Blues Creation, to zespół japoński działający w latach 1969-1972. W epoce praktycznie nie był szerzej znany poza ojczyzną muzyków, ale ich umiejętności i kompozycje musiały robić wrażenie, skoro w późniejszym okresie jego lider (o czym dalej) był w stanie nawiązać współpracę z członkami amerykańskiej grupy Mountain – jednego z prekursorów muzyki hard rockowej.
Zespół Blues Creation powstał w stycznbiu 1969 r. w Tokio z
inicjatywy trzech muzyków: gitarzysty Kazuo Takedy, gitarzysty Koha Eiryu oraz
wokalisty Fumio Nunoyi. Wywodzili się oni z rozwiązanego zespołu The Bickies.
Wykreowany później na lidera Blues Creation Kazuo Takeda (ur. 1952 w Tokio)
miał wówczas zaledwie 17 lat, ale już od roku był profesjonalnym gitarzystą (na
gitarze grał od 13 roku życia). Zafascynowany brytyjskim rockiem, m.in.
nagraniami Bluesbreakers Johna Mayalla, The Cream czy Free, a zwłaszcza
twórczością amerykańskich mistrzów bluesa np. Willie Dixona, czy Muddy Watersa postanowił
przeszczepić ideę muzyki blues rockowej na grunt japoński. Tak więc nazwa tego
zespołu (Blues Creation - Bluesowa Inspiracja) dobrze oddawała charakter muzyki
jaką początkowo tworzył.
W epoce grupa ta o ciągle zmienianym składzie nagrała i
wydała jedynie trzy długogrające płyty studyjne przy czym jedna z nich firmowana
była też imieniem i nazwiskiem japońskiej wokalistki Carmen Maki. Liderem tego
zespołu był Kazuo Takeda, który narzucał innym muzykom swą wizję artystyczną, a
gdy to nie przynosiło skutku, to po prostu szukał nowych muzyków do swego zespołu. Tak
się stało bezpośrednio po nagraniu debiutanckiej płyty, gdy inni muzycy jego
grupy nadal chcieli grać blues rocka, a Takeda przymierzał się już do nagrania
utworów bardziej hard rockowych. W efekcie dotychczasowi muzycy odeszli od niego, a on skompletował nowy skład zespołu z którym nagrał omawianą tutaj płytę.
Album „Demon & Eleven Children” był drugą płytą
długogrającą w dyskografii tego zespołu. W przeciwieństwie do blues rockowego
debiutu („Blues Creation”, 1969) czy bardziej rockowej trzeciej płyty („Carmen
Maki Blues Creation”, 1971) był to album będący pierwszą próbą - dodajmy przy
okazji, że bardzo udaną - stworzenia japońskiej odmiany hard rocka. Oczywiście
w niektórych z jej nagrań nadal też pobrzmiewały dźwięki odchodzącego powoli w
nie pamięć psychodelicznego i blues rocka, a także elementy progresywnego rocka.
Jeżeli chodzi o stylistykę hard rockową wzorem dla Takedy były dokonania
brytyjskich i amerykańskich klasyków tego gatunku, czyli zespołów Led Zeppelin,
Black Sabbath i Mountain.
Jak dotąd album ten ukazał się w 19 wersjach na różnych
nośnikach: 9 wydaniach na płytach winylowych i 10 wydaniach na płytach
kompaktowych. Aż pięć z tych wydań to edycje nieoficjalne (2 winylowe i 3
kompaktowe). Pierwotnie na winylu album ten wydała go w lipcu 1971 r. wyłącznie
Japonii wytwórnia Denon powiązana z japońskim oddziałem Columbia. Do końca lat
80. XX w. album ten wznowiono jeszcze czterokrotnie (1975, 1988), ale wyłącznie
w Kraju Kwitnącej Wiśni przez co był on trudno dostępny na innych rynkach
muzycznych. Jedno z tych wydań, to przygotowane przez japoński oddział Columbii
w 1988 r. było zarazem pierwszym wydaniem tej płyty na CD. O tym, jak bardzo
był to mało znany zespół poza Japonią nich świadczy fakt, że w znanym i
cenionym w czasach winylowych przewodniku płytowym „New Rock Record” Terry
Hounsonome’a z 1983 r nie ma o nim wzmianki, choć wymienia się tam całą gamę
różnych innych grup mających w nazwie „blues” np. Blues Band, Blues Brothers,
Blues Dimensions, Blues Image, Blues Project itp.
Album „Demon & Eleven Children” został nagrany w następującym
składzie: Kazuo Takeda (gitara elektryczna i śpiew), Hirami Ohsawa (śpiew, harmonijka ustna?), Masashi Saeki (gitara
basowa), Masayuki Higuchi (perkusja). Wszystkie piosenki skomponował Takeda, a teksty do nich w j. angielskim napisał nowy wokalista Hirami Oshawa. Na pierwszy rzut oka piosenki z tego albumu brzmią dobrze, ale Anglicy czy Amerykanie od razu dostrzegają ułomność tego angielskiego, co niezamierzenie nadało im śmieszności - to było być może barierą w promocji tego albumu w krajach anglojęzycznych w epoce. I w wydaniu oryginalnym i w omawianym tutaj wznowieniu
kompaktowym zawiera osiem kompozycji, z których połowa ma więcej niż pięć
minut.
Płytę otwiera ponad pięcio i pół minutowy utwór „Atomic
Bombs Away” utrzymany w konwencji hard rockowej z wyrazistym i łatwo wpadającym
w ucho riffem gitarowym. Utwór rozpoczyna się od gitarowego świstu imitującego
lot pocisku, a jego tematyka nawiązuje do bomby atomowej i ma wydźwięk
apokaliptyczny. Widać w nim pewne podobieństwa do stylu Free (ogólne
prowadzenie melodii, zaśpiewy wokalisty) oraz Black Sabbath (potężne riffy
gitarowe), ale jako całość jest oryginalny i wciągający. Widać, że muzycy
prezentują wysokie umiejętności instrumentalne i są zgrani i gdyby nie wspomniane mankamenty językowe to praktycznie nie można by rozpoznać, że
gra grupa japońska.
Czterominutowy „Mississippi Mountain Blues” z wprowadzającą
partią na harmonijce ustnej, to zgodnie z tytułem dość typowe nagranie w stylu
elektrycznego białego bluesa. W tym wypadku najbliższym stylistycznie będzie
dla niego twórczość Fleetwood Mac, czy The Paul Butterfield Band. To tak udana
stylizacja bluesowa, że aż dziw bierze, że gra zespół japoński, a nie
amerykański czy brytyjski.
Ponad sześciominutowa kompozycja „Just I Was Born” to powrót
do stylistyki hard rockowej w konwencji wczesnego Black Sabbath – dosłownie
słychać riffy w typie Tony Iommiego (Takeda nie ukrywał fascynacji stylem gry
tego muzyka). Jednak wokalista jest daleki od monotonnej maniery Ozzy Osbourne’a,
więc utwór nie ma w sobie znamion plagiatu czy naśladownictwa. Ciekawe są
występujące w nim zmiany metrum i rytmu oraz fragmenty improwizowane
wykraczające poza typową hard rockową rąbankę o popowych konotacjach. W budowie
utwór ten bardziej przypomina kompozycje progresywno rockowe niż typowe
nagrania hard rockowe.
Pierwszą stronę oryginalnego winyla kończył siedmio i pół
minutowy utwór „Sorrow”, a zarazem najdłuższy po tej stronie albumu. Nagranie
rozpoczyna się od melodyjnej gitarowej galopady by już w połowie pierwszej
minuty przekształcić się w rodzaj hard rockowej suity o powolnym tempie. Pod
względem muzycznym to takie połączenie stylistyki rockowej z elementami typowej
muzyki japońskiej w jej nostalgiczno balladowym typie. Poprzeplatanie fragmentów
elektrycznych z akustycznymi można dostrzec ten sam rodzaj wrażliwości co w
podobnych kompozycjach zespołu Budgie. Piękne solo gitarowe w środku jest
melodyjne i refleksyjne i trzeba naprawdę wiele złej woli, aby tego nie
dostrzec.
Drugą stronę pierwotnego winyla otwierała krótka, bo
niespełna dwu i półminutowa kompozycja „One Summer Day”. To kolejne balladowe i
lekko nostalgiczne nagranie na tym albumie. Decyduje o tym łagodna melodia ze
zredukowanym ciężkim brzmieniem sekcji rytmicznej oraz bardzo lekka w formie
partia wokalna. To najbardziej piosenkowy utwór na tym albumie, wręcz idealny
na przebój radiowy – choć może dla niektórych - zbyt senny. To ten rodzaj
wrażliwości, w którym Japończycy zawsze są lepsi od Europejczyków, delikatny,
subtelny, a przy tym nie banalny, podobnie jak ich sztuka.
Jedynie dwuminutowy utwór „Brane Baster” jest
przeciwieństwem poprzedniego nagrania. To rasowy instrumentalny hard rock z
wyeksponowaną solówką gitarową z efektami wah wah. We fragmencie nieco
przypomina sabbatowskie „Rat Salad”. Gdzieś tam w głębi słychać też szaleńcze
tempo i strzeliste solówki gitarowe zespołu The Jimi Hendrix Experience.
Ponad pięciominutowa kompozycja „Sooner Or Later” to powrót
do brzmieniowego kanonu typowego dla hard rocka z prowadzącym wokalem, miarowo
grającą sekcją rytmiczną i gitarowymi riffami nadającymi ton całości. Ale nie
zabrakło tutaj też fragmentów bardziej lirycznych przypominających w
łagodniejszą wersję utworów zespołu The Cream (zwłaszcza we fragmentach w
których wokalista śpiewa delikatnie, a sekcja rytmiczna dostosowuje się do jego
artykulacji). Jednak całość kończy się w potężnym uderzeniem wszystkich
instrumentów w stylu Black Sabbath.
Album kończy tytułowe „Demon & Eleven Children”. To
najdłuższe nagranie na tej płycie, bo ponad dziewięciominutowe. Jest ono także utrzymane
w konwencji hard rockowej. Pod względem budowy, to najbardziej złożony
formalnie utwór na tym albumie. Charakteryzuje się zmianami tempa i nastroju,
ale oczywiście w każdym jego takcie słychać ducha sabbatowskiego, czy to w grze
basisty i perkusisty, czy też w partiach solowych gitarzysty (liniach
melodycznych i riffach). Tematyka tego utworu ma okultystyczny charakter. Pomimo
wspominanych powyżej analogii utwór ten nie sprawia wrażenia wtórności, bo ma w
sobie także ten nieuchwytny, ale obecny w nim duchem, pierwiastek czegoś
japońskiego (zwłaszcza w sposobie artykulacji wokalisty we fragmentach
cichszych). W tych głośniejszych Hirami Oshawa najbardziej na całej płycie
zbliża się do maniery wokalnej Ozzy Osbourn’a.
Muzyka z tego albumu to wczesna odmiana hard rocka
wyrastająca z blues rocka i rocka psychodelicznego z wszystkimi wynikającymi z
tego konsekwencjami. Wszystkie utwory są poprawne pod względem kompozycyjnym i
nienagannie wykonane pod względem warsztatowym. Słychać, że muzycy tworzący
grupę byli sprawnymi instrumentalistami dobrze zgranymi ze sobą. Niektóre z
tych utworów są bardziej balladowe, heavy psychodeliczne, czy wręcz
progresywne, ale nigdy nie przekraczają one ram wyznaczonych przez twórców
wczesnej odmiany hard rocka. Oczywiście w tle słychać przede wszystkim Black
Sabbath, The Cream, czy też Free, ale nigdy nie jest to proste naśladownictwo,
a raczej inspiracja, która nie została jeszcze w pełni wchłonięta przez
wypracowywaną przez grupę stylistykę. W sumie to bardzo dobry album, na pewno w
o wiele lepszy niż płyty w podobnej stylistyczne stworzone w tym samym czasie
przez różne mniej i bardziej znane grupy w Europie czy Ameryce Północnej.
Na koniec trzeba powiedzieć jeszcze o jednej istotnej
rzeczy, a mianowicie o tym, że w muzyce z tego albumu bardzo mało słychać
tradycyjnej muzyki japońskiej. A przeważnie było odwrotnie, bo inne ówczesne
grupy japońskie nasycały swą twórczość lokalnym kolorytem przez co były może i
bardziej lokalne w odbiorze, ale też przez to bardziej oryginalne. Blues
Creation miał jakby inny cel, chciał swoją muzykę maksymalnie upodobnić do
dokonań rockowej czołówki świata zachodniego, co mu się w pełni udało.
Tego samego roku Blues Creation wydał swoją trzecią za
zarazem ostatnią płytę studyjną pt.: „Carmen Maki Blues Creation” nagraną w tym samym czasie co druga płyta, ale we
współpracy z wokalistką Carmen Maki. Była to piosenkarka popowa, która chciała zostać gwiazdą rocka, nazywana bywa też często japońską Janis Joplin. Płyta ta także była utrzymana w stylistyce blues i hard rockowej, ale miała w programie krótsze i prostsze w formie utwory autorstwa Takedy. Ale już następnego roku Takeda rozwiązał swoją grupę by poświęcić się karierze solowej. Najpierw
grał z zespołem Bloody Circus, ale szybko go opuścił, by wyjechać do Londynu, aby tam poszerzyć swe horyzonty muzyczne.
W 1975 r. zorganizował nowy zespół z japońskimi muzykami pod nazwą Creation a następnie przygotował z nim album „Creation (1975) z szokującą okładką przedstawiająca dwunastu nagich chłopców (część z nich sikała). W następnych latach wydał z nim szereg kolejnych płyt utrzymanych w stylistyce blues i hard rockowej, ale także funkowej, soulowej i progresywnej oraz jazz rockowej. Do współpracy z nim udało mu się pozyskać Felixa Papalardiego z Mountain.
W 1975 r. zorganizował nowy zespół z japońskimi muzykami pod nazwą Creation a następnie przygotował z nim album „Creation (1975) z szokującą okładką przedstawiająca dwunastu nagich chłopców (część z nich sikała). W następnych latach wydał z nim szereg kolejnych płyt utrzymanych w stylistyce blues i hard rockowej, ale także funkowej, soulowej i progresywnej oraz jazz rockowej. Do współpracy z nim udało mu się pozyskać Felixa Papalardiego z Mountain.
Po latach, bo w 1989 ukazały się koncertowe nagrania Blues
Creation pt; „Blues Creation Live” zarejestrowane na festiwalu Japan Folk
Jamboree (w stylistyce blues rockowej), a także utwory sprzed debiutu na płycie
pt. „In The Begginnings” (2005). Znalazła się tutaj wczesna wersja utworu „Atomic
Bombs Away”, a także interpretacje cudzych utworów np. „Baby Please Don't Go”.
W marcu 1997 r. Kazuo Takeda na stałe osiadł w Stanach
Zjednoczonych osiedlając się w Los Angeles. Pozostaje artystycznie aktywny do
chwili obecnej ale obecnie pracuje głównie jako gitarzysta sesyjny.
Zreorganizowana grupa Creation nadal od czasu do czasu koncertuje.
W młodości nigdy nie słyszałem o zespole Blues Creation, a
tym bardziej o omawianej tutaj płycie. Myślę, że w Polsce okresu PRL mało kto o
takiej grupie wiedział. Stało się to możliwe dopiero w latach 90. dzięki
dostępowi do wznowień jego płyt na CD. Pierwszy raz o tym albumie przeczytałem
chyba w jednym z felietonów Jacka Leśniewskiego drukowanych w „Tylko Rocku” pod
koniec lat 90. A
już na pewno zetknąłem się z nazwą tego zespołu w ciągu ostatnich kilkunastu
lat przy okazji penetracji zachodnich stron poświęconych muzyce rockowej.
Tamtejsi fani muzyki chwalili się posiadaniem tej płyty w swoich zbiorach, to i
ja postanowiłem sobie ją kupić.
Jednak okazało się, ze nabycie oryginalnego wydania tego
albumu na CD było – i na nadal jest - bardzo trudne, zwłaszcza w Polsce. Ja tę
płytę kupiłem dopiero nie dawno w wersji brytyjskiej firmy Bamboo (powiązanej z
wytwórniami Radioactive i Phoenix) specjalizującej się w wydawaniu bootlegów z
japońskimi psychodelicznymi i hard rockowymi grupami z przełomu lat 60. i 70.
To wydanie nieoficjalne, ale bardzo starannie przygotowane. To jedyna wersja
tego album u na CD jaka była mi dostępna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz