Roky Erickson, a właściwie Roger „Roky” Erikson (1947-2019)
to niedawno zmarły amerykański autor piosenek, wokalista i gitarzysta znany
głównie jako lider zespołu The 13th Floor Elevators nagrywającego przebojowe
piosenki w połowie lat 60. XX w. Jego życie było pełne dramatycznych chwil, z
których tym najbardziej traumatycznym był na pewno pobyt w szpitalu
psychiatrycznym.
Niestety jako człowiek Rocky Erickson uległ w młodości magii
narkotyków, które przyspieszyły jego chorobę psychiczną i doprowadziły do
konfliktu z prawem. Z tego powodu został zamknięty na długi czas w szpitalu
psychiatrycznym. Jak z niego wyszedł, nie był już tym samym człowiekiem co
wcześniej, a uwolnione demony nie opuściły go już do śmierci. W ten sposób jego
życie bardzo przypominało losy Randle’go McMurphy’ego (Jack Nicholson) głównego
bohatera filmu „Lot nad kukułczym gniazdem” (One Flew Over the Cuckoo’s Next) z
1975 r. Oczywiście, to o czym powyżej napisałem jest pewnym uproszczeniem, ale
generalnie można tak na to spojrzeć.
Osiągnięcia zespołu The 13th Floor Elevators i twórczość
solowa jego lidera Rocky Ericksona, była w Polsce mojej młodości, a myślę że i
obecnie, jest nadal, bardzo mało znana. Co więcej także na świecie została ona
w dużym stopniu zapomniana (myślę o masowym odbiorcy). I w czasach mojej
młodości i obecnie jest to dość dziwne, bo przecież grupa ta i jej szef byli
jednymi z głównych twórców psychodelicznego rocka, obok np. takiego Jefferson
Airplane.
Po raz pierwszy o tej płycie, a także o Rocky Ericksonie usłyszałem w audycji „Minimax” nadanej w
dniu 3 IX 1981 r. Piotr Kaczkowski przedstawił wówczas na antenie Programu
Trzeciego Polskiego Radia jego debiutancki album pt.: „Rocky Erickson & The
Aliens” wydany 22 VIII 1980 r. I to właśnie on przy okazji jego prezentacji
zwrócił uwagę na podobieństwo życia Ericksona z bohaterem filmu „Lot nad
kukułczym gniazdem”. Tak nawiasem mówiąc w serwisie Gembon podano że płytę tę nadano
13 sierpnia tegoż roku, a to na pewno jest błędna informacja.
Płyta ta od pierwszego przesłuchania zrobiła na mnie ogromne
wrażenie. Podobny wpływ wywarła także na jednego z moich szkolnych kolegów Eugeniusza
K., z którymi chodziłem do szkoły zawodowej. Już następnego dnia rozmawiałem z
nim o tej płycie na parkingu kopalni na jakiej od początku września tego roku
rozpoczęliśmy pracę. Byliśmy pod ogromnym wrażeniem horrorystycznej zawartości
tej płyty, ale też dziwiliśmy się nieco ekscytacji Kaczkowskiego podczas jej
prezentacji.
Jak przystało na nietuzinkową płytę, także jej wersje
fonograficzne znacząco odbiegały od normy. Album ten pod nazwą „Rocky Erickson
& The Aliens” wydany został jedynie dziewięć razy (większość w 1980 r.), z
czego aż siedem razy na płytach winylowych (w tym cztery w wersjach nieoficjalnych),
jeden raz na kasecie (1980) oraz jeden raz na płycie kompaktowej (2012).
Po raz pierwszy na płycie winylowej wydała go w Europie w
1980 r. wytwórnia CBS. W Stanach Zjednoczonych album ten ukazał się dopiero w
1981 r. Było to jedyne wydanie tej płyty za Oceanem. Ukazało się ono w
zmienionej okładce i pod innym tytułem „The Evil One”. To oczywiście nie
przysporzyło jej popularności na tamtejszym rynku. W wielu opracowaniach płyta
ta traktowana jest zresztą jako osobne wydawnictwo z powodu aż czterech
zawartych na niej nowych utworów: „Click Your Fingers Applauding The Play”, „If
You Have Ghosts”, „Sputnik” i „The Wind And More”. Wszystkie z nich pochodziły
z 1981 r.
