Kevin Cawley Ayers (1944-2013), był brytyjskim wokalistą,
gitarzystą, autorem tekstów, kompozytorem i producentem nagrań. Ale przede
wszystkim artystycznym wizjonerem wykraczającym daleko poza percepcję nawet
innych wybitnych muzyków swojego pokolenia. I choć był człowiekiem wybitnie
zdolnym to jednak był też trochę dziwakiem i odludkiem przedkładającym w miarę
dostatnią egzystencję w spokoju z dala od głównego nurtu w ciepłym klimacie nad
trudy życia scenicznego. Dlatego większość dorosłego życia spędził z dala o
wielkich centrów na południu Francji, głównie w Montolieu w regionie Oksytania,
w departamencie Aude (blisko granicy z Hiszpanią i Tuluzy). W wyjątkowych
zdolnościach i ekscentryczności przypominał więc Syda Barretta z Pink Floyd,
ale w przeciwieństwie do niego nigdy nie popadł w otępienie i nie skończył jako
pacjent zakładu psychiatrycznego.
Ayers urodził się w nadmorskim miasteczku Herne Bay leżącym
na południe od ujścia Tamizy w hrabstwie Kent w południowo-wschodniej Anglii.
Miasteczko to, słynące z pierwszej wolno stojącej wieży zegarowej, a niegdyś
(do 1978 r.) z drugiego co do wielkości mola w Wielkiej Brytanii leży około 10 km na północ od
Canterbury, z którym to miastem Ayers związany był artystycznie przez najlepsze
lata swego życia.
W dzieciństwie przeżył rozwód rodziców i wraz z matką i jej
nowym partnerem przeniósł się na Malaje gdzie spędził większość dzieciństwa. Tamtejszy
tropikalny klimat i leniwy tryb życia wywarły na niego ogromny wpływ stąd odtąd
zawsze poszukiwał podobnych miejsc jako okazy spokoju przez trudami życia
scenicznego. Do Wielkiej Brytanii wrócił w wieku 12 lat i zamieszkał w
Londynie. Szybko jednak musiał opuścić to miasto z powodu przyłapania go przez
policję z narkotykami. Osiadł wówczas przymusowo w Canterbury, gdzie poznał innych
podobnych do siebie ekscentrycznych młodych ludzi zafascynowanych nową
psychodeliczną muzyką – jednym z nich był Robert Wyatt.
Wraz z nimi założył legendarną obecnie grupę The Wild
Flowers działającą w latach 1964-1967. I choć w epoce zespół ten nie wydał ani
jednej płyty długogrającej (dopiero po latach ukazały się składanki zbierającej
jej dorobek), to jednak powszechnie uważa się ją za wylęgarnię brytyjskiej
sceny Canterbury. A to dlatego, że jej członkowie założyli później szereg
wpływowych zespołów takich jak: Soft Machine, Caravan i Camel, które rozwinęły
pomysły muzyczne The Wild Flowers.
Ten ostatni rozpadł się ostatecznie gdy grający na basie i gitarze
oraz śpiewający barytonem Kevin Ayers wraz z perkusistą i wokalistą Robertem
Wyattem dołączyli do klawiszowca Mike'a Ratledge'a i gitarzysty Daevida Allena (ex
Gong) tworząc nową formację – The Soft Machine. Jednak już po nagraniu jednego albumu
„The Soft Machine” (1968) Ayers odszedł z grupy zniechęcony trudami trasy
koncertowej po Stanach u boku The Jimi Hendrix Experience. Osiadł wówczas na
hiszpańskiej Ibizie, gdzie m.in. przy pomocy Davida Allena przygotował swój
pierwszy album solowy „Joy of a Toy” (1969). Płyta ta powszechnie uważana jest
za jedno z wyjątkowych dokonań w muzyce rockowej a zarazem za najlepszą w jego solowej
karierze.
Album „Shooting at the Moon” (1970) był jego drugą płytą
solową, choć w zasadzie była to płyta firmowana nie tyle przez samego Ayersa, a
przez jego nowy zespół pod nazwą Kevin Ayers And The Whole World. Ta
efemeryczna i doraźnie utworzona grupa działała w latach 1970-1971 (ale w 1972
r. zeszła się na potrzeby nagrań dla Radia BBC) a w jej skład obok grającego na
gitarze i basie oraz śpiewającego Ayersa wchodzili mało znani wówczas muzycy: David
Bedford, awangardowy kompozytor grający też na instrumentach klawiszowych (fortepian,
organy) i innych (akordeon, marimba), starszy od pozostałych muzyków improwizujący
saksofonista Lol Coxhill oraz młody wokalista, gitarzysta i basista Mike
Oldfield. Skład uzupełniał perkusista Mick Fincher nie będący jednak formalnie
członkiem zespołu, a jedynie muzykiem sesyjnym. W sesji udział wzięli także
dwaj inni muzycy jako wokaliści: Robert Wyatt i Bridget St. John (pieśniarz
ludowy). Zaprezentowany na tej płycie przez Ayersa repertuar to genialne
połączenie beztroskich ballad nasyconych aurą psychodelicznego rocka, elementów
progresywnego rocka, pop rocka, jazzu i muzyki awangardowej.
Grupa The Whole World rozpoczęła swoją karierę od serii
koncertów w Wielkiej Brytanii przy czym na perkusji grał podczas nich Mick
Fincher jedynie sporadycznie zastępowany przez Roberta Wyatta. Po takiej
zaprawie grupa w okresie od kwietnia do września 1970 r. przygotowała w
studiach EMI w Londynie materiał na swój debiutanci album. Na rynku brytyjskim
album ten ukazał się w październiku 1970 r. Autorem jego całego repertuaru był
Kevin Ayers, podobnie jak jej producentem. W tym ostatnim zajęciu wspomagał go
Peter Jenner. Natomiast inżynierem dźwięku przy sesji tego albumu był Peter Mew
stale współpracujący ze studiem EMI przy Abbey Road.
Album „Shooting At The Moon” ukazał się jak dotąd w około 22
wersjach na różnych nośnikach”: 7 wersjach winylowych i 15 kompaktowych, w tym
jednej na CDr (rosyjski pirat). Pierwotnie na płycie winylowej wydała go w 1970
r. wytwórnia Harvest powołana przez koncern EMI do wydawania muzyki spoza
głównego nurtu. W epoce album ten ukazał się jedynie w Wielkiej Brytanii,
Francji i Japonii. Świadczy to o tym, że od początku album płytę tę uważano za
zbyt trudną w odbiorze dla masowego odbiorcy i ograniczano jej dystrybucję w
obawie przed stratami finansowymi. Z tego powodu w latach 70. płytę tę
wznowiono w Wielkiej Brytanii tylko raz (w 1972), po czym na długie lata
została ona zapomniana. Po raz pierwszy po latach wznowiła ją na winylu niszowa
brytyjska wytwórnia BGO w 1989 r.
Tego samego 1989 r. ta sama wytwórnia BGO przygotowała także
jego wersję kompaktową, później wznowioną w 1997 r. W epoce było to dość trudno
dostępne wydanie i raczej dość drogie. Album ten stał się bardziej dostępny
dopiero dzięki remasterowanemu wydaniu Harvest z 2003 r. (także brytyjskiemu,
później wznowionemu, ale be daty reedycji). Po raz pierwszy i jak dotąd jedyny
w Stanach Zjednoczonych i to od razu na płycie CD album ten ukazał się dopiero
w 2006 r. (przygotowała go niszowa wytwórnia Water). W ciągu ostatnich kilkunastu
lat jej wznowieniami zajmują się głównie wytwórnie japońskie: (wydania Harvest
i Parlophone w z 2013 r. i Parlophone z 2014 r. i 2016 r.). Ostatnie jak dotąd
europejskie wydanie tej płyty, na winylu, ukazało się w 2015 r. (Music On
Vinyl, Parlophone).
Oryginalnie album obejmował jedynie cztery utwory, po dwa po
każdej stronie płyty winylowej: trzy dłuższe i jeden krótszy. Zamieszczone
tutaj nagrania były jednak w dużej mierze bardziej kolażami dźwiękowymi niż
tradycyjnymi suitami progresywno rockowymi z tak lubianymi przez fanów gatunki
zmianami rytmu i licznymi solówkami. To najpewniej z tego powodu płyta ta nie
cieszyła się aż takim wzięciem nawet wśród wyrobionej rockowej publiczności, bo
nawet dla niej była zbyt nowatorska. Zresztą wbrew pozorom tzw. typowa rockowa
publiczność jest konserwatywna i przeważnie dość ograniczona na muzyczne
nowości.
W remasterowanych wydaniach kompaktowych tego albumu został
on inaczej zindeksowany przez co liczba utworów uległa zwiększeniu, a ich czas
skróceniu, a ponadto dodano do niego nagrania dodatkowe. Charakterystyczną
okładkę albumu przedstawiająca łucznika strzelającego do tytułowego Księżyca
zaprojektował Tomas Lipps występujący pod pseudonimem Tom Fu (był on też autorem
okładek do klasycznych płyt zespołu Gong). Była ona monochromatyczna i nwiązywała
ona do wzorów sztuki greckiej czy rzymskiej znanych z antycznych waz.
Album otwiera pona czterominutowa piosenka „May I?”
utrzymana w stylu popowych psychodelicznych ballad Ayersa o zabarwieniu
jazzowym o genezie kontynentalnej i formie znanej już z pierwszej płyty. Wokal
lidera jest tutaj bardzo stonowany, bardzo angielski i wysublimowany, podobnie
jak sama muzyka, ale na pewno jest też ona bardzo daleka od banałów znanych z
pop rocka. Tekst piosenki jest bardzo prosty ale i nieco surrealistyczny, bo
opowiada o tym jak ktoś szuka kawiarni, a gdy ją znajduje przysiada się do
nieznanej dziewczyny i prosi ją o to, aby móc się w nią wpatrywać.
Bardziej rockowy charakter ma dwuczęściowy utwór „Rheinhardt & Geraldine / Colores Para Delores”
liczący ponad pięć minut będący rozwinięciem poprzedniej kompozycji i
pierwotnie wraz z nią tworzący jedną całość. Obok rytmów typowo rockowych i
balladowych w połowie zawiera ona także mocno improwizowaną partię na
wszystkich instrumentach po części przypominającą najbardziej awangardowe poszukiwania
Soft Machine co uwypukla także sposób gry na klawiszach Bedforda i saksofonie
Coxhilla. Jako wokalista gościnnie wystąpił tutaj Robert Wyatt, co jeszcze
bardziej uwypukliło związki tego utworu z dawnymi kolegami z Soft Machine.
Trwający niecałe pięć minut utwór „Lunatics Lament” to typowe nagranie rockowe o w miarę
prostej budowie i z jasnym przesłaniem rytmicznym. Jego najważniejszą częścią
jest opisowa partia na gitarze stworzona przez Oldfielda pokazująca tego
artystę z zupełnie innej strony – niż potem znana – jako muzyka zdolnego
tworzyć także bardziej rockowe i agresywne treści, ale jednocześnie dalekie od
o prymitywizmu punk rocka. Szaleńczy wokali Ayersa na koniec tego utworu
przypomina, że mamy do czynienia z twórcą nieokiełznanym i pełnym wewnętrznej
pasji.
Z kolei ponad ośmiominutowa kompozycja „Pisser Dans Un
Violon” wbrew tytułowi nie zawiera żadnej partii instrumentalnej na skrzypcach,
za to jest pozbawioną wszelkich hamulców improwizacją stworzoną głównie przez
Bedforda. To utwór w pełni awangardowy będący bardzo wciągającym słuchacza
kolażem dźwiękowym bez wiodącej melodii, stworzonym na bazie różnych
niekonwencjonalnych odgłosów uzyskanych z dostępnych tradycyjnych instrumentów.
W swej luźnej formie i podejściu do materii muzycznej przypomina poszukiwania
dźwiękowe niemieckiego zespołu Faust. Te niepokojące odgłosy i atonalna
melodyka nawiązują też bezpośrednio do współczesnej awangardowej muzyki
klasycznej niż do typowych rozwiązań rockowych. Całość jest wręcz wymarzoną
ścieżką dźwiękową do jakiegoś ponurego filmu lub horroru.
Pierwotnie utwory „Lunatics Lament” i „Pisser Dans Un
Violon” stanowiły jedną całość liczącą prawie trzynaście minut a zarazem
zamykającą pierwszą stronę oryginalnej płyty winylowej.
Po tej dawce awangardy następny utwór „The Oyster And The
Flying Fish” otwierający pierwotnie drugą stronę płyty. To powrót do bardzo
tradycyjnego brzmienia folk rockowego z partią wokalną w wykonaniu Bridget St.
Johna. To utwór bardzo przyjemny dla ucha z wręcz klasyczną partią melodyczną
na gitarze akustycznej ale nie pozbawiony pewnego „szaleństwa” w ogólnym
wydźwięku. Abstrakcyjny tekst utworu rozpisany na głosy opowiada historię człowieka
siedzącego nad morzem i jedzącego ostrygę. W pewnym momencie widzi on latającą
rybę i nagle zapragnął on by tak jak ona być wolnym i latać. Utwór ten został napisany w 1966 r. przez Ayers'a na
plaży, gdzie odpoczywał razem z Daevidem Allenem.
Po tej chwili wytchnienia następna kompozycja „Underwater” (prawie czterominutowy) stanowi powrót do
zdecydowanie bardziej awangardowej formy. Utwór nie ma typowej melodyki i
struktury i rozwija się powoli a uzyskane odgłosy z różnych nietypowo
wykorzystanych instrumentów tworzą jego niepokojącą i tajemniczą aurę
wciągającą słuchacza w swą otchłań. To jakby ilustracja szaleństwa
wdzierającego się do naszego umysłu.
Ponad dwuminutowy „Clarence
In Wonderland” to znowu raczej dość przyjemny w odbiorze spokojny rockowy
utwór, ale daleki od przewidywalnej melodyki i rytmiki. Utwór zaczyna się i
kończy od symulowanych na instrumentach odgłosów ptaków w lesie (cudownej
krainie szczęśliwości na łonie natury).
Następujące po nim nagranie
„Red Green And You Blue” jakby rozwija niektóre wcześniejsze wątki melodyczne.
Ton mu nadaje bardzo wyważony ale pewny wokal Kevina Ayersa i partia na
saksofonie sopranowym Coxhilla, bardzo typowa dla brytyjskiego jazz rocka
przełomu lat 60. i 70. – efektowna i romantyczna ale nie efekciarska.
Pierwotnie utwory „The
Oyster And The Flying Fish” / „Underwater” / „Clarence In Wonderland” / „Red
Green And You Blue” stanowiły jedną całość licząca ponad 12 minut.
Oryginalną płytę winylową zamykał
utwór „Shooting At The Moon” liczący ponad pięć minut i będący swoistym opus
magnum tego albumu z równym wkładem instrumentalnym wszystkich tworzących go
muzyków. To jakby próba połączenia wcześniejszych wątków balladowych i popowych
z jazzowymi i awangardowymi w jednej kompozycji. Stąd obok fragmentów
melodyjnych znajdują się atonalne, a obok zaaranżowanych - improwizowane.
Wszystkie wątki muzyczne w tym nagraniu stanowią jednak przemyślaną i spójną
całość. Z drugiej strony fragmenty atonalne i dość skomplikowana rytmika są
dość dalekie od tradycyjnych rozwiązań rockowych, a przez to są mało przystępne
dla nieprzygotowanego słuchacza.
Uważam, że to najlepsza płyta w dorobku Kevina Ayersa choć
wiem, że wielu innych nie uważa tego za pewnik. Ale ja nie piszę na zamówienie,
nie muszę się przejmować tym co wypada lub nie, stąd mogę mieć własne zdanie w
tej kwestii. O ono jest właśnie takie. Przede wszystkim uważam tak, gdyż
Ayersowi udało się stworzyć na tym albumie bardzo alternatywę dla istniejących wówczas
stylów muzycznych dzięki wyjątkowo udanemu połączeniu psychodelicznego rocka, pop
rocka jazzu i muzyki awangardowej. A tego wszystkiego udało mu się dokonać bez
burzenia dotychczasowych struktur muzycznych, a jedynie przez dokonanie syntezy
ich wybranych elementów. W sumie powstał album wyjątkowo oryginalny co nie jest
łatwe do osiągnięcia nawet przez największych artystów.
Niestety – stworzona przez Ayersa na tym albumie muzyka,
choć była wyrafinowana i subtelna, to jednak okazała się też zbyt trudna w
odbiorze dla typowych rockowych uszu. Z kolei dla części krytyków była zbyt
chaotyczna i niespójna stylistycznie dlatego spotkała się z ich niepochlebnymi
recenzjami. Te opinie były oczywistym absurdem, bo taki był cel artystyczny
muzyki z tego albumu – połączenie brzmień popowych i awangardowych. Z powodu
tego niezrozumienia intencji Ayersa wydawcy, krytycy i publiczność zaczęli z
pewną rezerwą podchodzić do jego następnych albumów. I choć w ciągu lat 70
nagrał on kilka bardzo udanych płyt, to jednak jego osoba nie stała się idolem
masowej wyobraźni z jej uproszoną wizją sztuki i muzyki. Niestety ten
niepochlebny pogląd o tym albumie utrzymuje się wśród anglosaskich krytyków
muzycznych do chwili obecnej czego dowodem jest jego niska ocena na portalu
AllMusic.
W wersji kompaktowej jaką tutaj opisuję do oryginalnego
repertuaru albumu dodano pięć krótkich utworów: „Gemini Child”, „Puis Je?”, „Butterfly Dance”,
„Jolie Madame” i „Hat” utrzymanych w stylistyce albumu. Jeden z nich, „Puis Je?” to francuskojęzyczna wersja utworu
„May I?”, z kolei ostatni z nich, „Hat”, to nagranie nigdy wcześniej nie
publikowane. Wszystkie z nich prezentują dobry poziom, ale w porównaniu z
zasadniczą częścią oryginalnego albumu, są tylko ciekawostką i pewną muzyczną
naroślą zakłócającą odbiór całości.
Z tego co pamiętam żadna płyta Kevina Ayersa nie została
nigdy nadana w całości w audycjach muzycznych Polskiego Radia w latach 80. XX
w., a więc w czasach mojej młodości. Po raz pierwszy zetknąłem się pośrednio z
jego osobą przy okazji opisu zespołu Soft Machine zamieszczonego w książce
Joachima Ernsta Berendta „Od raga do rocka…” z 1979 r. (nabyłem ją dopiero pod
koniec lat 80.). Była tam wzmianka, że „…utwory takie jak „Hop for Happines”
czy „Joy of a Toy”, nawet swoimi tytułami sugerują, że powstały we względnie
zdrowym świecie”. I choć nazwisko Ayersa nie było tam ani razu wymienione, to
jednak zacząłem odtąd poszukiwać informacji o tych nagraniach a także o zespole
Soft Machine. W ten sposób dotarłem do tego, że Kevin Ayers był jednym z dwóch
pierwotnych głównych założycieli tej grupy. Oczywiście jeszcze przez następnych
kilka lat nie mogłem kupić upragnionych przez mnie płyt tego artysty, bo nie
było ich w sprzedaży w Polsce a jak już gdzieś były to za kosmiczne pieniądze.
Album Kevina Ayersa „Shooting At The Moon” w wydaniu
wytwórni BGO po raz pierwszy kupiłem w sklepie muzycznym „Elvis” w Gliwicach w
1996 r. Była to płyta oryginalna, dobrze nagrana i byłem z niej bardzo zadowolony,
ale kilka lat później uległem modzie na wydania remasterowane i wydanie to sprzedałem.
Oczywiście wcześniej, bo w 2003 r. kupiłem ponownie tę płytę w wersji
Harvest/EMI a więc tutaj prezentowanej. I choć także to wydanie jest w miarę
dobrze nagrane, to jednak bardzo żałuję tego, że sprzedałem to stare wydanie.
Przy okazji informuję, że tego wydania BGO z 1989 r. nie ma w spisie
zamieszczonym na serwisie discogs, a takie było na pewno, bo przecież kupiłem
je rok wcześniej, a poza tym wymienia go też katalog płyt CD na 1994/1995 r. jaki
mam w swych zbiorach.
Właśnie od wczoraj jestem posiadaczem jego pierwszej i czwartej płyty. Ja uwielbiam jego muzykę :) Opis muzyka i jego drugiej płyty uważam za majstersztyk :)!!!
OdpowiedzUsuńBrawo .