niedziela, 17 lutego 2019

Diabolus – „High Tones / Diabolus”, Sunrise Records (unofficial), 1971/2004, Europe

 
 
Diabolus to zespół brytyjski grający w stylu progresywnego rocka o lekkim zabarwieniu jazzowym i szczyptą folku. W sumie ich styl można by określić jako skrzyżowanie bluesowej nostalgii Stemhammer, onirycznego popu wczesnego Supertramp czy Yes, jazzowych improwizacji Colosseum oraz folku znanego z wczesnego Jethro Tull.

Grupę tworzyło czterech muzyków, w tym trzech Brytyjczyków i jeden Niemiec. A dokładniej rzecz biorąc byli to następujące osoby: John Hadfield (gitara, śpiew), Anthony Hadfied (gitara basowa, śpiew), Philip Howard (flet, instr. klawiszowe, saksofon, organy, fortepian), Ellwood Von Seibold (perkusja).

Pomimo, że była to grupa brytyjska, to podobnie jak Nektar, działała głównie w Niemieckiej Republice Federalnej. Niestety po wydaniu debiutanckiej płyty, którą okazała się w 1971 r. a zarazem była jedyną w jego historii, kariera grupy całkowicie się załamała. Zespół ten został zapomniany już w latach 70., a obecnie pamiętają o nim jedynie najbardziej dociekliwi koneserzy (chwała magazynowi „Lizard” za jego przypomnienie w jednym z numerów).

W sumie muzyka tworzona przez Diabolus była lekka, przystępna, choć niebanalna. W swej subtelności bardziej przypominała późniejsze wyciszone płyty Pata Methenego niż żywiołowe kompozycje rockowe. Dlaczego więc nie odniosła sukcesu? To dobre pytanie. Moim zdaniem była za mało promowana i za mało komercyjna jak na gusta tzw. przeciętnego odbiorcy.

Jedyny album grupy Diabolus wydała na winylu niemiecka wytwórnia Bellaphon w 1971 r. Znalazło się na nim osiem przeważnie dłuższych utworów, ale sama płyta nie była nadmiernie długa. Album otwiera utwór „Lonely Days” zaczynający się od krótkiej partii improwizowanej, by następnie płynnie przeobrazić się w utwór progresywny z wiodącą partią wokalną i nastrojową grą saksofonu i fletu oraz subtelnymi solami gitary, której też nie brakuje zadziorności. Wszystko to bardzo przypomina styl zespołu Steamhammer.

Podobny w nastroju jest utwór „Night Clouded Moon” z zapadającym w pamięć refrenem będącym cytatem tytułu. Jednak w tej kompozycji większą rolę odgrywają delikatne partie fletu miejscami przypominające improwizacje Iana Andersona z Jethro Tull.

Z kolei utwór „1002 Nights”, a przynajmniej jego początkowy fragment przypomina utwory Supertramp z pierwszych płyt. Skojarzenia te przywołuje głównie sposób śpiewu Johna Hadfielda (podobnie jest zresztą a wokalizami na całej tej płycie). Utwór ten ma bardziej tradycyjny i piosenkowy charakter, ale także w nim nie brakuje ciekawej improwizacji na saksofonie i flecie w takt miarowo grającej sekcji rytmicznej.

Kompozycja „3 Piece Suite” ma nieco bardziej rozbudowany charakter, ale oparta została na patentach wypróbowanych już w kilku poprzednich kompozycjach. W jej wypadku większy nacisk położono na rozbudowanie partii instrumentalnych na flecie, saksofonie i gitarze.

Następna na płycie kompozycja „Lady Of The Moon” jest znacznie krótsza i ma bardziej dynamiczną partię wokalną, ale moim zdaniem nie jest już tak udana jak poprzednie utwory. Myślę, że to nawet najmniej udana kompozycja na tej bardzo równej płycie.

Tych wad nie ma już utwór „Laura Sleeping” rozwijający się wraz z partiami wokalno-instrumentalnymi w kolejną ciekawy utwór zespołu. Jak w przypadku wcześniej omówionych nagrań dominują w nim nostalgiczne partie improwizowane na flecie, saksofonie i gitarze.

W podobnym nastroju utrzymane są także dwa ostatnie utwory na albumie: „Spontenuity” i „Raven’s Call”. W pierwszym z nich znalazła się bardziej rozbudowana improwizacja na perkusji, przez co utwór może być dla niektórych nieco nużący, a w drugim, w pewnych partiach tej kompozycji, daje się odczuć lekkie znużenie zespołu wcześniejszą stylistyką.

Album „Diabolus” (wydawany też pod tytułem „High Tones”) miał jak dotąd jedynie 8 wydań: 4 na płytach winylowych oraz 4 na płytach kompaktowych (przy czym aż trzy z nich były nieoficjalne, czyli pirackie). W latach 70. XX w. album ukazał się dwa razy (1971, 1975) wyłącznie w Niemczech Zachodnich, a obu jego wydań dokonała wytwórnia Bellaphon. Niestety wydanie przez niszową niemiecką wytwórnię zawęziło to dostęp do tej płyty melomanów z pozostałych ówczesnych wiodących rynków muzycznych: brytyjskiego, amerykańskiego i japońskiego. Jego mała popularność sprawiła, że przez kolejne 19 lat nie był on wznawiany, a tym samym stał się bardzo trudno dostępny i nieznany nawet dla koneserów progresywnego rocka w krajach niemieckojęzycznych.

Po raz pierwszy na płycie kompaktowej i to nieoficjalnie wydała go niewielka niemiecka wytwórnia Witch&Warlock w 1994 r. Było to zresztą pierwsze wznowienie tej płyty od 1975 r. Pierwsze oficjalne wznowienie tego albumu ukazało się na CD w 1998 r. i zostało wydane przez niszową wytwórnię Ha-Wanna. Bardziej dostępne oficjalne wydanie tego albumu wydała wytwórnia Sunrise Records w 2004 r.

Ja posiadam ten album w postaci przygotowanej przez Sunrise Records, ale w nieoficjalnej rosyjskiej wersji z 2016 r. Zdecydowałem się na jej zakup, bo nie miałem możliwości kupienia oryginału. To bardzo dobra ale też rzadka i trudno dostępna płyta. Szkoda, że ta grupa nie zyskała szerszego uznania, zwłaszcza że była o wiele lepsza niż wiele innych zespołów jakie działały epoce w jakiej istniała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Omega, Élő Omega Kisstadion ’79, Grund Records, 1979 / 2022, Hungary

  Najbardziej pamięta się to, co człowieka spotkało po raz pierwszy w życiu. Z tego powodu fani muzyki bardzo dobrze  pamiętają swą pierwszą...