sobota, 25 maja 2019

Agitation Free – „2nd”, Revisited Rec., 1973/2008, Germany

 
 
Niemiecki (zachodnioniemiecki) zespół Agitation Free powstał jesienią 1967 r. w Charlottenburgu (jednej z dzielnic Berlina). Jako pierwszy w Niemczech przedstawił repertuar psychodeliczny wzorowany na wczesnych nagraniach Pink Floyd. Promował je na koncertach uatrakcyjniając mocno improwizowaną muzykę pokazami slajldów, filmów i grą świateł. Grupa ta zaliczana jest obecnie do klasyków krautrocka.

Na przełomie lat 60. i 70. pod wpływem awangardowego kompozytora Thomasa Kesslera i zespołów Tangerine Dream i Ash Ra Tempel skierowała swoją twórczość a kierunku muzyki bardziej eksperymentalnej, co szczególnie uwidoczniło się na jej debiutanckim albumie (niektórzy uważają go za najlepszy). W sumie jej styl można określić jako mieszankę space rocka, rocka psychodelicznego, progresywnego i acid rocka.

Największą sławę grupa zyskała na początku lat 70. XX w. Nagrała wówczas swoje trzy klasyczne już obecnie albumy, z których fani najbardziej cenią dwa pierwsze: wspomniany już „Malesch” (1972) i „2nd” (1973). Wysoko oceniany jest także jej album koncertowy „Last” z 1976 r. zawierający głównie koncertowe wersje utworów z drugiego albumu. Pod koniec lat 90. zespół reaktywował się i wydał kilka nowych lub archiwalnych płyt, ale jego czas już przeminął stąd nie cieszyły się one już takim uznaniem jak jego dawne dzieła.

Zdania co do tego, która z płyt tej grupy jest najlepsza są podzielone. Ja należę do tych, którzy uważają, że najlepszą w jego dorobku jest płyta „2nd”. Do chwili obecnej ukazało się 17 wersji tego albumu na różnych nośnikach, z tego 8 na płytach winylowych, 8 na płytach kompaktowych (w tym jedno na płycie CDr) oraz jedno w postaci plików MP3.

Album „2nd” nagrano w studiach Monachium w lipcu 1973 r. Pierwotnie na winylu wydała go już w listopadzie tegoż roku wytwórnia Vertigo. Ukazał się on wówczas wyłącznie w Niemczech Zachodnich. W latach 70. przygotowano jeszcze jego cztery wznowienia: jedno niemieckie firmowane przez Vertigo z 1975 r., dwa australijskie z tego samego roku wydane przez wytwórnię Clear Light Of Jupiter oraz jedno francuskie z 1979 r. zrealizowane przez wytwórnię IRI/Atmosphere.

W związku z tym, że album ten nie ukazał się w epoce na winylu w Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych, Kandzie i Japonii, stąd nie był tam szerzej znany. Tamtejsi fani krautrocka sprowadzali go jednak drogą prywatnego importu.

Po raz pierwszy na płycie CD wznowiła go francuska wytwórnia Spalax Music w 1996 r. Ja dopiero w ubiegłym roku nabyłem niemieckie wznowienie tego albumu na płycie kompaktowej wydane przez wytwórnię Revisitet Rec. w 2008 r. Do oryginalnego repertuaru dodano w nim jedno nagranie – koncertową wersję utworu „Laila ’74”.

Album ma w większości instrumentalny charakter, co już na początku może być pewnym utrudnieniem dla przeciętnego miłośnika muzyki popularnej. Kompozycje mają luźną formę i ich wysłuchanie wymaga od słuchacza pewnego wysiłku. Nie ma tutaj łatwo przyswajalnych melodii ani krótkich przebojowych utworów przeznaczonych do promocji na antenie radiowej.

Płytę otwiera ponad ośmiominutowa kompozycja „First Communication”. Zaczyna się ona od lekkiego szumu wiatru i stopniowo przeradzająca się w swobodną improwizację, w której prym wiedzie gitara Stefana Dieza (późniejszego profesora, obecnie już nieżyjącego). Jej melodyjne brzmienie przypomina sposób gry Manuela Goettschinga z Ash Ra Tempel, czy Edgara Froese z grupy Tangerine Dream. Z tym pierwszym zespołem grupa dzieliła niegdyś salę prób, stąd jej muzyka była jej znana. Z kolei jeden z późniejszych długoletnich członków tego drugiego, Christopher Franke, był członkiem Agitation Free w jego wczesnym wcieleniu. W pewnych fragmentach utwór ten przypomina też sposób improwizacji Grateful Dead, klasyka psychodelicznego rocka.

Niespełna dwuminutowy. „Dialogue And Random” ma bardziej eksperymentalny charakter. Przypomina muzykę elektroniczną jaką Krzysztof Penderecki skomponował do filmu „Rękopis znaleziony w Saragossie”. Utwór ten tworzy szereg dziwnych dźwięków uzyskanych na instrumentach perkusyjnych i elektronicznych. Całość ma dość mocno ilustracyjny charakter.

Kolejnym utworem na płycie jest dwuczęściowy utwór: „Laila, Part I” i „Laila, Part II”. Jego pierwsza część naturalnie wypływa z poprzedniego awangardowego utworu i jakby kontynuuje jego wątki brzmieniowe. W jego połowie utwór płynnie przechodzi w bardziej konwencjonalną kompozycję rockową, w której prym wiedzie oniryczne solo gitarowe. Powstały wówczas wątek melodyczno-improwizacyjny rozwinięty został w drugiej, znacznie dłuższej, części tej dość rozbudowanej pod względem formy i bardziej melodyjnej niż wcześniej kompozycji.

Utwór „In The Silence Of The Morning Sunrise” rozpoczyna się i kończy od imitacji odgłosów porannej przyrody w tym spreparowanego elektronicznie śpiewu ptaków. Wątek melodyczny tego utworu powoli się rozwija w jazz-rockowym stylu. Jednak w ogólnym charakterze bardziej przypomina późniejsze łagodniejsze zespoły jazz-rockowe w rodzaju Brand X niż jazz fusion w wykonaniu członków Mahavishnu Orchestra.

Kompozycja „A Quiet Walk” jest najdłuższą na albumie, bo ponad dziewięciominutowa. Składa się ona się z dwóch połączonych ze sobą części: „Listening” i „Not Of The Same Kind”. Początek tej pierwszej w nastroju przypomina naszpikowane instrumentami perkusyjnymi kompozycje z albumu „Caravanserai” zespołu Santana. Ta kaskada rytmów po pewnym czasie przechodzi w brzmienia elektroniczne, a gdzie około piątej minuty w bardziej konwencjonalny utwór rockowy. W tej ostatniej postaci utwór niespiesznie się rozwija, ale z biegiem czasu coraz bardziej upodabnia się, zwłaszcza dzięki wykorzystaniu buzuki, do brzmienia muzyki wschodniej. Po części gra na instrumentach akustycznych przypomina nieco arabskie inspiracje w brzmieniu niektórych nagrań Led Zeppelin.

Jedyną kompozycją z partią wokalną na albumie jest zamykający oryginalny longplay utwór „Haunted Island” z tekstem zaczerpniętym z poematu Edgara Allana Poe. Wokaliza ta ma charakter niepokojącej melorecytacji. Podobnie do poprzednich kompozycji prym wiodą tutaj improwizacje gitarowe jednak równie ważną rolę odgrywa tutaj użycie w niektórych partiach tego utworu mellotronu przez co jego brzmienie ma formę zbliżoną do nagrań klasyków progresywnego rocka z pierwszej połowy lat 70. W końcowej partii tego utworu umieszczono niepokojący wybuch przerywający nagle sielankową improwizację gitary.

To na pewno płyta zasługująca na uwagę i dobra w swoim gatunku, choć też na pewno nie jest to muzyka dla nieprzygotowanego słuchacza. W młodości nie znałem tego zespołu, bo nie miałem dostępu do jego płyt, a w Polskim Radio go nie prezentowano (albo ja o takich prezentacjach nie wiedziałem). Jak ktoś szuka muzyki nietuzinkowej, to w sam raz płyta dla tego Kogoś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Omega, Élő Omega Kisstadion ’79, Grund Records, 1979 / 2022, Hungary

  Najbardziej pamięta się to, co człowieka spotkało po raz pierwszy w życiu. Z tego powodu fani muzyki bardzo dobrze  pamiętają swą pierwszą...