The Climax Blues Band to zespół brytyjski istniejący
nieprzerwanie od 1967 r. do chwili obecnej przy czym w jego obecnym składzie
nie ma już ani jednego pierwotnego członka. Zresztą trzech z nich już nie żyje,
a pozostali jeszcze żyjący jego dawni muzycy już od dawna z nim nie
występują.
Grupa powstała w 1967 r. w niewielkim mieście Stattford w
hrabstwie Staffordshire w północno-wschodniej Anglii. Był to więc typowo
peryferyjny zespół rockowy w skali brytyjskiej. Grupę założyli: wokalista i
harmonijkarz Colin Cooper (1939–2008), gitarzysta i wokalista Pete Haycock
(1951-2013), gitarzysta Derek Holt (ur. 1949), basista i klawiszowiec Richard
Jones ( ur. 1949), perkusista George Newsome (ur. 1947) i klawiszowiec Arthur
Wood (1929-2005). Niestety, podobnie do wielu innych grup rockowych tamtego
okresu formację tę dotknęła plaga zmian personalnych, co miało negatywny wpływ
na jej karierę i styl muzyczny. W klasycznym okresie trwającym do połowy lat
70. jedynymi niezmiennymi muzykami zespołu, byli: Colin Cooper, Pete Haycock i
Derek Holt (ten ostatni zaczął grać na basie po opuszczeniu grupy przez Jonesa
w 1969 r.).
Pierwotnie zespół ten występował pod nazwą Gospel Truth,
potem The Climax Chicago Blues Band, którą później skrócił do The Climax Blues
Band (w źródłach podają, że miało to miejsce w 1972 r., ale wydaje się to
nieprawdopodobne, bo omawiany tutaj album miał na okładce oryginalnego wydania
z 1969 r. już skróconą nazwę). W ciągu swej długiej kariery grupa wydała 17
albumów studyjnych z których najbardziej cenione są płyty wydane do połowy lat
70. XX w.
W pierwszych latach swej działalności grupa tworzyła muzykę
w stylu blues rocka („The Climax Chicaco Blues Band” z 1969 r. i „Tightly Knit”
z 1971 r.) i mieszkanki blues i jazz rocka („Plays On” z 1969 r.), blues rocka
i hard rocka („A Lot Of The Bottle” z 1970 r.), a nawet progresywnego rocka
(„Rich Man” z 1972 r.). Potem zaczęła eksperymentować z łączeniem bluesa z funk
rockiem („Sense Of Direction” z 1974 r. i „Stamp Album” z 1975 r.), a ż
wreszcie zaczęła się zbliżać do pop rocka („Gold Plated” z 1976 r.). Ten
ostatni album często uważany jest za jej ostatnią dobrą płytę.
Album „Plays On” jest drugą płytą studyjną w jego
dyskografii. To nie tylko najlepsza płyta – moim zdaniem – w dyskografii tego
zespołu, ale także jedna z najciekawszych w nurcie brytyjskiego blues i jazz
rocka przełomu lat 60. i 70. XX w. Andrzej Dorobek, jeden z najbardziej
wnikliwych, choć w dużym stopniu niedocenionych w masowej świadomości polskich
dziennikarzy muzycznych, tak opisał ten album w swej książce „Rock. Problemy,
sylwetki, konteksty” (szkice z estetyki i socjologii rocka)" wydanej w 2001 r.
(s. 158):
„…już jednak na następnym, The Climax Chicago Blues Band
Plays On (1969), [zespół ten] zaproponował szampańską mieszkankę ragtime’ów,
kubańskich rytmów, melotronowych, „progresywnych” faktur, cytatów z Ryszarda
Straussa, jazzującej improwizacji oraz klasycznego rhythm and bluesowego pulsu
– tyleż eklektyczną, co pomysłową i świeżą…”.
Album „Plays On” grupa nagrała w składzie: Colin Cooper
(śpiew, saksofony, harmonijka ustna, gitara), Pete Haycock (gitara, śpiew,
gitara basowa), Derek Holt (gitara basowa, gitara, instrumenty klawiszowe),
George Newsome (perkusja), Arthur Wood (instrumenty klawiszowe), Anton Farmer
(instrumenty klawiszowe). Album, ten nagrano w studiach EMI (St. Johns Wood) w
Londynie w czerwcu 1969 r. Jego producentem był Chris Thomas współpracujący już
z grupą przy jej debiucie, ale przede wszystkim znany także ze współpracy z
największymi gwiazdami brytyjskiej sceny muzycznej m.in. z The Beatles, Bryanem
Ferrym, Eltonem Johnem i wielu innymi.
Album „Plays On” ukazał się jak dotąd w około 26. wydaniach na
różnych nośnikach, z tego 14 na płytach winylowych i 12 na płytach
kompaktowych. Pierwotnie na winylu album ten wydała w 1969 r. Wielkiej Brytanii
wytwórnia Parlophone (oddział koncernu EMI). Z kolei w Stanach Zjednoczonych
płytę tę wydała wytwórnia Sire powiązana z koncernem Warner Bros. Tego samego
roku album ten wydano także w Australii, (Parlophone) i Japonii (Odeon, LDN). Jednak
mniejsza niż oczekiwano sprzedaż tego albumu sprawiła, że wytwórnia Parlophone
zerwała kontrakt płytowy z grupą. Jej
muzycy zostali w ten sposób zmuszeni do podpisania nowego kontraktu z wytwórnią
Harvest – także powiązaną z koncernem EMI. Dowodem pewnej popularności tego
albumu w następnej dekadzie są jego wznowienia w Wielkiej Brytanii (1976) i
Stanach Zjednoczonych (1970, 1978) oraz pierwsze wydanie kanadyjskie z 1971 r.
(Sire). W latach 80. album ten nie został ani razu wznowiony i trudno się temu
dziwić skoro ówczesną muzykę popularną zdominowały plastikowe produkty dla
masowego odbiorcy.
Po raz pierwszy na płytach kompaktowych wznowienia tego
albumu przygotowano jednocześnie w 1990 r. w Niemczech (Repertoire Records; później
ukazało się też pirackie wydanie tego albumu oparte na tej edycji) i w USA (C5
Records – oddział See For Miles Records). To ostatnie wydanie wydano później
także na rynku europejskim na licencji Chrysalis Records (faktycznie wydanie
brytyjskie). Album ten wznawiano na CD także w późniejszych latach: wydanie
amerykańskie z 1998 r. (Plum), japońskie z 2006 r. (Air Mail Archive),
brytyjskie z 2007 r. (FUEL) i w 2013 r. (Esoteric Recordings), a także wydanie
włoskie (Akarma) i francuskie (C5 Records) bez daty wznowienia. Wytwórnia Repertoire
wznowiła tę płytę jeszcze dwukrotnie w 2006 r., ale niestety już nie w tej
jakości dźwięku co jej własny pierwotny oryginał i to dodatkowo w obu wypadkach
jako tzw. cardboard sleeve.
Oryginalny album „Plays On” składa się z dziewięciu utworów
i liczy niecałe 44 minuty muzyki. Większość wydań kompaktowych jedynie powiela
jego pierwotną zawartość i nie zawiera dodatkowych nagrań (jedynie w wydaniu
japońskim i Esoteric z 2013 r. dodano do niego dodatkowe utwory).
Album otwiera utwór „Flight”. To kompozycja zespołowa całej
grupy, najdłuższa na płycie, bo ponad siedmioninutowa, a zarazem najlepsza. Moim
zdaniem to także jeden z najbardziej porywających utworów brytyjskich przełomu
lat 60. i 70. Nagranie zaczyna się od gitarowo-organowego riffu na tle wyjątkowo
płynnie grającej sekcji rytmicznej. Oczywiście ta sekcja bazuje na kanonach
wypracowanych przez muzyków jazzowych i blues rockowych. Utwór ma ładną i łatwo
wpadającą w ucho melodię na bazie której pojawiają się wzajemnie przenikające
się solówki: saksofonu i gitary. Całość brzmi jak grupa Colosseum na sterydach.
Muzyka płynie tutaj naturalnie i jest pełna naturalnej energii, świeżości i
radości ze wspólnego grania. Tego „lotu”, jak się go już raz usłyszy, to nie
sposób zapomnieć, chyba że się jest człowiekiem o całkowicie drewnianych
uszach.
Podobny charakter ma następne nagranie „Hey Baby, Everything's Gonna Be Alright, Yeh Yeh
Yeh”, także autorstwa całego zespołu. Utwór także napędza melodia o jazzowym
rodowodzie, ale silnych korzeniach bluesowych przy czym w tym wypadku większą
rolę przyznano w instrumentarium partiom fortepianu. Uwagę zwracają świetnie
wpasowane w całość solówki na harmonijce ustnej (sposób gry na tym instrumencie
jest typowy dla białych mistrzów tego instrumentu, w tym naszego Ryszarda „Skiby”
Skibińskiego z Kasy Chorych).
Instrumentalny utwór „Cubano
Chant” autorstwa amerykańskiego pianisty jazzowego Raphaela Homera Bryanta (1931-2011),
to jak już sama nazwa wskazuje nagranie inspirowane brzmieniami karaibskimi. Utwór
rozpoczyna się od akordów na gitarze akustycznej ale szybko przechodzi do
charakterystycznego kołyszącego rytmu charakterystycznego dla muzyki karaibskiej:
inspirowanego letnim słońcem, beztroską i zabawą. Głównym instrumentem solowym
jest tutaj ponownie fortepian grający na tle jazzującej sekcji rytmicznej z
pięknie swingującym tzw. tin whistle, czyli niewielkim prostym fletem (flecik
polski, flażolet) na którym grał Cooper. Z powodu użycia tego fletu utwór ten
może się momentami kojarzyć z późniejszymi dokonaniami Patricka Moraza.
Nawiasem mówiąc użyty w nagraniu flet był popularnym instrumentem wśród
ówczesnych brytyjskich zespołów folkowych.
„Little Girl” to udana interpretacja znanego standardu blues-rockowego
Gahama Bonda (1937-1974). To prosty utwór bazujący na klasycznym brzmieniu
sekcji rytmicznej w tym stylu z wyeksponowanym brzmieniem organów i saksofonu,
co nie dziwi w kontekście instrumentarium obsługiwanego przez jego twórcę. To
także najkrótsze nagranie na tym albumie.
Utwór „Mum's The Word” autorstwa całego zespołu otwierał
pierwotnie drugą stronę płyty winylowej. Nagranie zaczyna się od przeróbki powszechnie
znanego fragmentu „Also sprach Zarathustra” (”Tako rzecze Zaratustra”) Richarda
Straussa z monumentalnym brzmieniem organów. Następnie utwór przechodzi do
bardziej eksperymentalnej części stworzonej na bazie melotronu i dziwnych odgłosów
charakterystycznych do eksperymentów dźwiękowych Pink Floych z końca lat 60.
Połączone utwory „Twenty Past Two” i „Temptation Rag” to
dokonana przez grupę udana adaptacja ragtime’u na nowe elektryczne
instrumentarium, w połowie autorstwa Henry’ego Lodge’a (1884-1933), a w połowie
będąca wynikiem własnej inwencji członków zespołu. Oczywiście czołową rolę w
jego środkowej części odgrywa solo na fortepianie. Słuchając tego fragmentu
można się poczuć jak gość knajpy w Nowym Orleanie sączący wino w jednym z
lokali tego miasta na przełomie XIX i XX w. Z kolei solówki gitarowe w stylu
slide oraz partie na saksofonie przypominają, że mamy jednak do czynienia z
rasowym zespołem blues-rockowym
Następujący po nim utwór „So Many Roads, So Many Trains”
autorstwa Marschalla Chessa (tego od wytwórni Chess Records) jest drugim co do
długości nagraniem na tej płycie. Biorąc pod uwagę autorstwo tego utworu trudno
się dziwić, że to bardzo tradycyjny chicagowski blues opierający się na klasycznym
dla gatunku tekście o dylemacie człowieka na rozdrożu i bazujący na powolnym
rytmie z wyeksponowanymi solówkami gitarowymi. Są one bardzo podobne do tego
jak grali czarni mistrzowie tego gatunki muzyki i tego instrumentu, np. Muddy
Waters. Całość jest dobra, ale nieco schematyczna i widać, że grupa jest już
znudzona czystą bluesową formułą swej muzyki.
Znacznie lepszy i bardziej naturalny jest blues rockowy styl
grupy w następnym nagraniu „City Ways”
autorstwa całego zespołu. W przeciwieństwie do poprzednika ma on więcej
elementów jazzowych i zawiera stylową improwizację organową w klimacie nagrań
Johna Mayalla z lat 60. Muzyka płynie w nim naturalnie i ma fajny kołyszący
rytm wręcz zmuszający do ruszenia na parkiet.
Album kończy dość rozbudowany utwór „Crazy 'Bout My Baby”
autorstwa całego zespołu, także utrzymany w stylistyce blues-rocka. Także to
nagranie kojarzy się ze stylistyką zespołów Johna Mayalla z powodu sposobu
śpiewu głównego wokalisty, ale też z powodu całości brzmienia tego utworu
zdominowanego przez fortepian. Oczywiście są tutaj też solówki
gitarowe, ale to właśnie fortepian i słyszalne w tle organy wspomagające sekcję
rytmiczną tworzą jego główny nastrój. Różnica polega na tym, że w
przeciwieństwie do dwóch poprzednich utworów jest to znacznie bardziej
naturalne, żywiołowe i przekonujące nagranie.
Jak więc widać z powyższego opisu album „Plays On” to płyta
ze wszech miar eklektyczna, łącząca w sobie estetykę wielu stylów, w tym
głównie jazz rocka i blues rocka. Dzięki inwencji muzyków zostały one
umiejętnie przetworzone dzięki czemu powstała w miarę jednolita całość. Nie
jest to może płyta przełomowa, ale ze wszech miar zasługująca na uwagę, bo
pozwalająca cieszyć się smaczkami gatunkowymi brytyjskiej muzyki okresu
przełomu i kształtowania się w niej nowych form stylistycznych, np.
progresywnego rocka i hard rocka. Przy tej okazji można też docenić starania
muzyków tej grupy poszukujących na różnych polach stylistycznych możliwości
uwolnienia się z syndromu coraz bardziej niemodnej muzyki blues rockowej i pól
ewentualnego rozwoju swej dalszej twórczości.
W młodości nigdy nie słyszałem o tym zespole, a tym bardziej
jego płyt. A nawet jak w Polskim Radio przez przypadek słyszałem jego nagrania,
to i tak nie wiedziałem co to za wykonawca. Zresztą z tego co wiem, jego
klasyczne albumy nie były nigdy zaprezentowane w popularnych audycjach
radiowych jakich słuchałem w latach 80.
Po raz pierwszy z nazwą tego zespołu i płytą „Plays On”
zetknąłem się przypadkowo w jakimś materiale prasowym z przełomu lat 80. i 90.
– przypuszczalnie był to tekst wspomnianego tutaj Andrzeja Dorobka. Potem
opisywano ją też w magazynie „Tylko Rock” co na pewno znacznie poszerzyło wiedzę o tym
zespole w masowej świadomości. Te artykuły zainspirowały mnie do poszukiwania
nagrań tej grupy, ale nie za wszelką cenę – wtedy byłem raczej skłonny jedynie do
jej nagrania na taśmie. Potem widziałem płyty tego zespołu w katalogach
niemieckiej wytwórni Repertoire Records. Jednak wówczas nie mogłem kupić żadnej
z nich, bo nie miałem tyle pieniędzy, czy raczej nie miałam na wszystko
pieniędzy, bo przecież musiałem w pierwszej kolejności kupować wielkich
klasyków rocka na czele z tymi wszystkimi Pink Floyd itp. Opisywany tutaj album
nabyłem dopiero w 1994 r. w sklepie płytowym „Elvis” w Gliwicach. Wtedy była to
dość droga płyta, zwłaszcza jak na ówczesne zarobki przeciętnego człowieka w naszym
rajskim kraju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz