heemstede. Album ten pt. „See See The Sun” został nagrany pomiędzy 29 maja a 1 czerwca 1973 r. przy użyciu szesnastościeżkowych magnetofonów pod nadzorem producenta Gerrit-Jana Leendersa (był też aranżerem całości) i inżyniera Pierre'a Geoffroya Chateau.

Ostatecznie album ten nagrano w następującym składzie: Ton Scherpenzeel (fortepian, organy, perkusja, śpiew), Pim Koopman (perkusja, śpiew), Cees Van Leeuwen (gitara basowa) i Johan Slager (gitara) i Max Werner (główny wokalista, perksuja). Skład zespołu podczas sesji uzupełnili: Max Werlerofzoiets (melotron, śpiew w kilku utworach), Giny Bush i Martine Koeman (skrzypce w „Lyrics”), Ernst Reijseger (wiolonczela w „Lyrics”), Gerrit-Jan Leenders (śpiew i perkusja w „Hope for a Life”), Rijn Peter de Klerk (perkusja w „Hope for a Life”) i G. Perlee  (organy w „Mammoth”).

Okładkę albumu zaprojektował Herman Willem Baas (twórca także innych okładek zespołu Kayak oraz okładki płyty grupy Rare Earth) przy czym na stronie przedniej wykorzystano zdjęcie wykonane przez Carla Koppeschaara.

Nagrane wówczas utwory zostały napisane przez członków grupy już wcześniej, ale nie zawsze były one dopracowane w taki sposób, jakby sobie tego życzyli tego sami muzycy. Głównym powodem tego stanu rzeczy był pośpiech w jakim nagrywano album, bo studio opłacone było tylko na pewien czas i muzycy musieli się zmieścić z nagraniem albumu w dwutygodniowym terminie realizacji przewidzianym przez wytwórnię nie mając czasu na poprawki czy eksperymenty. Jednak planując z góry jego wydanie także na rynku brytyjskim postanowiono, że jego miksowaniem zajmie się Alan Parsons - młody obiecujący producent nagrań z EMI. Miksowanie albumu odbyło się więc w Abbey Road Studios w Londynie na przełomie lipca i sierpnia 1973 r. Ale muzycy nie w pełni byli zadowoleni z jego pracy.

Album „See See The Sun” (Widzę, widzę Słońce”) jak dotąd ukazał się w 23 wersjach na różnych nośnikach: 15 wersjach na płytach winylowych, 7 wersjach na płytach kompaktowych (w tym aż dwóch nieoficjalnych) i jednej wersji w postaci plików FLAC. Pierwotnie na płycie winylowej wydano go 17 VIII 1973 r. z logo EMI. W Wielkiej Brytanii firmowało go logo Harvest. Tego samego roku album ten wydano (przypuszczalnie w tym samym czasie) także na innych liczących się wówczas rynkach muzycznych, a więc w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Japonii, Francji, Niemczech Zachodnich, a także w Hiszpanii i Brazylii. W latach 70. album ten wznowiono jeszcze trzykrotnie, w 1975 r. w Argentynie, w 1976 r. w Urugwaju i w 1979 r. ponownie w Holandii. Przez następne piętnaście lat album ten nie był wznawiany, a zespół Kayak został przez to nieco zapomniany w masowej świadomości, zwłaszcza poza rodzinnym krajem muzyków.

Po raz pierwszy na płycie kompaktowej wydała go w 1995 r. holenderska wytwórnia Pseudonym specjalizująca się w wydawaniu klasycznych albumów wykonawców holenderskich. Tego samego roku ukazało się też wydanie japońskie na CD firmowane przez wytwórnię Belle Antique na licencji wytworni Pseudonym. W tych wydaniach były to płyty bardzo drogie i trudno dostępne – przynajmniej w Polsce. Braki na rynku szybko uzupełniły dwa rosyjskie pirackie wydania tej płyty (pierwsze z 2000 r.). Znacznie bardziej dostępne i to legalne, było dopiero wydanie przygotowane przez brytyjską wytwórnię Esoteric Recordings z 2012 r., to tutaj prezentowane. Najnowszym znanym wydaniem tego albumu na płycie CD jest edycja francuska z 2015 r. firmowana przez koncern EMI.

