niedziela, 21 czerwca 2020

The Stranglers – „Rattus Norvegicus”, EMI, 1977/2001, EU


 
 

The Stranglers to jeden z najważniejszych zespołów w historii muzyki popularnej i to bez przerwy działający od 46 lat. To obok Sex Pistols, czy The Clash największy klasyk punk rocka, a potem nowej fali i barokowego pop rocka. W Polsce jest oczywiście także znany, ale aż czy tak popularny? Na pewno te wszystkie jego bardziej popowe płyty z lat 80. są w miarę lubiane, ale za jego wczesnym punkowym obliczem polscy masowi odbiorcy aż tak nie przepadają. Co dziwne jest on mniej popularny nawet wśród innych grup punkowych, bo np. zespoły Sex Pistols i The Clash mają polskie przekłady swych biografii, a The Stranglers nie ma.

Organizatorami tego zespołu było dwóch muzyków równocześnie: Hugh Cornwell i Jet Black. Gitarzysta i wokalista Hugh Cornwell urodził się w 1949 r. i pochodził z Kenytish Town w dzielnicy Camden w północnym Londynie. Jego rodzice należeli do klasy średniej, dzięki czemu miał szczęśliwe dzieciństwo i młodość. Zgodnie z oczekiwaniami rodziców planował zostać lekarzem. Po uzyskaniu licencjatu z biochemii na Uniwersytecie Bristolskim podjął studia na Uniwersytecie Lund w Szwecji. Ale jego serce zawsze było bliskie muzyki, stąd w młodości grał na gitarze repertuar bluesowy razem z późniejszym liderem Fairport Convention – Richardem Thompsonem. Podczas pobytu w Szwecji, gdy już skończył pracę laboranta w szpitalu w Goeteborgu, wieczorami grał w zespole Johnny Sox. Pewnego dnia postanowił jednak zmienić swoje życie, stąd porzucił swoją „ciepłą” posadę w Szwecji i wrócił do Londynu. Wraz z nim przyjechał tam też zespół Johnny Sox, który zmienił nazwę na Wonderlust. Zniechęceni trudnościami kariery jego dawni członkowie odeszli, stąd Cornwell poszukiwał nowej ekipy muzyków poprzez ogłoszenie w „Melody Maker”.

Z kolei pochodzący z Essex perkusita Jet Black (ur. 1938 r.) był już w tym czasie dobrze prosperującym przedsiębiorcą z branży spożywczej, ale ciągle marzył o tym, by zostać muzykiem rockowym. Faktycznie nazywał się on Brian John Duffy i był synem nauczyciela. Jednak sam szkoły szczerze nienawidził dlatego imał się różnych zajęć, aż wreszcie otwarł mały browar i wytwórnię wina w Guildford w hrabstwie Surrey. Potem rozbudował go o własną dobrze prosperującą lodziarnię z flotą kilkunastu furgonetek do ich rozwozu. Nadal marzył jednak o karierze muzyka, dlatego dał ogłoszenie do „Melody Maker”, że poszukuje muzyków do współpracy. Jego anons pozostał bez odpowiedzi, ale za to w 1974 r. zobaczył w tej samej gazecie ogłoszenie, że ktoś poszukuje perkusisty do rockowego zespołu. W ten sposób trafił na Cornwella.

Kolejnym członkiem grupy został basista i wokalista Jean–Jacques Burnel (ur. 1952), syn francuskich emigrantów i drobnych restauratorów. Jego ojciec był też jednak rzeźbiarzem i to młody Jean po nim odziedziczył smykałkę do sztuki. Do zespołu trafił przypadkiem, bo zarekomendował go do niego znajomy Jeta, pewien Amerykanin, który podwoził go autostopem. W trakcie rozmowy przyznał się że jest studentem (w tym czasie studiował historię i ekonomię), a także początkującym muzykiem a w najbliższym czasie wybiera się zwiedzić świat. Po spotkaniu z Cornwellem i Blackiem zmienił zdanie, porzucił studia i plany podróżnicze, zamienił gitarę na bas i przystał do nowego zespołu. Nadal jednak ćwiczył sztuki walki Wschodu, którym pozostał wierny przez całe życie. Przy okazji był on też największym amantem w całym zespole do którego lgnęły zawsze liczne fanki, a także - niestety - awanturnikiem.

Czwartym członkiem zespołu był początkowo szwedzki gitarzysta i klawiszowiec Hans Wärmling (1943-1995), ale już w 1975 r. został zastąpiony przez niedawno zmarłego Dave’a Greenfielda (1949-2020). Pochodził on z średnio zamożnej rodziny i mieszkał w nadmorskim kurorcie w Brighton. Od najmłodszych lat planował zostać muzykiem, stąd ćwiczył grę na gitarze, a potem na instrumentach klawiszowych. W tamtym czasie był już w miarę doświadczonym muzykiem występującym na koncertach w Wielkiej Brytanii i Niemczech Zachodnich.

Powstały w takich okolicznościach zespół nosił początkowo nazwę The Guidford Stranglers (Dusiciele z Guidford), by wkrótce ją skrócić do The Stranglers (Dusiciele). Nazwa zespołu nawiązywała do słynnego „dusiciela z Bostonu”, czyli seryjnego mordercy Alberta DeSalvo, który w latach 1962-1964 zabił 13 kobiet. Choć Burnel jego nazwę tłumaczy też w inny sposób, że termin ten oznaczał „duszenie publiczności” swoją muzyką (w rozumieniu wytrwałości w koncertowaniu i zmaganiu się z nieprzychylnym środowiskiem). Początkowo jego styl nie był jeszcze w pełni sprecyzowany, stąd grupa grała raczej w średnich tempach raczej bardziej liryczne melodie, zbliżone w formie do tych znanych z jej bardziej popowych płyt z lat 80. Dopiero pod wpływem grania w pubach zradykalizowała się i nawiązała szerzej do korzeni muzyki rockowej z lat 50. i twardego rockowego brzmienia zespołów The Doors i The Kinks. W okresie gdy występowała głównie w małych klubach przetrwała dzięki determinacji i pomocy finansowej Jeta Blacka.

Przełomem dla niej i innych nowych wykonawców były trasy koncertowe amerykańskich protopunkowców po Wielkiej Brytanii (The Ramones, Patti Smith) z połowy lat 70., które ośmieliły tamtejszych radykałów do stworzenia własnego oryginalnego brzmienia muzycznego i wyrazistej ideologii. Odtąd prym w tamtejszej muzyce rockowej wiodły zespołu w rodzaju Sex Pistols, The Clash i inne, które łączyły radykalizm brzmieniowy ze społecznym. Grupa The Stranglers został zaakceptowana przez ruch punk, choć dość radykalnie się od niego różniła. Bo jak już wskazano jej członkowie nie pochodzili z nizin społecznych, byli nieco starsi, bardziej doświadczeni i rozwinięci muzycznie, a przede wszystkim używali znienawidzonych przez punków instrumentów klawiszowych.

Inne grupy punkowe odnosiły się do niej z rezerwą, podobnie jak punkowi ortodoksi i niechętna im prasa, która zarzucała im naśladowanie The Doors. Grupa nie pozostawała bierna wobec tych oskarżeń i czynem wymuszała posłuch dla siebie na koncertach, co często kończyło się bójkami. Niestety w ich wszczynaniu celował zwłaszcza Burnel a także ekipa ortodoksyjnych fanów grupy. W przyszłości, a wiec już po debiucie i wydaniu przez grupę drugiego albumu (także w 1977 r.) gdy Burrnel zobaczył nieprzychylną recenzję nowej płyty grupy w magazynie „Sounds” pobił dziennikarza tej gazety Johna Savage’a. Incydent ten na wiele lat zepsuł stosunki zespołu z prasą. W akcie zemsty dziennikarz ten wycinał zawsze potem wzmianki o zespole ze wszelkich publikacji i filmów o punk roku jakie przygotowywał lub konsultował. Z tego powodu o Stranglersach nie ma słowa w jego książce, wydanej też w Polsce, o historii punk rocka i Sex Pistols. Innymi problemem były oskarżenia grupy o seksizm i przedmiotowe przedstawianie kobiet w muzyce grupy przez środowiska feministyczne.

Album „Rattus Norvegicus” zwany też „The Stranglers IV (Rattus Norvegicus”) był debiutem płytowym grupy The Stranglers. Pierwotnie miał nosić nazwę „Dead on Arrival” ale pod naciskiem wytwórni w ostatniej chwili zmieniono ją na „Rattus Norvegicus”, co oznacza pospolitego w całej Europie szczura miejskiego. Nagrano go w dwóch studiach londyńskich: TW Studio w dzielnicy Fulham i Olympic Studios w dzielnicy Barnes pomiędzy grudniem 1976 a końcem stycznia 1977 r. Wszystkie utwory jakie się na nim znalazły były autorstwa całego zespołu, choć wkłąd poszczególnych muzyków był różny. Jego producentem był Martin Rushnett (1948-2011) znany jako producent także innych zespołów punkowych, np. Buzzcoks ale też Human Legaue. Autorem dość dziwnej okładki albumu przedstawiającej muzyków w amfiladzie muzeum był Paul Henry m.in. projektant okładek dla płyt zespołów: Dr. Feelgood, Groundhogs, czy Hawkwind. Album ten został wydany 15 IV 1977 r. Poprzedzono go wydaniem 21 V 1977 r. singla z utworami: „Peaches / Go Buddy Go”. Natomiast do pierwszych 10 tys. kopii albumu dołączony był singiel z utworami: „Peasant In The Big Shitty – Live” / „Choosey Susie”.

Do chwili obecnej album ten ukazał się w ok. 100 wersjach na różnych nośnikach, nie jest wiec płytą trudno dostępną czy małonakładową. A wręcz odwrotnie, w chwili ukazania się był jedną z najlepiej sprzedających się płyt na rynku brytyjskim. Jest to też jeden z najlepszych sprzedających się albumów ery punk rocka. Doszedł on do 4 miejsca w zestawieniu najlepiej sprzedających się albumów i utrzymywał się na tej liście przez 34 tygodnie. Pierwotnie na płycie winylowej w Wielkiej Brytanii wydała go wytwórnia Unitet Artists, natomiast w Stanach Zjednoczonych wytwórnia A&M Records. Tego samego roku album ten ukazał się także w następujących krajach: Niemczech Zachodnich, Francji, Włoszech, Holandii, Irlandii, krajach skandynawskich, Hiszpanii, Portugalii, Grecji, Kanadzie, Japonii, Nowej Zelandii, Australii, a nawet na tak egzotycznych rynkach jak: Filipiny, Wenezuela, Kolumbia i Chile. Rok później wydano go także w Republice Południowej Afryki.

W latach 80. wznowiono go kilka razy, ale to najistotniejsze wydanie dotyczyło pierwszego wydania na płycie kompaktowej. Przygotował i wydał je równocześnie w 1988 r. w Niemczech i Wielkiej Brytanii koncern EMI. Lata 90 przyniosły kilka wznowień tego albumu na CD, z których najciekawsze są dwa: japońskie z 1994 r. (EMI) i europejskie z 1996 (EMI Premier). Na tym ostatnim przygotowanym w formie digipacku po raz pierwszy dołożono na drugiej płycie CD kilka nagrań singlowych. Pełny repertuar obu tych płyt wydano potem na wznowieniu tego albumu dokonanym przez EMI na CD z 2001 r. (tym tutaj omawianym). Spośród innych wydań na tym nośniku na uwagę zasługują: limitowane wydanie japońskie w postaci paper slevee z 2006 r. (EMI) i wydanie europejskie z 2018 r. (Parlophone). W Polsce album ten ukazał się tylko raz, w 1991 r. w formie pirackiej kasety magnetofonowej firmowanej przez wytwórnię MG Records.

Oryginalny album składa się z dziewięciu utworów; pięciu na stronie pierwszej winyla i czterech po stronie drugiej i obejmuje nieco ponad 40 minut muzyki.

Album otwiera kompozycja „Sometimes” („Czasami”) licząca prawie pięć minut, a więc z punktu widzenia punkowych ortodoksów – prawie suita. Utwór napędzany jest ogranowo-gitarowym riffem, bardzo melodyjnym, ale też dość agresywnym i wyrazistym. Oszczędne partie Greenfielda na organach nawiązują do rhythm and bluesa i jak żywo kojarzą się ze sposobem gry Raya Manzarka, ale już gra sekcji rytmicznej, a zwłaszcza Burnela na basie przypomina że jednak, że mamy do czynienia z innym zespołem i inną estetyką – bardziej punkową, czy nowofalową. Uzupełnia to wyrazisty głos Cornella kojarzący się barwą z Morrisonem. Melodia utworu zachwyca i wciąga od pierwszej chwili każdego, kto ją usłyszy. To jedno z najlepszych nagrań w dziejach tego zespołu. Według wielu odbiorców tekst utworu opowiada o sadomasochistycznym związku między dziewczyną i chłopakiem. Na pewno jest w nim mowa o uderzeniu dziewczyny w twarz i chorobliwej fascynacji podmiotu lirycznego przemocą. Jednak zdaniem muzyków to nie tyle opis sado-maso, co raczej opowieść o gwałtownym sporze między dwojgiem młodych kochanków.

„Goodbye Toulouse” („Żegnaj Tuluzo”) to utwór bez przyjemnej melodii wpadającej w ucho, za to o twardym rockowym bicie jedynie nieco rozmiękczonym przez klawisze. O jego charakterze decyduje szorstka gra basu i perkusji, co uzupełniają brudne solówki na gitarze. Do tego dostosowany jest śpiew Cornwella, raczej chłodny i nieprzystępny. To w pełni oryginalna próbka punkowego stylu grupy. Nagranie skończy się małą kakofonią. Tekst utworu wspomnieniem kochanki spotkanej niegdyś przez podmiot liryczny w Tuluzie. Jest w nim mowa o „ulicach wybrukowanych miłością”, ale też milionie kłamstw jakie do niej powiedział. Według innej interpretacji jest to też opis zniszczenia Tuluzy przepowiedziany przez Nostradamusa.

„London Lady” („Pani Londynu”) to kolejne dość ostre nagranie rockowe, które pomimo niewielkiej długości ma dość skomplikowaną budową formalną, w której nie ma miejsca na powtarzalność. Uwagę zwraca krótka ale wyjątkowo brudna solówka. gitarowa. To taki punkowy hymn, o prostym i jasnym przekazie muzycznym. Tekst utworu opowiada o bliżej niesprecyzowanej imprezie w lokalu zwanym „London Lady”, ale też o jakiejś małej damie, podobno znanej wówczas londyńskiej dziennikarce, a także ówczesnej dziewczynie Burnela, przeglądającej się w lustrze i uważającej podmiot liryczny za głupca. Ale mowa w nim także o jakimś plastiku (najpewniej strzykawce z narkotykami), a także fakcie, że podmiot liryczny jest skłonny do uległości, tyko wówczas gdy jest słabszy fizycznie.

Princess Of The Streets”  („Księżniczka ulicy”) to utwór w spokojnej tonacji i pięknej melodii napędzany wiodącym brzmieniem instrumentów klawiszowych i majestatycznym basem. Całości dopełnia gitarowa solówka o ogromnej sile wyrazu. Uwagę zwraca improwizacja Greenfielda i pełna żaru partia wokalna Cornwella. To wręcz doskonały utwór rockowy, ani zbyt szorstki, ani zbyt słodki, w sam raz taki jakie powinny być rokowe kompozycje. Tekst opowiada o dziewczynie z grupy, tytułowej księżniczce ulicy, a zarazem kolejnej dziewczynie Burnela, naprawdę ładnej, ale która go porzuciła, a on nie wie dlaczego. Wszystko utrzymane jest w konwencji ulicznej ballady jaką niegdyś śpiewali wędrowni śpiewacy przy akompaniamencie katarynek.

