Brytyjsko-szwajcarski zespół Refugee (Uchodźca) działał w
latach 1973-1974 i nagrał tylko jedną płytę studyjną, ale przeszedł do historii
rocka jako jeden z ważniejszych zespołów grających w stylu progresywnego rocka.
Ten nietypowy zespół, bo nie mający w składzie stałego gitarzysty, założyło
trzech muzyków: dwóch Brytyjczyków, Lee Jackson (gitara, gitara basowa, śpiew)
i Brian Davidson (perkusja i instrumenty perkusyjne) oraz Szwajcar Patrick
Moraz (syntezator, mellotron, fortepian, organy, śpiew). Większość jego
repertuaru stworzył Patrick Moraz samodzielnie lub we współpracy z Lee
Jacksonem.
Dwaj pierwsi byli już wcześniej znani dzięki występom z
grupą The Nice, która w drugiej połowie lat 60. nagrała kilka płyt uważanych za
przełomowe w tworzącym się stylu zwanym progresywnym rockiem. Natomiast Patrick
Moraz choć był dobrze wykształconym pianistą i zdolnym kompozytorem na razie
nie miał większego dorobku i dopiero poszukiwał punktu zaczepienia do większej kariery.
Co prawda komponował muzykę filmową, a nawet grał z grupie jazz-rockowej
Mainhorse, ale ciągle nie był szerzej znany.
W tamtym czasie ceniono jedynie muzyków z krajów
anglosaskich, stąd wszyscy inni, jako osoby spoza Wielkiej Brytanii i USA, byli
uważani jako twórcy gorszej jakości przez co trudniej im było przebić się na
światowym rynku muzycznym. Ten fakt był głównym powodem tego, że Moraz
zdecydował się utworzyć grupę z muzykami brytyjskimi, aby łatwiej wejść na
tamtejszy rynek, a za jego pośrednictwem na rynek światowy. Z drugiej strony w
jego sprowadzeniu do Wielkiej Brytanii pewną rolę odegrały też zakulisowe
działania muzyków Yes doceniających jego umiejętności instrumentalne i chcących
posiadać kogoś takiego w rezerwie po ewentualnym odejściu ze swego składu
geniusza klawiszy jakim był Rick Wakeman.
Główną przyczyną rozwiązania zespołu Refugee było przejście
Patricka Moraza do bardziej markowej grupy Yes, co po kryjomu było od początku
planowane przez członków tego ostatniego zespołu i kierownictwo wytworni
Charisma. Sam Patrick Moraz zdecydował się na ten krok głównie z powodu chęci
zdobycia lepszej pozycji na rynku muzycznym, ale także z dwóch innych powodów.
Pierwszym był brak, takiego jak oczekiwano, sukcesu komercyjnego debiutanckiego
albumu „Refugee”, a także ograniczeń jakie miał w sobie sam zespół Refugee.
Chodziło tutaj głównie o możliwości wokalne Lee Jacksona, co zostało w pełni
obnażone na wydanej po wielu latach płycie koncertowej tej grupy. Jednak pomimo
swych niezaprzeczalnych zdolności i dużego wkładu pracy Moraz nagrał z grupą
Yes tylko jedną płytę – album „Relayer” wydany w 1974 r. Na przeszkodzie jego
dalszej współpracy z Yes stanął powrót do niej Ricka Wakemana i niechęć do
niego gitarzysty Steve’a Howe’a.
Obecnie album „Refugee” uważany jest za jedno z bardziej
niedocenionych dzieł starego rocka. Do chwili obecnej ukazało się 27 wersji tego
albumu na różnych nośnikach: 16 na płytach winylowych, 10 na płytach
kompaktowych i 1 na kasecie magnetofonowej. Pierwotnie na płycie winylowej wydała
go brytyjska wytwórnia Charsima w 1974 r. Tego samego roku ukazał się także we
Francji, Włoszech, Niemczech, Portugalii oraz w USA, Kanadzie a nawet Nowej
Zelandii. Nie jest więc prawdą lansowana niegdyś w Polsce teza, że był to
nieznany zespół, gdyż sama ilość wydań jego debiutanckiej płyty świadczy o tym,
że grupa ta była mocno promowa, a tym samym w swoim czasie była dość znana na
świecie. Jednak bardziej doceniała ją prasa muzyczna i krytycy niż publiczność,
gdyż jej repertuar wyrastający bezpośrednio z muzyki klasycznej wymagał jednak
nieco większej uwagi niż dzieła przeciętnego zespołów progresywno-rockowych. O
zainteresowaniu twórczością Refugee nawet po rozwiązaniu tego zespołu świadczą dwa
japońskie wydania tego albumu z lat 1976 i 1978.
