Rick Wakeman, a właściwie Richard Wakeman (ur. 1949 r.) to
brytyjski muzyk i kompozytor znany głównie jako członek zespołów The Strawbs i
Yes, a przede wszystkim z kariery solowej. Wakeman jest muzykiem klasycznie
wykształconym, zdolnym kompozytorem tworzącym muzykę w stylu progresywnego
rocka a zarazem wirtuozem instrumentów klawiszowych, od akustycznych po
elektroniczne. Paradoks Wakemana jako twórcy nagrywającego albumy muzyczne
polega na tym, że choć sprzedał on na świecie ponad 50 mln płyt, to jednak mało
kto jest w stanie w pełni przesłuchać jego bogatą dyskografię, a tym bardziej zgromadzić ją w jednej kolekcji.
W sumie nagrał on i wydał 101 albumów studyjnych
zawierających jego kompozycje solowe, w tym także ścieżek dźwiękowych do filmów
i widowisk. Z tego 9 albumów ukazało się w latach 70., 17 albumów w latach 80.,
48 albumów w latach 90., 19 albumów w latach 2000. i 8 albumów w latach 2010.
Jak do tego doliczyć równie wielką ilość albumów koncertowych i niezliczonych innych
płyt, w tym składanek to stanie się jasne, że nawet największy fan tego artysty
może „wymięknąć” przy gromadzeniu jego dyskografii. A przecież należałoby dodać
do niej także płyty innych artystów w jakich nagraniu Wakeman brał udział – a
to kolejne dziesiątki albumów.
Ktoś powie, że to dobrze, że tak zdolny artysta wydał wiele
płyt, bo dzięki temu jest czego słuchać. Problem w tym, że niestety ta ogromna
ilość nie przechodzi w jakość, a wręcz odwrotnie. O ile jego pierwsze albumy
solowe były nowatorskie i cieszyły się zasłużoną sławą w świecie rocka
progresywnego, to z biegiem czasu, a zwłaszcza począwszy od połowy lat 80.
zaczęły być tworzone dosłownie seryjnie, a przez to muzyka na nich stawała się
coraz bardziej schematyczna, powtarzalna i nudna. Wydając niezliczone ilości
nowych albumów każdego roku Wakeman popadł w tę samą megalomańską chorobę, co
Edgar Froese, lider Tangerine Dream, który począwszy od lat 90. wypuszczając na
rynek niezliczone ilości płyt swej formacji właściwie uczynił je praktycznie
„niesłuchalnymi”. Nikt bowiem o zdrowych zmysłach nie będzie delektował się tak stworzonym produktem i
gromadził powstałej w taki sposób muzyki, bo nie ma ona najważniejszego elementu –
duszy.
Nie licząc soundtracków i płyty „Piano Vibrations” z 1971 r.,
omawiany tutaj album „1984” był szóstą płytą solową Wakemana. To zarazem sześć najważniejszych
albumów w jego karierze solowej. Która z nich jest najlepsza i najważniejsza?
Zdania co do tego są podzielone. Ja uważam, że najlepszą płytą w jego dorobku
jest na pewno jego właściwy debiut płytowy, czyli album „The Six Wives of Henry
VIII” z 1973 r. Ale licznych zwolenników ma też album „Rick Wakeman's Criminal
Record” z 1977 r. Ja jednak miałem go kiedyś na płycie winylowej i nie zrobił
on na mnie aż takiego wrażenia, choć na pewno jest dobry, jednak na pewno nie
lepszy niż albumy: „The Six Wives …” czy „1984”.
Album „1984” jak dotąd ukazał się w 42 wersjach na różnych
nośnikach: 25 na płytach winylowych, 8 na kasetach magnetofonowych (w tym 2
nieoficjalnych) i 9 na płytach kompaktowych (w tym 4 nieoficjalnych). Z tej
liczby aż 30 wydań tego albumu ukazało się w 1981 r. Tak nawiasem mówiąc album
„The Six Wives Of Henry VIII” wydany został jak dotąd w ok. 150 wersjach na
różnych nośnikach. Jak już na pierwszy rzut oka widać nie jest więc to płyta
tak często wznawiana jak najlepszy album tego muzyka.
