sobota, 22 lutego 2020

Vanilla Fudge – „Renaissance”, Repertoire, 1968/1991, Germany

 
 

Vanilla Fudge, to zespół amerykański pierwotnie działający w latach 1967-1970. Później kilkukrotnie się reaktywował w latach: 1982-1984, 1987-1988, 1991. Począwszy od ponownego wskrzeszenia w 1999 r. działa do chwili obecnej. Jak sami o sobie piszą byli jedną z pierwszych amerykańskich grup, które wprowadziły do muzyki psychodelicznej cięższe rockowe brzmienia tworząc podwaliny pod nowy gatunek muzyczny, który ostatecznie przekształcił się w hard rock a potem w heavy metal.

Grupa powstała w 1967 r. na bazie lokalnego zespołu The Electric Pigeons (Elektryczne Gołębie), który powstał w 1965 r. w nowojorskiej dzielnicy Long Island, ale szybko skrócił nazwę do The Pigeons. Ten ostatni wyłonił się z kolei z grupy Rick Martin & The Showmen wzorującego się na zespole The Rascals (The Young Rascals) i The Vagrants (w którym grał Lesie West znany potem z hard rockowego Mountain). Ponadto muzycy grupy zafascynowani byli twórczością The Beatles, co w pełni uwypukliło się na ich debiutanckiej płycie na której przedstawili przeróbki jej utworów. Pierwotnymi założycielami grupy byli: Mark Stein (wokalista i organista) oraz Tim Bogert (basista i wokalista). Z biegiem czasu dołączyli do nich Vince Martell (gitarzysta i wokalista) oraz Carmine Appice (perkusista i wokalista). W ten sposób ukształtował się klasyczny skład Vanilla Fudge, a wraz z nim typowe dla wschodniego Wybrzeża brzmienie amerykańskiej muzyki rockowej.

Nazwa zespołu wzięła z przymusu zmiany, gdyż szef wytwórni Atlantic nadzorujące także podwytwórnię Atco, z którą grupa podpisała umowę, nie chciał zaakceptować nazwy The Pigeons. Vanilla Fudge, to w dosłownym tłumaczeniu „Waniliowe Lody” bardzo popularne w USA. Ale jest to tylko powierzchowne skojarzenie, gdyż faktycznie nazwa grupy pochodziła od pieszczotliwej nazwy jednej ze znanych grupie dziewczyn pracujących w klubach, gdzie grała.

W początkowym okresie swego istnienia grupa zarządzana była przez Phillipa Basile’a, jednego z członków rodziny Lucchese, znanej przestępczych interesów w ówczesnym nowojorskim półświatku. Nie przynosiło to zespołowi najlepszej opinii, ale umożliwiało występy w popularnych klubach w Nowym Jorku. Z kolei producentem jej pierwszych płyt był George „Shadow” Morton specjalizujący się w produkcji i pisaniu mrocznych piosenek dla grup popowych takich jak The Shangri-Las (potem był producentem m.in. Janis Ian). Zachęcony przez Basile’a, Morton udał się na jeden z wczesnych koncertów klubowych The Pigeons i zauroczony nim załatwił mu kontrakt z wytwórnią Atco.

Zespół tworzył muzykę w stylu psychodelicznego i acid rocka w oparciu o przeróbki cudzych utworów, ale zaśpiewane i zagrane w zdecydowanie bardziej wolnym tempie z nawiązującymi do gospel dramatycznymi partiami wokalnymi. Dzięki wprowadzeniu w swej muzyce mocno zaakcentowanych partii organów i basu wzmocnionych dodatkowo perkusją uważany jest za jednego z protoplastów hard rocka. Styl ich  muzyki określa też jako heavy psychodelię czy też jako psychodeliczny rock symfoniczny - jak określali swoją twórczość sami muzycy.

Wszystkie te oryginalne wówczas elementy jego twórczości w pełni uzewnętrzniły się już na debiutanckim albumie grupy „Vanilla Fudge” wydanym w 1967 r. To z niego pochodził największy singlowy przebój grupy „You Keep Me Hangin ‘On” skomponowany przez spółkę autorską braci Briana i Edwarda Hollanda i Lamonta Dozier (czarnoskórzy kompozytorzy), a najbardziej znany z wersji The Supremes z 1966 r. Z opisanych powyżej względów, grupa ta uważana jest za jedną z ważniejszych w historii rocka i ma stałe miejsce we wszystkich liczących się encyklopediach rockowych.

Z drugiej strony zespół ten uważany jest za typowy przykład grupy jednej płyty. Tą płytą jest właśnie wspominany powyżej debiutancki album złożony w całości z interpretacji cudzych kompozycji. Podobny charakter miały inne albumy tego zespołu wydane w klasycznym okresie. Z tego powodu niektóry mogą postrzegać Vanilla Fudge za grupę mało oryginalną. Jednak ta ocena jest nie do końca sprawiedliwa i prawdziwa, bo grupa ta nagrała także wiele innych płyt, przeważnie gorszych, ale też jedną, co najmniej tak samo dobrą jak debiut, a może nawet lepszą, bo prawie w pełni autorską. Oczywiście mam tutaj na myśli jej trzeci album pt. „Renaissance” wydany połowie 1968 r. a poprzedzony mniej udaną płytą „The Beat Goes On” pochodzącą z lutego tego samego roku.

Album „Renaissance” określany jest też niekiedy jako jedno z popowych arcydzieł końca lat 60. a także jeden z najważniejszych albumów wyprodukowanych po „Sgt. Pepper”. Niestety, obecnie te określenia należą już raczej do historii, a z młodszego pokolenia mało kto zna tę płytę. Album ten był trzecią płytą studyjną Vanilla Fudge. Ukazała się ona 14 VI 1968 r. (inne źródła mówią o lipcu). W tymże roku album ten doszedł do 20 miejsca na liście sprzedaży magazynu Billboard, co biorąc pod uwagę repertuar płyty, było dość dużym sukcesem.

Jak dotąd album ten miał ok. 50 wydań na różnych nośnikach, z czego 39 na płytach winylowych, 5 na płytach kompaktowych, 2 na taśmach szpulowych, 2 na kasetach magnetofonowych, jedno w systemie kaset 8-Trk, jedno w systemie 4 Trk. Dwa spośród tych wydań miały charakter nieoficjalny (piracki): jedno na winylu oraz jedno kompaktowe.

Pierwotnie na płycie winylowej wydała ją w 1968 r. wytwórnia Atco powiązana z koncernem Atlantic. W chwili wydania był to dość popularny album, gdyż obok Stanów Zjednoczonych ukazał się także w Kanadzie, Wielkiej Brytanii, Niemczech Zachodnich, Francji, Włoszech, Australii, Nowej Zelandii, a nawet w Republice Południowej Afryki. Następnego roku ponownie wydano go w Niemczech Zachodnich i Japonii. Z biegiem czasu popularność tej płyty jednak słabła, w pierwszej połowie lat 70. wznowiono ją w różnych krajach jeszcze kilka razy (1970, 1973 i 1974). W drugiej połowie tej dekady zaczęto ją wydawać w ramach oficjalnych, ale tanich serii, prezentujących zapomnianych klasyków rocka, ale w zmienionej okładce. W latach 80. nie wydano jej już ani razu.

Po raz pierwszy na CD wydała ją niemiecka wytwórnia Repertoire (opisywane tutaj wydanie) w 1991 r. Na jego bazie w 1998 r. wyprodukowano nieoficjalne wydanie rosyjskie. Tego samego roku ukazało się też nowe wydanie kompaktowe firmowane przez wytwórnię Sundazed Music (później wznowione), a w 2011 r. album został też wydany przez japoński oddział Atco. Jak więc widać płyta ta nie ma zbyt wielu wydań na nośniku kompaktowym, a przez to jest mniej znana niż debiut i znacząco niedoceniana.

Pierwotny album obejmował siedem utworów, cztery po stronie pierwszej i trzy po stronie drugiej oryginalnego winyla. W pięciu wypadkach były to kompozycje autorstwa członków Vanilla Fudge, a w dwóch przeróbki utworów innych autorów. Są one jednak tak bardzo zmienione, że praktycznie nie mają prawie nic wspólnego z oryginałami.

Album otwiera kompozycja „The Sky Cried - When I Was A Boy” („Niebo płakało, gdy byłem chłopcem”) autorstwa Steina i Boggerta. To najdłuższy utwór na pierwszej stronie oryginalnego winyla. Rozpoczyna się o cichego intro na gitarze i organach, ale szybko przechodzi do pełnego patosu uderzenia organów przy akompaniamencie basu i perkusji, dodatkowo spotęgowanego przez pełną pasji partię wokalną. Dalsza część utworu to dość swobodna, ale surowa organowo-gitarowa improwizacja o hard rockowym charakterze.

„Thoughts” („Myśli”) to kompozycja Martella o bardziej popowym charakterze. To całkiem przyjemna psychodeliczna piosenka, ale oczywiście także dość melodramatyczna i przesączona brzmieniem gitary i organów. Powtarzany refren i bardziej łagodne fragmenty sprawiają, ze słucha się tego prawie jak przeboju. Tekst opowiada o niekończących się myślach i marzeniach do bliżej nieznanej ukochanej, o zagubieniu w ciszy jej westchnień, a także o zatraconych echach świata i sięganiu do jej dłoni oraz wspólnej wspinaczce do Nieba.

Utwór „Paradise” („Raj”) autorstwa Appice’a i Steina zbudowany jest na zasadzie przeciwieństwa fragmentów cichych i głośniejszych. Rozpoczyna się od delikatnego organowo chóralnego wstępu, ale szybko przechodzi do patetycznej partii wokalnej której towarzyszy potężne organowo-gitarowe brzmienie. Jednak już po chwili znowu jest fragment cichy z dzwonami i uduchowionym śpiewem całego zespołu. Tekst utworu mówi o raju, który jest miłością i znajduje się w sercu, który jest malarzem tworzącym obraz, który gorącym piaskiem w ciepły dzień, który jest bryzą wody w tropiku, jest ciepłym dniem, sensem twego co kochasz, wreszcie pokojem wszędzie na świecie. To faktycznie tekst godny hipisów i ery psychodelicznej.

Nagranie „That's What Makes A Man („To co czyni człowieka”) autorstwa Steina to od pierwszych taktów rasowa i bardzo rytmiczna kompozycja rockowa. Utwór bazuje na wielogłosowych partiach wokalnych wzmocnionych mocnymi organowo-gitarowymi klinami. Całość jest dość melodyjna i wpada w ucho, słychać też w niej echa muzyki klasycznej. Ale to oczywiście dość mocna kompozycja rockowa, więc miłośnicy popu raczej nie mają na co liczyć.

Drugą stronę płyty otwiera kompozycja „The Spell That Comes After” („Zaklęcie nadchodzi później”) autorstwa amerykańskiej autorki tekstów i piosenkarki Essry Mohawk, a właściwie Sandry Hurrwitz (protegowana Franka Zappy). To nagranie pełne stopniowo narastające wokalnej i instrumentalnej pasji, bardzo zbliżone charakterem do innych przeróbek zespołu znanych z okresu debiutu. Doskonale wręcz proporcje pomiędzy melodramatycznym śpiewem, ciszą i instrumentalnymi, głównie organowymi i gitarowymi kaskadami, czynią z niego jedno z ciekawszych nagrań na tym albumie.

Następujące po nim utwór „Faceless People” („Ludzie bez twarzy”), to kompozycja perkusisty Carmina Appice’a. Utwór ma ciekawą i niebanalną formę nawiązującą do muzyki klasycznej, ale oczywiście dominują w nim organowo-gitarowe pasaże. Wyróżnia się dość ostra hard rockowa solówka gitarowa, a także podniosły charakter głównej partii wokalnej wzmocnionej w wielogłosie.

Oryginalny album kończył rozbudowany utwór „Season Of The Witch” („Pora czarownic”) będący swobodną kompilacją kompozycji D. Leitcha (Donovana), a w końcowej partii fragmentów tekstu wspomnianej już E. Mohawk. To zarazem najdłuższa, najbardziej ponura, ale też najbardziej przejmująca kompozycja na tym albumie. W moim odczuciu to jedno z najważniejszych nagrań nie tylko Vanilla Fudge, ale także całej muzyki rockowej. Utwór utrzymany jest w powolnym tempie, a muzycznie i wokalnie reprezentuje coś w rodzaju pieśni żałobnej. Na tle powolnego perkusyjno-gitarowego podkładu słychać wyjątkowo przygnębiające frazy organów na tle których umęczony głos wyśpiewuje, czy raczej w dużej części recytuje apokaliptyczne przesłanie. W sumie mamy tutaj pełen przegląd możliwości wokalnych: od szeptu, po krzyk.
Niejednoznaczny tekst opowiada o spojrzeniu za okno i przez ramię, gdzie widzi się różnych ludzi, ale także dwa króliki biegnące w rowie. To wszystko wydaje się podmiotowi lirycznemu bardzo dziwne. Z żalem też stwierdza, że hipisi nabijają kasę bogaczom, co jest przenośnią powolnego umieranie ideałów „dzieci kwiatów”. Podmiot liryczny widzi to z perspektywy życia w tytułowej porze czarownic (lub sezonie czarownic). Obserwuje też swoją samotność w morzu krwi, jest mu zimno i wzywa na pomoc matkę. W sumie to dramatyczne wyznanie Kogoś, kto stoi w obliczu śmierci i boi się tego, co dalej. Mało jest utworów tak przejmujących ale i przygnębiających jak to nagranie. Raczej nie powinno się go słuchać w złym nastroju, bo depresja gwarantowana.

W wersji kompaktowej dodano jeszcze trzy nowe utwory: You Keep Me Hanging On” autorstwa braci Holland i Doziera w wersji z singla, oraz utwory: „Come By Day Come By Night” autorstwa Marka Steina i „People” autorstwa całego zespołu. To pierwsze, to skrócona wersja utworu zamieszczonego pierwotnie w dłuższej wersji na debiutanckim albumie, a dwa następne, to poprawne, choć nie rewelacyjne, kompozycje członków zespołu. Oba bliższe tradycyjne rozumianej piosence psychodelicznej niż reszta płyty (pierwsze z nich jest lepsze).

Po wydaniu tego albumu pierwotny skład zespołu nagrał jeszcze dwie płyty: „Near The Beginning” (1969) i „Rock & Rol” (1969) po czym się rozwiązał w 1970 r. Stein założył grupę Boomerang, która nie odniosła jednak sukcesu, potem występował m.in. z grupami: The Tommy Bolin Band i Alicem Cooperem. Z kolei Boggert i Appice założyli zespół Cactus, który zyskał pewną popularność jako grupa hard rockowa. Żaden z jej oryginalnych muzyków nigdy więcej nie odniósł już jednak takiego sukcesu jaki był udziałem Vanilla Fudge w początkach jego istnienia, kiedy grupa ta należała do ścisłej czołówki rocka.

Obecnie to w dużej części zapomniany zespół, choć doceniany historycznie. Aż nie chce się wierzyć, że pod koniec lat 60. XX w. występował na scenie na równych prawach obok Cream, Hendrixa, Janis Joplin i Jefferson Airplane. Na wielki wpływ tej grupy na swoją twórczość wskazywali m.in. muzycy Deep Purple, Uriah Heep i Led Zeppelin, a w Polsce - Klan.

Po raz pierwszy zetknąłem się z nagraniami tego zespołu w lipcu 1980 r. w jednej z audycji „W Tonacji Trójki” prowadzonej przez Piotra Kaczkowskiego. Obok nagrań innych wykonawców zaprezentował on wówczas także utwór „Season Of The Witch” zespołu Vanilla Fudge. Byłem dosłownie wstrząśnięty tym nagraniem, i powiem szczerze, nadal zawsze jestem, kiedy go słucham.

Po raz pierwszy całą płytę „Renaissance”, gdzie znajduję się ten utwór, usłyszałem w audycji „Kanon muzyki rockowej” nadanej w dniu 28 III 1983 r. Oczywiście audycję tę przygotował i prowadził Piotr Kaczkowski. Wszystkie powyżej podane tytuły utworów z tej płyty są tłumaczeniami Kaczkowskiego z tej audycji. Od chwili gdy wtedy wówczas po raz pierwszy usłyszałem w całości tę płytę wiedziałem, że w przyszłości muszę ją zdobyć – za wszelką cenę. Wtedy jedynie nagrałam ją nagraną na kiepskiej polskie kasecie magnetofonowej, bo innej nie miałem. Gdy na początku lat 90. XX w. zacząłem zbierać płyty kompaktowe, w pierwszej kolejności zapragnąłem kupić właśnie ten album. Nabyłem go jednak dopiero w połowie 1994 r. w sklepie muzycznym „Elvis” w Gliwicach. Oczywiście wówczas była to droga płyta, ale nie wahałem się ani chwili, bo wiedziałem że realizuję swoje marzenie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Omega, Élő Omega Kisstadion ’79, Grund Records, 1979 / 2022, Hungary

  Najbardziej pamięta się to, co człowieka spotkało po raz pierwszy w życiu. Z tego powodu fani muzyki bardzo dobrze  pamiętają swą pierwszą...