Moja kolekcja płyt CD / My collection of CDs
Blog poświęcony prezentacji mojej kolekcji płyt kompaktowych
wtorek, 12 sierpnia 2025
Dr. John – „Gris Gris”, Atco, 1968/2014?, EU
Dr. John, to pseudonim artystyczny amerykańskiego wokalisty, pianisty i kompozytora Malcolma Johna Rebennacka Juniora (1941-2019). Ale trzeba powiedzieć, że występował on także pode innymi przybranymi tożsamościami jako: Dr. John Creaux i Dr. John the Night Tripper. Urodził się w Nowym Orleanie, gdzie od niepamiętnych czasów mieszały się kultury muzyczne różnych narodowości. Pochodził z muzykalnej rodziny o korzeniach niemiecko-francuskich, ale też hiszpańskich, irlandzkich i angielskich. Nic więc dziwnego, że tworzona przez niego muzyka łączyła muzykę tych wszystkich grup etnicznych w nowej połączonej ze sobą formie jako mieszkanka jazzu, bluesa, rhythm and bluesa, soulu, funku, muzyki afrykańskiej i karaibskiej.
Od najmłodszych lat Rebennack chodził na koncerty muzyczne, najpierw wykonawców jazzowych (Kinga Oliviera i Louisa Armstronga), a potem bluesowych (Guitar Slim). Szczególne wrażenie wywarł na nim jednak inny bluesman Profesor Langhair z którym już jako nastolatek zaczął występować jako profesjonalny muzyk. W 1957 r. w wieku zaledwie 16 lat został członkiem związku zawodowego muzyków i jako drugi gitarzysta rozpoczął występy sceniczne, w tym z bluesmanem Earlem Kingiem. Gdy jednak podczas jednego z koncertów w 1960 r. został zraniony w palec z konieczności zaczął grać na gitarze basowej, a potem na fortepianie.
Niestety, jak wielu innych młodych ludzi w różnych częściach świata, nie ustrzegł się błędów młodości, za co przyszło mu słono zapłacić. W chęci łatwego zarobku zaczął sprzedawać narkotyki i prowadzić dom publiczny w Nowym Orleanie. W końcu policja zatrzymała go za posiadanie narkotyków za co trafił na dwa lata do więzienia. Po zakończeniu odsiadki w 1965 r. wyjechał do Los Angeles, aby rozpocząć nowe życie. Wraz z dawnym znajomym Ronny Barronem zaczął przygotowywać przedstawienie muzyczno-teatralne przedstawiające życie i metody lecznicze tzw. medycyny voodoo. Oparł je na doświadczeniach pochodzącego z Haiti senegalskiego czarownika i uzdrowiciela doktora Johna. Tematyka voodoo nie była obca Rebennackowi, bo jako mieszkaniec Nowego Orleanu miał z nią do czynienia od dzieciństwa. Jak wspominał po latach często bawił się na cmentarzach i wkradał do krypt. Pomimo tego sam chciał jednak zająć się tylko komponowaniem muzyki na planowane przedstawienie i produkcją zrealizowanego przy tej okazji albumu. W chwili tych prac miał jedynie 26 lat, a więc był człowiekiem młodym. Tym bardziej można się więc dziwić jak udało mu się osiągnąć na omawianej tutaj płycie efekty wokalne i muzyczne charakterystyczne dla osoby dużo starszej.
Gdy jednak było już blisko do wystawienia spektaklu i nagrania towarzyszącej mu muzyki na płycie Ronny Barron wycofał się z przedsięwzięcia (zniechęcił go do tego jego menadżer), zmusiło Rebenacka do przejęcia w przedstawieniu i na albumie jego roli jako Dr. Johna. W takich okolicznościach narodziła się też płyta „Gris-Gris”, a jej tytuł nawiązywał do talizmanu voodoo mającego postać małego skórzanego pudełka w którym umieszczano przedmioty lub teksty służącego do chronienia właściciela przed złymi mocami. Był to debiut na płycie długogrającej Rebennacka, a także pierwszy z serii albumów sygnowanych przez niego jako Dr. John. Po latach Rebenack wspominał, że do nagrania tego albumu ostatecznie namówił go perkusista Dr Ditmus (Richard Washington), który powiedział mu, że skoro Sonny i Cher oraz Bob Dylan mogą śpiewać, to i on może to zrobić.
Album „Gris-Gris” został nagrany w jednym z najbardziej znanych wówczas studiów nagraniowych na świecie czyli w Gold Star Studios w Los Angeles, ale zawarta na nim muzyka miała mało wspólnego z tym miastem, za to wiele z kulturą muzyczną Nowego Orleanu. W studiu tym swe albumy nagrywali także m.in. Jimi Hendrix, The Seedes, Leon Russell, Buffalo Springfield, Ritchie Valens, Eddie Cochran i wielu innych. Jego producentem był Harold Battiste, występujący też na płycie jako muzyk grający na gitarze basowej, klarnecie i instrumentach perkusyjnych. Był on znanym aranżerem także pochodzącym z Nowego Orleanu, a także wykładowcą akademickim.
Głównym muzykiem na płycie był oczywiście Dr. John grający na instrumentach klawiszowych i perkusyjnych, a także pełniący rolę głównego wokalisty. Ponadto w nagraniu albumu udział wzięli: Plas John Johnson Jr. (saksofon tenorowy), Lonnie Boulden (flet), Steve Mann (gitara, bandżo), Ernest McLean (gitara, mandolina), Bob West (gitara basowa), John Boudreaux (perkusja), Richard Washington (instrumenty perkusyjne), Mo „Dido” Pedido (kongi), Dave Dixon (instrumenty perkusyjne i wokal wspierający) oraz kilka dodatkowych śpiewaczek. Projekt graficzny okładki przygotował Marvin Israel, w tym czasie dyrektor artystyczny gazety „Mademoiselle Magazine”, a wcześniej dyrektor artystyczny w wytworni Atlantic, m.in. autor okładki płyty „The Shape Of Jazz To Come” Ornette Colemana z 1959 r.
Album nagrano etapami w ciągu 1967 r., ale opublikowano go dopiero 22 I 1968 r. Wydała go wytwórnia Atco (AtlanticCorporation) będąca wytwórnią podległą Atlantic a obie wchodziły w skład koncernu Warner Music Group. Publikowano w niej wykonawców nie pasujących charakterem do głównego nurtu muzycznego wytwórni Atlantic. Album ten nie był zbyt długi, bo liczył zaledwie nieco ponad 33 minuty muzyki i zawierał jedynie 7 utworów, cztery na stronie pierwszej i trzy na stronie drugiej płyty. Sześć z tych kompozycji było autorstwa Dr. Johna przy czym w dwóch wspomogli go Harold Battiste i Jessie Hill, a jedna (Croker Courtbullion) stworzona została przez Harolda Battiste.
Album otwiera kompozycja „Gris-Gris Gumbo Ya Ya” wprowadzająca nas już pierwszymi dźwiękami i wersami w tematykę płyty. Autor albumu swym chrapliwym głosem przedstawia się jako Dr. John a także Nocny Podróżnik (The Night Tripper) i informuje że jest zaopatrzony w pudełko Gris-Gris, chwali się też, że jest znany w promieniu wielu kilometrów i ma w swej ofercie lekarstwa na wiele chorób, a także problemy życiowe, w tym miłosne. To oczywiście oferta nowoorleańskiej medycyny voodoo do zastosowań praktycznych. Muzycznie to powolny rhythm and blues czy raczej bagienny blues czy bagienny rock jak go niekiedy określano z elementami jazzu (instrumenty dęte) przede wszystkim oparty na instrumentach perkusyjnych wytwarzających rodzaj mistycznej atmosfery a także pewnego zagrożenia. Z kolei wspomagające żeńskie wokale mają w sobie pewne elementy psychodeliczne podobnie jak ledwo słyszalne partie gitarowe.
Utwór „Danse Kalinda Ba Doom” także oparto głównie na grze instrumentów perkusyjnych i hipnotycznych wielogłosowych partiach wokalnych z tekstami jedynie o znaczeniu instrumentalnym okraszonych brzmieniem fletu, mandoliny i przywołujących na myśl tajemnicze misteria z Haiti czy Afryki, gdzie czarownicy tańczą a obserwujący ich ludzie ulegają stopniowej ekstazie. To oczywiście muzyka daleka od typowego rocka, a bliższa muzyce świata czy etno-jazzowi. W jego stworzeniu znaczący udział miał Harold Battiste.
„Mama Roux” to utwór oparty na jazzowej melodyce (gitara, mandolina, perkusja) a nawet sposób śpiewania Dr Johna także jest bardziej jazzowy, a mniej mistyczny i tajemniczy. Ale tekst o tytułowej Mamie Roux jest ostrzeżeniem przed śmiercią i zaleceniem pójścia do szamana. W sumie całość brzmi jakby się słuchało jakiegoś nieznanego ale dobrego zespołu jazzowego przygrywającego w jakiejś knajpie w Nowym Orleanie. Wszystko brzmi naturalnie, bo Dr. John garściami czerpie z muzycznych tradycji tego miasta. W sumie muzyka tego utworu to swobodny funk napędzany linią basu i organów Hammonda, co w przyszłości zainspirowało do podobnych rozwiązań brzmieniowych Slya Stone’a.
Kończący pierwszą stronę winylowej wersji albumu utwór „Danse Fambeaux” to powrót do ciężkiego od emocji i magii bagiennego rhythm and bluesa z bogatą instrumentacja, aranżacją i wielogłosowymi partiami wokalnymi. Ciekawa partia przytłumionej gitary przenika się tutaj z partiami wokalnymi Dr. Johna i grupowym śpiewem, a nawet gwizdem. Tekst jest ostrzeżeniem przed tym, aby nie zajmować się voodoo jeżeli nie umie się tego zrobić dobrze, bo można stoczyć się w otchłań.
Bardzo melodyczny i aranżacyjnie rozbudowany utwór „Croker Courtbullion” to kompozycja wyłącznie instrumentalna wspomnianego Harolda Battiste. To taki big bandowy jazz silnie inspirowany muzyką afrykańską a jednocześnie ideowo bliski poszukiwaniom dźwiękowym zespołów psychodelicznych. Obok instrumentów dętych ważna rolę odgrywają w nim partie fletu, który jest w tym utworze jakby instrumentem wiodącym. Całość jest jednak gęsta od afrykańskich chóralnych zaśpiewów a nawet odgłosów dżungli. To drugi pod względem długości utwór na płycie, bo liczący 6 minut. W partiach instrumentów klawiszowych słychać dalekie echa organowego stylu zespołu The Doors czy brytyjskich grup bitowych z lat 60.
„Jump Sturdy” to najkrótszy utwór na albumie a zarazem utwór w stylu barowego jazzu opowiadającego o typowych dla okresu prohibicji w USA a zarazem początków jazzu i bluesa naciągaczach i ich ofiarach. Tytuł tego utworu był wariantem bardziej znanego wyrażenia „jump steady” odnoszącego się do alkoholu określanego tutaj „zdradziecką damą” (ale wyrażenie to odnosiło się też do seksu). W okresie prohibicji w Stanach Zjednoczonych (1920-1933) pojawiło się wiele niepewnych alkoholi np. Panther Whiskey, Red Eye, i innych a jednym z nich był Jump Steady. Ich wypicie niosło z sobą przyjemność ale często też groziło śmiercią. W tym konkretnym wypadku Dr. John śpiewał o domowym likierze o nazwie „Jump Sturdy”, który smakował jak lemoniada, ale pobudzał pijącego, aby miał siłę tańczyć i jamować przy muzyce do woli. Trzeba też wskazać, że w tamtym czasie była to nalewka popularna na wybrzeżu Zatoki Meksykańskiej. Utwór ten szybko stal się standardem granym przez innych muzyków w tym m.in. przez Manfreda Manna i jego Earth Band.
Album kończy epicki utwór „I Walk on Guilded Splinters” zarazem najdłuższa kompozycja na płycie, bo licząca siedem i pół minuty. To znowu – tak jak na początku płyty – głównie słowno-muzyczna opowieść Dr. Johna w klimacie voodoo. Pod względem muzycznym, można powiedzieć, że utwór ten łączy brzmienia kreolskiego soulu i psychodelicznego rocka. Generalnie jednak podobnie jak w pierwszym utworze to głównie perkusyjna muzyka pełniąca rolę tła dla opowieści o narkotycznej podróży bohatera podążającego nieznaną i tajemniczą drogą po pozłacanych drzazgach w nieznane rejony zamieszkałe przez zombie, przepełnione trucizną i dymem by dotrzeć do miejsca gdzie zobaczy wreszcie swego wroga. Podobnie jak w pierwszym utworze ochrypła barwa głosu Dr. Johna i stosowane przez niego neologizmy same w sobie tworzą mroczny nastrój a zarazem są punktami charakterystycznymi jego muzycznego stylu.
Muzyka Dr Johna wyrastała z psychodelicznego voodoo Nowego Orleanu i trudno bez pełnego kontekstu kulturowego ją zrozumieć, zwłaszcza, że nie ma w niej solowych popisów instrumentalnych, bo w całości podporządkowano ją koncepcji pewnej całości. A tą całością jest stworzenie klimatu muzycznego voodoo, ciężkiego do przełknięcia dla słuchaczy spoza kręgu kulturowego Nowego Orleanu, ale też wciągającego bardziej odważnych i dociekliwych jak silny narkotyk. W sumie powstała płyta w gatunku jaki nie istniał z melodiami mającymi prostotę piosenek dla dzieci, mocno perkusyjna, z oszczędnymi gitarami i zapadającymi w pamięć wokalami w tle. Z kolei celowo wieloznaczne teksty powstały na bazie zasłyszanych przez Dr. Johna opowieści i piosenek, ale zostały gruntownie zmienione, a także celowe zniekształcone. O ile działania muzyczne Dr. Johna prowadzone były bardziej serio, to wkład Harold Battiste polegał na nadaniu płycie bardziej żartobliwego charakteru. W każdym razie do chwili obecnej płyta „Gris-Gris” Dr. Johna, pomimo skromnych form wyrazu, intryguje muzycznie słuchaczy na całym świecie. Nie przypadkowo więc po ukazaniu się tego albumu Dr. Johna nazywano królem Voodoo z Nowego Orleanu. Ale trzeba też wskazać, że w jego muzyce były elementy muzyki kościelnej, brazylijskich, kubańskich i etiopskich rytmów oraz bliżej nieokreślonej mieszanki muzycznej Południa.
Początkowo album nie spotkał się z uznaniem wydawcy, którym był szef Atlantic Records Ahmet Ertegun. Po jej usłyszeniu stwierdził on, że to niesprzedawalne „gówno w stylu boogaloo” (rodzaj latynoskiej muzyki tanecznej popularny w USA w latach 60.). Na szczęście płyta została wydana, a pierwszymi którzy ją docenili byli prezenterzy amerykańskich stacji radiowych Zachodniego Wybrzeża, a także grupy hippisów, którzy masowo zaczęli przychodzić na sceniczne prezentacje spektaklu zespołu Dr. Johna. Jak potem wspominał sam twórca, „Kiedy robiliśmy Gris-Gris, mieliśmy magików, którzy pokazywali nam sztuczki, tak że wyglądało to tak, jakbym wyszedł z kłębu dymu”, a doznania wzmacniał fakt, że zarówno zespół jak i publiczność byli pod wpływem narkotyków (choć każda z tych grup stosowała inne pobudzacze). Dzięki tym zbiegom okoliczności i szczęśliwemu trafowi surrealistyczna i dość trudna w obiorze muzyka Dr. Johna zdołała się przebić do głównego nurtu ówczesnej muzyki popularnej.
Ta lokalna popularność wkrótce przełożyła się na coraz lepszą sprzedaż albumu „Gris-Gris”, w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Pomimo tego wciąż był on stosunkowo mało znany szerszej publiczności, z powodu swojej słowno-muzycznej specyfiki, a przede wszystkim z powodu tego, że nie zawierał typowych przebojów. Do jego popularyzacji przyczyniły się też pochlebne recenzje w magazynie „Rolling Stone”, dzięki którym Dr. John stał się celebrytą Zachodniego Wybrzeża USA, ale na rodzimym Południu wciąż był mało znany. Niestety kolejne pokolenie recenzentów tego magazynu nie uważały go już za dobry, a więc przeciwnie. Na początku lat 90. XX w. recenzenci tego pisma album ten uznali za przeciętny i przyznali mu marne dwie i pół gwiazdki (na pięć możliwych). Ale ci sami recenzenci w tym samym czasie podobnie źle ocenili także wiele innych dobrych i powszechnie uznanych za wybitne w świecie płyt, więc ich opinia jest tyle warta co funt kłaków.
Na szczęście późniejsze i obecne oceny tego albumu uznają go za jedną z najważniejszych płyt lat 60., i trudno się temu dziwić. Można inspirowanej voodoo muzyki Dr. Johna nie lubić, ale nie można odebrać mu jej oryginalności, stąd album ten obecnie jest na wszystkich listach najważniejszych płyt w historii współczesnej muzyki popularnej. Zrehabilitowali go także współcześni recenzenci magazynu „Rolling Stone”, którzy w 2003 r. umieścili go na 143. miejscu swej listy 500 najlepszych albumów wszech czasów. Z kolei autorzy przewodnika „1001 albums you must hear before you die” (1001 płyt jakie musisz posłuchać przed śmiercią”) z 2005 r. umieścili go oczywiście na swojej liście i opisali tak: „Gris-Gris przedstawił Nowy Orlean, jakiego nie było w nagraniach pochodzących z tego miasta. Było to brzmienie orkiestr dętych, kreolskich pieśni, zdziczałych zawodzeń szamanów voodoo i rytmów latynoskich mieszkańców tego miasta. Ale ten dźwiękowy chaos był przepuszczony przez pryzmat czystego, pierwotnego R&B”.
Pochlebnie wypowiadają się o nim także współczesne muzyczne portale internetowe np. w AllMusic napisano, że album „Gris-Gris” „brzmi jak ceremonia nagrana po północy na bagnach” i nazwało go „jednym z najtrwalszych nagrań ery psychodelicznej”, co w sumie podsumowano konkluzja, że drugiej dekadzie XXI w. nadal brzmi on równie tajemniczo i upiornie, jak w 1968 r. Jako najlepszy w jego dyskografii oceniają go też inne serwisy internetowe jak np. Rate Your Music przy czym w jego opisie w tym, portalu podkreślono, że utwory z tego albumu znacząco poszerzyły zakres wykorzystanych na nim stylów muzycznych: obok już wymienionych jak nowoorleański R&B, psychodeliczny soul i rock wskazano też na swamp rock, zydeco, psychedelic soul a także tworzące klimat całości szersze nurty muzyczno-kulturowe w postaci okultyzmu, hipnotycznej atmosfery, narkotycznego ciągu i surrealistycznego przekazu. Zaznaczono też, że był to album koncepcyjny, co w tamtym czasie było wielką nowością.
Dr. John podobnie jak Captain Beefheart był muzycznym geniuszem, a przynajmniej w chwili gdy nagrywał ten album. Późniejsze jego płyty nie były już tak oryginalne i dobre, ale też pomimo tego na pewno był człowiekiem bardzo zdolnym, skoro jako muzyk sesyjny pamiętał na pamięć większość znanych i popularnych piosenek. Dzięki temu mógł grać z wieloma innymi wykonawcami jako muzyk sesyjny.
Do chwili obecnej album „Gris-Gris” ukazał się w ok. 78 wersjach na nośnikach fizycznych z czego w 53 wersjach na winylu, 14 wersjach na CD, 4 wersjach na kasetach kompaktowych i 3 wersjach na kasetach 8-Track Cartridge. Na winylu w epoce ukazał się jednak w wielu wydaniach tylko w USA, Kanadzie (Atco), natomiast w Wielkiej Brytanii, Niemczech Zachodnich i Australii miał tylko po kilka wydań sygnowanych przez Atlantlic. Na CD po raz pierwszy wznowiła go niemiecka wytwórnia Repertoire Records w 1991 r.
W młodości w latach 80. nie słyszałem tej płyty, bo nie była ona prezentowana w Polskim Radio, a przynajmniej ja nie mam informacji potwierdzających, aby to miało miejsce. Po raz pierwszy dowiedziałem się o tej płycie na początku lat 90. przy okazji czytania książeczek reklamowych wytwórni Repertoire dołączanych do wydawanych przez tę wytwórnię płyt CD. Kupiłem ją dopiero w 2018 r. w sklepie internetowym sklep Dodax AG w Szwajcarii.
poniedziałek, 12 sierpnia 2024
Lou Reed, Berlin, RCA / BMG, 1973 / 1998, EU
środa, 9 sierpnia 2023
Omega, Élő Omega Kisstadion ’79, Grund Records, 1979 / 2022, Hungary
niedziela, 22 sierpnia 2021
The Trio – „Incantation. The Dawn Recordings 1970-1971" × 2, Esoteric Recordings, 2018, UK
Tym razem zacznę od końca. Kilka miesięcy temu pewien znajomy zaoferował mi sprzedaż dwóch ekskluzywnych japońskich płyt kompaktowych. Były to albumy zespołu The Trio: podwójny „The Trio” z 1970 oraz „Conflagration” z 1971, obie edycja japońska Belle Antique w formacie SHM-CD z 2017 r. Za te dwie płyty zażądał 300 zł, bo japońce itp., a ponadto stwierdził, że to i tak jest okazyjna cena. I faktycznie gdyby te płyty kupić bez tej „okazji” to musiałbym zapłacić za nie jeszcze więcej. Wziąłem te płyty na przesłuchanie do domu i stwierdziłem, że to trudny do odbioru free jazz. Poczułem się wówczas nieco oszukany przez tego znajomego, bo jakby to były jakieś tuzy klasycznego rocka, np. piękne japońskie wydania Pink Floyd, itp., to by mi już nie chciał ich sprzedać, a zostawiłby je sobie albo sprzedał komuś innemu, kto dałby mu więcej, wiedząc, że ja pewnych cen nigdy nie przeskoczę.
Z drugiej strony, pomimo tego że obie płyty reprezentowały
muzykę daleką od przeciętnej gustów tzw. znawców rocka, to jednak mi się na
tyle spodobały, że jednak postanowiłem sobie je kupić, zwłaszcza że znalazłem
tańszą alternatywę. Okazało się nią prezentowane tutaj wydawnictwo wytwórni
Esoteric Recordings grupujące na podwójnym albumie kompaktowym z 2018 r. obie
powyżej wspomniane płyty pod wspólnym tytułem „Incantation. The Dawn Recordings
1970-
Wiem, że jestem kolesiem nie na poziomie, bo brak mi wielu innych płyt, np. najnowszego starego koncertu Pink Floyd w Knebworth, ale za to mam ten niesłuchalny zdaniem większości album. Jak w przeszłości nabyłem wiele innych płyt, tak i go kupiłem w głębokim przekonaniu, że aby polubić tę muzykę, trzeba ją bliżej poznać i się w nią wsłuchać. Bo na tym polega sztuka, aby przedstawiała coś innego niż już znamy. Przy czym nie chodzi mi o nowość w rodzaju Zenka Martyniuka, a o prawdziwą muzykę, może na pierwszy rzut oka nieprzystępną, ale mającą w sobie ducha. Teraz mam ten album już od ponad miesiąca i dość często go słucham. Wymaga to pewnego trudu, ale z drugiej strony dla mnie nie jest to znowu coś aż tak egzotycznego, skoro mogę słuchać „Ascension” Johna Coltrane’a, nagrań Cecila Taylora i innych dzieł awangardowego jazzu np. nagrań brytyjskiego pianisty Keitha Tippetta. Ale też ta muzyka jest mi jakoś wewnętrznie bliska, a jej pozornie chaotyczny charakter jest jakby emanacją wewnętrznej walki jaka się toczy we mnie każdego dnia.
Zespół The Trio to grupa jazzowa działająca w latach 1969-1972 tworzona przez trzech muzyków: brytyjskiego saksofonistę Johna Surmanna i dwóch Amerykanów: basistę Barre Phillipsa i perkusistę Stu Martina. Kompozytorami jej repertuaru byli wszyscy trzej muzycy.
John Surman urodził się 30 VIII 1944 r. w małym ale za to bardzo starożytnym miasteczku Tavistockw leżącym nad rzeką Tavy w hrabstwie Devon w Zachodniej Anglii. Jego ojciec był pianistą amatorem. Obecnie Surmann to wszechstronny i znakomity instrumentalista grający głównie na saksofonach (sopranowym i barytonowym) ale także na klarnecie basowym, fletach bambusowych a niekiedy też na saksofonie tenorowym i syntezatorach. Karierę zawodowego muzyka rozpoczął w latach 1958-1962 w grupie Jazz Workshop Band działającej przy Plymouth Arts Centre. Występował w niej ze znanym brytyjskim jazzmanem Mikiem Wesbrookiem. Grupa ta grała głównie jazz nowoorleański. Dzięki uprzejmości właściciela sklepu muzycznego w Plymouth słuchał dużo muzyki. W 1962 r. przybył ze wspomnianym zespołem do Londynu, gdzie w rozpoczął studia na London College of Music (do 1965 r.)., a następnie w London University Institute Of Education (w 1966 r.). Tego samego roku wziął udział w sesji nagraniowej free jazzowego zespołu Peter Lemer Quintet wydanej na płycie w 1968 r. Następnie szlifował swe umiejętności występując z innymi zespołami jazzowymi w tym u Ronniego Scotta, z Mikiem Westbrookiem i Grahamem Collierem, a także z muzykiem blues-rockowym Alexisem Kornerem. W 1968 r. został uznany za najlepszego saksofonistę barytonowego festiwalu jazzowego w Montreux, a czytelnicy pisma „Melody Maker” wybrali go za najlepszego saksofonistę barytonowego na świecie. Dzięki temu uznaniu mógł wreszcie nagrać swą pierwszą płytę pod własnym nazwiskiem. Ukazała się ona pt. „John Surman” i została wydana przez wytwórnię Deram w 1969 r. Zawierała ona mieszankę awangardowego jazzu, post bopu i rytmów afro-kubańskich.
Niczego nie brakowało też dwóm pozostałym członkom zespołu The Trio. Różnica między nimi a Surmanem polegała na tym, że obaj byli Amerykanami, którzy musieli opuścić swój kraj, bo nie było tam warunków sprzyjających tworzeniu bardziej ambitnej, za to mniej komercyjnej muzyki. Kontrabasista Barre Phillips urodził się 27 X 1934 r. w San Francisco w Kalifornii. W celu grania jazzu w 1962 r. przeniósł się do Nowego Jorku, a w 1967 r. do Europy. Swe umiejętności pogłębiał m.in. w zespołach Erica Dolphy’ego, Jimmy Giuffre’go, Archie Sheppa i Lee Konitza. Jego pierwszy solowy album „Journal Violone” z 1969 r. zawierający improwizowany jazz uznawany jest powszechnie za pierwszą solową płytę basową. Z kolei perkusista Stu (Stuart) Martin (1938-1980) został profesjonalnym muzykiem już jako nastolatek grając m.in. w zespołach Counte’a Basiego, Jimmy Dorsey’a, Duke’a Ellingtona, czy Quincy Jonesa. W latach 60. współpracował z innymi gigantami jazzu. m.in. z Garym Burtonem, Donaldem Byrdem, Herbie Hancockiem, Sonnym Rollinsem. Oryginalność jego gry na perkusji wynikła nie tylko z jego wyjątkowych zdolności, ale też z nietypowego rozstawiania zestawu perkusyjnego i jego strojenia. Po raz pierwszy Stu Martin pojechał do Europy wraz z grupą Gary'ego Burtona, a panujące tutaj warunki dla twórczości artystycznej tak mu się spodobały, że postanowił pozostać w Europie i nie wracać do Stanów.
Geneza zespołu The Trio sięga wiosny-lata 1969 r. kiedy to John Surman był już uznanym muzykiem i koncertował w Marquee Club obok King Crimson i uczestniczył w sesji nagraniowej gitarzysty Johna McLaughlina nagrywającego album Extrapolation”. Podobnie do wielu innych muzyków jego celem stało się w tym czasie znalezienie wspólnej płaszczyzny stylistycznej pomiędzy rockiem i jazzem. Podobnie myśleli także dwaj pozostali muzycy tego zespołu: Barre Phillips i Stu Martin. Po raz pierwszy wszyscy trzej członkowie The Trio spotkali się na próbie w pokoju hotelowym Stu Martina. Była ona na tyle udana, że postanowili stworzyć wspólne nagrania. Jednak nie było to proste z prawnego punktu widzenia, bo Barre i Stu jako Amerykanie nie mieli pozwolenia na pracę w Wielkiej Brytanii. Z tego powodu sesje ćwiczebne przeniesiono do Belgii na farmę w okolicy Brukseli.
Wszyscy trzej muzycy byli wyjątkowymi osobowościami dlatego grupę nazwano The Trio, a nie nap. The John Surmann Trio, czy coś w tym stylu. Oznaczało to, że wszyscy trzej mają równe prawa i wkład twórczy przy przyszłym nagrywaniu utworów. Muzycy byli jednak też świadomi faktu, że grając w trio mają bardzo ograniczone pole manewru pod względem kompozycyjnym, ale tym bardziej ich to motywowało do kreatywności. Zawsze też wszystkie trzy instrumenty miały taką samą wagę i nie było tak, jak w innych grupach, że basista i perkusista byli jedynie sekcją rytmiczną dla solisty na saksofonie. Ale też w każdej chwili dawało się odczuć, że wszyscy trzej byli innymi ludźmi i pochodzili z różnych środowisk. Wśród tych trzech wybitnie zdolnych muzyków pewne problemy były ze Stu Martinem z powodu jego niestabilnej osobowości.
Tworzenie albumu okazało się prostsze niż początkowo się wydawało, bo wszyscy trzej członkowie grupy mieli wiele pomysłów muzycznych, które szybko potrafili zrealizować w formie kolejnych utworów. Mieli ich tak dużo, że w konsekwencji powstał aż podwójny album. Jak po latach wspomina tę sesję nagraniową Barre Phillips, z reguły trzeba się stresować w studio, bo od muzyków oczekuje się nowych pomysłów, a one nie zawsze przychodzą. Jednak przy tej sesji nowe pomysły i muzyka dosłownie same płynęły im z instrumentów. Z kolei Surmann wspominając tę sesję podkreślił, że przystępując do pracy nad debiutanckim albumem The Trio wszyscy muzycy mieli pewne koncepcje tematyczne, które następnie rozwijali drogą swobodnej improwizacji. A że tę improwizację opanowali już wcześniej podczas gry z innymi wykonawcami jazzowymi do perfekcji, to przychodziła im ona wyjątkowo łatwo.
Nagrywając debiutancki album muzycy z góry zrezygnowali ze wszelkiej komercji, stąd nie martwili się tym, że nie będzie on prezentowany w radiu i nie zyska masowego poklasku. Chcieli po prostu zrobić coś nowego, nowatorskiego i ponadczasowego. I to się im w pełni udało, ale też ten muzyczny radykalizm nie jest łatwy w odbiorze dla przeciętnego słuchacza. Stworzona podczas tej sesji nagrania były świadectwem czasów w jakich powstały, w których było miejsce na nowości i otwartość na nowe brzmienia czego dowodzą inne ówczesne free jazzowe albumy. Jak w wywiadzie podkreśla Surmann, było to możliwe dzięki temu, że przez pewien krótki okres czasu muzyka awangardowa wyszła z ukrycia. Jedne z tych utworów są bliższe tradycyjnego jazzu, ale większość z nich to niczym, nieskrępowane improwizacje prowadzące melodię, rytm, aranżację w rejony niedostępne dla większości innych muzyków. I choć to tylko trio, to stworzona przez grupę muzyka nie jest nudna, tętni energią, i życiem a także nieszablonowymi rozwiązaniami. Na szczęście znalazło się tutaj także miejsce na chwile wytchnienia i refleksję.
Dowodem większej niż obecnie otwartości na penetrowanie nieznanych pól muzycznych były też pozytywne recenzje debiutu The Trio w ówczesnej prasie brytyjskiej. Pismo „Music How” zauważało, że oglądanie Johna Surmanna na żywo w Wielkiej Brytanii jest rzadkością, dlatego sugerowało, ze tym bardziej trzeba się cieszyć z możliwości posłuchania jego gry aż na dwóch płytach albumu „The Trio”. Dodawało też, że album ten wart jest każdego wydanego na niego gorsza. Magazyn „Record Buyer” zauważał, że wszyscy trzej muzycy tworzący grupę są obdarzeni są niesamowitą wyobraźnią muzyczną, a ich solówki nigdy nie brzmią banalnie. Z kolei magazyn „Music Business Weekly” chwalił każdego z muzyków z osobna: Surmana za wspaniałe rozległe linie melodyczne jego instrumentów, Phillipsa za przenikliwą zręczność linii basowych, a Martina za zachwycające pomysłowością krzyżujące się rytmy na perkusji. Na koniec podsumowywał to stwierdzeniem, że choć jest to album jazzowy, to powinien spodobać się także miłośnikom muzyki progresywnej.
Gotowy album został wydany w postaci podwójnego winyla w 1970 r. w wielkiej Brytanii (Dawn Records) i we Francji (Pye Records), a rok później także w Japonii (Columbia, Pye). Zawartość muzyczną tego albumu podkreślała minimalistyczna biała okładka zawierająca jedynie nazwę zespołu stylizowaną na wydruk z maszyny do pisania. Dodatkową atrakcją był plakat z głową krowy, co obala mit o wyjątkowości okładki „Atom Heart Mother” zespołu Pink Floyd.
Pomimo wcześniej wspomnianych pochlebnych recenzji, album ten nie najlepiej się sprzedawał, bo jednak prezentował znaczeni trudniejszą w odbiorze muzykę niż to co oferowały nawet najbardziej progresywne zespoły rockowe np. King Crimson. Z tego powodu przez kolejne ponad 20 lat nie wydano go ponownie ani razu we żadnym kraju. Po raz pierwszy na płycie kompaktowej wznowiła go dopiero w 1994 r. brytyjska wytwórnia BGO. Dwa kolejne wydania na tym nośniku ukazały się w Japonii: w 2002 r. (Victor) i w 2017 r. (Belle Antique). Z tego powodu każde z wydań tego albumu, czy to na winylu czy to na płycie kompaktowej jest raczej trudno dostępne. Pomimo tego, że ten podwójny album nigdy nie ukazał się w Stanach Zjednoczonych, Niemczech i wielu innych krajach, dzięki swym walorom artystycznym i bezkompromisowemu podejściu do muzyki stał się sławny w kręgach miłośników awangardy na całym świecie.
W celu promocji tego albumu grupa The Trio wsiadła do swojego Volskwagena kombi i ruszyła w trasę koncertową po klubach w Europie. Jak wspominają żyjący muzycy, mieli wówczas w sobie na tyle energii, by grać kolejne koncerty a przy okazji myśleć nad repertuarem kolejnego swego albumu. Podobnie zresztą postąpili muzycy konkurencyjnego zespołu Cirle z Chickiem Corrreą, Anthony Braxtonem, Barry Altschullem i Davem Hollandem w składzie. Gdy trasy obu grup na terenie Niemiec się pokryły muzycy postanowili, że dadzą wspólny koncert radiowy w hamburskim studiu NDR.
Ten występ był tak udany, że muzycy The Trio postanowili zaprosić członków Circle na nową wspólną sesję nagraniową w studiu Dawn Records. Chciano w ten sposób poszerzyć brzmienie instrumentalne, ale także zaproponować coś nowego. Okazało się jednak, że nie wszyscy członkowie Circle mogą na nią przyjechać. Z tego powodu Peter Eden zaprosił do udziału w sesji do nowego albumu The Trio jedynie Correę (fortepian) i Hollanda (bas) i doprosił na nią wielu innych muzyków, których dokładną listę wyszczególniono na końcu tego opracowania. Pomimo tego imponującego składu wszystkie kompozycje na albumie były znowu wyłącznie dziełem członków zespołu The Trio.
W takich okolicznościach nagrano album „Conflagration” zawierający jedynie sześć za to dłuższych kompozycji. Album ten został wydany w Wielkiej Brytanii i Japonii latem 1971 r. przez wytwórnię Dawn Records. Podobnie do debiutu przez długie lata nie był on wznawiany, stąd stał się bardzo trudno dostępny. Po raz pierwszy na CD wydano go w Wielkiej Brytanii w 1995 r. (wytwórnia BGO). Oprócz tego ukazały się jeszcze dwa jego wydania kompaktowe w Japonii: w 2002 r. (Vitor) i w 2017 r. (Belle Antique).
W prezentowanej tutaj kompletnej sesji zespołu The Trio dla wytwórni Dawn obie płyty ukazały się w formie podwójnego albumu dwa razy: w 1999 r. (Sequel Records) i omawiane tutaj z 2018 r. firmowane przez Esoteric Recordings.
Pełny program kompilacyjnego albumu „Incantation. The Dawn
Recordings 1970-
Płyta CD 1
1. Oh, Dear (Surman)2. Dousing Rod (Phillips / Surman)
3. Silvercloud (Phillips)
4. Incantation (Surman)
5. Caractacus (Surman)
6. Let's Stand (Phillips)
7. Foyer Hall (Martin)
8. Porte Des Lilas (Cooke)
9. Veritably (Phillips)
10. In Between (Surman)
11. 6's And 7's (Phillips)
12. Green Walnut (Phillips)
Nagrania pochodzą z albumu „The Trio” wydanego przez wytwórnię Dawn w lipcu 1970 r.
Skład podstawowy:
John Surman - saksofony barytonowy i sopranowy, klarnet basowy
Barre Phillips – bas
Stu Martin - perkusja
Nagrania w Tangerine Studios,
Londyn w marcu 1970 r.
Produkcja: Peter Eden Inżynieria: Robin Sylvester
Płyta CD 2
1. Billie The Kid (Martin)
2. Dee Tune (Surman)
3. Centering (Phillips)
4. Joachim (Martin)
5. Drum (Martin)
Pierwsze pięć nagrań pochodzi z albumu „The Trio” wydanego w lipcu 1970 r.
Skład podstawowy:
John Surman - saksofony barytonowy i sopranowy, klarnet basowy
Barre Phillips - bas
Stu Martin - perkusja
Nagrania w Tangerine Studios,
Londyn w marcu 1970 r.
Produkcja: Peter Eden Inżynieria: Robin Sylvester
6. Conflagration
7. Malachite (Surman)
8. Nuts (Martin)
9 6's and 7's (Phillips)
10. B (Martin)
11. Afore the Morrow
Ostatnie sześć nagrań pochodzi albumu „Conflagration” wydanego przez wytwórnię Dawn w lipcu 1971 r.
Skład podstawowy:
John Surman - saksofony barytonowy i sopranowy, klarnet basowy
Barre Phillips - bas
Stu Martin - perkusja
zaproszeni goście:
Harold Beckett
Mark Charig - kornet
Chic Corea - fortepian
Hick Evans - puzon
Malcolm Griffiths - puzon
Dave Holland - Bas
John Marshall - perkusja
Mike Osborne - saksofon altowy, klarnet
Alan Skidmore - saksofony sopranowy i tenorowy, flet
Stan Sulzmann - klarnet, flet
John Taylor - fortepian
Kenny Wheeler - trąbka, rożek
Nagrania w Pye Studios, Londyn Produkcja: Peter Eden Inżynieria: Terry Evennett
Dr. John – „Gris Gris”, Atco, 1968/2014?, EU
Dr. John, to pseudonim artystyczny amerykańskiego wokalisty, pianisty i kompozytora Malcolma Johna Rebennacka Juniora (1941-2019). Ale trz...

-
Album „Berlin” jest jedną z najlepszych płyt w dyskografii amerykańskiego autora tekstów, kompozytora i gitarzysty Lou Reeda, a zarazem je...
-
Najbardziej pamięta się to, co człowieka spotkało po raz pierwszy w życiu. Z tego powodu fani muzyki bardzo dobrze pamiętają swą pierwszą...
-
Tym razem zacznę od końca. Kilka miesięcy temu pewien znajomy zaoferował mi sprzedaż dwóch ekskluzywnych japońskich płyt kompaktowych. Był...