sobota, 21 grudnia 2019

Island – „Pictures”, Laser Edge, 1977/1996, USA

 
 


Island, to zespół szwajcarski grający progresywnego rocka, a raczej awangardowo-progresywnego. To bardzo mało znana grupa nie tylko w Polsce ale i na świecie. Jej biogramu nie znajdzie się nie tylko w popularnych rock encyklopediach, ale nawet na specjalistycznych stronach w Internecie. Z tego powodu trudno ustalić nawet tak podstawowe dane, jak fakt, kiedy ta grupa dokładnie działała (o czym szerzej dalej).

Założycielem i liderem grupy Island był Peter Scherer, który urodził się w Zurychu w Szwajcarii w 1953 r. W młodości, jako osoba wybitnie uzdolniona, studiował grę na fortepianie, kompozycję, teorię i orkiestrację, m.in. u György'ego Ligetiego i Terry'ego Rileya. Echa wpływu obydwu tych muzyków słychać w późniejszej twórczości Scherera, w tym na albumie grupy Island. Większość życia spędził jednak w Stanach Zjednoczonych, gdzie przebywał w latach 1980-2010. To kompozytor, aranżer i producent nagrań, a także muzyk studyjny. W różnych okresach życia był członkiem kilku efemerycznych awangardowych zespołów (Island, Ambitious Lovers, Mr. Reality). Był ich liderem, a także grał w nich na instrumentach klawiszowych i śpiewał.

Podczas pobytu w USA współpracował z innymi awangardowymi twórcami muzyki. Jego pierwszym projektem po przybyciu do Stanów był noise-popowy duet pod nazwą Ambitious Lovers stworzony przez niego wraz z Arto Lindsayem. Tworzył on muzykę będącą połączeniem folkloru brazylijskiego i muzyki eksperymentalnej. Dzięki tej grupie stał się częścią kreatywnej śródmiejskiej nowojorskiej sceny muzycznej lat 80. i 90. XX w. W tym czasie współpracował m.in. z Johnem Zornem, Davidem Byrne, Billem Frisellem, Laurie Anderson, Ikue Mori i Naną Vasconcelos. Ponadto pracował z artystami z kręgu R&B m.in. z Nilem Rodgersem i Cameo. Z biegiem czasu coraz bardziej skupiał się na komponowaniu muzyki filmowej – głównie do filmów dokumentalnych i krótkometrażowych.

Jego dorobek kompozytorski obejmuje w sumie kilkadziesiąt ścieżek dźwiękowych, m.in. do następujących filmów: „Heinrich Heine” Roberta Longo i Cindy Sherman, dwóch dokumentów izraelskiej reżyserki Danae Elon, a także licznych produkcji szwajcarskich m.in. „Voodoo” Alberto Venzago, „Marmorera” Markusa Fischera, „Daniel Schmid - le chat qui pense” Pascala Hofmanna i Benny'ego Jaberga, „Ucieczka z Tybetu” Marii Blumencron czy „Nachtlärm” Christopha Schauba. Wiele z nich zostało wysoko ocenione za walory artystyczne, np. ścieżka dźwiękowa do filmu „More Than Honey” („Więcej niż miód”) z 2013 r. Oczywiście pełne opisanie jego drogi jako kompozytora muzyki filmowej nie jest moim celem, dlatego poprzestaję na tych danych.

Grupa Island przypuszczalnie powstała w 1973 r., rejestracji pierwszych nagrań dokonała w 1975 r., pierwszą a zarazem jedyną płytę studyjną (tę tutaj omawianą) wydała w 1977 r. po czym się rozwiązała. Ale nie wiadomo czy to miało miejsce już w 1977 lub 1978 r., czy dopiero z chwilą wyjazdu jej lidera do USA w 1980 r. Wspomniane powyżej pierwsze nagrania tego zespołu opublikowano dopiero po latach na podwójnym albumie kompaktowym „Pyrro” wydanym przez niewielką wytwórnię Z-Records w 2005 r. I jest to zarazem jedyne wydanie tej płyty aż do chwili obecnej.

W chwili założenia grupy Island, Peter Scherer, był bardzo młodym człowiekiem, bo liczył zaledwie 20 lat, a w roku wydania omawianego tutaj albumu „Pictures” miał 24 lata. Przypuszczalnie to właśnie młody wiek, niedoskonałości debiutanckiego albumu, ale przede wszystkim jego kompletne nie docenienie w świecie muzyki popularnej sprawiły, że porzucił on swoją własną formację i skoncentrował się na tworzeniu nowej innej muzyki, a także muzyki filmowej i teatralnej, i jedynie sporadycznie tworzył efemeryczne projekty z innymi podobnymi sobie twórcami awangardowymi. Nie bez znaczenia była też dla niego możliwość wyjazdu do USA, gdzie istniało środowisko bardziej otwarte na nowatorskie pomysły artystyczne jakie reprezentował.

Obok Petera Scherera grającego na instrumentach klawiszowych, pedale basowym i czymś zwanym crotales (rodzaj wibrafonu) grupę Island tworzyło jeszcze trzech muzyków: Benjamin Jäger (główny wokalista, instrumenty perkusyjne), Güge Jürg Meier (perkusja, gongi, instrumenty perkusyjne) i René Fisch (saksofony, flety, klarnet, trójkąt, śpiew). Byli to muzycy znani z lokalnej sceny szwajcarskiej np. Benjamin Jäger był członkiem w miarę znanej grupy Toad, ale nie byli oni szerzej znani poza własnym krajem. Wszystkie nagrania, poza jednym, na oryginalnym albumie debiutanckim a zarazem jedynym studyjnym albumie grupy to kompozycje Petera Scherera. Jedynie utwór „Herold And King / Dloreh (Dedicated To Irene)” to kompozycja zbiorowa całego zespołu (podobnie jak utwór dodatkowy "Empty Bottles"). Teksty utworów: "Pictures" i "Herold And King..." napisał Benjamin Jäger, tekst utworu "Here And Now" napisał  René Fisch. Płytę nagrano w studio Sonic Solutions w Milano we Włoszech pomiędzy 24 lipca a 3 sierpnia 1977 r. Jej producentem był Claudio Fabi – włoski muzyk, kompozytor i producent.

Album „Pictures” ukazał się jak dotąd jedynie w siedmiu wersjach na różnych nośnikach: dwóch na płytach winylowych i pięciu na płytach kompaktowych. Pierwotnie na winylu wydała go szwajcarska wytwórnia Round Records w 1977 r. W epoce album ten ukazał się tylko w rodzinnym kraju muzyków i praktycznie już wtedy stał się kolekcjonerskim białym krukiem, bo przez następne 19 lat nie został ani razu wznowiony. Po raz pierwszy na płycie kompaktowej wydała go amerykańska wytwórnia The Laser's Edge w 1996 r. (na bazie tego wydania dokonano jego późniejszego wznowienia w USA). Ponadto ukazały się cztery wydania japońskie tego albumu, trzy kompaktowe firmowane przez wytwórnię Belle Antique (2003, 2007, 2013) i jedno winylowe sygnowane przez Round Records. Powyższe dane jednoznacznie wskazują, że płyta ta jest bardzo rzadka i trudno dostępna.

Już sam skład instrumentalny zespołu Island wskazuje, że nie była to typowa grupa rockowa, bo nie miała w swoim składzie gitary prowadzącej, ani też basowej, co miało ogromy wpływ na jej brzmienie. Zostało ono zdominowane prze linie melodyczne kreowane przez fortepian, elektryczne instrumenty klawiszowe, instrumenty perkusyjne oraz partie grane na saksofonach, klarnecie i flecie. Całości obrazu dźwiękowego dopełniały partie śpiewane bliższe jednak współczesnej muzyce symfonicznej niż twórczości rockowej. Generalnie muzyka z tego albumu jest bardzo trudna w odbiorze i zdecydowanie należy do awangardy rockowej. Ogólnie styl muzyczny tego albumu można określić jako awangardowy rock progresywny.

Opisując tę płytę, przede wszystkim trzeba zwrócić uwagę na fakt, że wszystkie kompozycje na albumie „Pictures” są w pełni przemyślane, a całość została precyzyjnie zaaranżowana. Przy pierwszym przesłuchaniu nagrania z tego albumu wydają się najbardziej bliskie twórczości brytyjskiego zespołu Van der Graaf Generator, a to za sprawą podobnego brzmienia w którym także wyeliminowano gitarę. Jednak muzyka stworzona przez grupę Island idzie jakby znacznie dalej w tym brzmieniu, jest jeszcze mniej komercyjna, a jej linie melodyczne i rytmiczne są jeszcze mniej przewidywalne i dalekie o rozwiązań znanych z typowej muzyki rockowej. Nie ma tutaj mowy o podziale na zwrotkę i refren i miłe dla ucha refreny. Nie ma też typowo rockowej motoryki napędzającej poszczególne utwory.Za to są liczne nietypowe linia melodyczne jakby biegnące w nieokreślonym i nieprzewidywalnym kierunku i free jazzowe wstawki fortepianowe czy saksofonowe. I choć muzyka ta nie jest głośna czy agresywna, to przez tę swoją specyfikę jest trudna w odbiorze, podobnie jak nagrania niemieckiego zespołu Faust i może budzić jawną agresję u nieprzygotowanego do jej odbioru słuchacza.

W poszczególnych nagraniach wyczuwalne są też wpływy twórczości zespołu Emerson Lake & Palmer, Gentle Giant, a także wczesnego Genesis. W dodatkowym utworze dodanym na CD można też wyczuć echa twórczości King Crimson z okresu płyty „Island”. Oczywiście za każdym razem podstawą tych porównań jest nietypowe brzmienie czy rozwiązania aranżacyjne stosowane przez te zespoły. EL&P nie miał w składzie gitary, przez co z definicji brzmiał nietypowo, Gentle Giant kładł nacisk na misterne aranżacje partii wielogłosowych partii wokalnych przez co jego utwory stały się małymi symfoniami wokalno-instrumentalnymi, Genesis w Peterem Gabrielem w roli głównej, zapuszczał się na nieznane wcześniej obszary wokalnej modulacji, a King Crimson śmiało eksperymentował z brzmieniami awangardowego jazzu i muzyki współczesnej. Natomiast wykorzystanie instrumentarium perkusyjnego przypomina założenia brzmieniowe francuskiego zespołu Magma. Uwagę zwraca fenomenalne opanowanie gry na poszczególnych instrumentach, a także umiejętność precyzyjnej synchronizacji zmian tempa w poszczególnych utworach.

Jednak wbrew tym oczywistym konotacjom – moim zdaniem – jako całość album „Pictures” najbardziej podobny jest do innego mało znanego i popularnego dzieła, a mianowicie płyty „Ceremony” (1969) stworzonej wspólnie przez brytyjski zespół Spooky Tooth i francuskiego kompozytora muzyki awangardowej Pierre’a Henry’ego. W obu wypadkach dominującym czynnikiem jest muzyka powstała z czystej kreacji artystycznej nie ujętej w znane szablony, a tym samym awangardowa, nieprzystępna i trudna w odbiorze. Moim zdaniem w obu wypadkach są to też dzieła nie pełni udane pod względem artystycznym, bo przekombinowane (przedobrzone) i prowadzące w bliżej nieokreślonym muzycznym kierunku, ale pomimo tego na pewno zasługujące na uwagę i uznanie. Płyta ujawnia też dolność muzyków, a dokładniej Scherera, do komponowania dłuższych i skomplikowanych utworów.

Na czym polega to „przedobrzenie? A mianowicie na stworzeniu muzyki ambitnej i poszukującej nowych brzmień, ale jednocześnie tak skrajnie nieprzystępnej, że wręcz niezrozumiałej – myślę, że także dla nie jednego zawodowego krytyka muzycznego, a co dopiero dla zwykłego rockowego fana. I wydaje mi się, że sam twórca tego dzieła czyli Peter Scherer sam to dostrzegł, dlatego ostatecznie porzucił formułę muzyczną na jakiej zbudował muzykę grupy Island.

Program oryginalnego winylowego albumu „Pictures” obejmował pięć nagrań, trzy po stronie pierwszej i dwa po stronie drugiej. W wydaniach kompaktowych dodano jeszcze jedno bardzo długie nagranie utrzymane w stylu innych utworów z tego albumu, ale w sumie bardziej tradycyjnie rockowe i przystępne.

Pierwszą stronę płyty otwiera nagranie pod znamiennym tytułem „Introduction” („Wprowadzenie”) trwające niecałe półtorej minuty. Pomimo swej niewielkiej długości już to nagranie wprowadza nas w nastrój całego albumu, narastającym niepokojem wywołanym przez brzmienie instrumentów klawiszowych.

Następnie znajduje się nagranie „Zero” („Zero”) liczące ponad sześć minut płynnie wyrastające z poprzedniego utworu. Dokonano tutaj rozwinięcia zarysowanej wcześniej linii melodycznej wykreowanej na instrumentach klawiszowych z niekończącymi się wielopłaszczyznowymi pasażami, ale uzupełnionymi przez instrumenty dęte. Utwór ten, podobnie jak wszystkie następne, nie ma liniowej budowy, przez co rozwija się w bliżej nieokreślonym kierunku przechodząc od fragmentów cichych do głośniejszych. W brzmieniu można się doszukać ech twórczości Van der Graaf Generator (sposób gry na saksofonach) i wczesnego Genesis (sposób gry na klawiszach). Jednak sposób skomplikowania głównej linii melodycznej jest tak duży, że po pewnym czasie trudno ją w ogóle dostrzec.

Pierwszą stronę albumu zamykała pierwotnie tytułowa kompozycja „Pictures” („Obraz”) licząca prawie 17 minut. Rozpoczyna się ona od gongu i wprowadzania na instrumentach perkusyjnych dalekiego jednak od tego co znamy z miłych dla ucha rytmów grupy Santana. To raczej introdukcja znana z współczesnej kameralistyki. Partia wokalna w początkowej części przypomina sposób artykulacji zespołu Gentle Giant. Generalnie sposób gry na organach i śpiew lidera w większości kojarzy się z Genesis lub Van der Graaf Generator. Jednak to tylko fragmentaryczne i powierzchowne podobieństwa. A to z tego powodu, że większość utworu raczej przypomina niczym nieskrępowaną improwizację zbliżoną w formie do rocka czy jazzu, ale faktycznie bliższą muzyce klasycznej.
Nie jest to jednak improwizacja typowo jazzowa, czy jazz-rockowa, bo została pozbawiona podstawowego idiomu jazzowego w postaci swingu. W sumie to kompozycja progresywno rockowa o zdecydowanie awangardowym i nieokreślonym charakterze, jakby poszukująca głównego wątku muzycznego zagubionego podczas tego nieustającego poszukiwania. Ważną rolę w tym utworze pełnią instrumenty perkusyjne, gdyż nie tylko uzupełniają jego linie klawiszy i saksofonów, ale miejscami także go konstruują na równi z nimi. Utwór miejscami jakby się zacina, kończy, po czym płynie dalej – takie zabiegi na pewno nie ułatwiają jego przyswojenia.

Równie zawiły co sama muzyka jest poetyki i bardzo dwuznaczny tekst tego utworu. Wiele wskazuje, że podmiot liryczny opisuje w nim „świat żywych obrazów”, a w nim portret jego ukochanej (ale może też chodzić o spersonifikowaną „Sztukę”). Wszystko to jest przywoływane przez „powiewy wiatru” i wspomnienie jej dobrze znanego głosu i budzi w nim „niewyobrażalne palące pragnienie” (pożądanie). Pomimo „zamkniętych oczu” podmiot liryczny widzi ukochaną jakby była „kryształem w słońcu”, a następnie rysuje ten odbity obraz (blask) w wyobraźni To chwile w „ogrodzie jego fantazji” – trzeba przyznać że ogromnej i nietuzinkowej.

Otwierający pierwotnie drugą stronę winyla ponad dwunastominutowy utwór „Herold And King / Dloreh” („Herold i król” / i „Herold” pisany wspak) składa się z dwóch odrębnych części. Zaczyna się od fortepianowego interludium charakterystycznego dla współczesnej awangardowej kameralistyki niż muzyki popularnej. To właśnie w nim widać wpływ wielkich nauczycieli a zapewne i fascynacji lidera, czyli Ligetiego i Rileya. Około trzeciej minuty utwór radykalnie zmienia swój charakter i przynosi niepokojące i pełne zagrożenia brzmienie dostępnych instrumentów i dramatyczną partię wokalną miejscami zniekształconą elektronicznie. Słychać w nim różne dziwne odgłosy a tym samym echa dawnych poszukiwań Pink Floyd z okresu płyty „Ummagumma”. Na pierwszy rzut oka utwór nie ma jasnej myśli przewodniej, ale słuchając go można zauważyć, że został precyzyjnie skonstruowany. Ten brak czytelności i nadmierne skomplikowanie jest jego dużą wadą, ale zarazem sprawia że nagranie to intryguje, bo silnie działa na emocje słuchacza.
Jego tekst jest równie niejasny jak w wypadku poprzedniego utworu, a dodatkowo zawiera nieczytelne fragmenty (czyli będące przypadkowymi zlepkami słów). To kolejny wieloznaczne przesłanie, bo można go odczytywać jako tęsknotę za ukochaną lub rozterki artysty w stosunku do „Sztuki”. Podmiot liryczny mówi w nim o „dojrzałym Księżycu”, „spieczonej ziemi pożerającej łzy pragnienia”, istocie wyczuwającej czyjąś bliskość i „boleśnie wrzeszczącej do Nieba”. Wzywa się w nim do wykorzystania „swego czasu” i powrotu do „łona swych marzeń”, bo „prawdziwe jest tylko „czyste blade światło”. Ostatecznie podmiot liryczny „zostawia ukochaną” i „wraca do „swego zamku”.

Oryginalną płytę winylową kończyło dwunastominutowe nagranie „Here And Now” („Tu i teraz”). W pewnym stopniu rozwija ono wątki muzyczne poprzedniej kompozycji. Przez to że utwór nagle się zaczyna, a więc bez żadnego wprowadzenia, ma się wrażenie że od samego początku jest się w samym środku improwizacji napędzanej przez organy, saksofon i perkusję. Nagle, około trzeciej minuty utwór wycisza się i jakby rozpoczyna na nowo od cichego organowego fragmentu, co dodatkowo potęguje trudność w przyswojeniu tego nagrania. Ta część tego utworu przypomina ścieżki dźwiękowe do horrorów, bo muzyka i obecny w niej wokal tworzą nastrój zagrożenia.
Jak poprzednio, nie ma tutaj rozpoznawalnych linii melodycznych, ani jasnego rytmu. Całość muzyki płynie w nieokreślonym kierunku i myślę, że chyba na końcu nawet jej twórca nie wiedział dokąd to wszystko zmierza. Ale przynajmniej nie ma tutaj banału i ogranych schematów. Nawet klarnet brzmi tutaj jakoś tak niepokojąco i dziwnie. W sumie utwór niemiłosiernie się ciągnie, nawet bardziej niż poprzednie i trudno go jest wysłuchać do końca. Ale trudno się dziwić, skoro jego struktura jest aż tak skomplikowana i maksymalnie nieprzyswajalna. Dopiero w jego końcowej fazie za sprawą dłuższej improwizacji instrumentalnej kompozycja ta zaczyna przypominać bardziej konwencjonalne rockowe granie.

Tekst utworu ma wyraźnie abstrakcyjny charakter i opowiada o „dreszczowym strachu” i człowieku „w obliczu szaleństwa”. Dalej jest mowa o jakimś „chłopięcym staruszku” będącym uosobieniem „brzydkiego, ale lśniącego piękna” oraz o tym, że jest on „niszczycielem i kusicielem” pochodzącym z najgorszych wizji. Potem jest mowa o bliżej nieokreślonym królu i „nienasyconym seksie”, „kobiecej paranoi” i nadchodzącym „Fangu (ale cholera wie kim jest ten Fang?). W końcu podmiot liryczny wzywa pomocy i budzi się – co pozwala stwierdzić, że na szczęście „koszmar odszedł”. W końcu sam siebie określa jako „humanoidalne dziecko” i „klauna”, ale jego serce nadal „wzywa do wolności”. W końcu odchodzi, ale to odejście jest inne, bo „zmieniające się życie” nie oznacza zawsze „tego samego”, a „czas rozpuszcza się w przestrzeni”.

W wydaniu kompaktowym, także tym, które nabyłem, dodano jedno bardzo długie, bo ponad 23 minutowe nagranie pt. „Empty Bottles” („Puste butelki”) utrzymane w stylistyce reszty utworów tego albumu. To swobodny jam grupy zarejestrowany jeszcze przed nagraniem albumu. Pomimo swej długości, która może odstraszać, utwór ten jest znacznie bardziej przyswajalny niż pozostałe nagrania z oryginalnej części albumu. Nagranie to rozpoczyna się od wyciszonego wprowadzenia na flecie z towarzyszeniem instrumentów perkusyjnych. Z biegiem czasu utwór ten nabiera rozpędu i zaczyna przypominać kompozycje jazz-rockowe, a to głównie za sprawa partii instrumentów dętych. W tle słychać nawet echa muzyki Mothers of Inwention Franka Zappy. W pewnych fragmentach przypomina też nagrania zespołu King Crimson z okresu płyty „Island”.

Dopiero po pewnym czasie utwór przyjmuje formę podobną do wcześniejszych nagrań, stąd jego linia melodyczna stopniowo się zatraca a zaczyna dominować kontrolowana improwizacja. Oczywiście szybko zaprowadziła ona tę kompozycję w rejony nieprzystępnej muzyki awangardowej. I znowu mamy fragmenty niespodziewanie się kończące i pojawiające się oraz nigdy nie dokończone nowe wątki melodyczne. Po raz kolejny mamy też do czynienia z obcowaniem z bliżej nieokreśloną myślą muzyczną i poczuciem wyobcowania słuchacza. W tej części tego utworu partie saksofonu wyraźnie nawiązują tutaj do free jazzu, ale są też bardziej klarowne i przewidywalne. W takiej formie utwór ten dobiega do swego końca będąc najbardziej przyswajalną kompozycją na tym poszerzonym w stosunku do oryginału albumie.
Normalnie utwór ten zostałby uznany za trudny w odbiorze, ale po tym co zaserwował zespół na wcześniejszych nagraniach, można go spokojnie nazwać utworem wyjątkowo przystępnym.

Również okładka tego albumu jest niecodzienna, bo przedstawia głowę bliżej nieokreślonej biomechanicznej postaci utrzymaną w futurystycznym klimacie i czarno-zielnych barwach. To oczywiście fragment jednego z obrazów słynnego szwajcarskiego artysty  H.R. Gigera. Podobnie jak inne jego dzieła, okładka ta od razu przykuwa uwagę potencjalnego słuchacza, bo jest intrygująca i niepokojąca. W sumie dobrze oddaje zawartość płyty grupy Island, choć sama muzyka z tego albumu raczej nie jest tak ponura jak twórczość Gigera. W formie jest ona bardzo podobna do okładki płyty „Brain Salad Surgery” zespołu EL&P. Z perspektywy czasu najbardziej jednak przypomina potwora z filmu „Obcy” („Alien”) zaprojektowanego także przez Gigera.

W młodości nigdy nie słyszałem o tym zespole, ani o tym albumie. Dowiedziałem się o nim dopiero przez przypadek w 2014 r. przy okazji oferty zakupu jego płyty – tej którą nabyłem. Mogłem ją kupić, bo żaden inny klient małego sklepu płytowego w jakim ją kupiłem nie był zainteresowany nabyciem tej płyty.

niedziela, 8 grudnia 2019

Fred Frith – „Speechless”, ESD, 1981/1991, USA


 
 
Fred Frith to brytyjski, choć mieszkający głównie w Stanach Zjednoczonych, gitarzysta, multiinstrumentalista, kompozytor, improwizator, a także autor tekstów i producent. Faktycznie nazywa się Jeremy Webster Frith. Urodził się w 1949 w Heathfield w hrabstwie Sussex w Anglii. Przydomek „Fred” otrzymał po motocyklistce szosowej Freddie Frith. Pochodzi z bardzo zdolnej rodziny, obaj jego bracia są profesorami na brytyjskich uczelniach: Simon jest znanym krytykiem i socjologiem muzyki, a Chris psychologiem. Rodzice przywiązywali wielką uwagę do wykształcenia dzieci, a zwłaszcza pielęgnowania w nich zdolności muzycznych, stąd Fred już jako kilkuletnie dziecko uczył się grać na skrzypcach. Pod wpływem The Shadows porzucił je na rzecz nauki gry na gitarze, a także fortepianie.

W młodości Fred Frith pozostawał pod wpływem radykalnej myśli lewicowej, stąd przydano mu przydomek „Sierpa Awangardy”. Jednak był on nie tyle aktywistą politycznym zmierzającym do zmiany ustroju, co raczej protestował przeciwko ograniczeniom sztuki wynikającym z komercjalizacji kultury w systemie kapitalistycznym. Ostatecznie jednak zmienił swe poglądy pod wpływem realiów jak z jakimi spotkał się podczas bytności w byłych krajach komunistycznych. Po raz pierwszy w Polsce wystąpił wraz zespołem Skeleton Crow w warszawskim klubie „Riviera” we wrześniu 1984 r.

Obecnie Fred Frith ma już 70 lat i uważany jest za jednego z najważniejszych koryfeuszy awangardowego rocka, czy raczej szeroko pojmowanej muzyki awangardowej wyrastającej z różnych gatunków i stylów muzycznych, m.in. rocka, jazzu, muzyki etnicznej i współczesnej kameralistyki. W świecie twórców tego rodzaju muzyki jego postać i twórczość jest doskonale znana i ceniona, ale masowy odbiorca raczej go nie zna. Jednym z powodów takiego stanu rzeczy jest trudna w obiorze twórczość, ale także jej rzadkie prezentacje w radio i na łamach popularnej prasy.

Wszystkie tradycje muzyczne: amerykańska, europejska i etniczna były następnie przez niego zawsze twórczo przekształcane w nowe dzieło muzyczne. Ta jego zdolność do przetwarzania znanych już stylów i tematów muzycznych, umiejętność adaptacji różnych nietypowych przedmiotów na instrumenty, a także preparowania już istniejących instrumentów w połączeniu z wybitnymi zdolnościami kompozytorskimi i improwizacyjnymi pozwoliły mu na stworzenie wyjątkowo oryginalnej muzyki. I to niezależnie czy tworzył ją samodzielnie czy też w kooperacji z innymi artystami. Ale też trzeba powiedzieć, że z biegiem czasu coraz bardziej oddalał się od typowego brzmienia rockowego czy jazzowego w kierunku nowoczesnej awangardy muzycznej. Frith to gitarzysta, ale jak ktoś chce posłuchać wirtuozów gitary rockowej to niech raczej sobie kupi płyty Steve’a Vaia lub Joe Satrianiego, bo może być mocno zaskoczony tym co znajduje się na jego płytach.

W latach 70. był liderem zespołu Henry Cow uchodzącego za wzorzec współczesnego awangardowego rocka. Po rozpadzie tego zespołu nagrał kilka solowych albumów, w tym ten tutaj prezentowany, a także współpracował z innymi grupami z kręgu awangardy rocka, m.in. z grupami Art Bears i Aksak Mobul. Przełomowym momentem w jego życiu była przeprowadzka do USA w 1979 r. Początkowo mieszkał w Nowym Jorku gdzie był jednym ze współzałożycieli ruchu New York Downtown Jazz Scene zrzeszającego awangardowych twórców muzyki. W latach 80. i 90. przez pewien czas mieszkał we Francji i Niemczech, by w 1997 przenieść się z powrotem do USA. Zamieszkał wówczas w Kalifornii gdzie mieszka do dzisiaj.

W ciągu swej dalszej kariery współtworzył wiele nowych grup muzycznych, m.in. Massacre czy Skeleton Crew, działał samodzielnie lub współpracował z innymi wybitnymi artystami np. The Residents i Johnem Zornem. Owocem tej działalności była zawsze niezliczona ilość koncertów i nowo wydanych płyt z premierowym materiałem. Ich opisanie tutaj nie jest możliwe z powodu ogromu dorobku tego artysty. Faktycznie to nawet wymienienie tych projektów nie jest możliwe, bo zajęłoby zbyt wiele miejsca.

Album „Speechless” był jego trzecią płytą nagraną indywidualnie, a piątą jeżeli wliczymy w to albumy nagrane w omawianym okresie z innymi artystami. Był to zarazem drugi album Fritha dla wytwórni Ralph Records należącej do zespołu The Residents. Do chwili obecnej album ten ukazał się w dziesięciu wersjach na różnych nośnikach: trzy z nich ukazały się na płytach winylowych, jedna na kasecie magnetofonowej i sześć na płytach kompaktowych (w tym jednej pirackiej).

Pierwotnie na winylu album ten wydała amerykańska wytwórnia Ralph Records w 1981 r. Później miał on jeszcze dwa wznowienia na tym nośniku: w 1985 (Ralph) i 1990 r. (T.E.C. Tones). Po raz pierwszy na płycie kompaktowej wydano go równocześnie w 1991 r., w Europie (a dokładniej w Szwajcarii) wydała go wytwórnia RecRec Music, a w USA wytwórnia East Side Digital (ESD). W późniejszym okresie album ten wznowiono oficjalnie jeszcze dwukrotnie: w Wielkiej Brytanii w 2001 (ReR Megacorp / Red Record) i w Japonii w 2015 r. (Bella Antique). Niestety wznowienie brytyjskie z 2001 r. miało zmienioną okładkę. Jak więc widać to raczej dość rzadka i trudno dostępna płyta.

Pierwotnie album „Speechless” („Oniemiały”) tworzyło czternaście utworów, sześć po pierwszej stronie płyty winylowej i osiem po je drugiej stronie. W wydaniach kompaktowych dodano do tego pięć nowych nagrań z epoki. W chwili jego nagrywania Frith mocno fascynował się możliwościami dźwiękowymi preparowanej taśmy, stąd znalazło się tutaj sporo nagrań w których wykorzystano tę technikę. Generalnie to jednak to płyta instrumentalna z głosem jako dodatkowym instrumentem. Krytycy opisywali muzykę na tej płycie jako trudną w odbiorze, ale jednocześnie bardzo zdyscyplinowaną i pełną humoru. Obecnie uważa się ją za jedną z najlepszych w dorobku tego muzyka.

Wspomniane sześć utworów z pierwszej strony zostały nagrane przez Fritha z pomocą francuskiej grupy Etron Fou Leloublan w Studio Freeson w Pujaut we Francji oraz w Sunrise Studios w Kirchberg w Szwajcarii w lipcu-sierpniu 1980 roku. Nagrania z drugiej strony składają się z czterech nagrań Fritha z jego amerykańską grupą Massacre. Stworzono je na bazie fragmentów koncertów Firtha z tym zespołem w nowojorskim klubie CBGB odbytych w kwietniu 1980 r., ale przetworzonych potem w studio. Uzupełniają to cztery improwizowane utwory Fritha („Balance”, „Speechless”, „Domaine De Planousset” i „Kick The Can (Part 2)” nagrane w Sunrise Studios w lipcu-sieprniu 1980 r. Wszystkie utwory to kompozycje Freda Fritha i towarzyszących mu muzyków. Ich wpływ jest zauważalny we wszystkich wspólnych nagraniach.

Pod względem muzycznym album ten, podobnie jak wcześniejszy „Gravity”, reprezentuje fazę przejściową pomiędzy dawną twórczością brytyjską, a nową amerykańską Freda Fritha. Ogólnie muzykę z tego albumu należy zakwalifikować jako awangardową, eksperymentalną ze znaczną dawką swobodnej improwizacji, bazującą na tradycyjnym instrumentarium, ale z dużym udziałem efektów elektronicznie przetworzonych. Jak wspomina sam twórca, podstawą do wielu zamieszczonych tutaj utworów były pomysły muzyczne zarejestrowane na taśmach nagranych w domu. Zwierały one materiał dźwiękowy zainspirowany jego spacerami po ulicach Nowego Jorku lub podczas odwiedzania przyjaciół mieszkających w innych miastach lub na wsi oraz nagrania jego występów na żywo.

Innymi sowy całość muzyki z oryginalnego albumu były swego rodzaju rezonansami jego ówczesnego codziennego życia. Oczywiście ta inspiracja przybrała potem formę zapisu nutowego, improwizacji w studio, czy elektronicznego przetworzenia, bez tego wszystkiego nie byłoby możliwe powstanie tej płyty. Niektóre fragmenty muzyki na tym albumie powstały też przypadkowo, ale całość brzmi spójnie i wiarygodnie. Tematem przewodnim tej płyty jest władza i język, a w zasadzie manipulacja, niezrozumienie i próby porozumienia.

Album otwiera kompozycja „Kick The Can (Part 1)” o delikatnej melodii inspirowanej muzyką wschodnią z przewodnią partią instrumentalną graną na drumli (Frith gra tutaj na organach).

„Carnival On Wall St.” ma skomplikowaną nieliniową melodię i połamane rytmy, co wraz z wykorzystanym instrumentarium dętym bezpośrednio nawiązuje  do twórczości Henry Cow. W zasadzie utwór ten mógłby być na którejś z płyt tego zespołu.

Utwór „Ahead In The Sand” ma w sobie wiele elementów muzyki arabskiej przemieszanej z europejską muzyką taneczną. Jednak z powodu swej dość skomplikowanej budowy to raczej nie muzyka na potańcówkę. Lider udziela się w nim także wokalnie, ale nie jest to śpiew a jedynie głos wykorzystany instrumentalnie.

Połączone utwory „Laughing Matter / „Esperanza” (na płycie winylowej były dwoma niezależnymi utworami) trwają łącznie ponad osiem minut i jest to zarazem najdłuższa kompozycja na kompaktowej reedycji tego albumu. Muzyka wyrasta z tanecznych rytmów, ale szybko przechodzi do swobodnej zespołowej improwizacji. Wyróżniają się instrumenty perkusyjne, dęte, dudy i partia skrzypiec autorstwa Fritha. Miejscami w rytmice utworu słychać echa muzyki Gentle Giant. Utwór ma wpadającą w ucho, ale nie banalną melodię.

Ponad pięciominutowa kompozycja „Women Speak To Men; Men Speak To Women” to od początku do końca swobodna improwizacja, miejscami atonalna i dość trudna w odbiorze. Przemieszano w niej wątki studyjne z koncertowymi i rożnymi naturalnymi dogłosami dodatkowo jeszcze przetworzonymi. Utwór pozbawiony jest wszelkich cech komercjalizmu i przypodobania się masowemu odbiorcy. To zarazem ostatnie nagranie po z pierwszej strony oryginalnej płyty winylowej.

Drugą stronę albumu otwierał nieco ponad dwuminutowy utwór „A Spit In The Ocean” zaczynający się jakby od trzasków zaciętej płyty i bliżej nieokreślonego zgiełku. W dalszej części nagranie otrzymało dość prosty rockowy rytm szybko jednak uzupełniony brzmieniem saksofonu barytonowego Marsa Williamsa grającego też na dwóch innych nagraniach. W jego nagraniu wziął także udział Bill Laswell na basie.

Kolejne nagranie „Navajo” niepokoi odgłosami bliżej nieokreślonej ale mocno niepokojącej modlitwy i improwizacjami na saksofonie w stylu free jazzowym.

Utwor płynnie przechodzi do nagrania „Balance” – pierwszego z utworów stworzonych przez Fritha w studio nagraniowym. W przeciwieństwie do poprzednich utworów większy nacisk położony został w nim na brzmieniu gitary i skrzypiec na których gra Frith. Sama muzyka to typowa swobodna improwizacja, trochę bardziej sterylna niż we wcześniejszych nagraniach. Specyfiki temu utworowi dodaje też nieco sucha choć wyrafinowana partia perkusji na której także gra Frith.

Kompozycja „Saving Grace” to jedno z najkrótszych nagrań na tym albumie. W brzmieniu to typowy awangardowy rock będący jakby bardziej radykalną wersją poszukiwań muzycznych King Crimson czy Talking Heads.

„Tytułowy utwór „Speechless” nawet nie udaje, ze jest rockową piosenką, bo to od początku do końcu utwór w pełni awangardowy. Nie ma prostej linii melodycznej a tym bardziej wpadającego w ucho rytmu. Zbudowano go z fragmentów dźwięków zarejestrowanych wcześniej na taśmie i przetworzonych w studio. To w całości wyłączne dzieło inwencji Fritha. W późn iejszym opisie tego albumu Frith zwrócił uwagę, że rytmika tego utworu powstała dzięki nieprawidłowo działającej fajce wodnej w kuchni Tima Hodgkinsona. Z kolei słyszalne w tle odgłosy to dźwięk dwóch stron taśmy z przypadkowym wywiadem odtwarzanym przez magnetofon z obu stron jednocześnie. Całość ma więc mocno przypadkowy charakter.

Nieco bardziej tradycyjny rockowy charakter ma następujący po nim utwór „Conversations With Arc”, to kompozycja Billa Laswella, ale grupowe granie Fritha z Massacre i twórcą kompozycji nie trwa zbyt długo, bo to najkrótszy utwór na tym oryginalnym albumie.

Nagranie „Domaine De Planousset” ma spokojną melodię, można powiedzieć, że na tle całości albumu wręcz senną. Frith stworzył go głównie w oparciu o bardzo spokojną grę na gitarze na której gra możliwe najprostsze akordy, ale w tle słychać dziwne sapanie przecz co nagranie jest nieco niepokojące.

Płytę zamyka utwór „Kick The Can (Part 2)”, którego motyw przewodni jest bezpośrednim nawiązaniem do nagrania „Kick The Can (Part 1)”. Podobnie jak w pierwzej części głównym instrumentem jest tutaj drumla, ale nagranie jest nieco bardziej hałaśliwe przez bliżej nieokreślone krzyki i fragmenty improwizowane.

Pozostałe pięć nagrań dodano w kompaktowych wznowieniach albumu.

Jednominutowy utwór „The Entire Works Of Henry Cow” Frith wzięto z kompilacji „Miniatures” zawierającej fragmenty rożnych utworów zespołu Henry Cow. Całość ma dość kakofoniczną i nieprzystępną formę. Zarejestrowano go w kilku studiach, w tym w Nowym Jorku oraz w Nowym Meksyku w 1980 r. Wykrzyczany tekst to: „Postęp! Postęp! Postęp! Postęp!! Czy możemy postępować? Czy możemy postępować? Czy możemy? Czy możemy?”.

Dość hałaśliwy utwór „So Schnell Ich” zarejestrowano podczas koncertu w Rue Dunois w Paryżu w 1981 r. a następnie nagranie przetworzono w domu Fritha w Nowym Jorku.

I'm Still Here And I Know What Time It Is” to kolejny jednominutowe nagranie na tym albumie. Pochodzi z kompilacji „State of the Union” nagranej w domu Fritha w Nowym Jorku w 1982 r.

Utwór „No More War” to kompozycja Steve’a Gore’a z albumu „Ridin 'on a Bummer” do której Frith nagrał w 1983 r. na odległość solo na gitarze a także dodał różne odgłosy z manipulowanej taśmy. Nagranie to zdominowane zostało przez grupowe śpiewy i improwizacje, a także różne dźwięki w tle, w tym odgłosy tłumu. Skonstruowano go na bazie dość powolnej i jasnej melodii, która sama w sobie byłaby całkiem przyjemna w odbiorze. To zdecydowanie muzyka poszukująca i awangardowa.

Kompozycja „Typical American Family” pochodzi z japońskiej kompilacji „Sound Cosmodel”. Fred Frith przygotował je w domu w 1982 r. To kolejne, a zarazem ostatnie na albumie jednominutowe nagranie. Zdominowały je odgłosy dźwięków i głosu ludzkiego z przetworzonej taśmy.

Album kończy utwór „Din” pochodzący z japońskiej kompilacji „Welcome to Dreamland”. Miks stworzono w studio Dig w Tokio w lutym 1985 r. z posklejanych fragmentów innych utworów. Z tego powodu całość brzmi bardzo chaotycznie, dziwnie, ale i intrygująco. Utwór kończy się jakby ktoś odtwarzał taśmę od końca, przez co jest on jest jeszcze dziwniejszy niż inne dodane do oryginalnej edycji albumu „Speechless” nagrania.

Pierwszy raz o tej płycie przeczytałem w rubryce muzycznej w jednym z magazynów „Razem” z początku lat 80. Oczywiście nie miałem wtedy możliwości posłuchania tej płyty. Stało się to możliwe dopiero z chwilą gdy ją kupiłem w postaci kompaktowej. Nastąpiło to pod koniec 1997 r. w nieistniejącym już sklepie muzycznym „Nirvana” w Gliwicach. Była to wtedy bardzo droga płyta, a przynajmniej droga jak na moje ówczesne zarobki.

Omega, Élő Omega Kisstadion ’79, Grund Records, 1979 / 2022, Hungary

  Najbardziej pamięta się to, co człowieka spotkało po raz pierwszy w życiu. Z tego powodu fani muzyki bardzo dobrze  pamiętają swą pierwszą...