Album „1984” po raz pierwszy na płycie winylowej został
wydany przez wytwórnię Charisma w 1981 r. Płyta ta ukazała się wówczas w wielu
krajach: Wielkiej Brytanii, Irlandii, Niemczech Zachodnich, Austrii,
Niderlandach, Francji, Włoszech, krajach skandynawskich, Portugalii, Hiszpanii,
Grecji, Japonii, Tajwanie, Kanadzie, Republice Południowej Afryki. Płyta ta
ukazała się wówczas nawet tak egzotycznych krajach jak: Meksyk, Kolumbia i Brazylia.
Na Tajwanie płytę wydała wytwórnią Kelly Records, a w Indonezji wytwórnie: A
Private Collection i Yess. Ponadto ukazało się wspólne wydanie tego albumu dla
krajów: Singapur-Malezja-Hong-Kong. Ta wielka liczba wydań w epoce świadczy o tym
jak wielką renomą cieszył się wśród fanów na całym świecie Rick Wakeman na
początku lat 80. Jednak zmiany na rynku muzycznym i gustu publiczności sprawiły,
że w latach 80. wznowiono ją tylko dwa razy na kasetach: w Meksyku (1982) i w
Wielkiej Brytanii (1985).
Po raz pierwszy na płycie kompaktowej wydał ją japoński
oddział wytwórni Charisma/Virgin w 1990 r. W 1994 r. ukazało się amerykańskie
wydanie tej płyty w zmienionej okładce firmowane przez wytwórnię Griffin Music
specjalizującą się w wydawaniu zapomnianych klasyków progresywnego rocka. W
późniejszym okresie ukazały się jeszcze dwa inne oficjalne wydania tego albumu:
jedno brytyjskie z 2006 firmowane przez wytwórnię Music Fusion (to tutaj
omawiane) i jedno japońskie z 2008 r. firmowane przez wytwórnię Air Mail
Archive. Wszystkie te wydania nie były powszechnie dostępne, dlatego lukę na
rynku wypełniły cztery rosyjskie edycje pirackie tej płyty na CD z lat: 1999
(Not On Label), Air Mail Archive) (2008?), Griffin Music (2017) i Спюрк (w
amerykańskiej okładce, data wydania nieznana).
Po nagraniu i wydaniu albumu „Going For The One” w 1977 r.
Rick Wakeman osiadł czasowo w Montreux w Szwajcarii, gdzie przygotował swój
kolejny album solowy: „Criminal Record” (1977). Następnie uczestniczył w
nagrywaniu płyty „Tormatoo” (1978) grupy Yes, a także wziął udział w jej
światowym tournee koncertowym. Ale jednocześnie myślał już – biorąc pod uwagę
zmiany na rynku muzycznym - o jej porzuceniu na rzecz własnej kariery solowej.
Pierwszym etapem tych działań było ponowne przeniesienie się tego muzyka w 1979
r. z powodów podatkowych do Szwajcarii. Jednocześnie ujawnił się jego niechętny
stosunek do sesji nowego albumu Yes - „Drama”. Na
początku 1980 roku Wakeman wyruszył w trasę koncertową ze swym zespołem English
Rock Ensemble, a następnie przystąpił do przygotowywania swego nowego albumu
solowego. Prace nad nim trwały znacznie dłużej niż nad wcześniejszymi
płytami artysty z powodu konieczności przygotowania odpowiedniego libretta oraz
łączenia brzmień elektronicznych z orkiestrą i chórem.
Album koncepcyjny „1984” na podstawie znanej futurystycznej powieści
George’a Orwella „Rok 1984”
z 1949 r. jest drugą płytą Wakemana inspirowaną wielką literaturą. Pierwszym
była oczywiście płyta „Journey To The Centre Of The Earth” stymulowana słynną
powieścią Juliusza Verne'a pt. „Podróż do wnętrza Ziemi” (1864). Motywy
literackie, czy raczej mitologiczne miał też album „The Myths and Legends of
King Arthur…” z 1975 r., ale jednak nie była to typowa powieść. Wybierając
futurystyczną powieść Orwella „Rok 1984” na motyw przewodni swej nowej płyty
Wakeman zrobił to w pełni świadomie.
Jak sam wspomina w wywiadzie dla „Tylko Rocka” z marca 1993
r.: „…Powieść „Rock 1984”
George’a Orwella naprawdę mnie fascynuje, ponieważ moim zdaniem, wiele z tego,
co zostało w niej opisane, można dziś obserwować w świecie, który nas otacza.
Choćby syndrom Wielkiego Brata, który nie spuszcza z ciebie oka. Albo
komputerowe kartoteki, w których gromadzi się wszelkie informacje na temat
poszczególnych osób. W Zjednoczonym Królestwie mnóstwo firm stworzyło na swoje
potrzeby ogromne komputerowe banki danych. Wiedzą o tobie wszystko: gdzie
mieszkasz, czy masz prawo jazdy, gdzie kupujesz kawę i tak dalej”. A należy
pamiętać, że to wszystko Wakeman mówił 27 lat temu, a więc w czasach sprzed
masowej internetowej inwigilacji wszystkich na świecie.
Album „1984” został nagrany w Morgan Studio w Północnym
Londynie pomiędzy 23 lutego a 14 kwietnia 1981 r., a następnie zmiksowany w The
Town Studio we Wschodnim Londynie. Płyta ukazała się na rynku brytyjskim 19
czerwca 1981 r. Pod względem muzycznym reprezentowała styl zwany progresywnym
rockiem zbudowany na wzajemnym przenikaniu się wątków muzyki klasycznej i
rocka. Ta tzw. neoklasyka jest tutaj widoczna już w samym składzie osobowym towarzyszącego
mu zespołu, a więc niewielkiej orkiestry symfonicznej i chóru, budowie
formalnej poszczególnych kompozycji i ich melodyce. Ze wszystkich utworów tego
albumu są widoczne zasady orkiestracji znane z kompozycji wielkich mistrzów
muzyki klasycznej: Rimskiego-Korsakowa, Prokofiewa i Strawińskiego. Z drugiej
strony mamy też tutaj jednak do czynienia z typowymi brzmieniami progresywnego
rocka: skomplikowanymi rytmami, zmianami tempa i nastroju, podkreśloną
ekspresją, w tym wokalną, miejscami bliską muzyce jazzowej czy nawet gospel.
Brzmieniowo album zdominowały instrumenty klawiszowe i partie orkiestry
symfonicznej. Prawie nie ma tutaj gitary elektrycznej, a więc instrumentu
typowo rockowego.
Wakeman jest zdolnym kompozytorem dlatego z łatwością napisał
całą muzykę na ten album, ale jednocześnie znał swe ograniczenia literackie.
Dlatego poprosił o napisanie tekstów piosenek na ten album Tima Rice’a. Oczywiście
chodziło mu o dokonanie transkrypcji powieści Orwella na ten koncept album.
Rice był też przy okazji jednym z wokalistów na tej płycie. Okładkę płyty z
dwoma namalowanymi postaciami i liczbą „1984” w tle zaprojektowała słynna
agencja Hipgnosis, a faktycznie pracujące dla niej plastyk Ian Wright.
Producentem albumu był Rick Wakeman.
Jak na ówczesne standardy album był dość długi, bo liczył
ponad 46 minut muzyki i składał się z dziesięciu utworów: czterech po stronie A
i sześciu po stronie B pierwotnego wydania winylowego. Dwa z nich, po jednym po
każdej stronie płyty, miały charakter minisuit zbudowanych z mniejszych części
ale połączonych ze sobą melodycznie i tworzących spójne całości.
Dziesięcioczęściowy układ utworów zachowano także w wydaniach kompaktowych tej
płyty.
Album otwiera trzyczęściowa kompozycja „Overture”
(„Uwertura”) przy czym dwie jej pierwsze części noszą jedynie numery (Part One
i Two), a trzecia ma osoby podtytuł „Wargmaes” („Gry wojenne”). Ten prawie
jedenastominutowy utwór jest wielą instrumentalną mini suitą a jednocześnie wprowadzeniem
w tematykę albumu. To zarazem najdłuższy utwór na płycie. Po dość patetycznym
wprowadzeniu przez orkiestrę utrzymanym w duchu muzyki klasycznej, pod koniec
trzeciej minuty wchodzi perkusja i gitara a wraz z nimi bardziej rockowe rytmy.
