niedziela, 6 września 2020

The Master's Apprentices – „Choice Cuts”, Hifly Sound Anstalt, 1971/2015, Lichtenstein (unofficial)


 
 

The Masters Apprentices, to zespół australijski działający w latach 1965-1972, przy czym w późniejszym okresie kilkakrotnie się odradzał, ale nie miało to dużego wypływu na jego ogólny dorobek artystyczny. Grupa ta powstała w Adelajdzie pod koniec 1965 r. na bazie pół amatorskiego zespołu Mustangs grającego surf rocka. Nowa nazwa zespołu The Master’s Apprentices (Praktykanci aspirujący do mistrzostwa) była hołdem dla mistrzów bluesa i wczesnej ery rock and rolla na jakich się wzorowała, m.in. dla Chucka Berry'ego, Bo Diddleya, Jimmy'ego Reeda, Elmore’a Jamesa i Roberta Johnsona. W tym czasie grupę tę tworzyli: Mick J. Bower (gitara rytmiczna), Gavin Webb (perkusja), Jim Keays (śpiew), Tony Summers (gitara), Steve Hopgood (perkusja). Dwaj pierwsi grali wcześniej w Mustangs, a liderem grupy i autorem większości jej piosenek był Mick J. Bower. Ten ostatni nie wytrzymał jednak presji psychicznej związanej z pracą w show biznesie i wkrótce po wydaniu debiutu odszedł z grupy porzucając muzykę.

Wydany w 1967 r. jej debiutancki album „The Master's Apprentices” był mieszkanką rytmów beatowych, wczesnego rock and rolla, garażowego rocka i australijskiej odmiany psychodelii. Znalazła się tam też ich przeróbka klasyka Chucka Berry’ego „Johnny B. Goode”. Album ten zawierał też pierwszą australijską piosenkę odnoszącą się do wojny w Wietnamie – „Wars Or Hands Of Time”. Dobry repertuar tej płyty oraz złakniona nowej rockowej muzyki australijska publiczność przyczyniły się do wielkiego sukcesu artystycznego i komercyjnego debiutu The Master's Apprentices.

Niestety na wydanie drugiej płyty tego zespołu „Masterpiece” trzeba było czekać aż do 1970 r. I choć stylistycznie prezentowała ona podobny styl i repertuar jak poprzednia płyta, to nie odniosła ona już tak samo wielkiego sukcesu. Powodem tego stanu rzeczy były roszady personalne w grupie, ale i zmiana preferowanego przez młodzież stylu muzyki. Pojawił się też dodatkowy problem, źle prowadzone finanse zespołu sprawiły, że miał on spore długi. A wszystko to w okresie, gdy grupa wiele koncertowała i teoretycznie wiele zarabiała, a jej single wchodziły na lokalne listy przebojów. Niestety powierzyła sprawy biznesowe pośrednikom i to oni zarabiali na niej pieniądze, a nie członkowie zespołu. Niechlubna rola przypadła w tym wypadku głównie jej ówczesnemu menadżerowi Darrylowi Sambelowi. Przykładowo grupa wystąpiła na festiwalu w nieistniejącej już hali Brisbane Festival Hall w Brisbane w sierpniu 1969 r. Wpływy z biletów przyniosły organizatorom ok. 30-35 tys. dolarów australijskich, a zespół dostał z tego jedynie 200 dolarów.

Początek 1970 r. przyniósł grupie kilka zmian: rozstanie ze złodziejskimi promotorami tras koncertowych i menadżerem oraz założenie własnej agencji koncertowej pod nazwą Drum z siedzibą w Drummond St. Carlton. Co najmniej od połowy 1969 r. zmieniła też swój wizerunek sceniczny a jej członkowie zaczęli nosić skórzane stroje, co miało być znakiem że już nie są grzecznym zespołem surf rockowym, a w pełni dojrzałą grupą rockową. Ponadto od czasu otrzymania nagrody w Hoadley's Battle of the Sounds w 1969 r. (darmowy bilet statkiem do Wielkiej Brytanii) zespół nastawiony był na karierę na rynku brytyjskim. O słuszności obranej drogi przekonywało go też posiadanie nowego wstępnego kontraktu, tym razem z firmą Regal Zonophone należącą do koncernem EMI. Niestety już wkrótce okazało się, że firma ta nie zamierza zbytnio inwestować w nieznany zespół z dalekiej Australii przez co jej członkowie popadli w nowe problemy finansowe.

Podróż z Australii do Wielkiej Brytanii odbyli na statku oceanicznym „Fairsky” w okresie pomiędzy 25 maja a początkiem lipca 1970 r. Podczas tej sześciotygodniowej podróży grupa ćwiczyła materiał na przewidywaną do nagrania w Londynie nową płytę. Po przybyciu muzycy zamieszkali w hotelu w dzielnicy Bayswater w Zachodnim Londynie. Szybko okazał się on jednak dla nich za drogi, dlatego muzycy przenieśli się do wynajętego domu w North Harrow także w Londynie, gdzie kontynuowali prace nad nowym albumem. Pojawiły się też inne trudności. Co prawda koncern EMI zapewnił zespołowi nagrania w studiu Abbey Road, ale jednocześnie nie za bardzo wierząc w jego sukces ograniczył kontrakt z nim jedynie do wysokości 500 dolarów australijskich, co nawet w tamtych czasach było kwotą bardzo małą. Zespół pozbawiony swego sprzętu nagłaśniającego i możliwości występów na żywo czuł się też trochę izolowany, zwłaszcza, że jego członkom dawano odczuć, że są emigrantami. Muzycy rekompensowali to sobie jednak poprzez uczestnictwo w kulturalnym życiu ówczesnego Londynu. Przy okazji zdali sobie także sprawę z tego, jak bardzo dobre są angielskie zespoły, i że będą musieli naprawdę się postarać, aby im dorównać.

Powstały w takich okolicznościach nowym album grupy The Master’s Apprentices został nagrany i zmiksowany w ciągu miesiąca we wrześniu 1970 r. w studiach EMI przy Abbey Road w Londynie, tych samych w których swe legendarne albumy nagrywały The Beatles czy Pink Floyd. Zespół ten występował wówczas w następującym składzie: Doug Ford (gitara, śpiew), Jim Keays (śpiew), Colin Burgess (perkusja, śpiew), Glenn Wheatley (gitara basowa śpiew). Jak więc widać w grupie jedynie szkocki wokalista Jim Keays był łącznikiem pomiędzy starym a nowym wcieleniem tego zespołu. Liderami tego nowego wcielenia grupy i twórcami większości jej nowego repertuaru była spółka Doug Ford i Jim Keays.

W nagraniu tego albumu była wspomagana przez dwóch muzyków studyjnych: Larry Steel grał na congach w utworze „Rio De Camero, a Claude Lintott na drumli w nagraniu „I'm Your Satisfier”. Nad całością nagrania czuwał Jeff Jarratt znany już w tym czasie producent, wspomagany przez dwóch inżynierów dźwięku: Johna Kurlandera i Petera Bowna. Nawiasem mówiąc postanowił zostać producentem jego albumu dzięki swemu sekretarzowi Trudy Greenowi, któremu wcześniej spodobały się piosenki grupy. Dzięki temu występujący w imieniu zespołu Glenn Wheathley mógł sfinalizować kontrakt z EMI w Londynie.

Album „Master's Apprentices” był trzecią płytą studyjną w dorobku grupy i został wydany równocześnie w Wielkiej Brytanii (Regal Zonophone) i Australii (Columbia/EMI) w marcu 1971 r. Płycie nadano taki sam tytuł jaki nosiła nazwa zespołu, co także powielało go z tytułem pierwszego australijskiego albumu grupy. Taki zabieg miał podkreślić, że to jakby nowe otwarcie w jej dziejach i dorobku. Dopiero od wznowienia winylowego z 1988 r. nadano mu, dla odróżnienia, nową nazwę - „Choice Cuts”. Oryginalny album nie jest zbyt długi, bo liczy zaledwie około 35 minut i obejmuje 10 utworów, po pięć po każdej stronie pierwotnej płyty winylowej.

Bardzo charakterystyczną okładkę tego albumu, jedną z ciekawszych w dziejach muzyki rockowej, przygotowała agencja Hipgnosis, ta sama, która tworzyła okładki do albumów Pink Floyd, czy Led Zeppelin. Przedstawia ona eleganckie krzesło z podłokietnikami w jakimś nieokreślonym gabinecie upiększonym ekskluzywną drewnianą boazeria na ścianie. Z jednej strony tego krzesła wyłania się tajemnicza bezcielesna ręka trzymająca papierosa.

Do chwili obecnej album ten ukazał się jedynie w dziesięciu wersjach na różnych nośnikach: siedmiu wydaniach na płytach winylowych (w tym dwóch nieoficjalnych) oraz w trzech wydaniach kompaktowych (w tym aż dwóch nieoficjalnych). W epoce, nie licząc wspomnianych wydań: brytyjskiego i australijskiego ukazał się jeszcze tylko we Francji w 1971 r. (Regal Zonophone). Przez kolejne siedemnaście lat płyta ta nie była wznawiana, aż do 1988 r. kiedy wydała ją na winylu wytwórnia Raven Records w Australii. W 1999 r. także na Antypodach wydała go na płycie kompaktowej wytwórnia Ascension Records. To zarazem jedyne oficjalne wznowienie tego albumu na tym nośniku.

Prezentowana tu wersja tego albumu to wydanie nieoficjalne z 2015 r. firmowane przez wytwórnię Hifly Sound Anslalt z Lichtensteinu. W tej wersji album ten ma postać digipacka opartego na wydaniu z 1988 r. ze zmienionym tytułem na „Choice Cuts” i dodanymi pięcioma nagraniami koncertowymi z 1988 r. Wytwórnia Hifly Sound Anstalt specjalizuje się w wydawaniu bootlegów i rzadkich płyt z nagraniami dawnego rocka.

Album otwiera utwór „Rio De Camero” autorstwa Forda i Keaysa o wyrazistej i łatwo wpadającej w ucho melodii z elementami flamenco, czy raczej bossa novy. Ton nadają jej łagodne, ale wyrafinowane partie gitary przypominające nieco nagrania Wishbone Ash o nieco jazzującym charakterze. O tym, że jest to utwór rockowy nie pozwalają zapomnieć nasycone energią partie wokalne .

„Michael” to nagranie skomponowane przez Forda i utrzymane w podobnym klimacie, co poprzednie, ale bardziej balladowe. W środku i na końcu wyróżnia się ono pięknymi i harmonijnymi solówkami gitarowymi i wielogłosowymi partiami wokalnymi. W sposobie gry gitarzysty solowego słychać echa gitarowego kunsztu Erica Claptona i Jmimi Hendrixa.

„Easy To Lie” to kompozycja spółki Ford/Keays o zdecydowanie rockowym charakterze nawiązującym do stylu The Cream oraz zespołu Hendrixa Band Of Gypsys (ten sam sposób prowadzenia rytmu i melodii). Innymi słowy to taki hard rock wyrastający z bluesa i przesycony psychodelicznym i funkowym klimatem.

Nagranie „Becose I Love You” spółki Ford/Keays to z kolei nagranie o folk rockowym charakterze z wiodącą rolę akustycznej gitary. Jako całość bardzo przypomina podobne piosenki zespołu Led Zeppelin z ich trzeciego albumu.

Pierwszą stronę oryginalnej płyty kończy utwór „Catty” Forda. To nagranie o prostej melodii i rytmie oraz twardym hard rockowym brzmieniu wyrastającym z bluesa. W nim także słychać echa Cream, Led Zeppelin i zespołu Free – zwłaszcza w solówce gitarowej.

Drugą stronę oryginalnej płyty otwiera utwór „Our Friend Owsley Stanley III” spółki Ford/Keays. To zdecydowane nagranie rockowe w brzmieniu podobne do wczesnych utworów Jethro Tull, choć nie użyto w nim fletu. Słychać to głównie w sposobie gry gitarzystów i ogólnym sposobie prowadzenia melodii.

Utwór „Death Of A King” Forda zostało oparte na wyrazistym łatwo wpadającym w ucho, ale nietuzinkowym riffie, co wraz z przekonującą wielogłosową i w partią wokalną o mocno męskim charakterze czyni go jednym z najlepszych na płycie.

Następujące po nim „Song For A Lost Gypsy” spółki Ford/Keays ma riff wyrastający z najlepszych dokonań The Cream i – po raz kolejny – Band Of Gypsys Jimi Hendrixa (wyraźnie inspirowana jego sposobem gry solówka). Wokalnie to już raczej bardziej brytyjska odmiana solu czy funku. Zresztą nawet tytuł tego nagrania nawiązuje do nazwy ostatniej grupy Hendrixa.

Nagranie „”I’m Your Satisfier” jest bardziej toporne i reprezentuje jeszcze jedne przykład wczesnego hard rocka granego wówczas przez zespół. Wyróżnia się ono charakterystycznym brzmieniem drumli na której gra wynajęty muzyk – Claude Lintott.

Album kończy jednominutowa miniaturka „Song For Joey – Part II” autorstwa całego zespołu. To nagranie akustyczne odegrane głównie na gitarze o ładnej melodii i nieco melancholijnym charakterze.

W omawianej wersji płyty do oryginalnej wersji albumu dodano pięć dodatkowych nagrań pochodzących z koncertu w 1988 r. „Howlin' At The Moon”, „Turn Up Your Radio”, „Bedtime Girl”, „Birth Of The Beat”, „Because I Love You”. Wszystkie z nich reprezentują skomercjalizowany styl hard rockowy charakterystyczny dla lat 80. o czym zwłaszcza nie pozwala zapomnieć elektroniczna perkusja i instrumenty elektroniczne. Z dawnym stylem grupy mają one mało wspólnego i w zasadzie brzmią one jakby grał zupełnie inny zespół, raczej dość przeciętny. W sumie – moim zdaniem - to niepotrzebny dodatek. Jedynie ostatni z tych utworów, wydany kiedyś na singlu, o bardzo zeppelinowskim brzmieniu z okolic trzeciego albumu, przypomina nieco o dawnej świetności tego zespołu.