Przez kolejne 12 lat album ten nie był wznawiany, a przez to
stał się trudno dostępny. Po raz pierwszy na CD wznowiono go dopiero w 1990 r.
w Japonii, ale bardziej dostępna w Polsce była wydana w 1995 r. wersja
koreańska tej płyty. Niestety, obie te wersje płyty były praktycznie nie do
kupienia przez zwykłych fanów w naszym kraju z powodu wysokiej ceny. Taki stan
rzeczy zaowocował po latach tańszymi wydaniami pirackimi tego albumu na CD:
dwoma rosyjskim (Limited Edition) z 2000 r. i (Vox Humana) z 2006 r. i jednym europejskim
(Walhalla) z 2004 r.
Album „Refugee” tworzy sześć kompozycji: cztery krótsze i
dwie dłuższe. O jego nieprzemijającym znaczeniu decydują oczywiście te dwa
dłuższe utwory (każdy po jednej stronie płyty winylowej) wyrosłe z klasycznych
doświadczeń Patricka Morza połączonych z rockową energią wyniesioną przez dwóch
pozostałych muzyków z grupy The Nice.
Album otwiera w pełni instrumentalny utwór „Papillon”
(„Motyl”) z tytułem wziętym z początkowego fragmentu nawiązującego do
trzepotania skrzydeł motyla. Utwór ma jasną klasyczną konstrukcję tworzoną
przez fortepianowo-organowy wstęp i zakończenie wypełnione w części środkowej
przez improwizacją, w której prym wiedzie sekcja rytmiczna tworzona przez bas i
perkusję. W utworze słychać też echa wielkiej klasyki, głównie „Tańca z
szablami” Chaczaturiana.
Potem następuje utwór „Someday” (Pewnego dnia) będący
najbardziej piosenkową kompozycja na całym albumie. To utwór
wokalno-instrumentalny opowiadający o rozstaniu i towarzyszących temu emocjach.
Nagranie to ma zdecydowanie autobiograficzny charakter i nawiązuje do
osobistych przeżyć jego głównego kompozytora Lee Jacksona.
Pierwszą stronę płyty kończy rozbudowana ponad
szesnastominutowa kompozycja „Grand Canion Suite” (Suita Wielkiego Kanionu). To
pięcioczęściowa suita wokalno-instrumentalna (Movement 1-5) z fragmentami o
różnym charakterze i nastroju. Moim zdaniem to wzorcowy przykład adaptacji
zasad kompozycji z muzyki klasycznej na potrzeby utworu rockowego. Utwór
rozpoczyna bardzo stonowane i wyważone wprowadzenie (1st Movement The Source)
opierające się na brzmieniu fortepianu a następnie elektrycznych instrumentów
klawiszowych wzmocnionych grą sekcji rytmicznej. Szczególnie charakterystyczne
jest współbrzmienie syntezatora i perkusji. W części drugiej (2nd Movement
Theme For The Canyon) pojawia się fortepianowy temat przewodni nieustannie
potem przetwarzany i modyfikowany. Jego doskonałym uzupełnieniem jest miejscami
wręcz dramatyczna partia wokalna jakby opowiadająca to co muzycy malują dźwiękiem.
Część trzecia suity (3rd Movement The Journey) ma bardziej rockowy charakter i
bazuje na współbrzmieniu gitary basowej i perkusji wspomaganych przez wspaniałe
improwizowane linie melodyczne kreowane przez Moratza na instrumentach
klawiszowych. Następująca po niej część (4th Movement Rapids) także ma
zdecydowanie rockowy charakter, ale w większym stopniu opiera się na wiodącej
roli instrumentów klawiszowych. W jej końcowym fragmencie muzyka przyjmuje
bardzo patetyczny charakter. To zarazem najkrótsza część tej suity. Utwór
zamyka część (5th Movement The Mighty Colorado) zdominowany przez brzmienia syntezatora
i kończący się odgłosami tłuczonego szkła. Tekst tej suity opowiada o
przeżyciach towarzyszących człowiekowi obserwującemu Wielki Kanion Colorado w
Ameryce i marzącemu o tym by być wolne jak te orły nurkujące w jego otchłani.
Drugą stronę oryginalnej płyty winylowej otwierała
kompozycja „Gate Crasher” (Zawalona brama) łącząca brzmienia klasyczne z
rockowymi według wzorów wypracowanych przez The Nice i Emerson Lake &
Palmer. Utwór ten ma dość wesoły i skoczny charakter i pełen jest wręcz
jazz-rockowej energii w warstwie rytmicznej a elementów klasycznych w warstwie
melodycznej. W utworze na równych prawach słychać wszystkich instrumentalistów.
Jednak jako całości niekiedy brakuje mu pełnej harmonii pomiędzy tymi partiami,
dlatego miejscami nagranie brzmi dość topornie.
Kolejny na płycie utwór „Ritt Mickley” ma tytuł wzięty z
nieprecyzyjnego posługiwania się przez Moratza językiem angielskim (chodziło mu
o rytmicznie – rhytmmicaly). Nagranie zaczyna się od dramatycznej partii
fortepianowej przemieszkanej z równie ekspresyjną partią organową. W Utwór ten
wyrasta z twórczości Bartoka i Bacha, ale dzięki inwencji muzyków nie jest to
typowe odtwórcze odegranie, a ich twórcze przetworzenie.
Album zamyka licząca ponad osiemnaście minut suita „Credo”
(Credo). Pierwotnie liczyła ona osiem części, ale w niektórych późniejszych
wydaniach zredukowano ją do sześciu części. To zdecydowanie najbardziej
dopracowane kompozycyjnie i wykonawczo nagranie na tym albumie. Opiera się ona
przetworzeniach głównego motywu melodycznego pod względem harmonicznym,
metrycznym, rozłożenia akcentów, barwy i brzmienia. Część pierwsza tej suity (1st
Movement: Prelude) rozpoczyna się ono od fortepianowego wprowadzenia w stylu
Czajkowskiego, by szybko przejść do bardziej rokowej formy wyznaczanej przez głoś
Lee Jacksona uzupełniony rockową sekcją rytmiczną. Potem pojawia się partia
syntezatora i organów, które razem z wokalem tworzą nastrój podniosłości. W
kolejnej części (2nd Movement: I Believe [Song/Part I]) partia wokalna będąca
swoistym wyznaniem wiary (ale o ironicznym charakterze) nabiera ogromnego
dramatyzmu co podkreśla pełna wewnętrznej dynamiki muzyka z improwizacją
Moratza i miarową grą perkusji i basu. Następnie utwór ten płynnie przechodzi w
kolejną część (3rd Movement: Credo Theme) z mocnym akcentem rytmicznym i
bardziej improwizacyjnym charakterze, ale przy okazji pełną patosu. Potem utwór
przechodzi do następnej części (4th Movement: Credo Toccata & Song
"The Lost Cause) z dalszymi dramatycznymi wyznaniami Jacksona. W jej skomponowaniu
Moratzowi pomógł Jean Risotti. Kolejna część (5th
Movement: Agitato) rozpoczyna się od groźnego pomruku syntezatora, który
jednak szybko zostaje zastąpiony jazzową improwizacją na fortepianie i
organach. Dalej utwór pędzi niestrudzenie do przodu napędzany też brzmieniem syntezatora.
Po tym następuje część (6th Movement: I Believe (Song/Part II) obejmująca także
dwie pozostałe krótkie części (7th Movement: Variation i 8th Movement: Main
Theme & Finale). To całkowicie instrumentalne fragmenty, w których główny
motyw melodyczny pojawia się w kolejnych przetworzeniach prowadzących do
wielkiego finału i wyciszenia. Tekst tej suity jest wyznaniem wiary, choć
dokładnie nie wiadomo w co, raczej w samo życie, w miłość i w człowieka. Ale
jest także gorzkim stwierdzeniem, że „przychodzimy”, „jesteśmy”, „pozostajemy
chwilę” by „pobawić się”, ale na końcu każdego czeka tylko jedno – starość i konieczność
„opuszczenia” tego świata.