Utwór nabiera tempa i rozwija się zgodnie ze swoją melodyczną logiką a
występujący w nim motyw przewodni powraca potem także w innych nagraniach. W
piątej minucie nagrania pojawia się partia wokalna Chaki Khan utrzymana w
wysokim rejestrze i na poziomie technicznym i wykonawczym niedostępnym dla większości
innych rockowych wokalistek. Pod koniec szóstej minuty wyróżnia się partia
syntezatora lidera z pięknym motywem melodycznym. W końcowej części utwór
nabiera ogromnego dramatyzmu i wyjątkowej rockowej mocy spotęgowanej
improwizacjami na instrumentach klawiszowych z wyciszeniem na końcu.
Nagranie „Julia” to utwór z kolejną znakomitą partią wokalną
Chaki Khan. To spokojna i piękna ballada z delikatnym brzmieniem instrumentów
klawiszowych w tle. Obrazuje muzycznie jedną z postaci powieści – tytułową
Julię. Miejscami przypomina brzmienie jakie uzyskał w tym samym czasie Vangelis
z Andersonem na swych płytach nagranych w duecie.
Przywołany powyżej Jon Anderson jest głównym wokalistą w
kolejnym utworze: „The Hymn” („Hymn”). Choć posiada on bardzo charakterystyczną
barwę głosu, to na pierwszy rzut oka trudno odróżnić go na tym albumie od Chaki
Khan. Dużo łatwiej zrobić to pod względem muzycznym, bo to znacznie bardziej
rockowe nagranie niż dwa poprzednie. Jest tutaj wyraźniejszy rytm i popisowe
partie na syntezatorze lidera. Ale oczywiście jest tutaj także wszechwładne
brzmienie orkiestry nadającej ton całości.
Kolejne na w pełni instrumentalne nagranie „The Room
(Brainwash)” („Pokój: czyszczenie umysłu”) zaczyna się od syntezatorowego riffu
lidera który napędza cały ten utwór. Ma on ładną i szybko wpadającą w ucho
melodię i może się podobać od pierwszego przesłuchania. Uwagę zwraca zwłaszcza
liryczny fragment zaczynający się w połowie trzeciej minuty, w którym
osiągnięto dosłownie niebiańskie progi natchnienia. I choć muzycznie jest
piękny, to raczej obrazuje niezbyt piękne rzeczy takie jaki przymusowe
wymazywanie pamięci krnąbrnym obywatelom totalitarnego państwa.
W utworze „Robotman” („Człowiek robot”) partię wokalną
wykonują równorzędnie dwie osoby: Chaka Khan i Kenny Lynch przy czym prym
wiedzie ta pierwsza. W tym wypadku to ich wzajemnie przenikający się duet
wspomagany głosami chóru wraz z wyeksponowanym w refrenie tekstem „Nineteen
Eighty-Four” („Tysiąc dziewięćset osiemdziesiąt cztery”) dominuje nad innymi aspektami
tej kompozycji. Kompozycja ta ma bardzo ciekawą rytmikę a Wakeman ograniczył w
niej swoje ego do minimum i jest tylko jednym z instrumentalistów.
„Sorry” („Przepraszam”) to kolejne na tym albumie nagranie
czysto instrumentalne. Otwiera go partia fortepianu w klasycznym stylu po czym
wchodzi orkiestra i chór w bachowskim stylu (stąd niewielkie podobieństwo do
Procol Harum). Utwór jest stonowany i ujmuje klasycznym pięknem swej struktury
i melodii.
„No Name” („Bez imienia”) to najbardziej zwykła rockowa piosenka
na tym albumie. Zaśpiewał ją Steve Harley. Tekstowo raczej nie jest wesoła, bo
opowiada o człowieku pozbawionym przymusowo własnej tożsamości.
„Forgotten Memories”
(„Zapomniane wspomnienia”) to z kolei utwór czysto instrumentalny zdominowany
przez brzmienie fortepianu i orkiestry. Ani lepszy ani gorszy od innych na tym
albumie. Miejscami syntezator Wakemana przypomina subtelne brzmienie uzyskiwane
przez Tony Banksa z Genesis. To też najkrótsze nagranie na tym albumie.
Z kolei „The Proles” („Proletariusz”) z wiodącym śpiewem
Tima Rice’a ma zdecydowanie rock and rollowy charakter i przypomina wczesnych
mistrzów tego gatunku muzyki. Dobrze koresponduje z tematyką tekstu
opowiadającego o proletariuszu pracującym na innych. W pewnym sensie jego wybuchowy,
spontaniczny rockowy charakter podkreślony partiami na saksofonie i organach muzycznie
lekko nie pasuje do reszty utworów z tej płyty, ale dobrze koresponduje z
warstwą liryczna.
Album kończy ponad sześciominutowy utwór tytułowy („1984”).
Podobnie jak kompozycja go otwierająca ton nadaje mu brzmienie orkiestry i
towarzyszącego jej chóru z prowadzącą melodią graną przez Wakemana na
syntezatorze i innych instrumentach klawiszowych. Razem tworzą one podniosły
nastrój. O rockowych inklinacjach lidera przypomina sekcja rytmiczna doskonale
wpasowana w ogólne brzmienie całości.
W moim odczuciu to jedna z najlepszych płyt jakie powstały w
ramach klasycznego progresywnego rocka. Jej wspaniałe orkiestralno-chóralne
brzmienie nie byłoby możliwe bez klasycznego wykształcenia muzycznego Wakemana
i udziału w nagraniu tej płyty dużej grupy instrumentalistów. Wymienienie ich
wszystkich nie jest celowe, ale w tym miejscu chciałbym przytoczyć jedynie instrumenty
jakie przy tym wykorzystano: gitara basowa, gitara elektryczna, organy,
perkusja, wiolonczela, klarnet, skrzypce, fortepian elektryczny, fortepian
akustyczny, bębny, rogi, flet, obój, fagot, klarnet, saksofon, puzon trąbka,
tuba, a także kilka typów syntezatorów. W części były one zdublowane dzięki
czemu uzyskano gęste orkiestrowe brzmienie.
Po raz pierwszy w życiu album ten usłyszałem w audycji
Piotra Kaczkowskiego „Minimax” nadanej 29 X 1981 r. Jak dziś dzień pamiętam jak
dziwiłem się nietypowym tytułem tej płyty. Oczywiście teraz wiem, że była ona
koncept albumem ilustrującym jedną z najsłynniejszych powieści XX w. Ale
wówczas nie znałem żadnego Georga Orwella i jego dzieła pt. „Rok 1984” opowiadającej o
państwie totalitarnym z przyszłości w którym wszyscy ludzie są totalnie
inwigilowani i kontrolowani a przy okazji zniewoleni.
Kaczkowski nie mógł oczywiście nic więcej powiedzieć na jej
temat jak chciał nadal pracować Polskim Radio, więc ją nadał na antenie
radiowej bez zbędnych komentarzy. W ten sposób jeszcze przez następnych kilka
lat nie wiedziałem o czym jest ten album. I trudno się dziwić, w końcu
mieszkałem, w państwie totalitarnym jakim było PRL. A dodatkowo album ten
nadano dosłownie w przededniu wprowadzenia stanu wojennego w Polsce i
uruchomionej wraz z tym nagonki na wszystko co niezależne i krytykujące zastany
porządek. Wiedzę o tym, o czym jest ta płyta zyskałem dopiero kilka lat później
podczas studiów, ale wówczas już jej nie miałem, bo kaseta na jakiej ją nagrałem
uległa rozmagnesowaniu. Chciałem ją ponownie nagrać, ale w latach 80. już nigdy
nie nadano tej płyty w całości w Polskim Radio.
Gdy zacząłem zbierać płyty CD nabycie tego albumu był jednym
z moich priorytetów. Ale nigdzie nie mogłem jej kupić. Może jakbym mieszkał w
Wielkiej Brytanii czy Niemczech to by było łatwiejsze, ale ja mieszkałem w
Polsce okresu transformacji i raczej nie miałem takich samych możliwości. Osobną
kwestią była jej wysoka cena. Album ten kupiłem dopiero w 2007 r. w sklepie
„Rock Serwis” w Krakowie – była dość droga. Jedyną wadą tego wydania jest to,
że zostało nieco zbyt głośno nagrane. W sumie to nadal wciąż dość mało znana i
trudniej dostępna płyta Wakemana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz