niedziela, 23 sierpnia 2020

Blues Creation – „Demon and Eleven Children”, Bamboo, 1971/2012, UK (unofficial)


 


Blues Creation, to zespół japoński działający w latach 1969-1972. W epoce praktycznie nie był szerzej znany poza ojczyzną muzyków, ale ich umiejętności i kompozycje musiały robić wrażenie, skoro w późniejszym okresie jego lider (o czym dalej) był w stanie nawiązać współpracę z członkami amerykańskiej grupy Mountain – jednego z prekursorów muzyki hard rockowej.

Zespół Blues Creation powstał w stycznbiu 1969 r. w Tokio z inicjatywy trzech muzyków: gitarzysty Kazuo Takedy, gitarzysty Koha Eiryu oraz wokalisty Fumio Nunoyi. Wywodzili się oni z rozwiązanego zespołu The Bickies. Wykreowany później na lidera Blues Creation Kazuo Takeda (ur. 1952 w Tokio) miał wówczas zaledwie 17 lat, ale już od roku był profesjonalnym gitarzystą (na gitarze grał od 13 roku życia). Zafascynowany brytyjskim rockiem, m.in. nagraniami Bluesbreakers Johna Mayalla, The Cream czy Free, a zwłaszcza twórczością amerykańskich mistrzów bluesa np. Willie Dixona, czy Muddy Watersa postanowił przeszczepić ideę muzyki blues rockowej na grunt japoński. Tak więc nazwa tego zespołu (Blues Creation - Bluesowa Inspiracja) dobrze oddawała charakter muzyki jaką początkowo tworzył.

W epoce grupa ta o ciągle zmienianym składzie nagrała i wydała jedynie trzy długogrające płyty studyjne przy czym jedna z nich firmowana była też imieniem i nazwiskiem japońskiej wokalistki Carmen Maki. Liderem tego zespołu był Kazuo Takeda, który narzucał innym muzykom swą wizję artystyczną, a gdy to nie przynosiło skutku, to po prostu szukał nowych muzyków do swego zespołu. Tak się stało bezpośrednio po nagraniu debiutanckiej płyty, gdy inni muzycy jego grupy nadal chcieli grać blues rocka, a Takeda przymierzał się już do nagrania utworów bardziej hard rockowych. W efekcie dotychczasowi muzycy odeszli od niego, a on skompletował nowy skład zespołu z którym nagrał omawianą tutaj płytę. 

Album „Demon & Eleven Children” był drugą płytą długogrającą w dyskografii tego zespołu. W przeciwieństwie do blues rockowego debiutu („Blues Creation”, 1969) czy bardziej rockowej trzeciej płyty („Carmen Maki Blues Creation”, 1971) był to album będący pierwszą próbą - dodajmy przy okazji, że bardzo udaną - stworzenia japońskiej odmiany hard rocka. Oczywiście w niektórych z jej nagrań nadal też pobrzmiewały dźwięki odchodzącego powoli w nie pamięć psychodelicznego i blues rocka, a także elementy progresywnego rocka. Jeżeli chodzi o stylistykę hard rockową wzorem dla Takedy były dokonania brytyjskich i amerykańskich klasyków tego gatunku, czyli zespołów Led Zeppelin, Black Sabbath i Mountain.

Jak dotąd album ten ukazał się w 19 wersjach na różnych nośnikach: 9 wydaniach na płytach winylowych i 10 wydaniach na płytach kompaktowych. Aż pięć z tych wydań to edycje nieoficjalne (2 winylowe i 3 kompaktowe). Pierwotnie na winylu album ten wydała go w lipcu 1971 r. wyłącznie Japonii wytwórnia Denon powiązana z japońskim oddziałem Columbia. Do końca lat 80. XX w. album ten wznowiono jeszcze czterokrotnie (1975, 1988), ale wyłącznie w Kraju Kwitnącej Wiśni przez co był on trudno dostępny na innych rynkach muzycznych. Jedno z tych wydań, to przygotowane przez japoński oddział Columbii w 1988 r. było zarazem pierwszym wydaniem tej płyty na CD. O tym, jak bardzo był to mało znany zespół poza Japonią nich świadczy fakt, że w znanym i cenionym w czasach winylowych przewodniku płytowym „New Rock Record” Terry Hounsonome’a z 1983 r nie ma o nim wzmianki, choć wymienia się tam całą gamę różnych innych grup mających w nazwie „blues” np. Blues Band, Blues Brothers, Blues Dimensions, Blues Image, Blues Project itp.

Album „Demon & Eleven Children” został nagrany w następującym składzie: Kazuo Takeda (gitara elektryczna i śpiew), Hirami Ohsawa (śpiew, harmonijka ustna?), Masashi Saeki (gitara basowa), Masayuki Higuchi (perkusja). Wszystkie piosenki skomponował Takeda, a teksty do nich w j. angielskim napisał nowy wokalista Hirami Oshawa. Na pierwszy rzut oka piosenki z tego albumu brzmią dobrze, ale Anglicy czy Amerykanie od razu dostrzegają ułomność tego angielskiego, co niezamierzenie nadało im śmieszności - to było być może barierą w promocji tego albumu w krajach anglojęzycznych w epoce. I w wydaniu oryginalnym i w omawianym tutaj wznowieniu kompaktowym zawiera osiem kompozycji, z których połowa ma więcej niż pięć minut.

Płytę otwiera ponad pięcio i pół minutowy utwór „Atomic Bombs Away” utrzymany w konwencji hard rockowej z wyrazistym i łatwo wpadającym w ucho riffem gitarowym. Utwór rozpoczyna się od gitarowego świstu imitującego lot pocisku, a jego tematyka nawiązuje do bomby atomowej i ma wydźwięk apokaliptyczny. Widać w nim pewne podobieństwa do stylu Free (ogólne prowadzenie melodii, zaśpiewy wokalisty) oraz Black Sabbath (potężne riffy gitarowe), ale jako całość jest oryginalny i wciągający. Widać, że muzycy prezentują wysokie umiejętności instrumentalne i są zgrani i gdyby nie wspomniane mankamenty językowe to praktycznie nie można by rozpoznać, że gra grupa japońska.

Czterominutowy „Mississippi Mountain Blues” z wprowadzającą partią na harmonijce ustnej, to zgodnie z tytułem dość typowe nagranie w stylu elektrycznego białego bluesa. W tym wypadku najbliższym stylistycznie będzie dla niego twórczość Fleetwood Mac, czy The Paul Butterfield Band. To tak udana stylizacja bluesowa, że aż dziw bierze, że gra zespół japoński, a nie amerykański czy brytyjski.

Ponad sześciominutowa kompozycja „Just I Was Born” to powrót do stylistyki hard rockowej w konwencji wczesnego Black Sabbath – dosłownie słychać riffy w typie Tony Iommiego (Takeda nie ukrywał fascynacji stylem gry tego muzyka). Jednak wokalista jest daleki od monotonnej maniery Ozzy Osbourne’a, więc utwór nie ma w sobie znamion plagiatu czy naśladownictwa. Ciekawe są występujące w nim zmiany metrum i rytmu oraz fragmenty improwizowane wykraczające poza typową hard rockową rąbankę o popowych konotacjach. W budowie utwór ten bardziej przypomina kompozycje progresywno rockowe niż typowe nagrania hard rockowe.

Pierwszą stronę oryginalnego winyla kończył siedmio i pół minutowy utwór „Sorrow”, a zarazem najdłuższy po tej stronie albumu. Nagranie rozpoczyna się od melodyjnej gitarowej galopady by już w połowie pierwszej minuty przekształcić się w rodzaj hard rockowej suity o powolnym tempie. Pod względem muzycznym to takie połączenie stylistyki rockowej z elementami typowej muzyki japońskiej w jej nostalgiczno balladowym typie. Poprzeplatanie fragmentów elektrycznych z akustycznymi można dostrzec ten sam rodzaj wrażliwości co w podobnych kompozycjach zespołu Budgie. Piękne solo gitarowe w środku jest melodyjne i refleksyjne i trzeba naprawdę wiele złej woli, aby tego nie dostrzec.

Drugą stronę pierwotnego winyla otwierała krótka, bo niespełna dwu i półminutowa kompozycja „One Summer Day”. To kolejne balladowe i lekko nostalgiczne nagranie na tym albumie. Decyduje o tym łagodna melodia ze zredukowanym ciężkim brzmieniem sekcji rytmicznej oraz bardzo lekka w formie partia wokalna. To najbardziej piosenkowy utwór na tym albumie, wręcz idealny na przebój radiowy – choć może dla niektórych - zbyt senny. To ten rodzaj wrażliwości, w którym Japończycy zawsze są lepsi od Europejczyków, delikatny, subtelny, a przy tym nie banalny, podobnie jak ich sztuka.

Jedynie dwuminutowy utwór „Brane Baster” jest przeciwieństwem poprzedniego nagrania. To rasowy instrumentalny hard rock z wyeksponowaną solówką gitarową z efektami wah wah. We fragmencie nieco przypomina sabbatowskie „Rat Salad”. Gdzieś tam w głębi słychać też szaleńcze tempo i strzeliste solówki gitarowe zespołu The Jimi Hendrix Experience.

Ponad pięciominutowa kompozycja „Sooner Or Later” to powrót do brzmieniowego kanonu typowego dla hard rocka z prowadzącym wokalem, miarowo grającą sekcją rytmiczną i gitarowymi riffami nadającymi ton całości. Ale nie zabrakło tutaj też fragmentów bardziej lirycznych przypominających w łagodniejszą wersję utworów zespołu The Cream (zwłaszcza we fragmentach w których wokalista śpiewa delikatnie, a sekcja rytmiczna dostosowuje się do jego artykulacji). Jednak całość kończy się w potężnym uderzeniem wszystkich instrumentów w stylu Black Sabbath.

Album kończy tytułowe „Demon & Eleven Children”. To najdłuższe nagranie na tej płycie, bo ponad dziewięciominutowe. Jest ono także utrzymane w konwencji hard rockowej. Pod względem budowy, to najbardziej złożony formalnie utwór na tym albumie. Charakteryzuje się zmianami tempa i nastroju, ale oczywiście w każdym jego takcie słychać ducha sabbatowskiego, czy to w grze basisty i perkusisty, czy też w partiach solowych gitarzysty (liniach melodycznych i riffach). Tematyka tego utworu ma okultystyczny charakter. Pomimo wspominanych powyżej analogii utwór ten nie sprawia wrażenia wtórności, bo ma w sobie także ten nieuchwytny, ale obecny w nim duchem, pierwiastek czegoś japońskiego (zwłaszcza w sposobie artykulacji wokalisty we fragmentach cichszych). W tych głośniejszych Hirami Oshawa najbardziej na całej płycie zbliża się do maniery wokalnej Ozzy Osbourn’a.

Muzyka z tego albumu to wczesna odmiana hard rocka wyrastająca z blues rocka i rocka psychodelicznego z wszystkimi wynikającymi z tego konsekwencjami. Wszystkie utwory są poprawne pod względem kompozycyjnym i nienagannie wykonane pod względem warsztatowym. Słychać, że muzycy tworzący grupę byli sprawnymi instrumentalistami dobrze zgranymi ze sobą. Niektóre z tych utworów są bardziej balladowe, heavy psychodeliczne, czy wręcz progresywne, ale nigdy nie przekraczają one ram wyznaczonych przez twórców wczesnej odmiany hard rocka. Oczywiście w tle słychać przede wszystkim Black Sabbath, The Cream, czy też Free, ale nigdy nie jest to proste naśladownictwo, a raczej inspiracja, która nie została jeszcze w pełni wchłonięta przez wypracowywaną przez grupę stylistykę. W sumie to bardzo dobry album, na pewno w o wiele lepszy niż płyty w podobnej stylistyczne stworzone w tym samym czasie przez różne mniej i bardziej znane grupy w Europie czy Ameryce Północnej.

Na koniec trzeba powiedzieć jeszcze o jednej istotnej rzeczy, a mianowicie o tym, że w muzyce z tego albumu bardzo mało słychać tradycyjnej muzyki japońskiej. A przeważnie było odwrotnie, bo inne ówczesne grupy japońskie nasycały swą twórczość lokalnym kolorytem przez co były może i bardziej lokalne w odbiorze, ale też przez to bardziej oryginalne. Blues Creation miał jakby inny cel, chciał swoją muzykę maksymalnie upodobnić do dokonań rockowej czołówki świata zachodniego, co mu się w pełni udało.

Tego samego roku Blues Creation wydał swoją trzecią za zarazem ostatnią płytę studyjną pt.: „Carmen Maki Blues Creation” nagraną w tym samym czasie co druga płyta, ale we współpracy z wokalistką Carmen Maki. Była to piosenkarka popowa, która chciała zostać gwiazdą rocka, nazywana bywa też często japońską Janis Joplin. Płyta ta także była utrzymana w stylistyce blues i hard rockowej, ale  miała w programie krótsze i prostsze w formie utwory autorstwa Takedy. Ale już następnego roku Takeda rozwiązał swoją grupę by poświęcić się karierze solowej. Najpierw grał z zespołem Bloody Circus, ale szybko go opuścił, by wyjechać do Londynu, aby tam poszerzyć swe horyzonty muzyczne.

W 1975 r. zorganizował nowy zespół z japońskimi muzykami pod nazwą Creation a następnie przygotował z nim album „Creation (1975) z szokującą okładką przedstawiająca dwunastu nagich chłopców (część z nich sikała). W następnych latach wydał z nim szereg kolejnych płyt utrzymanych w stylistyce blues i hard rockowej, ale także funkowej, soulowej i progresywnej oraz jazz rockowej. Do współpracy z nim udało mu się pozyskać Felixa Papalardiego z Mountain.

Po latach, bo w 1989 ukazały się koncertowe nagrania Blues Creation pt; „Blues Creation Live” zarejestrowane na festiwalu Japan Folk Jamboree (w stylistyce blues rockowej), a także utwory sprzed debiutu na płycie pt. „In The Begginnings” (2005). Znalazła się tutaj wczesna wersja utworu „Atomic Bombs Away”, a także interpretacje cudzych utworów np. „Baby Please Don't Go”.

W marcu 1997 r. Kazuo Takeda na stałe osiadł w Stanach Zjednoczonych osiedlając się w Los Angeles. Pozostaje artystycznie aktywny do chwili obecnej ale obecnie pracuje głównie jako gitarzysta sesyjny. Zreorganizowana grupa Creation nadal od czasu do czasu koncertuje.

W młodości nigdy nie słyszałem o zespole Blues Creation, a tym bardziej o omawianej tutaj płycie. Myślę, że w Polsce okresu PRL mało kto o takiej grupie wiedział. Stało się to możliwe dopiero w latach 90. dzięki dostępowi do wznowień jego płyt na CD. Pierwszy raz o tym albumie przeczytałem chyba w jednym z felietonów Jacka Leśniewskiego drukowanych w „Tylko Rocku” pod koniec lat 90. A już na pewno zetknąłem się z nazwą tego zespołu w ciągu ostatnich kilkunastu lat przy okazji penetracji zachodnich stron poświęconych muzyce rockowej. Tamtejsi fani muzyki chwalili się posiadaniem tej płyty w swoich zbiorach, to i ja postanowiłem sobie ją kupić.

Jednak okazało się, ze nabycie oryginalnego wydania tego albumu na CD było – i na nadal jest - bardzo trudne, zwłaszcza w Polsce. Ja tę płytę kupiłem dopiero nie dawno w wersji brytyjskiej firmy Bamboo (powiązanej z wytwórniami Radioactive i Phoenix) specjalizującej się w wydawaniu bootlegów z japońskimi psychodelicznymi i hard rockowymi grupami z przełomu lat 60. i 70. To wydanie nieoficjalne, ale bardzo starannie przygotowane. To jedyna wersja tego album u na CD jaka była mi dostępna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Omega, Élő Omega Kisstadion ’79, Grund Records, 1979 / 2022, Hungary

  Najbardziej pamięta się to, co człowieka spotkało po raz pierwszy w życiu. Z tego powodu fani muzyki bardzo dobrze  pamiętają swą pierwszą...