Po raz pierwszy usłyszałem o tym zespole w jednej z audycji
muzycznych Polskiego Radia nadanej w Programie Trzecim. Chodzi o jedną z
audycji cyklu „Historia suity rockowej” nadana 8 XI 1981 r. w której obok
nagrań grupy Yes zaprezentowano także dwa nagrania zespołu Refugee, a
dokładniej suity: „Credo” i „The Grand Canyon Suite” z jej jedynego albumu.
Nagrania z tej audycji nagrałem za pośrednictwem wieży „Kleopatra 2” na taśmie szpulowej i
magnetofonie szpulowym „Aria” M-2408 SD.
Już od pierwszego przesłuchania wiedziałem, że nagrania
zespołu Refugee, to muzyka odpowiadająca mi pod każdym względem: formalnym
(długie improwizowane utwory głównie o instrumentalnym charakterze),
brzmieniowym i emocjonalnym. Trzeba powiedzieć, że nie była to typowa muzyka
rockowa oparta na prostym rytmie i banalnym tekście łatwych do zapamiętania, zanucenia,
a przez to chętnie granych w radio. W sumie trudno się dziwić, gdyż jego
kompozycje bardziej przypominały dzieła jazzowe czy utwory muzyki klasycznej
niż typowe nagrania rockowe.
Pamiętam, że te dwie suity odtwarzałem później bardzo często
przy każdej nadarzającej się okazji, bo bardzo polubiłem ten zespół i jego
muzykę. Nie mogłem jednak zrozumieć, czemu tak rzadko te utwory są prezentowane
w Polskim Radiu. Po raz drugi, a zarazem ostatni w Polskim Radio w latach 80.
XX w. zaprezentowano je kilka lat później. Miało to miejsce 7 XI 1983 r. w
jednej z audycji z cyklu pt.: „Kanon muzyki rockowej”. Przygotowywał go i
prowadził znany dziennikarz muzyczny Piotr Kaczkowski. W przeciwieństwie do
pierwszej prezentacji radiowej, tym razem album „Refugee” nadano w całości’.
Oczywiście nagrałem wówczas ten album na kasecie magnetofonowej a następnie
wielokrotnie go słuchałem. Niestety po kilku latach intensywnego użytkowania
kaseta z tą płytą uległa uszkodzeniu i nie mogłem jej już odtwarzać.
Gdy w 1991 r. zacząłem zbierać płyty kompaktowe, to zakup
tego albumu był jednym z moich priorytetów. Jednak z powodu braku jego
dostępności i wyjątkowo wysokiej ceny przez całe lata 90. nie mogłem go kupić.
Płytę tę kupiłem dopiero w następnej dekadzie. Najpierw, w 2001 r. nabyłem jego
piracką rosyjską wersję, a dopiero w 2008 r. oficjalne wznowienie tej płyty
brytyjskiej wytwórni Time Wave wydane w 2006 r.
Do dzisiaj to jedna moich ulubionych płyt, stąd nagrań z
niej słucham bardzo często – przynajmniej raz w miesiącu. Pomimo tego, że
odtworzyłem je już wiele razy, to ciągle mi się nie znudziły. Za każdym razem,
gdy ich słucham, to przypominam sobie młodość, pokój gościnny w rodzinnym domu
i moment, gdy po raz pierwszy je usłyszałem.
Po opuszczeniu Yes, Patrick Moratz (71 lat) grał jeszcze w
Tjhe Moody Blues, a także wydał wiele bardzo dobrych solowych płyt, docenianych
przez krytyków, ale nie docenianych przez masową publiczność. Ostatnio grał
m.in. z grupą Yes w 2018 r. Znacznie gorzej powiodło się obu pozostałym muzykom
Refugee, gdyż ich kariery uległy załamaniu. Brian Davison zmarł na raka mózgu
(2008), a Lee Jackson (76 lat) żyje do dzisiaj i gra w lokalnych grupach.
Jak dotąd najpełniej jego historię i twórczość opisał Piotr
Chlebowski w magazynie „Lizard” nr 7 z 2012 r. Biorąc pod uwagę jego wręcz
wzorcowy i perfekcyjny tekst, trudno napisać o Refugee i jego jedynej płycie
coś więcej. Ja jednak to zrobiłem z innej perspektywy i nieco inaczej. Mam
nadzieję, że także dla Kogoś ciekawie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz