sobota, 15 czerwca 2019

Roky Erickson & The Aliens – „I Think Of Demons”, Edsel, 1980/1997, England

 
 
 
Roky Erickson, a właściwie Roger „Roky” Erikson (1947-2019) to niedawno zmarły amerykański autor piosenek, wokalista i gitarzysta znany głównie jako lider zespołu The 13th Floor Elevators nagrywającego przebojowe piosenki w połowie lat 60. XX w. Jego życie było pełne dramatycznych chwil, z których tym najbardziej traumatycznym był na pewno pobyt w szpitalu psychiatrycznym.

Niestety jako człowiek Rocky Erickson uległ w młodości magii narkotyków, które przyspieszyły jego chorobę psychiczną i doprowadziły do konfliktu z prawem. Z tego powodu został zamknięty na długi czas w szpitalu psychiatrycznym. Jak z niego wyszedł, nie był już tym samym człowiekiem co wcześniej, a uwolnione demony nie opuściły go już do śmierci. W ten sposób jego życie bardzo przypominało losy Randle’go McMurphy’ego (Jack Nicholson) głównego bohatera filmu „Lot nad kukułczym gniazdem” (One Flew Over the Cuckoo’s Next) z 1975 r. Oczywiście, to o czym powyżej napisałem jest pewnym uproszczeniem, ale generalnie można tak na to spojrzeć.

Osiągnięcia zespołu The 13th Floor Elevators i twórczość solowa jego lidera Rocky Ericksona, była w Polsce mojej młodości, a myślę że i obecnie, jest nadal, bardzo mało znana. Co więcej także na świecie została ona w dużym stopniu zapomniana (myślę o masowym odbiorcy). I w czasach mojej młodości i obecnie jest to dość dziwne, bo przecież grupa ta i jej szef byli jednymi z głównych twórców psychodelicznego rocka, obok np. takiego Jefferson Airplane.

Po raz pierwszy o tej płycie, a także o Rocky Ericksonie usłyszałem w audycji „Minimax” nadanej w dniu 3 IX 1981 r. Piotr Kaczkowski przedstawił wówczas na antenie Programu Trzeciego Polskiego Radia jego debiutancki album pt.: „Rocky Erickson & The Aliens” wydany 22 VIII 1980 r. I to właśnie on przy okazji jego prezentacji zwrócił uwagę na podobieństwo życia Ericksona z bohaterem filmu „Lot nad kukułczym gniazdem”. Tak nawiasem mówiąc w serwisie Gembon podano że płytę tę nadano 13 sierpnia tegoż roku, a to na pewno jest błędna informacja.

Płyta ta od pierwszego przesłuchania zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Podobny wpływ wywarła także na jednego z moich szkolnych kolegów Eugeniusza K., z którymi chodziłem do szkoły zawodowej. Już następnego dnia rozmawiałem z nim o tej płycie na parkingu kopalni na jakiej od początku września tego roku rozpoczęliśmy pracę. Byliśmy pod ogromnym wrażeniem horrorystycznej zawartości tej płyty, ale też dziwiliśmy się nieco ekscytacji Kaczkowskiego podczas jej prezentacji.

Jak przystało na nietuzinkową płytę, także jej wersje fonograficzne znacząco odbiegały od normy. Album ten pod nazwą „Rocky Erickson & The Aliens” wydany został jedynie dziewięć razy (większość w 1980 r.), z czego aż siedem razy na płytach winylowych (w tym cztery w wersjach nieoficjalnych), jeden raz na kasecie (1980) oraz jeden raz na płycie kompaktowej (2012).

Po raz pierwszy na płycie winylowej wydała go w Europie w 1980 r. wytwórnia CBS. W Stanach Zjednoczonych album ten ukazał się dopiero w 1981 r. Było to jedyne wydanie tej płyty za Oceanem. Ukazało się ono w zmienionej okładce i pod innym tytułem „The Evil One”. To oczywiście nie przysporzyło jej popularności na tamtejszym rynku. W wielu opracowaniach płyta ta traktowana jest zresztą jako osobne wydawnictwo z powodu aż czterech zawartych na niej nowych utworów: „Click Your Fingers Applauding The Play”, „If You Have Ghosts”, „Sputnik” i „The Wind And More”. Wszystkie z nich pochodziły z 1981 r.

Po raz pierwszy na płycie kompaktowej pierwotną europejską wersję tego albumu wznowiła brytyjska wytwórnia Edsel w 1987 r., ale w innej okładce i pod zmienionym tytułem „I Think Of Demons”. W takiej formie wydała ją w tym samym roku także w postaci płyty winylowej. Dopiero przygotowane przez tę wytwórnię nowe wydanie tego albumu na CD z 1997 r. przywróciło oryginalną okładkę, ale pozostawiono nadany jej nowy tytuł „I Think Of Demons”. Pochodził on od jednego z zamieszonych na nim utworów. I to właśnie tę wersję tej płyty kupiłem w 2000 r. Właściwie to sprowadził ją dla mnie na zamówienie właściciel jednego z małych sklepów  muzycznych w Gliwicach. Pamiętam, że płyta ta była dla mnie bardzo kosztowna w zakupie.

Wydanie kompaktowe Edsel z 1997 zawiera 12 nagrań i odtwarza układ nagrań z winylowego europejskiego oryginału. Jednak dodano w nim na końcu jeden utwór „The Wind And More” nie występujący na pierwotnym wydaniu. Wszystkie z nich to kompozycje Roky Ericksona. Nie są to zbyt długie utwory, bo najdłuższy z nich ma ledwie ponad pięć minut, ale wyjątkowo oryginalne i przebojowe, a przez to zapadające w pamięć.

Bardzo oryginalne są też zamieszone tutaj riffy i solówki gitarowe Rocky Ericksona. Ich cechą charakterystyczną jest wysoki rejestr i perfekcja brzmienia. Charakter muzyczno-tekstowy wszystkich utworów na tym albumie oscyluje wokół tematów demonicznych w sensie dosłownym, np. wampirów, diabłów, żywych trupów (zombie), a także metaforycznym – takich które siedzą w naszych głowach (szaleńcze i diaboliczne myśli). Przypuszczalnie właśnie treść tych piosenek sprawiła, że album ten nie odniósł zbyt wielkiego sukcesu na listach przebojów.

Wszystkie utwory są na wyjątkowo wysokim poziomie i trudno sobie wręcz wyobrazić dorównujący mu pod względem spójności tematycznej i muzycznej inny album rockowy powstały w tym czasie. Właściwie trzeba by uznać tę płytę za przebłysk geniuszu Rocku Ericksona powstały podczas jednej z nielicznych chwil jego większej jasności umysłu, w ciemnej otchłani schizofrenii w jakiej z konieczności musiał spędzić większość życia.

Muzyka na tym albumie to – moim zdaniem – horror rock bliski głównemu nurtowi rocka jako gatunku, ale oczywiście z wyczuwalnymi elementami psychodelii i hard rocka. Niektórzy uważają, nie bez przyczyny, że faktycznie to album power popowy, tyle że specyficzny, z powodu poruszanych w tekstach motywów. Z pewnością znaczący wkład w stworzenie spójnego brzmienia całości albumu miał skompletowany przez Ericksona zespół The Aliens. Bardzo dobra produkcja albumu była dziełem Stu Cooka, byłego gitarzysty basowego zespołu  Creedence Clearwater Revival.

Album otwiera kompozycja „Two-Headed Dog” (Dwugłowy pies) zwiastująca myśl przewodnią i styl całego albumu. Utwór zaczyna się od ostrej solówki gitarowej, która płynnie przechodzi do zespołowego grania. To rasowy utwór rockowy porywający słuchacza od pierwszych chwil swą finezją a zarazem prostotą.

Przebojowy „I Think Of Demons” (Myślę o demonach) nie tylko nadał tytuł całemu albumowi, ale też porywa słuchacza piękną melodią. Niepokoi tekst w którym podmiot liryczny najpierw mówi, że czeka na niego czerwony demon, a w refrenie precyzuje, że chodzi o Lucyfera.

Równie przebojowy „I Walked With A Zombie” (Spacer z zombim) w nastroju i tematyce przypomina demoniczne nagrania zespołu The Rolling Stones, a zwłaszcza nagrania z okresu płyt „Goats Head Soup” (1973) i „It's Only Rock'n Roll” (1974). Objawia się to nie tylko podobnym nastrojeniem instrumentów, w tym gitar, ale także w sposobie wykonania partii wokalnej tego utworu. Brzmienie gitary dosłownie przypomina tutaj przygłuszone partie grane niegdyś przez Micka Taylora.

„Don't Shake Me Lucifer” (Nie potrząsaj mną mój Lucyferze) to bezpretensjonalny utwór rock and rollowy, tyle że diaboliczny, bo opowiadający o zmaganiach podmiotu lirycznego z kuszącym go wewnętrznym Lucyferem. Kaczkowski przetłumaczył go wówczas jako „Diabelskie sztuczki”, co moim zdaniem dobrze oddaje jego intencje.

Majestatyczny „Night Of The Vampire” (Noc wampira) ma bardziej powolną formę i rozwija się stopniowo potęgując zagrożenie nadejściem tytułowego wampira. W jego niektórych fragmentach ważną rolę odgrywają organy Hammonda obsługiwane przez muzyka sesyjnego Linka Davisa. To jedne z bardziej psychodelicznych utworów na tym albumie.

W hard rockowym utworze „Bloody Hammer” (Krwawy młot) podmiot liryczny informuje, że na strychu (czyli w jego umyśle) już czyha demon, ale zapewnia że nie ma krwawego młota, który mógłby wykorzystać. To nagranie bardziej toporne niż wszystkie poprzednie, ale z drugiej strony odpowiada jego tytułowi.

„White Faces” (Białe twarze) to znowu bardziej tradycyjny utwór rockowy z przejrzystą melodią i przykuwającymi uwagę partiami solowymi na gitarze. Cechą charakterystyczną tego utworu jest też bardziej gardłowa partia wokalna. Trudno powiedzieć, co ma na myśli podmiot liryczny w tekście, czy tytułowe białe twarze to personifikacja zmarłych, czy może ku klux klanu. W każdym razie podmiot liryczny uznaje je za jedną z postaci diabła.

„Cold Night For Alligators”  (Zimna noc aligatorów) wyróżnia się rytmiką naśladującą jazdę na koniu. W tym wypadku chodzi jednak raczej o płynne poruszanie się w wodzie przez tytułowe aligatory. W tekście podmiot liryczny porównuje aligatory do zimnej nocy, a może nawet do personifikacji śmierci.

Pod względem muzycznym utwór „Creature With The Atom Brain” (Stworzenie o atomowym mózgu) to wpadający w ucho utwór rockowy z ciekawymi efektami dźwiękowymi imitującymi radio i miłą partią na harfie. Tekst nie jest całkiem jasny i przypuszczalnie dotyczy tytułowego atomowego umysłu seryjnego zabójcy.

Kolejny na albumie utwór „Mine Mine Mind” (Mój mój umysł) Kaczkowski niegdyś poetycko przetłumaczył jako „Korale koloru koralowego”. Nagranie ma łatwo wpadającą w ucho melodię podkreśloną powtarzanym tytułowym refrenem. Jest bardziej wygładzone i przebojowe. Tekst jest autorefleksją podmiotu lirycznego nad kiepskim stanem własnego umysłu, w którym plątają się dziwne myśli.

Pierwotnie album kończyła kompozycja „Stand For The Fire Demon” (Nadejdzie demon ognia). Podobnie jak kończąca pierwszą stronę winylowej płyty „Noc wampira” ma on bardziej progresywną formę podkreśloną jeszcze wspomagającymi główny wokal chórkami. Jego cechą charakterystyczną jest fragment z melorecytacją. W warstwie tekstowej podmiot liryczny precyzuje, że owym demonem ognia jest szatan i lepiej nie wchodzić mu w drogę.

Utwór „The Wind And More”(Wiatr i więcej) został dodany dopiero na wydaniu kompaktowym i utrzymany jest w stylu całej płyty. Pochodzi on z 1980 r. ale nie występował na oryginalnym albumie winylowym wydanym w Europie. Nagranie jest bardziej surowe i – moim zdaniem - mniej udane niż inne utwory z tego albumu. W tekście jest mowa o wietrze, ale nie chodzi tutaj dosłownie o wiatr, ale o zmiany przynoszące podmiotowi lirycznemu demony na czele z Belzebubem.

Z perspektywy czasu album ten został uznany za jedno z najwybitniejszych, choć wciąż mało znanych dzieł rocka. Tematyka zamieszczonych na nim utworów jest przykładem tego jak u niektórych ludzi geniusz miesza się z szaleństwem, a co dziwniejsze, podmiot liryczny zdaje sobie sprawę z popadania w obłęd. Nasz niby normalny świat i nasze życie także jest obłędem, tyle że my o tym nie wiemy, czy nie chcemy wiedzieć.

Intencje tekstów i charakter muzyki na albumie doskonale ilustruje okładka przedstawiająca rozszczepiony portret Roky Ericksona, z którego głowy wylatują wszelkiego rodzaju demoniczne postaci. Wszystko utrzymane jest w jaskrawej kolorystyce i przypomina o psychodelicznych korzeniach lidera.

Myślę, że każdy z nas walczy z jakimiś demonami. Jednak te, które dręczyły Roky Ericksona były jakby bardziej złośliwe, stąd tak trudno było mu je okiełznać.
.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Omega, Élő Omega Kisstadion ’79, Grund Records, 1979 / 2022, Hungary

  Najbardziej pamięta się to, co człowieka spotkało po raz pierwszy w życiu. Z tego powodu fani muzyki bardzo dobrze  pamiętają swą pierwszą...