Pierwszą stronę albumu końcu utwór „Hanging Around” („Kręci się”) oparty na gitarowo-organowym riffie, jednym z najlepszych jakie stworzono w muzyce rockowej. Podkład basowo-perkusyjny jest twardy ale przejrzysty i stwarza szerokie pole dla wiodącej melodii organowej i wielogłosowych partii wokalnych. Główna wokaliza Cornwella jest drapieżna, ale partie choru są liryczne. Gitara uzupełnia brzmienie melodyczne całości. Tekst utworu łączy w sobie wątki autobiograficzne i religijne. Opowiada bowiem o ludziach spotkanych przez grupę w londyńskich klubach, a zwłaszcza a klubie Coleherne, w których występowała. Stąd jest w nim mowa o dziewczynie w czerwonej sukience, którą się kręci rozpalając żądze mężczyzn. Ale w innym miejscu przywołuje też Chrystusa wysoko zawieszonego nad ziemią, który mówi matce, by się przejmowała, bo on wciąż tylko się kręci, ale ubolewa nad światem który widzi.

Drugą stronę pierwotnej płyty winylowej otwierał utwór „Peaches” „(Brzoskwinki”). Podobnie jak poprzednie nagrania utwór opiera się na gitarowo-organowym riffie, w którym jednak większą rolę odgrywa także wyrazisty moment rytmiczny tworzony przez bas i perkusję. To połączenie pięknej melodii i punkowym przesłaniem podanym w formie prostego taktu. Niektórzy widzą w tym zmodyfikowaną przez punk formę muzyki reggae. Uzupełniają to mocne rockowe partie wokalne, niekiedy wielogłosowe, w którym nie ma sentymentu, ale i tak są liryczne. Urzeka partia improwizowana na klawiszach. Tekst piosenki opowiada o osobniku przechadzającym się po plaży i podniecającym się widokiem pół nagich opalających się kobiet – tytułowe brzoskwinki. Rozpalony tym widokiem myśli o rozprowadzaniu po ich ciałach płynu do opalania, i nie tylko, wreszcie o popływaniu dla ostudzenia swych myśli i ochłody.

W nagraniu „(Get A) Grip (On Yourself)” („Weź sięw garść”) to kolejne bardziej rockowe i szorstkie nagranie z tego albumu. Jego ogranowo-gitarowe brzmienie uzupełniono partiami na syntezatorze na którym zagrał Greenfield oraz na saksofonie tenorowym na którym zagrał doproszony na sesję Eric Clark. To właśnie przez użycie tych dodatkowych instrumentów utwór ten podobny jest do wczesnych  nagrań zespołu Roxy Music. Pomimo tych ozdobników słychać, że to nagranie punkowego zespołu. Autobiograficzny tekst utworu opowiada o trudnościach w życiu muzyka rock and rollowego, o biedzie, braku pieniędzy, którego wzywa do wzięcia się w garść. Podczas prezentacji tego utworu w tygodniku „Music Week” dokonano sabotażu polegającego na tym, że zniknęło ono na pewien czas z zestawienia sprzedaży, co utrudniło sprzedaż singla na którym się znajdował.

Utwór „Ugly” („Brzydki”) jest chyba najmniej udaną kompozycją na tej płycie. Niby jest w nim wszystko to co w poprzednich nagraniach, czyli organowo-gitarowy riff, solówki i męskie wokale Corrnwella, ale brakuje mu pewnej dozy liryzmu charakterystycznej do poprzednich nagrań. Przez to utwór ten jest nadmiernie surowy no i jednak trochę gorszy kompozycyjnie. Może to wynikać z celowej koncepcji, że grupa chciała stworzyć faktycznie coś brzydkiego i odpychającego. Tekst utworu nawiązuje do słynnego sonetu „Ozymandias” brytyjskiego poety romantycznego Percy Bysshe’a Shelley’a. Do jego napisania użył on nietypowego schematu rymów. Tekst opowiada o tym, że brzydcy ludzie ,w tym pryszczate dziewczyny odpychają wielu ludzi swoją powierzchownością i przez to mają mniejsze szanse na sukces. Nic dodać i nic ująć – czy to się komuś podoba czy nie.

Album kończy utwór „Down In The Sewer” („W głąb kanału ściekowego”). To prawdziwa suita jak na punk, bo trwa on siedem i pół minuty. Utwór jest też bardziej skomplikowany formalnie niż pozostałe nagrania z tego albumu, czego dowodem jest jego podział na cztery odrębne części („Falling”, „Down In The Sewer”, „Trying To Get Out Again”, „Rats Rally”). Brzmieniowo to połączenie stylisk The Doors i Deep Purple, czyli taki psychodeliczny, bluesowo, hard rockowy punk rock. Utwór ma charakter narracyjny i opowiada muzycznie i słownie pewną historię. A ta historia to przeprawa przez tytułowe kanały pełne szczurów z ostrymi zębami roznoszących różne choroby. Jego koncepcja nawiązuje do postapokaliptycznego dramatu telewizji BBC pt. „Lights of London” z 1975 r. Opowiada on o grupie uciekinierów ze wsi, którzy aby przeżyć muszą dostać się do miasta przez kanały miejskie. W szerszym kontekście w opowieści tej można też widzieć losy człowieka w wielkomiejskiej dżungli porównanej do kanałów.

I choć jako kompozytorzy albumu podpisali się wszyscy członkowie zespołu, to większy niż przeciętna wkład przy komponowaniem poszczególnych nagrań mieli dani członkowie grupy. Przykładowo do skomponowania utworów „”London Lady”, „Hanging Around”, „Princes On The Streets”: i „Down Int The Sewer” miał Jean-Jacques Burnel.

Moje wydanie tego albumu wzbogacono o trzy utwory: „Choosey Susie” (imię i nazwisko dziewczyny Burnela), „Go Buddy Go” (ukłon dla Chucka Berry’ego) i „Peasant In The Big Shitty (Live)” (nagranie z koncertu). Wszystkie z nich pochodziły z okresu debiutu.

Po raz pierwszy przeczytałem o tej płycie przy okazji biografii The Stranglers opublikowanej przez Jerzego Rzewuskiego w „Magazynie Muzycznym” nr 4 (lipiec-sierpień) z 1983 r. Oczywiście nie mogłem jej posłuchać, bo jej nie miałem. Taka okazja nastąpiła dopiero w dniu 27 II 1984 r. w audycji „Kanon muzyki rockowej” prowadzonej przez Piotra Kaczkowskiego. Pamiętam, że już przy pierwszym przesłuchaniu album ten zrobił na mnie ogromne wrażenie. Do dzisiaj pozostaje on jedną z moich ulubionych płyt. Nie wiedzieć czemu, ale przez lata album ten był dość trudno dostępny w Polsce, choć inne płyty Stranglersów były w ciągłej sprzedaży. To dlatego kupiłem go dopiero w 2010 r. w sklepie muzycznym „Rock Serwis” w Krakowie – i nie była to przecena.

3 komentarze:

  1. Czy aby na pewno PrincessOfTheStreets śpiewa Cornwell?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jest to wykluczone, że akurat ten utwór śpiewał jak o główny wokalista Burnell, bo to piosenka o jego dziewczynie. Ale pewności nie mam.

      Usuń
  2. czy aby na pewno "Princess...." śpiewa Cornwell????

    OdpowiedzUsuń

Omega, Élő Omega Kisstadion ’79, Grund Records, 1979 / 2022, Hungary

  Najbardziej pamięta się to, co człowieka spotkało po raz pierwszy w życiu. Z tego powodu fani muzyki bardzo dobrze  pamiętają swą pierwszą...