sobota, 14 marca 2020

Rick Wakeman – „1984”, Music Fusion, 1981/2006, UK

 
 

Rick Wakeman, a właściwie Richard Wakeman (ur. 1949 r.) to brytyjski muzyk i kompozytor znany głównie jako członek zespołów The Strawbs i Yes, a przede wszystkim z kariery solowej. Wakeman jest muzykiem klasycznie wykształconym, zdolnym kompozytorem tworzącym muzykę w stylu progresywnego rocka a zarazem wirtuozem instrumentów klawiszowych, od akustycznych po elektroniczne. Paradoks Wakemana jako twórcy nagrywającego albumy muzyczne polega na tym, że choć sprzedał on na świecie ponad 50 mln płyt, to jednak mało kto jest w stanie w pełni przesłuchać jego bogatą dyskografię, a tym bardziej zgromadzić ją w jednej kolekcji.

W sumie nagrał on i wydał 101 albumów studyjnych zawierających jego kompozycje solowe, w tym także ścieżek dźwiękowych do filmów i widowisk. Z tego 9 albumów ukazało się w latach 70., 17 albumów w latach 80., 48 albumów w latach 90., 19 albumów w latach 2000. i 8 albumów w latach 2010. Jak do tego doliczyć równie wielką ilość albumów koncertowych i niezliczonych innych płyt, w tym składanek to stanie się jasne, że nawet największy fan tego artysty może „wymięknąć” przy gromadzeniu jego dyskografii. A przecież należałoby dodać do niej także płyty innych artystów w jakich nagraniu Wakeman brał udział – a to kolejne dziesiątki albumów.

Ktoś powie, że to dobrze, że tak zdolny artysta wydał wiele płyt, bo dzięki temu jest czego słuchać. Problem w tym, że niestety ta ogromna ilość nie przechodzi w jakość, a wręcz odwrotnie. O ile jego pierwsze albumy solowe były nowatorskie i cieszyły się zasłużoną sławą w świecie rocka progresywnego, to z biegiem czasu, a zwłaszcza począwszy od połowy lat 80. zaczęły być tworzone dosłownie seryjnie, a przez to muzyka na nich stawała się coraz bardziej schematyczna, powtarzalna i nudna. Wydając niezliczone ilości nowych albumów każdego roku Wakeman popadł w tę samą megalomańską chorobę, co Edgar Froese, lider Tangerine Dream, który począwszy od lat 90. wypuszczając na rynek niezliczone ilości płyt swej formacji właściwie uczynił je praktycznie „niesłuchalnymi”. Nikt bowiem o zdrowych zmysłach nie będzie delektował się tak stworzonym produktem i gromadził powstałej w taki sposób muzyki, bo nie ma ona najważniejszego elementu – duszy.

Nie licząc soundtracków i płyty „Piano Vibrations” z 1971 r., omawiany tutaj album „1984” był szóstą płytą solową Wakemana. To zarazem sześć najważniejszych albumów w jego karierze solowej. Która z nich jest najlepsza i najważniejsza? Zdania co do tego są podzielone. Ja uważam, że najlepszą płytą w jego dorobku jest na pewno jego właściwy debiut płytowy, czyli album „The Six Wives of Henry VIII” z 1973 r. Ale licznych zwolenników ma też album „Rick Wakeman's Criminal Record” z 1977 r. Ja jednak miałem go kiedyś na płycie winylowej i nie zrobił on na mnie aż takiego wrażenia, choć na pewno jest dobry, jednak na pewno nie lepszy niż albumy: „The Six Wives …” czy „1984”.

Album „1984” jak dotąd ukazał się w 42 wersjach na różnych nośnikach: 25 na płytach winylowych, 8 na kasetach magnetofonowych (w tym 2 nieoficjalnych) i 9 na płytach kompaktowych (w tym 4 nieoficjalnych). Z tej liczby aż 30 wydań tego albumu ukazało się w 1981 r. Tak nawiasem mówiąc album „The Six Wives Of Henry VIII” wydany został jak dotąd w ok. 150 wersjach na różnych nośnikach. Jak już na pierwszy rzut oka widać nie jest więc to płyta tak często wznawiana jak najlepszy album tego muzyka.

