sobota, 21 września 2019

Leaf Hound – „Growers of Mushroom”, Repertoire, 1971/1994, Germany


 
 

Brytyjski zespół Leaf Hound (Psi liść) działał w altach 1970-1971, a następnie reaktywował się w 2004 r., a nawet nagrał i wydal nowy album studyjny w 2007 r. To przykład grupy, która miała pewien potencjał, którzy jednak został zmarnowany przez błędną politykę promocyjną wytworni płytowej. Grupa powstała w 1969 r. na bazie innego zapomnianego już obecnie zespołu znanego pod nazwą Black Cat Bones. Członkami jego wczesnego wcielenia byli m.in. dwaj członkowie grupy Free: gitarzysta Paul Kossoff i perkusista Simon Kirk.

Pozostali dwaj muzycy tego ostatniego zespołu, bracia Derek (gitara) i Stuart (gitara basowa) Brooksowie postanowili kontynuować dalszą działalność i szybko dokooptowali do podupadłego zespołu nowych muzyków. Tymi muzykami byli: wokalista Pete French, jego kuzyn, gitarzysta Mick Halls oraz perkusista Keith George Young. Na albumie słychać także organy i przypuszczalnie grał na nich któryś z muzyków zespołu lub muzyk studyjny pracujący dla studia nagraniowego.

Podobnie jak w wielu innych wypadkach to właśnie ci nowi muzycy, a zwłaszcza tandem French-Halls byli kompozytorami większości nowego repertuaru i wysunęli się w tej grupie na pozycję liderów. Po takim ustabilizowaniu składu w 1970 r. grupa zmieniła nazwę na Leaf Hound. Jej nazwa pochodziła od opowiadania „The Emissary” mówiącym o wskrzeszonym martwym psie wykopującym się z grobu i powracającym do pana. Jej nową nazwę zaproponował French.

Grupa tworzyła muzykę będącą wczesną wersją hard rocka mocno bazującą na bluesowym idiomie z elementami psychodelicznego rocka, którego jednak w jej muzyce nie było zbyt wiele. Na fali entuzjazmu do zapomnianych grup i płyt z epoki klasycznego rocka wielu fanatycznych fanów uważa, że był to zespół porównywalny z amerykańskimi (Grand Funk Roailroad, Blue Cherr), czy brytyjskimi (Cream, Free) prekursorami stylu hard rockowego bazującego na bluesie, ale moim zdaniem są to jednak porównania nieco przesadzone.

Był to dobry zespół i na pewno z pewnym potencjałem, ale nie była to grupa wybitna, a tym bardziej wytyczająca nowe trendy. W brzmieniu i dokonaniach zdecydowanie bliżej mu było do drugiej ligi ówczesnego hard rocka niż do jej największych megagwiazd. Jego w sumie dość toporne utwory są bliższe twórczości Humble Pie niż finezji Led Zeppelin, choć oczywiście w tekstach prezentował się lepiej od tej ostatniej grupy, bo bliższe mu były tematy podejmowane przez twórców bluesowych, w tym egzystencjalne.

W epoce grupa nagrała i wydała tylko jeden album, omawianą tutaj płytę „Growers of Mushroom”. Nagrano ją pod koniec 1970 r. w ciągu zaledwie kilkunastu godzin i ten pośpiech na pewno niezbyt korzystnie wpłynął na ogólne brzmienie albumu. Z tego powodu był on dość surowy i toporny, ale jednocześnie dobrze świadczył o umiejętnościach kompozytorskich i improwizacyjnych tworzących go muzyków.

Do chwili obecnej album ten ukazał się w 18 wersjach na różnych nośnikach. Pierwotnie na winylu wydała go w październiku 1971 r. Ukazał się on tylko w dwóch krajach: Niemczech Zachodnich (Telefunken) i Wielkiej Brytanii (Decca). Wydanie brytyjskie miało kolorową pseudopsychodeliczną okładkę i przygotowane zostało w nakładzie 500 egzemplarzy. Wcześniejsze wydanie niemieckie miało zmieniony tytuł na „Leaf Hound” i okładkę z głowami muzyków na czarnym tle, a także inny zestaw utworów.