Oryginalny album promowano wcześniej wydanym singlem „Because I Love You / I’m Your Satrisfier”. Utwór „Because I Love You” był w miarę łatwo przyswajalną piosenką o miłości, separacji i niezależności, stąd szybko stał się wówczas popularnym nagraniem. Muzycy wynajęli australijskiego filmowca Timothy'ego Fishera do stworzenia do niego teledysku. Był to prosty, ale efektowny filmik nakręcony w chłodny, jesienny poranek na Hampstead Heath.

Album nagrany przez muzyków, pomimo pewnych wpływów innych wykonawców, był bardzo dobry i sami muzycy dziwili się że udało się im nagrać aż tak dobrą płytę. Pomimo swej jakości i pozytywnych recenzji w prasie („Melody Maker”) album ten nie zdobył znaczącego miejsca na brytyjskiej liści przebojów. Natomiast okazało się, że muzycy po raz kolejny są bankrutami. Z tego powodu basista, Glenn Wheatley, pełniący też rolę menadżera zespołu udał się do rodzinnej Australii aby tam zorganizować trasę koncertową i na niej zarobić trochę pieniędzy za które muzycy planowali dalszą działalność w Wielkiej Brytanii. Ostatecznie ich kariera załamała się zarówno w Australii (gdzie z powodu nieobecności zespołu został nieco zapomniany), a także w Wielkiej Brytanii, gdzie ich kolejna płyta studyjna  - „A Toast To Panama Red” (1971) z psem stylizowanym na Hitlera – także nie odniosła spodziewanego sukcesu komercyjnego.

W sumie album „Choice Cuts” znany pierwotnie pod tytułem „Master’s Apprentices” to bardzo udana płyta z muzyką łączącą dawne psychodeliczne brzmienia, z rockiem garażowym, funkiem, folkiem, rockiem progresywnym i bardziej melodyjną odmianą hard rocka. W poszczególnych utworach słychać fascynację muzyków innymi wykonawcami, m.in. Led Zepplin, Jethro Tull, Free, The Cream i Jimi Hendrixem z okresu Band of Gypsy, ale pomimo tego wszystkie utwory mają swój oryginalny charakterystyczny styl i to „coś”, co sprawia, że zapadają w pamięć. Przypuszczalnie było to możliwe dzięki temu, ze muzycy pochodzili z Australii i mieli jednak inną wrażliwość niż Brytyjczycy czy Amerykanie, a przez to i ich muzyka miała w sobie dozę oryginalności która decyduje o tym, że jakiś wykonawca i jego dzieło wyróżnia się na tle innych.

Brzmienie większości utworów z tego albumu opiera się na pięknych ale też niebanalnych liniach melodycznych granych przez gitary, co z kolei wskazuje na wielką inspirację jaką dla Master’s Apprentices był The Beatles. Natomiast ujawniający się w tych nagraniach rockowy (głównie garażowy) pazur sprawiał, że w epoce grupę nazywano australijskimi The Rolling Stones. Porównywano ich też do The Doors, choć akurat w tym wypadku było to porównanie nie całkiem słuszne. Grupa miała dobrego wokalistę o charakterystycznej barwie głosu i umiała stworzyć dobry repertuar, ale zabrakło jej szczęścia i determinacji. Należy tylko ubolewać nad faktem, że w epoce kariera tego utalentowanego zespołu załamała się po jego przyjeździe do Europy.

W młodości nigdy nie słyszałem o tym zespole, a tym bardziej nie miałem jego płyt. Po raz pierwszy jego płytę, akurat tę właśnie z charakterystycznym duchem palącym papierosa i siedzącym na krześle, zobaczyłem w magazynie „Tylko Rock” pod koniec lat 90. XX w. przy okazji jednego z felietonów Jacka Leśniewskiego. Oczywiście z powodu niedostępności tej płyty na CD nie mogłem jej przez wiele lat kupić. Nabyłem ją dopiero stosunkowo niedawno i to w wydaniu nieoficjalnym, ale bardzo starannie wydanym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Omega, Élő Omega Kisstadion ’79, Grund Records, 1979 / 2022, Hungary

  Najbardziej pamięta się to, co człowieka spotkało po raz pierwszy w życiu. Z tego powodu fani muzyki bardzo dobrze  pamiętają swą pierwszą...