Album „1984” po raz pierwszy na płycie winylowej został wydany przez wytwórnię Charisma w 1981 r. Płyta ta ukazała się wówczas w wielu krajach: Wielkiej Brytanii, Irlandii, Niemczech Zachodnich, Austrii, Niderlandach, Francji, Włoszech, krajach skandynawskich, Portugalii, Hiszpanii, Grecji, Japonii, Tajwanie, Kanadzie, Republice Południowej Afryki. Płyta ta ukazała się wówczas nawet tak egzotycznych krajach jak: Meksyk, Kolumbia i Brazylia. Na Tajwanie płytę wydała wytwórnią Kelly Records, a w Indonezji wytwórnie: A Private Collection i Yess. Ponadto ukazało się wspólne wydanie tego albumu dla krajów: Singapur-Malezja-Hong-Kong. Ta wielka liczba wydań w epoce świadczy o tym jak wielką renomą cieszył się wśród fanów na całym świecie Rick Wakeman na początku lat 80. Jednak zmiany na rynku muzycznym i gustu publiczności sprawiły, że w latach 80. wznowiono ją tylko dwa razy na kasetach: w Meksyku (1982) i w Wielkiej Brytanii (1985).

Po raz pierwszy na płycie kompaktowej wydał ją japoński oddział wytwórni Charisma/Virgin w 1990 r. W 1994 r. ukazało się amerykańskie wydanie tej płyty w zmienionej okładce firmowane przez wytwórnię Griffin Music specjalizującą się w wydawaniu zapomnianych klasyków progresywnego rocka. W późniejszym okresie ukazały się jeszcze dwa inne oficjalne wydania tego albumu: jedno brytyjskie z 2006 firmowane przez wytwórnię Music Fusion (to tutaj omawiane) i jedno japońskie z 2008 r. firmowane przez wytwórnię Air Mail Archive. Wszystkie te wydania nie były powszechnie dostępne, dlatego lukę na rynku wypełniły cztery rosyjskie edycje pirackie tej płyty na CD z lat: 1999 (Not On Label), Air Mail Archive) (2008?), Griffin Music (2017) i Спюрк (w amerykańskiej okładce, data wydania nieznana).

Po nagraniu i wydaniu albumu „Going For The One” w 1977 r. Rick Wakeman osiadł czasowo w Montreux w Szwajcarii, gdzie przygotował swój kolejny album solowy: „Criminal Record” (1977). Następnie uczestniczył w nagrywaniu płyty „Tormatoo” (1978) grupy Yes, a także wziął udział w jej światowym tournee koncertowym. Ale jednocześnie myślał już – biorąc pod uwagę zmiany na rynku muzycznym - o jej porzuceniu na rzecz własnej kariery solowej. Pierwszym etapem tych działań było ponowne przeniesienie się tego muzyka w 1979 r. z powodów podatkowych do Szwajcarii. Jednocześnie ujawnił się jego niechętny stosunek do sesji nowego albumu Yes - „Drama”. Na początku 1980 roku Wakeman wyruszył w trasę koncertową ze swym zespołem English Rock Ensemble, a następnie przystąpił do przygotowywania swego nowego albumu solowego. Prace nad nim trwały znacznie dłużej niż nad wcześniejszymi płytami artysty z powodu konieczności przygotowania odpowiedniego libretta oraz łączenia brzmień elektronicznych z orkiestrą i chórem.

Album koncepcyjny „1984” na podstawie znanej futurystycznej powieści George’a Orwella „Rok 1984” z 1949 r. jest drugą płytą Wakemana inspirowaną wielką literaturą. Pierwszym była oczywiście płyta „Journey To The Centre Of The Earth” stymulowana słynną powieścią Juliusza Verne'a pt. „Podróż do wnętrza Ziemi” (1864). Motywy literackie, czy raczej mitologiczne miał też album „The Myths and Legends of King Arthur…” z 1975 r., ale jednak nie była to typowa powieść. Wybierając futurystyczną powieść Orwella „Rok 1984” na motyw przewodni swej nowej płyty Wakeman zrobił to w pełni świadomie.

Jak sam wspomina w wywiadzie dla „Tylko Rocka” z marca 1993 r.: „…Powieść „Rock 1984” George’a Orwella naprawdę mnie fascynuje, ponieważ moim zdaniem, wiele z tego, co zostało w niej opisane, można dziś obserwować w świecie, który nas otacza. Choćby syndrom Wielkiego Brata, który nie spuszcza z ciebie oka. Albo komputerowe kartoteki, w których gromadzi się wszelkie informacje na temat poszczególnych osób. W Zjednoczonym Królestwie mnóstwo firm stworzyło na swoje potrzeby ogromne komputerowe banki danych. Wiedzą o tobie wszystko: gdzie mieszkasz, czy masz prawo jazdy, gdzie kupujesz kawę i tak dalej”. A należy pamiętać, że to wszystko Wakeman mówił 27 lat temu, a więc w czasach sprzed masowej internetowej inwigilacji wszystkich na świecie.

Album „1984” został nagrany w Morgan Studio w Północnym Londynie pomiędzy 23 lutego a 14 kwietnia 1981 r., a następnie zmiksowany w The Town Studio we Wschodnim Londynie. Płyta ukazała się na rynku brytyjskim 19 czerwca 1981 r. Pod względem muzycznym reprezentowała styl zwany progresywnym rockiem zbudowany na wzajemnym przenikaniu się wątków muzyki klasycznej i rocka. Ta tzw. neoklasyka jest tutaj widoczna już w samym składzie osobowym towarzyszącego mu zespołu, a więc niewielkiej orkiestry symfonicznej i chóru, budowie formalnej poszczególnych kompozycji i ich melodyce. Ze wszystkich utworów tego albumu są widoczne zasady orkiestracji znane z kompozycji wielkich mistrzów muzyki klasycznej: Rimskiego-Korsakowa, Prokofiewa i Strawińskiego. Z drugiej strony mamy też tutaj jednak do czynienia z typowymi brzmieniami progresywnego rocka: skomplikowanymi rytmami, zmianami tempa i nastroju, podkreśloną ekspresją, w tym wokalną, miejscami bliską muzyce jazzowej czy nawet gospel. Brzmieniowo album zdominowały instrumenty klawiszowe i partie orkiestry symfonicznej. Prawie nie ma tutaj gitary elektrycznej, a więc instrumentu typowo rockowego.

Wakeman jest zdolnym kompozytorem dlatego z łatwością napisał całą muzykę na ten album, ale jednocześnie znał swe ograniczenia literackie. Dlatego poprosił o napisanie tekstów piosenek na ten album Tima Rice’a. Oczywiście chodziło mu o dokonanie transkrypcji powieści Orwella na ten koncept album. Rice był też przy okazji jednym z wokalistów na tej płycie. Okładkę płyty z dwoma namalowanymi postaciami i liczbą „1984” w tle zaprojektowała słynna agencja Hipgnosis, a faktycznie pracujące dla niej plastyk Ian Wright. Producentem albumu był Rick Wakeman.

Jak na ówczesne standardy album był dość długi, bo liczył ponad 46 minut muzyki i składał się z dziesięciu utworów: czterech po stronie A i sześciu po stronie B pierwotnego wydania winylowego. Dwa z nich, po jednym po każdej stronie płyty, miały charakter minisuit zbudowanych z mniejszych części ale połączonych ze sobą melodycznie i tworzących spójne całości. Dziesięcioczęściowy układ utworów zachowano także w wydaniach kompaktowych tej płyty.

Album otwiera trzyczęściowa kompozycja „Overture” („Uwertura”) przy czym dwie jej pierwsze części noszą jedynie numery (Part One i Two), a trzecia ma osoby podtytuł „Wargmaes” („Gry wojenne”). Ten prawie jedenastominutowy utwór jest wielą instrumentalną mini suitą a jednocześnie wprowadzeniem w tematykę albumu. To zarazem najdłuższy utwór na płycie. Po dość patetycznym wprowadzeniu przez orkiestrę utrzymanym w duchu muzyki klasycznej, pod koniec trzeciej minuty wchodzi perkusja i gitara a wraz z nimi bardziej rockowe rytmy. Utwór nabiera tempa i rozwija się zgodnie ze swoją melodyczną logiką a występujący w nim motyw przewodni powraca potem także w innych nagraniach. W piątej minucie nagrania pojawia się partia wokalna Chaki Khan utrzymana w wysokim rejestrze i na poziomie technicznym i wykonawczym niedostępnym dla większości innych rockowych wokalistek. Pod koniec szóstej minuty wyróżnia się partia syntezatora lidera z pięknym motywem melodycznym. W końcowej części utwór nabiera ogromnego dramatyzmu i wyjątkowej rockowej mocy spotęgowanej improwizacjami na instrumentach klawiszowych z wyciszeniem na końcu.