Gdy wydano tę płytę, to zespół już nie istniał. Płyta ta w wersji brytyjskiej nie była następnie wznawiana przez następne 23 lata przez co szybko stała się „białym krukiem” poszukiwanym przez kolekcjonerów. Z powodu małego nakładu i braku wznowień album ten stał się jedną z płyt wielkich wytwórni osiągających najwyższe ceny na rynku wtórnym. Miesięcznik „Q” uznał ją za jedną z najbardziej pożądanych płyt przez kolekcjonerów, stąd nie dziwota, że jej cena na aukcjach sięgała nawet siedmiu tysięcy dolarów. W wersji niemieckiej album ten wznowiono jeszcze w Jugosławii (1973) a także w Stanach Zjednoczonych (1978).

Album ten w kolorowej brytyjskiej okładce wznowiono dopiero w połowie lat 90. na fali reedycji na płytach kompaktowych dawnych i zapomnianych wykonawców. Ukazały się wówczas dwa wydania tego albumu na CD, oba wydane w 1994 r.: niemieckie przygotowane przez Repertoire Records i angielskie przygotowane przez wytwórnię See For Miles. Do końca tej dekady album ten nie był już jednak wznawiany przez ponownie stał się dość trudno dostępny.

Bardziej dostępnym uczyniły go dopiero wznowienia dokonane w nowym stuleciu. Były to wydania kompaktowe (Repertuar, 2005, wydanie brytyjskie) i winylowe (Akarma, 2005, wydanie włoskie i Repertoire, 2015, wydanie brytyjskie). Ponadto ukazało się też pięć wydań nieoficjalnych tego albumu: trzy rosyjskie (Alkinous Ltd) z 2001 r., (Dogtoire) z 2010 r. i (ООО "Азия Рекордз") o nieokreślonej dacie, a także europejskie (Wallhalla) z 2003 r. i ukraińskie (Repertoire) z 2005 r. Ciekawostką jest oficjalne wydanie polskie na winylu przygotowane przez wytwórnię Recoil Records w 2018 r.

Oryginalny album „Growers of Mushroom” („Hodowcy grzybów”), chodzi oczywiście o halucynogeny) tworzyło dziewięć nagrań; cztery po stronie A i pięć po stronie B płyty winylowej.

Album otwiera ostra hard rockowa kompozycja „Freelance Fiend” oparta na wyrazistym gitarowym riffie i gardłowej manierze wokalnej Petera Frencha charakterystycznej dla tego stylu muzyki. Doskonale grająca sekcja rytmiczna tworzy konieczny podkład całości, a krótkie ale wirtuozowskie solówki Micka Hallsa niczym nie ustępują podobnym dziełom innych markowych gitarzystów z epoki. Utwór jest piękny w swej surowości.

Utwór „Sad Road To The Sea” ma bardziej stonowany charakter, ale także utrzymany jest w hard rockowym stylu. Więcej tutaj jednak blues rocka w stylu Cream i nieliniowej melodyki. W pewnych fragmentach utwór przypomina też elektryczno-akustyczne kompozycje Led Zeppelin z okresu drugiego albumu. Innymi słowy miejscami to taka ciężko zagrana piosenka z ciekawymi solówkami gitarowymi.

Nagranie „Drowned My Life In Fear” to jedyna na płycie kompozycja stworzona przez osobę spoza zespołu, a dokładnie przez brytyjskiego muzyka Pete’a Rosa. Utwór ma zapadająca w pamięć melodię, która w innym wypadku z pewnością stałaby się przebojem, jednak w wykonaniu hard rockowym ma mocno zadziorny charakter. W tym wypadku Frech śpiewa jak Rod Steward w okresie Jeff Beck Group. Nawet to nieco zagłuszone brzmienie tego utworu jest takie same ja na kanonicznym albumie tej grupy „Truth”. To jedna z bardziej udanych kompozycji na tym albumie o od razu wpadającej w ucho melodyce.

Pierwszą stronę płyty zamyka ponad ośmiominutowy utwór „Work My Body” w którego skomponowaniu, oprócz Frencha, znaczącą rolę odegrali bracia Brooks. To jednocześnie najdłuższe nagranie na tym albumie. Utwór ma bardziej narracyjny charakter i w brzmieniu więcej czerpie z rocka psychodelicznego, czy psychodelicznego bluesa. Partie instrumentów są bardziej rozbudowane, mniej gwałtowne, za to bardziej refleksyjne, choć oczywiście hard rockowy idiom także tutaj daje o sobie znać. W tym wypadku zadowoleni powinni być także miłośnicy progresywnego rocka, a zwłaszcza jego wczesnej heavy psychodelicznej wersji (piękna partia na organach).

Drugą stronę pierwotnej płyty winylowej otwierało nagranie „Stray”. To typowy hard rock oparty na nośnym riffie w zeppelinowskim stylu i to dosłownie, bo miejscami brzmi jak nagrania tego kwartetu. To samo rozłożenie akcentów basu, perkusji i gitary. Także sposób śpiewu Frencha przypomina manierę wokalną Roberta Planta. W sumie dobre hard rockowe nagranie.

„With A Minute To Go” to nagranie bardziej stonowane w wyrazie a zarazem bardziej nastrojowe. Oczywiście to nie żadna tandetna pościelówa, tylko hard rockowa ballada, której brzmienie wyznacza delikatniej niż zwykle grająca gitara, choć i tutaj nie zabrakło bardziej ostrego gitarowego sola w końcówce utworu. W brzmieniu i manierze wokalnej mamy tutaj znowu do czynienia z kalką Led Zeppelin.

Tytułowy „Growers Of Mushroom” jest najkrótszym utworem na płycie zbliżonym w brzmieniu do nagrań brytyjskiego mainstreamu drugiej połowy lat 60. Więcej w nim jasnej melodii i prostego bardziej przebojowego rytmu, choć także oczywiście podanego w hard rockowej filtracji. Podobnie do jednego z poprzednich utworów, także tutaj słyszymy organy przez co utwór ten kojarzy się miejscami z brzmieniem wczesnego Deep Purple.

„Stagnant Pool” to powrót do korzennego hard rocka opartego na znakomitym riffie w stylu sabbatowskim. Utwór dosłownie samoistnie pędzi do przodu napędzany akordami gitary, a sekcja rytmiczna nie stroni od dość wyszukanych form rytmicznych. Całości dopełnia wspaniała solówka gitarowa Halla i głos Frencha, tym razem bardziej przypominający Paula Kossofa z Free czy wczesnego Ozzy Osbourne’a. To zdecydowanie jedno z najlepszych nagrań na tym albumie o hard rockowej stylistyce.

Pierwotnie płytę zamykało nagranie „Sawdust Caesar” sprawiające pod względem ogólnego brzmienia wrażenie jakby hard rockowej wersji Colosseum. Więcej tutaj bluesa i swego rodzaju jazzowego improwizacyjnego feelingu przetworzonego przez hard rockową sekcję rytmiczną. Motoryczny rytm sprawia że utwór może się podobać, podobnie jak jego partie gitarowe. Jedynie brak saksofonu w składzie przypomina nam że to jednak nie Colosseum, a korzenny twardy hard rock o nieco funkowym charakterze.

W późniejszych wersjach kompaktowych dodano kilka nowych nagrań. W wersji płyty jaką nabyłem były to dwa utwory. Pierwszym z nich był „It's Going To Get Better” pochodzący z drugiej strony singla wydanego w 1971 r. Drugim jest niepublikowane wcześniej nagranie „Hip Shaker” – pochodzące z okresu debiutu. Pierwsze z nich ma bardziej przebojowy i łagodny charakter o czym świadczy fortepian i piosenkowy styl śpiewu Frencha. To nie był przypadek, bo wybrano go na singiel przewidziany do promocji omawianego albumu. Drugie nagranie jest bardziej hard rockowe, ale też nieco wtórne, bo opiera się na rock and rollowych kliszach znanych także z twórczości innych artystów (utwór przypomina późniejsze  nagrania Thin Lizzy). W wydaniu Repertoire Records z 2005 r. dodano do tego jeszcze jedno nagranie, utwór „Too Many Rock 'n Roll Times” pochodzący z 2007 r.

To dobra płyta hard rockowa utrzymana na równym poziomie ale też nie mająca wybijających się utworów, a dodatkowo nieco wtórna (te naleciałości Led Zeppelin, Free i innych). Może gdyby wytwórnia dała jej szansę, to grupa stworzyłaby w pełni oryginalny własny styl, ale tak się nie stało. Szkoda.

Po raz pierwszy zobaczyłem omawianą tutaj płytę w sklepie „Elvis” w Gliwicach w połowie lat 90. Niestety nie znalem tego zespołu i nie chciałem jej w „ciemno” kupić, bo miałem wiele innych braków w swych dyskografiach do uzupełnienia.

Płytę tę kupiłem dopiero w 2017 w sklepie internetowym w Niemczech w wersji wytwórni Repertoire z 2005 r. wydanej w formie digipacka. Dopiero w mijającym tygodniu odkupiłem od jednego z kolekcjonerów pierwsze wydanie tej płyty przygotowane przez Repertoire w 1994 r.

sobota, 14 września 2019

Manuel Göttsching– „Inventions For Electric Guitar”, MG.ART, 1975/2011, Germany

 
 
 
Manuel Göttsching (ur. 1952 r.), to niemiecki kompozytor gitarzysta tworzący muzykę z pogranicza krautrocka, muzyki eksperymentalnej, a przede wszystkim elektronicznego rocka, a zwłaszcza tej jej części określanej szkołą berlińską (Berlin School of electronic music). Istotą tworzonej przez niego muzyki jest znakomite połączenie niczym nie skrępowanej wyobraźni muzycznej, znakomita technika i umiejętności improwizacyjne. Z powodu zasług dla rozwoju elektronicznego brytyjska gazeta „The Guardian” nazwała go „ojcem chrzestnym” (The Godfather) tej muzyki.

Przede wszystkim znany jest jako lider zespołu Ash Ra Tempel (potem Ash Ra) z którym w latach 70. nagrał szereg kanonicznych dla muzyki elektronicznej albumów, m.in.: „Ash Ra Tempel” (1971), „Schwingungen” (1972), Join Inn” (1973), „New Age of Earth” (1976), „Blackouts” (1977) i „Correlations” (1979).

Nagrywał też albumy z podobną muzyką samodzielnie, stąd sygnował je jedynie swym imieniem i nazwiskiem. Szczególnie istotne dla muzyki mają dwa nich: „Inventions for Electric Guitar” (1975) i „E2-E4” (1984). Wielu uważa za najlepszą ostatnią z nich, ale mnie się podoba najbardziej jego debiutancki album.

Do chwili obecnej album „Inventions for Electric Guitar” miał 20 wydań na różnych nośnikach: 11 na płytach winylowych i 9 na płytach kompaktowych. Pierwotnie wydała go na winylu w 1975 r. niemiecka wytwórnia „Kosmische Musik”. W latach 70. XX w. ukazała się ona także we Włoszech i Francji. W 1981 wznowiono go na winylu w Niemczech, a następnie prawie na dekadę zapomniano o nim. W związku z tym, że nie ukazała się ona poza kontynentalną Europą była trudno dostępna, a przez to mało na kilku ważnych rynkach muzycznych, czyli w Wielkiej Brytanii, USA i Japonii.

Po raz pierwszy na płycie kompaktowej wznowiła go francuska wytwórnia Spalax w 1991 r. Później wznawiała go jeszcze kilka razy w latach 90. (w tym na winylu). Pierwszy raz w Japonii (od razu w wersji kompaktowej) wydano ją dopiero w 2000 roku (Nexus International). Z późniejszych wydań wyróżnia się także japońskie wydanie tego albumu przygotowane przez wytwórnię Belle Antique z 2018 r. zrealizowane w technice SHM-CD.

Jak już wspomniano album „Inventions For Electric Guitar” („Inwencja gitary elektrycznej”) był jego pierwszym solowym projektem poza macierzystym zespołem Ash Ra Tempel. To płyta całkowicie instrumentalna zdominowana przez brzmienie gitary i instrumentów elektronicznych, a stylistycznie będąca połączeniem krautrocka, progresywnej elektroniki spod znaku szkoły berlińskiej i kosmicznego minimalistycznego ambientu. Muzykę na płycie tworzą jedynie trzy utwory, dwa długie i jeden krótszy. Wszystkie z nich są przemyślane kompozycyjnie, wciągają hipnotycznym rytmem i urzekają niekonwencjonalnymi melodiami. Stanowią też doskonały przykład na ponadprzeciętne umiejętności gry na gitarze przez Goettschinga. Oczywiście wszystkie te utwory są jego autorstwa .

Płytę otwiera ponad 17 minutowa kompozycja „Echo Waves” zbudowana prostej figurze rytmiczno-melodycznej, ale nieustannie przetwarzanej, a przez to interesującej i wciągającej słuchacza. To w zasadzie jedna wielka gitarowa improwizacja jedynie uzupełniona w tle instrumentami elektronicznymi, grającymi subtelnie, ale zauważalnymi. Nie ma ona jednak typowej rytmiki rockowej, a brak wyeksponowanych partii basu i perkusji czyni ją daleką od typowych improwizacji rockowych. Samo brzmienie gitary także nie jest konwencjonalne i niedoświadczony słuchacz może jej nawet nie słyszeć. Jedynie w niektórych partiach tej kompozycji, zwłaszcza przy jej końcu, słyszymy typową solówkę gitarową.

Liczący zaledwie ponad sześć minut utwór ”Quasarsphere” zamykał pierwotnie pierwszą stronę płyty winylowej. To zdecydowanie najbardziej stonowane i ilustracyjne nagranie na tym albumie utrzymane w melancholijnym i refleksyjnym nastroju. Więcej w nim elektroniki, ale bardzo wyciszonej i ambientowej, obrazującej pustkę Kosmosu – a może i naszego życia. Jeżeli ktoś szuka muzyki do medytacji, to coś w sam raz dla niego. Moim zdaniem to także jednak z najlepszych kompozycji tego rodzaju w latach 70. – jeżeli nie najlepsza.

Całą drugą stronę pierwotnej płyty winylowej zajmował utwór „Pluralis”. To zarazem najdłuższe nagranie na tym albumie, bo liczący ponad 21 minut. Muzycznie utwór opiera się na granej jednostajnie na gitarze elektrycznej figurze melodyczno-rytmicznej z tłem wypełnionym brzmieniami tworzonymi przez syntezator i inne instrumenty elektroniczne. Oczywiście melodia tego utworu ulega lekkim przetworzeniom zgodnie ze sztuką improwizacji, ale trzyma się pewnego przewidzianego aranżacją szablonu. Utwór ma zdecydowanie hipnotyczny rytm wciągający słuchacza w świat wykreowanej przez twórcę nowej muzycznej rzeczywistości.
Goettsching ujawnia się tutaj jako kompozytor o wyjątkowej wyobraźni a także wrażliwy esteta. Ten w sumie dość prosty utwór, ale wspaniale się rozwijający, świadczący o ogromnej wyobraźni Geottschinga jako gitarzysty. Wykreowane przez niego niecodzienne brzmienia są jednak dalekie od tego wszystkiego, co wymyślili przed nim inni gitarzyści. Nagranie rozwija się niespiesznie i podobnie jak dwa pozostałe ma zdecydowanie medytacyjny charakter. Dopiero w końcowej partii (tak około 14 minuty) utwór ten nabiera bardziej rockowego charakteru, a to za sprawą dość ostrej solówki gitarowej.

To charakterystyczne, że dwaj czołowi twórcy niemieckiego elektronicznego rocka byli gitarzystami, bo na tym instrumencie grali zarówno Edgar Froese jak i Manuel Goettsching. To chyba z tego powodu komponowana przez nich muzyka elektroniczna nie grzęzła w elektronicznym banale charakterystycznym dla niektórych innych twórców tego stylu. Drugą cechą wspólną dla obu muzyków były zdolności kompozycyjne i ogromna muzyczna wyobraźnia. Dopiero wszystkie te elementy połączone razem stworzyły z nich tytanów elektronicznego rocka.

Po raz pierwszy z nagraniami Manuela Göttschinga spotkałem się w audycjach Polskiego Radia emitowanych w latach 80. XX w. Od raz też przypadły mi one do gustu, bo reprezentowały ten rodzaj wrażliwości muzycznej jaka i mnie jest najbliższa. Niestety przez wiele lat nie miałem możliwości kupienia płyt tego artysty, podobnie jak i jego macierzystej formacji, czyli zespołu Ash Ra Tempel. W latach 90. wielokrotnie widziałem jego płyty w różnych zachodnich katalogach muzycznych, ale nie miałem dość pieniędzy, aby taką płytę sobie kupić i sprowadzić do Polski.

Dopiero w 2017 r. nabyłem ten album w sklepie internetowym „Merlin”, gdzie przez pewien czas był tańszy niż w Niemczech. Nabyłem go w wersji kompaktowej przygotowanej przez niemiecką wytwórnię MG.ART i wydanej w 2011 r. To prywatna wytwórnia Manuela Göttschinga założona w 2002 r. mająca na celu promocję jego własnej twórczości i zespołu Ash Ra Tempel. To wersja remasterowana tej płyty na CD, ale akceptowana i starannie wydana w klasycznym plastikowym pudełku.

sobota, 7 września 2019

Beggars Opera – Act One”, Repertoire, 1970/1997, Germany

 
 
 
Beggars Opera to grupa szkocka powstała w Glasgow w 1969 r. na bazie istniejącego wcześniej zespołu The System. Nazwę wzięła od tytułu opery Johna Gaya pt. „The Beggar's Opera” napisanej w 1728 r. I nie było to przypadkowe, bo podobnie jak The Nice czy Emerson Lake And Palmer w początkowym okresie swej działalności skupiała się na przeróbkach muzyki klasycznej. W późniejszym okresie przekształciła się w dość sztampowy zespół hard rockowy. W okresie największej popularności tworzyła w modnym wówczas stylu określanym symfonicznym rockiem, a obecnie zwanym progresywnym rockiem, choć moim zdaniem w jej wypadku zdecydowanie bardziej adekwatna jest pierwsza z tych nazw.

Największe sukcesy grupa odnosiła w pierwszej połowie lat 70. ,kiedy nagrała swe trzy klasyczne albumy, z których jedni najbardziej cenią debiutancki „Beggars Opera Act One” (1970), a inni wydaną po nim płytę „Wateers Of Change” (1971). Jej kariera załamała się w 1973 r. po odejściu od niej głównego wokalisty Martina Griffithsa. Zespół przetrwał a nawet nadal nagrywał płyty aż do 1980 r., ale jego albumy były coraz bardziej wtórne i skupione na ryku niemieckim. Grupa odrodziła się w drugiej dekadzie XXI w. a nawet wydała w 2011 r. dwie nowe płyty, ale nie spotkały się one z większym zainteresowaniem, bo jej czas zdecydowanie już przeminął.

Klasyczny skład tego zespołu z okresu debiutu przedstawiał się następująco: Ricky Gardiner (gitara, śpiew), Martin Griffiths (śpiew, instr. perkusyjne, flet), Alan Park (instr. klawiszowe), Marshal Erksine (gitara basowa), Raymond Wilson (perkusja). Ten skład uzupełniała Virginia Scott znana także jako Virginia Gardiner (mellotron, instr. kklawiszowe).

Album „Beggars Opera Act One” miał jak dotąd 26 wydań na różnych nośnikach. Pierwotnie został wydany w 1970 r. Wielkiej Brytanii przez wytwórnię Vertigo (wówczas oddział Philips Records dla muzyki progresywnej, obecnie koncern Universal Music Group). Po publikacji płyta ta cieszyła się tak dużą popularnością, że zdecydowano się wydać ją także w następujących krajach: Holandii, Niemczech, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, a nawet w Izraelu i dalekiej Nowej Zelandii. Jednak po tym pierwszym euforycznym okresie, w latach 70. album, ten wznowiono już tylko jeden raz - w Australii w 1972 r.

Po raz pierwszy na płycie kompaktowej wznowiła go niemiecka wytwórnia Repertoire Records w 1997 r. Było to zarazem pierwsze wydanie tego albumu od lat 70. Dopiero moda na stare i zapomniane w latach 90. przywróciła tej grupie i temu albumowi należną pamięć i uznanie. Później była ona jeszcze wielokrotnie wznawiana na winylu a także na płytach CD. Jednak na osiem wydań na tym ostatnim nośniku, aż cztery z nich było rosyjskimi piratami. Spośród wznowień na CD na uwagę zasługują na pewno dwa wydania japońskie: z 2004 r. (MSI) i 2006 r. (Vertigo), oba w tekturkach.

Oryginalna płyta winylowa „Act One” zawierała jedynie pięć dłuższych nagrań: trzy po stronie pierwszej i dwa po stronie drugiej płyty. Dwa z nich („Poet And Peasant” i „Light Cavalry”) były przeróbkami utworów austriackiego kompozytora operetek i muzyki teatralnej oraz dyrygenta Franza von Suppé (1819-1895). Pozostałe skomponowane zostały przez Marshalla Erskina i Virginię Scott, która w tym czasie nie była formalnie członkiem grupy, ale nagrywała z nią debiutancki album. Z kolei nowe aranżacje utworów von Suppé były dziełem inwencji Alana Parka.

Album otwiera ponad siedmiominutowe nagranie „Poet And Peasant” będący przeróbką słynnej uwertury „Chłop i poeta” („Dichter und Bauer” z  1846 r.) von Suppé. Piękna klasyczna struktura tego utworu z charakterystyczną dla tradycyjnej symfoniki linią melodyczną przeplata się tutaj z zadziorną progresywną i miejscami wręcz hard rockową grą elektrycznego zespołu. W nagraniu słychać echa podobnych przeróbek dokonanych przez The Nice i Emerson Lake And Palmer z dominującymi brzmieniami gitarowo-organowymi. Tym co ją wyróżnia jest barwa głosu i sposób artykulacji wokalisty.

Następujący po nim utwór „Passacaglia” nosi wyraźne inspiracje stylem zespołu Deep Purple. Linie melodyczne organów przypomina podobne realizacje Johna Lorda, podobnie jak rozbudowana solówka gitarowa w środkowej partii utworu przypominająca stylem grę Ritchie Blackmore’a. Jako całość utwór ma typową progresywną strukturę z rozbudowanymi partiami instrumentalnymi i narracyjną wokalizą. W grze organisty słychać echa wielkiej klasyki w tym Bacha. Ogólnie rzecz biorąc to jedno z dwóch najbardziej rockowych nagrań na tej płycie.

Pierwszą stronę winylowej płyty zamykał pierwotnie utwór „Memory”. To najkrótsze nagranie na oryginalnym albumie. Utwór opiera się na motywach zaczerpniętych z muzyki klasycznej ale wzmocnionych typowo rockową energią. Dzięki takiemu podejściu jest on drugim najbardziej rockowym nagraniem na tym albumie.

Drugą stronę płyty otwiera ponad jedenastominutowa kompozycja „Raymond's Road” autorstwa całego zespołu ale w aranżacji Alana Parka. Utwór opiera się na gitarowo-organowym riffie z licznymi cytatami przebojowych fragmentów muzyki dawnych mistrzów: Rossiniego, Mozarta i Griega. Całość sprawia przekonywujące wrażenie, ale też trzeba pamiętać, że w najlepszych fragmentach słuchamy jedynie transkrypcji. Progresywna gra sekcji rytmicznej i organowo-gitarowe improwizacje przypominają nam jednak, że mamy do czynienie a z rasowym zespołem rockowym.

Pierwotnie album kończył utwór prawie dwunastominutowy utwór „Light Cavalry” będący transkrypcją kompozycji „Lekka kawaleria” („Leichte Kavallerie” z 1866 r.) von Suppé. Utwór ma wręcz scholastyczną budowę i brzmienie przez co prawie żywcem przenosi nas do świata wiedeńskiej operetki drugiej połowy XIX w. z typowymi dla ówczesnej muzyki rozrywkowej figurami rytmiczno-melodycznymi. Z biegiem czasu utwór nabiera bardziej improwizacyjnego charakteru, ale zarazem słychać w nim echa twórczości grupy The Nice.

Do płyty w wersji kompaktowej wytwórni Repertoire w 1997 r. dodano dwa dodatkowe krótkie utwory: „Sarabande” i „Think”. Oba, to kompozycje członków grupy, pochodzące z singla pod tym samym tytułem wydanego przez Vertigo w 1971 r. Co dziwne, singiel ten odniósł wówczas duży sukces na listach przebojów w wielu krajach, poza jednak rodzinną Wielką Brytanią. Oba nagrania ukazywały bardziej hard rockowe oblicze grupy, przy czym nagranie Sarabande” wykazywało silne wpływy Deep Purple, a „Think” inspirację twórczością grupy Crazy World Of Arthur Brown.

Po raz pierwszy o tym zespole przeczytałem dopiero w końcu lat 90. dzięki artykułom Jacka Leśniewskiego publikowanym na łamach miesięcznika „Tylko Rock”. Niestety w tamtym czasie nie miałem dość środków, aby móc kupić tę płytę, bo była dość droga (nie mówiąc o tym, że w Polsce była także trudno dostępna). Kupiłem ją dopiero z drugiej ręki, ale w doskonałym stanie w antykwariacie muzycznym w Gliwicach w 2003 r. Było to pierwsze kompaktowe wydanie tej płyty wydane przez Repetoire w 1997 r. W 2012 r. kupiłem od prywatnego kolekcjonera także japońską edycję tej płyty z 2006 r. wytwórni Vertigo w kartoniku.

Omega, Élő Omega Kisstadion ’79, Grund Records, 1979 / 2022, Hungary

  Najbardziej pamięta się to, co człowieka spotkało po raz pierwszy w życiu. Z tego powodu fani muzyki bardzo dobrze  pamiętają swą pierwszą...