Oryginalny album „See See The Sun” tworzyło dziewięć utworów o różnej długości, ale przeważnie niezbyt długich: cztery po stronie pierwszej oryginalnego winyla i pięć po jego stronie drugiej. Większość z nich była dziełem Pima Koopmana (muzyka) i Tona Scherpenzeela (słowa, ale też muzyka niektórych utworów). Jedynie w kilku utworach wkład kompozytorki mieli inni członkowie tego zespołu, np. Cees van Leeuwen napisał dwa teksty do melodii skomponowanych przez Pirna.

Album otwiera ponad sześcioipółminutowy utwór „Reason For It All”  („Powód wszystkiego”) wykazujący w początkowym fragmencie silne wpływy wczesnej twórczości zespołu Yes, a zwłaszcza w sposobie śpiewu głównego wokalisty i grze gitarzysty, ale także w formie samej kompozycji. Z biegiem czasu utwór nabiera bardziej oryginalnego charakteru i raczej dobrze świadczy o możliwościach twórczych wciąż bardzo młodych jeszcze wówczas muzyków. Wyraźnie słychać w nim echa muzyki klasycznej, ujawniające się zwłaszcza w sposobie budowy kompozycji i harmonijnej grze wszystkich instrumentów z dominującym brzmieniem klawiszy. Tekst opowiada o szukaniu marzeń i miłości - tej jedynej.

Podobny charakter, ma drugi utwór pt.: „Lyrics” („Teksty”) jest jednak o połowę krótszy a także ma bardziej wyciszony i balladowy charakter. Wyróżnia się wielogłosową partią wokalną i aranżacją na smyczki. Fragmentami, w sposobie gry fortepianu jest jakby bardziej łagodną wersją utworów Gentle Giant czy Emerson Lake And Palmer. Tekst utworu w żartobliwy sposób opowiada o problemach wynikających z konieczności pisania piosenek w j. angielskim.

Kolejne nagranie „Mouldy Wood” („Spleśniałe drewno”) jest znowu bardziej rozbudowane i stworzone zostało na bazie progresji akordowej fortepianu, basu i perkusji. W tym brzmieniu styl Kayak zbliżył się do dokonań bardziej łagodnej wersji brytyjskich grup z kręgu Canterbury. Natomiast pojawiający się w środkowej partii utworu mellotron jednoznacznie kojarzy się z wczesnym brzmieniem Genesis, podobnie jak zamieszczona w nim solówka gitarowa. Tekst utworu opowiada o podróży rozpadającym się statkiem ze spleśniałego drewna i prowadzonym przez skorumpowanego kapitana. To swego rodzaju metafora do życia w świecie, gdzie rządzą kłamliwi politycy prowadzący wszystkich do katastrofy. Dlatego podmiot liryczny wzywa wszystkich do opuszczenia tego tonącego wraku.

Kończący pierwszą stronę oryginalnej płyty winylowej „Lovely Luna” („Kochana Luna”) to najdłuższy utwór na tym albumie, bo ośmiominutowy. Nagranie rozpoczyna się od delikatnej partii fletu, leniwych dźwięków gitary akustycznej i pełnej nostalgii partii wokalnej. Innymi słowy początek tego nagrania przypomina późniejsze wysmakowane muzyczne solowe płyty Anthony Phillipsa jak już nauczył się grać na gitarze i komponować utwory według klasycznych zasad. Tyle, ze tym razem, to zespół Kayak był pierwszy i nikogo nie naśladował, chyba że wielkich twórców muzyki klasycznej. Natomiast wprowadzona około trzeciej minuty partia na przesterowanych organach przypomina w brzmieniu manierę gry na nich Mike’a Ratlege’a z grupy Soft Machine. W każdym razie to połączenie przesterowanych organów i dość patetycznego delikatnego śpiewu jest dość szokujące i dalekie i banałów muzyki progresywnej. Lakoniczny tekst ma abstrakcyjny charakter i opowiada o konieczności przejęcia kontroli. Ale całość to zdecydowanie jakieś pozbawione głębszego sensu majaki z zielenią, promieniami słońca i płynącą ryba.

Drugą stronę płyty otwierała pierwotnie kompozycja „Hope For A Life” („Nadzieja na życie”) licząca prawie siedem minut. To bardziej tradycyjnie rockowo brzmiące nagranie, z ładnymi progresjami akordowymi, niebanalnymi rytmami i melodiami oraz modulowanym w różnych skalach głosem. Tym razem forma kompozycji przypomina połączenie fortepianowych popisów w stylu Emerson Lake And Palmer z mellotronowymi pasażami Genesis i uduchowionych partii wokalnych zespołu Yes, a na pewno w ogólnym brzmieniu tego utworu, a już na pewno w grze gitarzysty słuchać jakieś echa Ste’vea Howe’a. Tekst utworu mówi o tym, że trudno być szczerym w obecnym świecie, a tym co utrzymuje ludzi przy życiu jest nadzieja.

Z kolei nagranie „Ballet Of The Cripple” („Balet kaleki”) z progresją akordową tworzoną przez sekcję rytmiczną na bazie basu, perkusji i klawiszy zdecydowanie przywodzi na myśl twórczość grupy Genesis. Jakby nie znać tego kto akurat gra, to faktycznie można by pomyśleć, że to zaginione nagranie klasycznego wcielenia tego zespołu. z początku lat 70. Utwór ma ładną wciągającą melodię przewodnią i zbudowany został w bardzo harmonijny sposób bez wyeksponowanych partii solowych. Dość szokujący tekst opowiada o jednonożnej baletnicy i wierze, która nie pozwala na żadne pytania.

Następujące po nim ponad pięciominutowe nagranie „Forever Is A Lonely Thought” („Samotna myśl na zawsze”) rozpoczyna się od delikatnego wstępu fortepianu po którym następuję wysublimowana partia wokalna. Potem utwór rozwija się w klasycyzującym stylu z wiodącą rolę instrumentów klawiszowych i raczej reprezentuje raczej delikatne brzmienia. W stylu przypomina kompozycje zespołu Barclay James Harvest. Ale w progresjach akordowych słychać też echa twórczości grupy Gentle Giant. Ten połączony styl obu tych grup chyba odpowiadał członkom Kayak najbardziej, bo brzmiała ona w nim nad wyraz przekonująco. Tekst utworu znajduje się pytanie: co trzeba zrobić żeby sprzedać ładną piosnkę, a także o spełnianiu marzeń, sensu sztuki i poszukiwaniu prawdy.

Utwór „Mammoth” („Mamut”) jest najkrótszy na płycie. To w zasadzie taka bardziej złożona formalnie piosenka. Jej początek ujmuje piękną melodią, które jednak szybko przechodzi do bardziej rockowego brzmienia z ostrą solówką gitarową i uwypukloną linią basu (znowu podobieństwa z Gentle Giant). To dobre nagranie progresywne z wzorcowym użyciem instrumentarium klawiszowego, w tym syntezatora. W tekście podmiot liryczny mówi o tym, że czuje się jak mamut, który może już jutro umrzeć lub znajdzie się z powrotem w epoce kamiennej.

Oryginalny album kończył utwór tytułowy, czyli „See See The Sun” („Patrzeć na słońce”). To piękna ballada o nieco onirycznym charakterze z cudownym fragmentem akordeonowym i ujmującą melodią. Tekst tej piosenki w stylu Kevina Ayersa czy Syda Barretta opowiada o poszukiwaniu sensu istnienia w drobnych przejawach trwania przyrody, powiewie wiatru i świecącym oraz wędrującym na Niebie słońcu.

W kompaktowym wydaniu albumu jakie tutaj opisuję dodano jeszcze jedno nagranie bonusowe pt. „Try To Whrite A Book”. To oczywiście druga strona pierwszego singla zespołu. Ten zaledwie dwuminutowy utwór utrzymany jest w stylu późniejszego debiutu, przy czym jest bardziej surowy i ma bardziej brudno brzmiącą solówkę gitarową.

Wszystkie utwory tego albumu mają klasyczną formę, są rozbudowane formalnie, a ich brzmienie kształtują instrumenty klawiszowe, od fortepianu i klawesynu, po syntezator i mellotron, a nawet tak niecodzienne dla rocka instrumenty jak akordeon. Wszystkie cechuje dbałość o szczegóły aranżacyjne, harmonijne połączenie wszystkich partii instrumentalnych i wokalnych oraz perfekcyjne wykonanie. Nie ma tutaj naleciałości bluesowych czy jazzowych. W sumie muzyka z tego albumu jest wiec wzorcowym przykładem klasycznego europejskiego progresywnego rocka. I choć słychać w niej inspirację cudzą twórczością (Yes, Gentle Giant, Genesis i inni),  to jednak zawsze pozostaje ona tylko przetworzonym natchnieniem, a nie jest prostym naśladownictwem.

Dowodem wielkiego talentu muzyków były kolejne udane albumy, a zwłaszcza następny z nich pt.: „Kayak” (1974) przez wielu uważany za najlepszą płytę tej grupy. Opisana przez mnie tutaj płyta, to na pewno dobry album, choć może nie wybitny. Ale przecież muzykę tworzą także wykonawcy nie pochodzący jedynie z samego szczytu danego gatunku, a także bardzo dobrzy i mający coś do powiedzenia i tworzący piękne dzieła muzyczne. Często zresztą to właśnie takie płyty, kiedyś tam stworzone i posłuchane tworzą nasze wspomnienia i nadają koloryt naszej dość monotonnej egzystencji.

W młodości w latach 80. nigdy nie słyszałem o tym zespole, bo niby skąd: w Polskim Radio go nie zaprezentowano ani razu, a nikt mi znany nie miał jego płyt. Z resztą w tamtych odległych czasach wszystko to, co nie było rockiem brytyjsko-amerykańskim uchodziło za wtórne i gorsze, więc nawet jakbym nawet miał nawet okazję, to bym tego zespołu nie posłuchał. Po raz pierwszy o tej grupie dowiedziałem się pod koniec lat 90. dzięki katalogom sklepu płytowego „Megadisc” w Warszawie. Album ten kupiłem dopiero stosunkowo niedawno, bo wcześniej z różnych powodów jakoś nie miałem okazji go kupić.

sobota, 4 lipca 2020

Wild Turkey – „Battle Hymn”, Esoteric, 1971/2013, UK & Europe

 
 

Brytyjski zespół Wild Turkey (Dziki indyk) istnieje nieprzerwanie od 1971 r., ale faktycznie swe największe, choć w sumie dość skromne sukcesy, odnosił jedynie na początku lat 70. Nagrał wówczas dwie płyty: „Battle  Hymn” (1971) i „Turkey” (1972). Obie były na dobrym poziomie, ale fani trochę lepiej oceniają pierwszą z nich. Wiele lat później, a dokładniej począwszy od lat 90. na fali nostalgii za dawnym dobrym rokiem grupa reaktywowała się i wydała jeszcze kilka nowych płyt, ale były one dalekie od świeżości jej muzyki z okresu debiutu. Nazwa zespołu pochodziła o nazwy amerykańskiej whiskey na bazie kukurydzy. Grupa tworzyła muzykę rockową bliską głównego nurtu, ale z domieszką folku i brzmień progresywnych.

Założycielem i liderem zespołu Wild Turkey był Glenn Cornik, basista grupy Jethro Tull występujący najczęściej na scenie z charakterystyczną przepaską na czole. Był on dobrym muzykiem i basistą, ale też imprezowiczem i kobieciarzem, co nie podobało się Ianowi Andersownoi. Dodatkowo nie podzielał wizji tego ostatniego, co do tego w jakim kierunku powinna ewoluować muzyka Tull. Z powyższych powodów pod koniec października 1970 r. a więc pod koniec amerykańskiej trasy koncertowej zespołu Jethro Tull został z niego wyrzucony. Tutaj warto przypomnieć że z nagrał z nim trzy pierwsze klasyczne już dzisiaj albumy: „This Was”, „Stand Up” i „Benefit”.

Postawiony w tej dość niezręcznej sytuacji Cornik przy pomocy swego menadżera Terrego Ellisa szybko zorganizował nowy własny zespół pod nazwą Wild Turkey. Problem polegał na tym, że sam lider nie wiedział jaką muzykę powinien on tworzyć. Jedynym pewnikiem było dla niego to, ze nowa muzyka musi mieć wyraźne elementy folkowe (a więc takie jakich nie chciał wówczas Anderson z Tull). Tworzący go muzycy zostali zebrani dość przypadkowo, i część z nich po pewnym czasie odeszła, ale pomimo tych trudności na albumie udało się stworzyć w miarę jednolite brzmienie.

Każdy z muzyków przygotował własne kompozycje na ten album, w tym także Cornik. Przy okazji były to jego pierwsze samodzielne nagrania jako autora piosenek. Producentem albumu został Rodger Bain. I choć znał się dobrze na swoim fachu, bo był także np. producentem Black Sabbath (stąd grupa była ich supportem na koncertach), to jednak nie wierzył w sukces Wild Turkey i lekceważył prace przy tej płycie (tak to przynajmniej widział po latach Glenn Cornik).

Album „Batlle Hymn” ukazał się jak dotąd w dwudziestu wersjach na różnych nośnikach. Większość z nich, bo aż gtrzynascie ukazało się na płytach analogowych. Po raz pierwszy na płycie winylowej wydała go brytyjska wytwórnia Chrysalis w 1971 r. Tego samego roku płytę tę wydano na winylu także we Francji, Włoszech, Niemczech Zachodnich i Holandii. Natomiast w Stanach Zjednoczonych album ten wydano wówczas jedynie na kasecie samochodowej 8-Trak (Reprise). Pewna popularność tej płyty sprawiła, że następnego roku wydano ją na winylu także w USA oraz w kilku innych krajach, w tym Australii, Kandzie i Hiszpanii. Potem przez resztę lat 70. i całe lata 80 album ten nie był wznawiany.

Na płytach kompaktowych album ten ukazał się jedynie w siedmiu wersjach i to aż w dwóch nieoficjalnych. Po raz pierwszy na CD wydała go brytyjska wytwórnia Edsel dopiero w 1991 r. Potem na wiele lat znowu zaprzestano reedycji tego albumu. Jako pierwsza po przerwie wznowiła go wytwórnia Progressive Linde z Australii w 2002 r. Bardziej dostępny na płycie CD album ten stał się dopiero dzięki reedycji wytwórni Esoteric z 2013 r. Co dziwne, album ten nigdy nie został wydany w Japonii, ani w formie płyty winylowej ani kompaktowej.

W chwili ukazania się na ryku album „Battle Hymn” nie odniósł spodziewanego sukcesu artystycznego i komercyjnego i plątał się w rejonie 200 pozycji Billboardu. Jednak obecnie zaliczany jest do klasyki fonografii rockowej.

Wersja tej płyty wydana w 2013 r. na CD przez Esoteric jest reedycją pierwotnej płyty winylowej, a więc bez dodatkowych nagrań, ale poddanych remasterowi. Na szczęście nie zrobiono go nachalnie przez co dźwięk nie jest tak uciążliwy dla ucha jak w wielu innych wypadkach.

Album nie jest zbyt długi, bo liczy nieco ponad czterdzieści minut muzyki i zawiera dziesięć dość krótkich, ale urzekających nastrojem i melodyką utworów. Pod względem muzycznym to dość zachowawczy klasyczny rock z elementami folku, bluesa, hard rocka i rocka progresywnego. Kompozycje, w zależności od autorstwa mają bardziej większe lub mniejsze naleciałości innych stylistyk, ale zachowany materiał świadczy o tym, że zespół był dobrze zgrany, dzięki czemu wszystkie z nich brzmią jednolicie jako całość. W ogólnym rozrachunku utwory są wyciszone, spokojne i refleksyjne. Wszystkie teksty mają silną inspirację filozoficzną czy religijną i są refleksją nad sensem życia człowieka.

Utwory: „Butterfly”, „To The Stars”, Battle Hymn” i „Glentle Rain” to kompozycje lidera Glenna Cornika. Kompozycje: ”Twelve Streets Of Cobbled Black”, „Dulwich Fox”, „Sanctuary” to utwory przygotowane przez gitarzystę Jona Blackmore’a. Utwór „Easter Psalm” skomponował wokalista i gitarzysta Gary Pickford-Hopkins, piosenkę „One Sole Survivor” napisali wspólnie Pickford-Hopkins i gitarzysta Tweke Lewis. Ostatni na płycie utwórf „Sentinel” skomponowali wspólnie gitarzyści: Blackmore i Lewis.

Album otwiera kompozycja „Butterfly”. To nagranie liczy pięć minut i jest najdłuższe na płycie. Utwór ma budową charakterystyczną dla ówczesnych kompozycji progresywnych, a więc ma narracyjny charakter z równorzędnymi partiami instrumentalnymi wszystkich muzyków. Refleksyjności dodaje mu stonowana partia wokalna. W brzmieniu przypomina niektóre kompozycje zespołu Wishbone Ash z klasycznego okresu. Tekst mówi o zawiedzionych nadziejach młodego idealisty utożsamianego z motylem. Wiele wskazuje, że tekst ma charakter autobiograficzny i jest refleksją Cornika po jego wyrzuceniu z Tull.

Utwór „To The Stars” to spokojna ballada z wyraźnym brzmieniem fortepianu, trochę niespójna kompozycyjnie, ale przyjemna w odbiorze. Uwagę zwracają zastosowane w tym utworze wielogłosowe partie wokalne. W końcowej partii przypomina niektóre rozmarzone nagrania zespołu Babe Ruth. Tekst opowiada o planach podroży do gwiazd podmiotu litycznego, przy czym w tym wypadku chodzi raczej o życiowe plany i możliwość ich spełnienia. Przestrzega też, że na końcu i tak zawsze będzie „stos pogrzebowy”.

Tytułowy „Battle Hymn” zbudowany został na wyrazistym i łatwo rozpoznawalnym basowym riffie, napędzającym cały utwór, a jednocześnie łatwo wpadającym w ucho. Z kolei znajdująca się w środku solówka gitarowa jest mocno stonowana i jakby pozostawiona na drugim planie podobnie jak partia wokalna. Tekst utworu przypomina, że bohaterowie płaczą i nie chcą już wojennej chwały, bo jest ona przesiąknięta „krwawymi plamami”.

Nagranie „Gentle Rain” zaczyna się nieco sennie od akustycznej gitary, ale szybko przekształcająca się w rasowy utwór rockowy z ciekawą nieco wyciszoną solówką gitarową. W tekście podmiot liryczny wyznaje komuś, przypuszczalnie dziewczynie, że kocha ją jak „delikatny deszcz” i widzi ją w „świetle świtu”.

„Twelve Streets Of Cobbled Black” ma bardziej hard rockowy charakter, co przejawia się w bardziej głośnej grze całego zespołu, a nawet w bardziej ciężkim wokalu. Utwór ma korzenie bluesowe i zwraca uwagę dobrą solówką gitarową. Tekst nie jest w pełni jasny i przypuszczalnie opowiada o rozterkach moralnych podmiotu lirycznego na widok zmarłego bezdomnego.

Utwór „Dulwich Fox” ma z kolei więcej elementów folkowych w warstwie instrumentalnej i wokalnej. Przypomina nagrania brytyjskich klasyków tego gatunku, np. Fairport Convention. To w sumie przyjemna dla ucha ballada możliwa do przyjęcia dla przeciętnego słuchacza w każdym kraju i czasie. W tekście mowa jest o lisie, ale tutaj raczej w znaczeniu człowieka bardzo chytrego, który poluje na swe ofiary.

„Sanctuary” rozpoczyna się od motorycznego wstępu i wyrazistej partii wokalnej, także przypominającej sposób śpiewania artystów folkowych. W tym nagraniu uwagę zwraca głównie sposób artykulacji tekstu przez wokalistę. Tekst jest bardzo krótki i niejasny. Mówi o przemijaniu dnia i jałowym terenie leżącym pod trawą, ale faktycznie może chodzić o brak energii życiowej podmiotu lirycznego.

Utwór „Easter Psalm” ma od razu wpadaja w ucho przyjemną melodią, której uzupełnieniem jest wręcz wzorcowa ciepła partia wokalna charakterystyczna dla progresywnego rocka. Także tutaj można odnaleźć echa nagrań innych grup działających na styku różnych gatunków, np. Wishbone Ash. Podmiot liryczny zwraca uwagę na to, że niektórzy wciąż poszukują odpowiedzi na trapiące ich pytania egzystencjalne, a powinni cieszyć się swym małym szczęściem i móc się nim podzielić z innymi.

Utwór „One Sole Survivor” ma bardziej bluesowy, czy raczej hard rockowy charakter i świetny fragment z solówką na gitarze, ale nie ma tak ujmującej melodii jak poprzednie nagranie. W partii wokalnej przypomina nieco w jednej z części sposób śpiewu Burka Shelleya z zespołu Budgie. Tekst utworu mówi o przemijaniu, sile miłości, a także o konieczności przebaczenia i podążania raz obraną ścieżką.

Ostatni na płycie utwór „Sentinel” rozpoczyna się jak senna ballada, ale szybko przechodzi do bardziej dynamicznego brzmienia charakterystycznego dla hard rocka. W tekście podmiot liryczny zastanawia się dlaczego „jesteśmy tacy, jacy jesteśmy?”

Wszystkie nagrania charakteryzują się bardzo dobrym jednolitym i czystym brzmieniem i zmianami nastroju i rytmiki typowymi dla rocka progresywnego. Pomimo pewnych słabości, to bardzo dobra płyta, ale trudno tak jednoznacznie powiedzieć, dlaczego tak właśnie jest. Bo przecież muzyka z tego albumu nie ma wyrafinowania i skomplikowania albumów Jethro Tull, i innych wielkich tamtej epoki. Przypuszczalnie wynika to z faktu, że nagrano ją w odpowiednim miejscu i czasie i ten „duch epoki” przeniknął do niej w stopniu większym niż do nie jednego innego dzieła muzycznego tamtego okresu, a było ich przecież wiele.

Liderem zespołu był basista, ale dał pograć, a także wykazać się kreatywnością instrumentalną i kompozycyjną także innym członkom swej grupy. A to w świecie rocka nie jest znowu takie oczywiste.

W młodości czytałem wzmianki o tym zespole publikowane w magazynie "Razem" przy okazji wczesnej historii Jethro Tull. Jednak w latach 80. nigdy nie słyszałem jego płyt, bo w Polskim Radiu nigdy w tej dekadzie ich nie prezentowano, a przynajmniej ja nic o tym nie wiem. W latach 90. pisał o tym zespole, choć też raczej dość oszczędnie, Andrzej Drobek, ale ja nadal nie mogłem posłuchać jego albumów, bo ich nie miałem. Jednak w tym czasie nie tyle z powodu ich niedostępności, co raczej z powodu braku pieniędzy. Album ten kupiłem dopiero stosunkowo niedawno - i nie nie żałuję. To wciąż raczej dość rzadka płyta zwłaszcza w porównaniu z topowymi albumami największych gwiazd rocka..

Omega, Élő Omega Kisstadion ’79, Grund Records, 1979 / 2022, Hungary

  Najbardziej pamięta się to, co człowieka spotkało po raz pierwszy w życiu. Z tego powodu fani muzyki bardzo dobrze  pamiętają swą pierwszą...