niedziela, 23 maja 2021

Snakefinger – „Greener Postures”, Klang Gallerie, 1980/2016, Austria

 




Snakefinger, to pseudonim artystyczny brytyjskiego autora piosenek, gitarzysty i skrzypka Philipa Charlesa Lithmana (1949-1987). W latach 70. stał on na czele pub rockowego zespołu  Chilli Willi and the Red Hot Peppers. Na przełomie lat 70. i 80. rozpoczął solową karierę jako Snakefinger (nazwa pochodzi od długich palców muzyka owijających się jak węże na gryfie gitary). Od lat 70. ściśle współpracował z amerykańskim zespołem awangardowym The Residents, w zamian za co członkowie tej grupy wspomagali go kompozycyjnie i wydawali jego płyty solowe we własnej wytwórni. 

Wielu miłośników talentu Snakifingera uważa za najlepszy w jego karierze album „Greener Postures”. Do chwili obecnej płyta ta miała 13 wydań na różnych nośnikach: 9 na płytach winylowych, 1 na kasecie i 3 na płytach kompaktowych. Ta niewielka liczba wydań wynika z faktu, że była to muzyka trudna w odbiorze i przeważnie nieznana masowemu odbiorcy (tak w praktyce wygląda ignorowanie wartościowej muzyki w komercyjnym radio).

Pierwotnie na płycie winylowej wydała go w 1980 r. wytwórnia Ralph Records  macierzysty label zespołu The Residents. Tego samego roku płytę tę wydano także kilku innych krajach: we Francji (Celluloid, Vogue), Australii (Missing Link), Wielkiej Brytanii (Do It Records), Nowej Zelandii (RTC, Ralph Records). Wszędzie oczywiście wydawcami były małe niezależne wytwórnie, a przez to nakłady tej płyty i jej oddziaływanie były ograniczone.

Album ten cieszył się dużym uznaniem w świecie muzyki awangardowej i alternatywnej, ale nie zdobył masowej publiczności. Stąd nie licząc trzech ponownych wydań z drugiej połowy lat 80. (amerykańskiego, holenderskiego i greckiego) nie był następnie wznawiany przez kilkanaście lat. Z tego powodu była to płyta dość trudno dostępna dla przeciętnego fana muzyki. Pierwsze wydania kompaktowe tego albumu ukazały się dopiero w 1999 r. Były to: wydanie japońskie (Bomba Records) i amerykańskie (East Side Digital). Jednak z powodu ograniczonego nakładu także te płyty były dość trudno dostępne.

Od chwili przeczytania artykułu o tym muzyku w czasopiśmie „Razem” w 1983 r. chciałem kupić jaką jego płytę. Ale okazało się to niemożliwe, bo na winylu nikt mi znany jej w Polsce nie oferował jej do sprzedaży, a na kompakcie była przez długie lata niedostępna. Płytę tę udało mi się nabyć dopiero ostatnio w Niemczech. To austriackie wydanie tego albumu przygotowane przez wytwórnię Klang Galerie w 2016 r. 

W tym wydaniu w postaci digipacka (szkoda że bez żadnej książeczki z dodatkowymi informacjami) do repertuaru oryginalnego albumu obejmującego dziewięć nagrań studyjnych dodano kolejne dziewięć nagrań koncertowych Sankefingera z początku lat 80. XX w. 

Nagrania wchodzące niegdyś w skład oryginalnego longplaya reprezentują muzykę eksperymentalną i awangardową a także styl określany jako tzw. zolo a więc charakteryzujący się ostrymi rytmami, wokalizami w stylu melodeklamacyjnym, syntezatorowymi wstawkami melodycznymi, prostą punktową perkusją i dużą dawką muzycznego humoru w stylu Franka Zappy. 

Na dziewięć znajdujących się na oryginalnym albumie kompozycji aż osiem było dość krótkich. Jedynie kończący album utwór „The Pictures Makers Vs. Children Of The Sea” był dłuższy i liczył ponad dziewięć minut. Znaczący udział w nagraniu tego albumu mieli członkowie The Residents, którzy wzięli udział w skomponowaniu części innych nagrań (co nie pozostało bez wpływu na jego brzmienie).

Wszystkie z tych utworów miały prostą i przejrzystą budowę bez zbędnej wirtuozerii aranżacyjnej i wykonawczej. Przez taką formę były zbliżone do stylu jaki uprawiał Lithman wcześniej, a więc pub rocka. Przy czym teraz utwory te były bardziej finezyjne, mniej przewidywalne, choćby z powodu pozbawienia ich oczywistego w tradycyjnym rock and rollu schematu: zwrotka - refren. Raczej przez budowę przypominają one kompozycje art rockowe ale bez charakterystycznego dla nich zadęcia i patosu. W ten sposób utwory te nabrały cech artystowskich zamkniętych w przystępnych środkach wyrazu.

Każdy z nich jest na swój sposób ciekawy i oryginalny, np. kompozycja trzecia pt. „The Man In The Dark Sedan” zwraca uwagę swym kołyszącym rytmem zbliżonym do reggae, choć z tą muzyką nie ma nic wspólnego. Przeplatają się w niej dość skomplikowane rytmy na instrumentach perkusyjnych przypominające odgłos stukania końskich kopyt o bruk z wyrafinowanymi w swej prostocie solówkami gitarowymi Snakefingera. Z kolei w następnym nagraniu pt. „Come From An Island” uwagę zwraca ciekawa partia wokalna przeplatana z efektami plumkania na instrumentach elektronicznych i kolejnymi solówkami gitarowymi lidera. 

Zupełnie inny charakter mają nagrania dodatkowe pochodzące z koncertów Snakifingera. A dokładniej rzecz biorąc z koncertu w Melbourne w Australii z 1981 r. Są one bardziej surowe i pozbawione finezji jego nagrań studyjnych, ale także ukazują one tego muzyka jako wyjątkowo sprawnego showmana i dobrego gitarzystę.

W brzmieniu przypominają one bardziej surową wersję koncertowego wcielenia King Crimson z okresu czerwonej trylogii z początku lat 80. przy czym także w nich dostrzec można znacznie większą niż u podopiecznych Frippa dawkę muzycznego humoru (np. użycie melodii nawiązujących do słynnych westernów). Z kolei inne utwory w tym zestawie przypominają improwizacje nowo falowe lub punk jazzowe (widać z nich, że Sankefinger miał bardzo sprawnych instrumentalistów jako grupę towarzyszącą).

Ogólnie rzecz biorąc, to ani w sferze studyjnej, ani w koncertowej, nie jest to muzyka łatwa w odbiorze i trudno się temu dziwić. Wszak był to artysta stawiający na niebanalne rozwiązania rytmiczne, melodyczne i formalne. Ale na pewno jest to twórczość jak najbardziej zasługująca na uwagę. Ja ją doceniłem już dawno temu i z przyjemnością słucham każdego dźwięku ze zdobytej z trudem płyty tego artysty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Omega, Élő Omega Kisstadion ’79, Grund Records, 1979 / 2022, Hungary

  Najbardziej pamięta się to, co człowieka spotkało po raz pierwszy w życiu. Z tego powodu fani muzyki bardzo dobrze  pamiętają swą pierwszą...