sobota, 21 grudnia 2019

Island – „Pictures”, Laser Edge, 1977/1996, USA

 
 


Island, to zespół szwajcarski grający progresywnego rocka, a raczej awangardowo-progresywnego. To bardzo mało znana grupa nie tylko w Polsce ale i na świecie. Jej biogramu nie znajdzie się nie tylko w popularnych rock encyklopediach, ale nawet na specjalistycznych stronach w Internecie. Z tego powodu trudno ustalić nawet tak podstawowe dane, jak fakt, kiedy ta grupa dokładnie działała (o czym szerzej dalej).

Założycielem i liderem grupy Island był Peter Scherer, który urodził się w Zurychu w Szwajcarii w 1953 r. W młodości, jako osoba wybitnie uzdolniona, studiował grę na fortepianie, kompozycję, teorię i orkiestrację, m.in. u György'ego Ligetiego i Terry'ego Rileya. Echa wpływu obydwu tych muzyków słychać w późniejszej twórczości Scherera, w tym na albumie grupy Island. Większość życia spędził jednak w Stanach Zjednoczonych, gdzie przebywał w latach 1980-2010. To kompozytor, aranżer i producent nagrań, a także muzyk studyjny. W różnych okresach życia był członkiem kilku efemerycznych awangardowych zespołów (Island, Ambitious Lovers, Mr. Reality). Był ich liderem, a także grał w nich na instrumentach klawiszowych i śpiewał.

Podczas pobytu w USA współpracował z innymi awangardowymi twórcami muzyki. Jego pierwszym projektem po przybyciu do Stanów był noise-popowy duet pod nazwą Ambitious Lovers stworzony przez niego wraz z Arto Lindsayem. Tworzył on muzykę będącą połączeniem folkloru brazylijskiego i muzyki eksperymentalnej. Dzięki tej grupie stał się częścią kreatywnej śródmiejskiej nowojorskiej sceny muzycznej lat 80. i 90. XX w. W tym czasie współpracował m.in. z Johnem Zornem, Davidem Byrne, Billem Frisellem, Laurie Anderson, Ikue Mori i Naną Vasconcelos. Ponadto pracował z artystami z kręgu R&B m.in. z Nilem Rodgersem i Cameo. Z biegiem czasu coraz bardziej skupiał się na komponowaniu muzyki filmowej – głównie do filmów dokumentalnych i krótkometrażowych.

Jego dorobek kompozytorski obejmuje w sumie kilkadziesiąt ścieżek dźwiękowych, m.in. do następujących filmów: „Heinrich Heine” Roberta Longo i Cindy Sherman, dwóch dokumentów izraelskiej reżyserki Danae Elon, a także licznych produkcji szwajcarskich m.in. „Voodoo” Alberto Venzago, „Marmorera” Markusa Fischera, „Daniel Schmid - le chat qui pense” Pascala Hofmanna i Benny'ego Jaberga, „Ucieczka z Tybetu” Marii Blumencron czy „Nachtlärm” Christopha Schauba. Wiele z nich zostało wysoko ocenione za walory artystyczne, np. ścieżka dźwiękowa do filmu „More Than Honey” („Więcej niż miód”) z 2013 r. Oczywiście pełne opisanie jego drogi jako kompozytora muzyki filmowej nie jest moim celem, dlatego poprzestaję na tych danych.

Grupa Island przypuszczalnie powstała w 1973 r., rejestracji pierwszych nagrań dokonała w 1975 r., pierwszą a zarazem jedyną płytę studyjną (tę tutaj omawianą) wydała w 1977 r. po czym się rozwiązała. Ale nie wiadomo czy to miało miejsce już w 1977 lub 1978 r., czy dopiero z chwilą wyjazdu jej lidera do USA w 1980 r. Wspomniane powyżej pierwsze nagrania tego zespołu opublikowano dopiero po latach na podwójnym albumie kompaktowym „Pyrro” wydanym przez niewielką wytwórnię Z-Records w 2005 r. I jest to zarazem jedyne wydanie tej płyty aż do chwili obecnej.

W chwili założenia grupy Island, Peter Scherer, był bardzo młodym człowiekiem, bo liczył zaledwie 20 lat, a w roku wydania omawianego tutaj albumu „Pictures” miał 24 lata. Przypuszczalnie to właśnie młody wiek, niedoskonałości debiutanckiego albumu, ale przede wszystkim jego kompletne nie docenienie w świecie muzyki popularnej sprawiły, że porzucił on swoją własną formację i skoncentrował się na tworzeniu nowej innej muzyki, a także muzyki filmowej i teatralnej, i jedynie sporadycznie tworzył efemeryczne projekty z innymi podobnymi sobie twórcami awangardowymi. Nie bez znaczenia była też dla niego możliwość wyjazdu do USA, gdzie istniało środowisko bardziej otwarte na nowatorskie pomysły artystyczne jakie reprezentował.

Obok Petera Scherera grającego na instrumentach klawiszowych, pedale basowym i czymś zwanym crotales (rodzaj wibrafonu) grupę Island tworzyło jeszcze trzech muzyków: Benjamin Jäger (główny wokalista, instrumenty perkusyjne), Güge Jürg Meier (perkusja, gongi, instrumenty perkusyjne) i René Fisch (saksofony, flety, klarnet, trójkąt, śpiew). Byli to muzycy znani z lokalnej sceny szwajcarskiej np. Benjamin Jäger był członkiem w miarę znanej grupy Toad, ale nie byli oni szerzej znani poza własnym krajem. Wszystkie nagrania, poza jednym, na oryginalnym albumie debiutanckim a zarazem jedynym studyjnym albumie grupy to kompozycje Petera Scherera. Jedynie utwór „Herold And King / Dloreh (Dedicated To Irene)” to kompozycja zbiorowa całego zespołu (podobnie jak utwór dodatkowy "Empty Bottles"). Teksty utworów: "Pictures" i "Herold And King..." napisał Benjamin Jäger, tekst utworu "Here And Now" napisał  René Fisch. Płytę nagrano w studio Sonic Solutions w Milano we Włoszech pomiędzy 24 lipca a 3 sierpnia 1977 r. Jej producentem był Claudio Fabi – włoski muzyk, kompozytor i producent.

Album „Pictures” ukazał się jak dotąd jedynie w siedmiu wersjach na różnych nośnikach: dwóch na płytach winylowych i pięciu na płytach kompaktowych. Pierwotnie na winylu wydała go szwajcarska wytwórnia Round Records w 1977 r. W epoce album ten ukazał się tylko w rodzinnym kraju muzyków i praktycznie już wtedy stał się kolekcjonerskim białym krukiem, bo przez następne 19 lat nie został ani razu wznowiony. Po raz pierwszy na płycie kompaktowej wydała go amerykańska wytwórnia The Laser's Edge w 1996 r. (na bazie tego wydania dokonano jego późniejszego wznowienia w USA). Ponadto ukazały się cztery wydania japońskie tego albumu, trzy kompaktowe firmowane przez wytwórnię Belle Antique (2003, 2007, 2013) i jedno winylowe sygnowane przez Round Records. Powyższe dane jednoznacznie wskazują, że płyta ta jest bardzo rzadka i trudno dostępna.

Już sam skład instrumentalny zespołu Island wskazuje, że nie była to typowa grupa rockowa, bo nie miała w swoim składzie gitary prowadzącej, ani też basowej, co miało ogromy wpływ na jej brzmienie. Zostało ono zdominowane prze linie melodyczne kreowane przez fortepian, elektryczne instrumenty klawiszowe, instrumenty perkusyjne oraz partie grane na saksofonach, klarnecie i flecie. Całości obrazu dźwiękowego dopełniały partie śpiewane bliższe jednak współczesnej muzyce symfonicznej niż twórczości rockowej. Generalnie muzyka z tego albumu jest bardzo trudna w odbiorze i zdecydowanie należy do awangardy rockowej. Ogólnie styl muzyczny tego albumu można określić jako awangardowy rock progresywny.

Opisując tę płytę, przede wszystkim trzeba zwrócić uwagę na fakt, że wszystkie kompozycje na albumie „Pictures” są w pełni przemyślane, a całość została precyzyjnie zaaranżowana. Przy pierwszym przesłuchaniu nagrania z tego albumu wydają się najbardziej bliskie twórczości brytyjskiego zespołu Van der Graaf Generator, a to za sprawą podobnego brzmienia w którym także wyeliminowano gitarę. Jednak muzyka stworzona przez grupę Island idzie jakby znacznie dalej w tym brzmieniu, jest jeszcze mniej komercyjna, a jej linie melodyczne i rytmiczne są jeszcze mniej przewidywalne i dalekie o rozwiązań znanych z typowej muzyki rockowej. Nie ma tutaj mowy o podziale na zwrotkę i refren i miłe dla ucha refreny. Nie ma też typowo rockowej motoryki napędzającej poszczególne utwory.Za to są liczne nietypowe linia melodyczne jakby biegnące w nieokreślonym i nieprzewidywalnym kierunku i free jazzowe wstawki fortepianowe czy saksofonowe. I choć muzyka ta nie jest głośna czy agresywna, to przez tę swoją specyfikę jest trudna w odbiorze, podobnie jak nagrania niemieckiego zespołu Faust i może budzić jawną agresję u nieprzygotowanego do jej odbioru słuchacza.

W poszczególnych nagraniach wyczuwalne są też wpływy twórczości zespołu Emerson Lake & Palmer, Gentle Giant, a także wczesnego Genesis. W dodatkowym utworze dodanym na CD można też wyczuć echa twórczości King Crimson z okresu płyty „Island”. Oczywiście za każdym razem podstawą tych porównań jest nietypowe brzmienie czy rozwiązania aranżacyjne stosowane przez te zespoły. EL&P nie miał w składzie gitary, przez co z definicji brzmiał nietypowo, Gentle Giant kładł nacisk na misterne aranżacje partii wielogłosowych partii wokalnych przez co jego utwory stały się małymi symfoniami wokalno-instrumentalnymi, Genesis w Peterem Gabrielem w roli głównej, zapuszczał się na nieznane wcześniej obszary wokalnej modulacji, a King Crimson śmiało eksperymentował z brzmieniami awangardowego jazzu i muzyki współczesnej. Natomiast wykorzystanie instrumentarium perkusyjnego przypomina założenia brzmieniowe francuskiego zespołu Magma. Uwagę zwraca fenomenalne opanowanie gry na poszczególnych instrumentach, a także umiejętność precyzyjnej synchronizacji zmian tempa w poszczególnych utworach.

Jednak wbrew tym oczywistym konotacjom – moim zdaniem – jako całość album „Pictures” najbardziej podobny jest do innego mało znanego i popularnego dzieła, a mianowicie płyty „Ceremony” (1969) stworzonej wspólnie przez brytyjski zespół Spooky Tooth i francuskiego kompozytora muzyki awangardowej Pierre’a Henry’ego. W obu wypadkach dominującym czynnikiem jest muzyka powstała z czystej kreacji artystycznej nie ujętej w znane szablony, a tym samym awangardowa, nieprzystępna i trudna w odbiorze. Moim zdaniem w obu wypadkach są to też dzieła nie pełni udane pod względem artystycznym, bo przekombinowane (przedobrzone) i prowadzące w bliżej nieokreślonym muzycznym kierunku, ale pomimo tego na pewno zasługujące na uwagę i uznanie. Płyta ujawnia też dolność muzyków, a dokładniej Scherera, do komponowania dłuższych i skomplikowanych utworów.

Na czym polega to „przedobrzenie? A mianowicie na stworzeniu muzyki ambitnej i poszukującej nowych brzmień, ale jednocześnie tak skrajnie nieprzystępnej, że wręcz niezrozumiałej – myślę, że także dla nie jednego zawodowego krytyka muzycznego, a co dopiero dla zwykłego rockowego fana. I wydaje mi się, że sam twórca tego dzieła czyli Peter Scherer sam to dostrzegł, dlatego ostatecznie porzucił formułę muzyczną na jakiej zbudował muzykę grupy Island.

Program oryginalnego winylowego albumu „Pictures” obejmował pięć nagrań, trzy po stronie pierwszej i dwa po stronie drugiej. W wydaniach kompaktowych dodano jeszcze jedno bardzo długie nagranie utrzymane w stylu innych utworów z tego albumu, ale w sumie bardziej tradycyjnie rockowe i przystępne.

Pierwszą stronę płyty otwiera nagranie pod znamiennym tytułem „Introduction” („Wprowadzenie”) trwające niecałe półtorej minuty. Pomimo swej niewielkiej długości już to nagranie wprowadza nas w nastrój całego albumu, narastającym niepokojem wywołanym przez brzmienie instrumentów klawiszowych.

Następnie znajduje się nagranie „Zero” („Zero”) liczące ponad sześć minut płynnie wyrastające z poprzedniego utworu. Dokonano tutaj rozwinięcia zarysowanej wcześniej linii melodycznej wykreowanej na instrumentach klawiszowych z niekończącymi się wielopłaszczyznowymi pasażami, ale uzupełnionymi przez instrumenty dęte. Utwór ten, podobnie jak wszystkie następne, nie ma liniowej budowy, przez co rozwija się w bliżej nieokreślonym kierunku przechodząc od fragmentów cichych do głośniejszych. W brzmieniu można się doszukać ech twórczości Van der Graaf Generator (sposób gry na saksofonach) i wczesnego Genesis (sposób gry na klawiszach). Jednak sposób skomplikowania głównej linii melodycznej jest tak duży, że po pewnym czasie trudno ją w ogóle dostrzec.

Pierwszą stronę albumu zamykała pierwotnie tytułowa kompozycja „Pictures” („Obraz”) licząca prawie 17 minut. Rozpoczyna się ona od gongu i wprowadzania na instrumentach perkusyjnych dalekiego jednak od tego co znamy z miłych dla ucha rytmów grupy Santana. To raczej introdukcja znana z współczesnej kameralistyki. Partia wokalna w początkowej części przypomina sposób artykulacji zespołu Gentle Giant. Generalnie sposób gry na organach i śpiew lidera w większości kojarzy się z Genesis lub Van der Graaf Generator. Jednak to tylko fragmentaryczne i powierzchowne podobieństwa. A to z tego powodu, że większość utworu raczej przypomina niczym nieskrępowaną improwizację zbliżoną w formie do rocka czy jazzu, ale faktycznie bliższą muzyce klasycznej.
Nie jest to jednak improwizacja typowo jazzowa, czy jazz-rockowa, bo została pozbawiona podstawowego idiomu jazzowego w postaci swingu. W sumie to kompozycja progresywno rockowa o zdecydowanie awangardowym i nieokreślonym charakterze, jakby poszukująca głównego wątku muzycznego zagubionego podczas tego nieustającego poszukiwania. Ważną rolę w tym utworze pełnią instrumenty perkusyjne, gdyż nie tylko uzupełniają jego linie klawiszy i saksofonów, ale miejscami także go konstruują na równi z nimi. Utwór miejscami jakby się zacina, kończy, po czym płynie dalej – takie zabiegi na pewno nie ułatwiają jego przyswojenia.

Równie zawiły co sama muzyka jest poetyki i bardzo dwuznaczny tekst tego utworu. Wiele wskazuje, że podmiot liryczny opisuje w nim „świat żywych obrazów”, a w nim portret jego ukochanej (ale może też chodzić o spersonifikowaną „Sztukę”). Wszystko to jest przywoływane przez „powiewy wiatru” i wspomnienie jej dobrze znanego głosu i budzi w nim „niewyobrażalne palące pragnienie” (pożądanie). Pomimo „zamkniętych oczu” podmiot liryczny widzi ukochaną jakby była „kryształem w słońcu”, a następnie rysuje ten odbity obraz (blask) w wyobraźni To chwile w „ogrodzie jego fantazji” – trzeba przyznać że ogromnej i nietuzinkowej.

Otwierający pierwotnie drugą stronę winyla ponad dwunastominutowy utwór „Herold And King / Dloreh” („Herold i król” / i „Herold” pisany wspak) składa się z dwóch odrębnych części. Zaczyna się od fortepianowego interludium charakterystycznego dla współczesnej awangardowej kameralistyki niż muzyki popularnej. To właśnie w nim widać wpływ wielkich nauczycieli a zapewne i fascynacji lidera, czyli Ligetiego i Rileya. Około trzeciej minuty utwór radykalnie zmienia swój charakter i przynosi niepokojące i pełne zagrożenia brzmienie dostępnych instrumentów i dramatyczną partię wokalną miejscami zniekształconą elektronicznie. Słychać w nim różne dziwne odgłosy a tym samym echa dawnych poszukiwań Pink Floyd z okresu płyty „Ummagumma”. Na pierwszy rzut oka utwór nie ma jasnej myśli przewodniej, ale słuchając go można zauważyć, że został precyzyjnie skonstruowany. Ten brak czytelności i nadmierne skomplikowanie jest jego dużą wadą, ale zarazem sprawia że nagranie to intryguje, bo silnie działa na emocje słuchacza.
Jego tekst jest równie niejasny jak w wypadku poprzedniego utworu, a dodatkowo zawiera nieczytelne fragmenty (czyli będące przypadkowymi zlepkami słów). To kolejny wieloznaczne przesłanie, bo można go odczytywać jako tęsknotę za ukochaną lub rozterki artysty w stosunku do „Sztuki”. Podmiot liryczny mówi w nim o „dojrzałym Księżycu”, „spieczonej ziemi pożerającej łzy pragnienia”, istocie wyczuwającej czyjąś bliskość i „boleśnie wrzeszczącej do Nieba”. Wzywa się w nim do wykorzystania „swego czasu” i powrotu do „łona swych marzeń”, bo „prawdziwe jest tylko „czyste blade światło”. Ostatecznie podmiot liryczny „zostawia ukochaną” i „wraca do „swego zamku”.

Oryginalną płytę winylową kończyło dwunastominutowe nagranie „Here And Now” („Tu i teraz”). W pewnym stopniu rozwija ono wątki muzyczne poprzedniej kompozycji. Przez to że utwór nagle się zaczyna, a więc bez żadnego wprowadzenia, ma się wrażenie że od samego początku jest się w samym środku improwizacji napędzanej przez organy, saksofon i perkusję. Nagle, około trzeciej minuty utwór wycisza się i jakby rozpoczyna na nowo od cichego organowego fragmentu, co dodatkowo potęguje trudność w przyswojeniu tego nagrania. Ta część tego utworu przypomina ścieżki dźwiękowe do horrorów, bo muzyka i obecny w niej wokal tworzą nastrój zagrożenia.
Jak poprzednio, nie ma tutaj rozpoznawalnych linii melodycznych, ani jasnego rytmu. Całość muzyki płynie w nieokreślonym kierunku i myślę, że chyba na końcu nawet jej twórca nie wiedział dokąd to wszystko zmierza. Ale przynajmniej nie ma tutaj banału i ogranych schematów. Nawet klarnet brzmi tutaj jakoś tak niepokojąco i dziwnie. W sumie utwór niemiłosiernie się ciągnie, nawet bardziej niż poprzednie i trudno go jest wysłuchać do końca. Ale trudno się dziwić, skoro jego struktura jest aż tak skomplikowana i maksymalnie nieprzyswajalna. Dopiero w jego końcowej fazie za sprawą dłuższej improwizacji instrumentalnej kompozycja ta zaczyna przypominać bardziej konwencjonalne rockowe granie.

Tekst utworu ma wyraźnie abstrakcyjny charakter i opowiada o „dreszczowym strachu” i człowieku „w obliczu szaleństwa”. Dalej jest mowa o jakimś „chłopięcym staruszku” będącym uosobieniem „brzydkiego, ale lśniącego piękna” oraz o tym, że jest on „niszczycielem i kusicielem” pochodzącym z najgorszych wizji. Potem jest mowa o bliżej nieokreślonym królu i „nienasyconym seksie”, „kobiecej paranoi” i nadchodzącym „Fangu (ale cholera wie kim jest ten Fang?). W końcu podmiot liryczny wzywa pomocy i budzi się – co pozwala stwierdzić, że na szczęście „koszmar odszedł”. W końcu sam siebie określa jako „humanoidalne dziecko” i „klauna”, ale jego serce nadal „wzywa do wolności”. W końcu odchodzi, ale to odejście jest inne, bo „zmieniające się życie” nie oznacza zawsze „tego samego”, a „czas rozpuszcza się w przestrzeni”.

W wydaniu kompaktowym, także tym, które nabyłem, dodano jedno bardzo długie, bo ponad 23 minutowe nagranie pt. „Empty Bottles” („Puste butelki”) utrzymane w stylistyce reszty utworów tego albumu. To swobodny jam grupy zarejestrowany jeszcze przed nagraniem albumu. Pomimo swej długości, która może odstraszać, utwór ten jest znacznie bardziej przyswajalny niż pozostałe nagrania z oryginalnej części albumu. Nagranie to rozpoczyna się od wyciszonego wprowadzenia na flecie z towarzyszeniem instrumentów perkusyjnych. Z biegiem czasu utwór ten nabiera rozpędu i zaczyna przypominać kompozycje jazz-rockowe, a to głównie za sprawa partii instrumentów dętych. W tle słychać nawet echa muzyki Mothers of Inwention Franka Zappy. W pewnych fragmentach przypomina też nagrania zespołu King Crimson z okresu płyty „Island”.

Dopiero po pewnym czasie utwór przyjmuje formę podobną do wcześniejszych nagrań, stąd jego linia melodyczna stopniowo się zatraca a zaczyna dominować kontrolowana improwizacja. Oczywiście szybko zaprowadziła ona tę kompozycję w rejony nieprzystępnej muzyki awangardowej. I znowu mamy fragmenty niespodziewanie się kończące i pojawiające się oraz nigdy nie dokończone nowe wątki melodyczne. Po raz kolejny mamy też do czynienia z obcowaniem z bliżej nieokreśloną myślą muzyczną i poczuciem wyobcowania słuchacza. W tej części tego utworu partie saksofonu wyraźnie nawiązują tutaj do free jazzu, ale są też bardziej klarowne i przewidywalne. W takiej formie utwór ten dobiega do swego końca będąc najbardziej przyswajalną kompozycją na tym poszerzonym w stosunku do oryginału albumie.
Normalnie utwór ten zostałby uznany za trudny w odbiorze, ale po tym co zaserwował zespół na wcześniejszych nagraniach, można go spokojnie nazwać utworem wyjątkowo przystępnym.

Również okładka tego albumu jest niecodzienna, bo przedstawia głowę bliżej nieokreślonej biomechanicznej postaci utrzymaną w futurystycznym klimacie i czarno-zielnych barwach. To oczywiście fragment jednego z obrazów słynnego szwajcarskiego artysty  H.R. Gigera. Podobnie jak inne jego dzieła, okładka ta od razu przykuwa uwagę potencjalnego słuchacza, bo jest intrygująca i niepokojąca. W sumie dobrze oddaje zawartość płyty grupy Island, choć sama muzyka z tego albumu raczej nie jest tak ponura jak twórczość Gigera. W formie jest ona bardzo podobna do okładki płyty „Brain Salad Surgery” zespołu EL&P. Z perspektywy czasu najbardziej jednak przypomina potwora z filmu „Obcy” („Alien”) zaprojektowanego także przez Gigera.

W młodości nigdy nie słyszałem o tym zespole, ani o tym albumie. Dowiedziałem się o nim dopiero przez przypadek w 2014 r. przy okazji oferty zakupu jego płyty – tej którą nabyłem. Mogłem ją kupić, bo żaden inny klient małego sklepu płytowego w jakim ją kupiłem nie był zainteresowany nabyciem tej płyty.

1 komentarz:

  1. Przyznam, że nie rozumiem opinii, jakoby była to aż tak bardzo nieprzystępna muzyka. Album poznałem jeszcze w czasach, kiedy słuchałem właściwie tylko rocka głównego nurtu - w całości była to dla mnie dość przytłaczająca muzyka (ale nie w większym stopniu, niż co bardziej awangardowe momenty King Crimson), ale pierwsze utwory (strona A winylowego wydania) wchodziła mi całkiem gładko. Obecnie, już po zagłębieniu się w avant-proga, jazz czy XX-wieczną awangardą, album Island nie wydaje mi się szczególnie wymagający. Uważam, że bliżej mu jednak do Van der Graaf Generator, Gentle Giant, czy nawet ELP i King Crimson (dla słuchaczy tych grup naprawdę nie powinno to być granie nieprzystępne), niż do np. Henry Cow czy Art Bears.

    Chętnie bym odkupił ten CD, bo od lat nie mogę go upolować ;)

    OdpowiedzUsuń

Lou Reed, Berlin, RCA / BMG, 1973 / 1998, EU

  Album „Berlin” jest jedną z najlepszych płyt w dyskografii amerykańskiego autora tekstów, kompozytora i gitarzysty Lou Reeda, a zarazem je...