sobota, 6 lipca 2019

Etron Fou Leloublan – „Batelages”, Belle Antique, 1976/2015, Japan

 
 
 

Francuski zespół Etron Fou Leloublan (w tłumaczeniu angielskim Crazy Shit, The White Wolf, w skrócie EFL) istniał w latach 1973-1985. Jego założycielem był aktor i saksofonista Chris Chanet. Jednak po wydaniu debiutanckiego albumu opuścił on grupę.

Zespół należał do nurtu Rock In Opposition tworzonego przez kilka wybitnych europejskich grup rockowych pod przewodnictwem brytyjskiego Henry Cow. Ich cechą wspólną był radykalizm artystyczny przejawiający się w bezkompromisowym podejściu do muzyki rockowej, nietypowym instrumentarium, śpiewaniem w ojczystych językach (a więc nie tylko w j. angielskim). A przede wszystkim w próbie – moim zdaniem udanej – stworzenia prawdziwie artystowskiej muzyki rockowej na wzór muzyki klasycznej. Nie powielała ona brzmień znanych bluesa, jazzu, rock and rolla, czy muzyki klasycznej (np. przetworzenia dokonane przez Emerson Lake And Palmer), a tworzyła nową materię dźwiękową.

Cały ten nurt RIO łączyły jeszcze dwie cechy wspólne: radykalizm polityczny, a konkretnie zamiłowanie do dość skrajnej lewicy, a także wydawanie płyt w niszowych niezależnych wytwórniach. Oczywiście z założenia nie liczono na łątwy poklask i duże zyski. Celem były wyłącznie cele artystyczne.

Muzyka Etron Fou Leloublan nie tylko należy do nurtu RIO ale też oczywiście do nurtu klasycznego awangardowego rocka lat 70. Nietypowe było już samo brzmienie grupy pozbawione w podstawowym składzie gitary elektrycznej (nie licząc basu), a więc z punktu widzenia rocka kluczowego instrumentu. Zespół za to chętnie wykorzystywał różnego rodzaju instrumenty dęte, a zwłaszcza saksofony, trąbkę i instrumenty klawiszowe. Kompozycje były nowatorskie, choć nie zawsze w pełni udane, a partie wokalne wykonywano po francusku, a więc w języku pogardzanym przez świat anglosaskiego rocka w latach 70. Krytycy nazywali muzykę tego zespołu mieszanką komediowej satyry, jazzu, punk rocka i „awangardowego chaosu”.

Grupa nagrała zaledwie kilka albumów studyjnych i kilka koncertowych. Zdania co do tego który z nich jest najlepszy są podzielone, ale na pewno na uwagę zasługują pierwsze cztery albumy studyjne i album koncertowy z 1980 r.

Album „Batelages” z1976 r. był jej pierwszą płytą długogrającą. I choć ma on wszystkie wady albumu debiutanckiego, na którym zespół nie pokazał jeszcze wszystkich swoich możliwości, to już zwraca uwagę niecodziennym brzmieniem i oryginalnymi kompozycjami. To dość rzadka płyta, bo dotychczas ukazało się jedynie pięć jej wydań: trzy na nośniku winylowym i dwa na płycie kompaktowej. Pierwotnie na płycie winylowej wydała go mała niezależna wytwórnia francuska Gratte-Ciel w 1976 r. Z tego powodu jest to płyta bardzo mało znana poza środowiskiem miłośników muzyki awangardowej.

Album ma standardową długość – jak na czasy w których powstał – bo liczy nieco ponad 42 minuty muzyki. Zawiera pięć utworów, trzy dłuższe i dwa krótsze. Zespół nagrał go w składzie trzyosobowym: Ferdinand Richard (gitara basowa i akustyczna, śpiew), Chris Chanet alias Eulalie Ruynat (saksofon, śpiew), Guigou „Samba Scout” Chenevier (perkusja, instrumenty perkusyjne, śpiew wspomagający). Nagrania zrealizowali: Fabien Ferreux i Thierry Magal. Wszystkie teksty na albumie wykonano w j. francuskim.

Jak widać z powyższego nietypowego instrumentarium zabrakło w nim gitary solowej, atrybutu brzmieniowego typowej muzyki rockowej. Partie gitary solowej z konieczności wypełniła więc gitara basowa, saksofon i instrumenty perkusyjne.

To nietypowe brzmienie doskonale jest słyszalne już na otwierającym płytę pierwszym nagraniu, osiemnastominutowej kompozycji „L'Amulette Et Le Petit Rabbin” („Amulet i mały rabin”). Zaczyna się ona od krótkiego intro na gitarze elektrycznej lub akustycznej, by po minucie zaniknąć na rzecz wściekle intensywnej partii basowej wspomaganej przez instrumenty perkusyjne oraz celowo brzydkiej i chaotycznej partii wokalnej. Około czwartej minuty śpiew przechodzi w melodeklamację z grającą w tle nieuporządkowaną perkusją.

Dopiero wejście saksofonu na tle rytmicznego podkładu basu i perkusji pod koniec piątej minuty sprawia, że utwór ten zaczyna przypominać bardziej typową kompozycję rockową. Jednak ze względu na instrumentarium i sposób gry muzyków przypomina bardziej utwory free jazzowe niż rockowe. Około dziewiątej minuty znowu mamy zmianę nastroju i prym zaczyna wieść free rockowa – tak by ją należało nazwać – partia wokalna.

W jedenastej minucie wokalista śpiewa a capella w stylu kabaretowym, a muzyka zaczyna pełnić rolę tła. Przed końcem 12 minuty następuje stabilizacja rytmu, a w utworze zaczynają dominować malownicze pejzaże tworzone przez saksofon sopranowy. Ta sielanka trwa do piętnastej minuty, po czym znowu mamy partię mówioną w stylu kabaretowym. I tak, z towarzyszeniem grającej w tle gitary basowej utwór dobiega końca.

Następna na płycie kompozycja „Sololo Brigida” to utwór całkowicie instrumentalny zdominowany przez brzmienia perkusyjne. W charakterze przypomina on miejscami eksperymenty z brzmieniem tego instrumentu znane z utworu „The Grand Vizier’s Garden Party” jaki swego czasu zaproponował Nick Mason na albumie „Ummagumma”. Jednak w wersji EFL mamy tutaj więcej gwizdków.

Pierwszą stronę oryginalnej płyty winylowej kończyła miniaturka muzyczna „Yvett' Blouse” trwająca niecałe pół minuty. Ona z kolei brzmi jak typowy utwór dancingowy o wesołym i luźnym charakterze. Doskonale rozładowuje ona napięcie po tej dawce wcześniejszej dość trudnej w odbiorze muzyki.

Drugą stronę płyty otwierała dziewięciominutowa kompozycja „Madame Richard/Larika”. Utwór rozpoczyna się od sielankowego szumu morza, ale szybko przechodzi do dysonansowej partii instrumentalnej. Wiodącą rolę, jak poprzednio, odgrywają w nim partie na gitarze basowej i instrumentach perkusyjnych. Około drugiej minuty uzupełnia to free jazzowa solówka na saksofonie sopranowym. Bardziej znormalizowany rytm pojawia się dopiero około trzeciej minuty tego utworu, ale też solówki instrumentalne są dość nerwowe i chaotyczne. Końcowa patia basu tego utworu przypomina hipnotyczne fragmenty grane na basie utworu „Starless” grupy King Crimson. Natomiast końcowe solo saksofonowe ma w sobie wiele z free jazzowego Johna Coltran’ea. Ogólnie rzecz biorąc utwór ten pozbawiony został dźwiękowych ozdobników, ale pomimo tego jest intrygujący i wciągający.

Jedenastominutowa kompozycja „Histoire De Graine” jest drugim pod względem długości utworem na tym albumie, a zarazem go zamyka. Nagranie rozpoczyna się od znanej już z wcześniejszych utworów z tego albumu melodeklamacyjnej partii wokalnej i brzmień perkusyjnych. A to wszystko z działającą w tle gitarą basową grającą wręcz irytująco prostą figurę rytmiczną. Pewna zmiana nastroju następuje około trzeciej minuty, kiedy utwór przyjmuje bardziej improwizowany charakter. Artykułowany po francusku tekst brzmi groźnie i wraz z dysonansowymi partiami instrumentów jest raczej dość odpychający. W szóstej minucie przyjmuje bardziej miłą dla ucha formę, a gra instrumentalistów znowu ma free jazzowy charakter. choć może właściwe by było określenie jej punk jazzowym za sprawą wściekłych i rwanych fraz saksofonu. W końcowej partii utworu wokalista bardziej krzycz niż śpiewa, a cały utwór nabiera ogromnego dramatyzmu. Ostatnia minuta tej kompozycji to wyciszenie i powrót do melodeklamacji.

Jako całość muzyka z tego albumu, to zdecydowanie rock awangardowy silnie inspirowany free jazzem. Nie ma tutaj miejsca na łatwo wpadające w ucho melodie czy ograne schematy. Kompozycyjnie album nie jest może w pełni udany, ale jego twórcom nie brakowało ambicji, by nie powielać znanych schematów, muzycznych. To zdecydowanie nie płyta dla każdego, a jedynie dla fanów oczekujących od wykonawców czegoś nowatorskiego, nawet kosztem pewnego rozczarowania ostatecznym efektem. Uważam, że to dobra płyta a zarazem dzieło wpisujące się w brzmieniowe poszukiwania nurtu RIO.

W związku z tym, że album ten na CD ukazał się tylko w dwóch wersjach jest bardzo trudno dostępny. Dla publiczności anglo-amerykańskiej wielkim wyzwaniem były też francuskojęzyczne teksty. Rynkowemu sukcesowi tej grupy nie sprzyjała też dziwaczna nazwa trudna do zapamiętania i wymówienia dla nie francuskojęzycznych melomanów.

Ja kupiłem tę płytę dopiero w ubiegłym roku. Dzięki szczęśliwemu trafowi udało mi się odkupić ją od jednego z kolekcjonerów w ekskluzywnej wersji w postaci tzw. mini vinyl replica. Dodatkowo przygotowano ją w technice SHM-CD gwarantującej możliwie najlepsze brzmienie, ale za to dość drogiej. W takiej postaci płytę tę na CD wydała w 2015 r. japońska wytwórnia Belle Antique specjalizująca się e wznawianiu zapomnianych klasycznych albumów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Omega, Élő Omega Kisstadion ’79, Grund Records, 1979 / 2022, Hungary

  Najbardziej pamięta się to, co człowieka spotkało po raz pierwszy w życiu. Z tego powodu fani muzyki bardzo dobrze  pamiętają swą pierwszą...