Nagranie „Julia” to utwór z kolejną znakomitą partią wokalną Chaki Khan. To spokojna i piękna ballada z delikatnym brzmieniem instrumentów klawiszowych w tle. Obrazuje muzycznie jedną z postaci powieści – tytułową Julię. Miejscami przypomina brzmienie jakie uzyskał w tym samym czasie Vangelis z Andersonem na swych płytach nagranych w duecie.

Przywołany powyżej Jon Anderson jest głównym wokalistą w kolejnym utworze: „The Hymn” („Hymn”). Choć posiada on bardzo charakterystyczną barwę głosu, to na pierwszy rzut oka trudno odróżnić go na tym albumie od Chaki Khan. Dużo łatwiej zrobić to pod względem muzycznym, bo to znacznie bardziej rockowe nagranie niż dwa poprzednie. Jest tutaj wyraźniejszy rytm i popisowe partie na syntezatorze lidera. Ale oczywiście jest tutaj także wszechwładne brzmienie orkiestry nadającej ton całości.

Kolejne na w pełni instrumentalne nagranie „The Room (Brainwash)” („Pokój: czyszczenie umysłu”) zaczyna się od syntezatorowego riffu lidera który napędza cały ten utwór. Ma on ładną i szybko wpadającą w ucho melodię i może się podobać od pierwszego przesłuchania. Uwagę zwraca zwłaszcza liryczny fragment zaczynający się w połowie trzeciej minuty, w którym osiągnięto dosłownie niebiańskie progi natchnienia. I choć muzycznie jest piękny, to raczej obrazuje niezbyt piękne rzeczy takie jaki przymusowe wymazywanie pamięci krnąbrnym obywatelom totalitarnego państwa.

W utworze „Robotman” („Człowiek robot”) partię wokalną wykonują równorzędnie dwie osoby: Chaka Khan i Kenny Lynch przy czym prym wiedzie ta pierwsza. W tym wypadku to ich wzajemnie przenikający się duet wspomagany głosami chóru wraz z wyeksponowanym w refrenie tekstem „Nineteen Eighty-Four” („Tysiąc dziewięćset osiemdziesiąt cztery”) dominuje nad innymi aspektami tej kompozycji. Kompozycja ta ma bardzo ciekawą rytmikę a Wakeman ograniczył w niej swoje ego do minimum i jest tylko jednym z instrumentalistów.

„Sorry” („Przepraszam”) to kolejne na tym albumie nagranie czysto instrumentalne. Otwiera go partia fortepianu w klasycznym stylu po czym wchodzi orkiestra i chór w bachowskim stylu (stąd niewielkie podobieństwo do Procol Harum). Utwór jest stonowany i ujmuje klasycznym pięknem swej struktury i melodii.

„No Name” („Bez imienia”) to najbardziej zwykła rockowa piosenka na tym albumie. Zaśpiewał ją Steve Harley. Tekstowo raczej nie jest wesoła, bo opowiada o człowieku pozbawionym przymusowo własnej tożsamości.

„Forgotten Memories” („Zapomniane wspomnienia”) to z kolei utwór czysto instrumentalny zdominowany przez brzmienie fortepianu i orkiestry. Ani lepszy ani gorszy od innych na tym albumie. Miejscami syntezator Wakemana przypomina subtelne brzmienie uzyskiwane przez Tony Banksa z Genesis. To też najkrótsze nagranie na tym albumie.

Z kolei „The Proles” („Proletariusz”) z wiodącym śpiewem Tima Rice’a ma zdecydowanie rock and rollowy charakter i przypomina wczesnych mistrzów tego gatunku muzyki. Dobrze koresponduje z tematyką tekstu opowiadającego o proletariuszu pracującym na innych. W pewnym sensie jego wybuchowy, spontaniczny rockowy charakter podkreślony partiami na saksofonie i organach muzycznie lekko nie pasuje do reszty utworów z tej płyty, ale dobrze koresponduje z warstwą liryczna.

Album kończy ponad sześciominutowy utwór tytułowy („1984”). Podobnie jak kompozycja go otwierająca ton nadaje mu brzmienie orkiestry i towarzyszącego jej chóru z prowadzącą melodią graną przez Wakemana na syntezatorze i innych instrumentach klawiszowych. Razem tworzą one podniosły nastrój. O rockowych inklinacjach lidera przypomina sekcja rytmiczna doskonale wpasowana w ogólne brzmienie całości.

W moim odczuciu to jedna z najlepszych płyt jakie powstały w ramach klasycznego progresywnego rocka. Jej wspaniałe orkiestralno-chóralne brzmienie nie byłoby możliwe bez klasycznego wykształcenia muzycznego Wakemana i udziału w nagraniu tej płyty dużej grupy instrumentalistów. Wymienienie ich wszystkich nie jest celowe, ale w tym miejscu chciałbym przytoczyć jedynie instrumenty jakie przy tym wykorzystano: gitara basowa, gitara elektryczna, organy, perkusja, wiolonczela, klarnet, skrzypce, fortepian elektryczny, fortepian akustyczny, bębny, rogi, flet, obój, fagot, klarnet, saksofon, puzon trąbka, tuba, a także kilka typów syntezatorów. W części były one zdublowane dzięki czemu uzyskano gęste orkiestrowe brzmienie.

Po raz pierwszy w życiu album ten usłyszałem w audycji Piotra Kaczkowskiego „Minimax” nadanej 29 X 1981 r. Jak dziś dzień pamiętam jak dziwiłem się nietypowym tytułem tej płyty. Oczywiście teraz wiem, że była ona koncept albumem ilustrującym jedną z najsłynniejszych powieści XX w. Ale wówczas nie znałem żadnego Georga Orwella i jego dzieła pt. „Rok 1984” opowiadającej o państwie totalitarnym z przyszłości w którym wszyscy ludzie są totalnie inwigilowani i kontrolowani a przy okazji zniewoleni.

Kaczkowski nie mógł oczywiście nic więcej powiedzieć na jej temat jak chciał nadal pracować Polskim Radio, więc ją nadał na antenie radiowej bez zbędnych komentarzy. W ten sposób jeszcze przez następnych kilka lat nie wiedziałem o czym jest ten album. I trudno się dziwić, w końcu mieszkałem, w państwie totalitarnym jakim było PRL. A dodatkowo album ten nadano dosłownie w przededniu wprowadzenia stanu wojennego w Polsce i uruchomionej wraz z tym nagonki na wszystko co niezależne i krytykujące zastany porządek. Wiedzę o tym, o czym jest ta płyta zyskałem dopiero kilka lat później podczas studiów, ale wówczas już jej nie miałem, bo kaseta na jakiej ją nagrałem uległa rozmagnesowaniu. Chciałem ją ponownie nagrać, ale w latach 80. już nigdy nie nadano tej płyty w całości w Polskim Radio.

Gdy zacząłem zbierać płyty CD nabycie tego albumu był jednym z moich priorytetów. Ale nigdzie nie mogłem jej kupić. Może jakbym mieszkał w Wielkiej Brytanii czy Niemczech to by było łatwiejsze, ale ja mieszkałem w Polsce okresu transformacji i raczej nie miałem takich samych możliwości. Osobną kwestią była jej wysoka cena. Album ten kupiłem dopiero w 2007 r. w sklepie „Rock Serwis” w Krakowie – była dość droga. Jedyną wadą tego wydania jest to, że zostało nieco zbyt głośno nagrane. W sumie to nadal wciąż dość mało znana i trudniej dostępna płyta Wakemana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Omega, Élő Omega Kisstadion ’79, Grund Records, 1979 / 2022, Hungary

  Najbardziej pamięta się to, co człowieka spotkało po raz pierwszy w życiu. Z tego powodu fani muzyki bardzo dobrze  pamiętają swą pierwszą...