Po raz pierwszy na płycie kompaktowej pierwotną europejską wersję tego albumu wznowiła brytyjska wytwórnia Edsel w 1987 r., ale
w innej okładce i pod zmienionym tytułem „I Think Of Demons”. W takiej formie
wydała ją w tym samym roku także w postaci płyty winylowej. Dopiero
przygotowane przez tę wytwórnię nowe wydanie tego albumu na CD z 1997 r.
przywróciło oryginalną okładkę, ale pozostawiono nadany jej nowy tytuł „I Think
Of Demons”. Pochodził on od jednego z zamieszonych na nim utworów. I to właśnie
tę wersję tej płyty kupiłem w 2000 r. Właściwie to sprowadził ją dla mnie na zamówienie właściciel jednego z małych sklepów muzycznych w Gliwicach. Pamiętam,
że płyta ta była dla mnie bardzo kosztowna w zakupie.
Wydanie kompaktowe Edsel z 1997 zawiera 12 nagrań i odtwarza
układ nagrań z winylowego europejskiego oryginału. Jednak dodano w nim na końcu
jeden utwór „The Wind And More” nie występujący na pierwotnym wydaniu. Wszystkie
z nich to kompozycje Roky Ericksona. Nie są to zbyt długie utwory, bo
najdłuższy z nich ma ledwie ponad pięć minut, ale wyjątkowo oryginalne i
przebojowe, a przez to zapadające w pamięć.
Bardzo oryginalne są też zamieszone tutaj riffy i solówki
gitarowe Rocky Ericksona. Ich cechą charakterystyczną jest wysoki rejestr i
perfekcja brzmienia. Charakter muzyczno-tekstowy wszystkich utworów na tym
albumie oscyluje wokół tematów demonicznych w sensie dosłownym, np. wampirów,
diabłów, żywych trupów (zombie), a także metaforycznym – takich które siedzą w
naszych głowach (szaleńcze i diaboliczne myśli). Przypuszczalnie właśnie treść
tych piosenek sprawiła, że album ten nie odniósł zbyt wielkiego sukcesu na
listach przebojów.
Wszystkie utwory są na wyjątkowo wysokim poziomie i trudno
sobie wręcz wyobrazić dorównujący mu pod względem spójności tematycznej i
muzycznej inny album rockowy powstały w tym czasie. Właściwie trzeba by uznać
tę płytę za przebłysk geniuszu Rocku Ericksona powstały podczas jednej z nielicznych
chwil jego większej jasności umysłu, w ciemnej otchłani schizofrenii w jakiej z
konieczności musiał spędzić większość życia.
Muzyka na tym albumie to – moim zdaniem – horror rock bliski
głównemu nurtowi rocka jako gatunku, ale oczywiście z wyczuwalnymi elementami
psychodelii i hard rocka. Niektórzy uważają, nie bez przyczyny, że faktycznie
to album power popowy, tyle że specyficzny, z powodu poruszanych w tekstach motywów.
Z pewnością znaczący wkład w stworzenie spójnego brzmienia całości albumu miał
skompletowany przez Ericksona zespół The Aliens. Bardzo dobra produkcja albumu
była dziełem Stu Cooka, byłego gitarzysty basowego zespołu Creedence Clearwater Revival.
Album otwiera kompozycja „Two-Headed Dog” (Dwugłowy pies)
zwiastująca myśl przewodnią i styl całego albumu. Utwór zaczyna się od ostrej
solówki gitarowej, która płynnie przechodzi do zespołowego grania. To rasowy
utwór rockowy porywający słuchacza od pierwszych chwil swą finezją a zarazem
prostotą.
Przebojowy „I Think Of Demons” (Myślę o demonach) nie tylko
nadał tytuł całemu albumowi, ale też porywa słuchacza piękną melodią. Niepokoi
tekst w którym podmiot liryczny najpierw mówi, że czeka na niego czerwony
demon, a w refrenie precyzuje, że chodzi o Lucyfera.
Równie przebojowy „I Walked With A Zombie” (Spacer z zombim)
w nastroju i tematyce przypomina demoniczne nagrania zespołu The Rolling Stones,
a zwłaszcza nagrania z okresu płyt „Goats Head Soup” (1973) i „It's Only Rock'n
Roll” (1974). Objawia się to nie tylko podobnym nastrojeniem instrumentów, w
tym gitar, ale także w sposobie wykonania partii wokalnej tego utworu.
Brzmienie gitary dosłownie przypomina tutaj przygłuszone partie grane niegdyś
przez Micka Taylora.
„Don't Shake Me Lucifer” (Nie potrząsaj mną mój Lucyferze)
to bezpretensjonalny utwór rock and rollowy, tyle że diaboliczny, bo opowiadający
o zmaganiach podmiotu lirycznego z kuszącym go wewnętrznym Lucyferem.
Kaczkowski przetłumaczył go wówczas jako „Diabelskie sztuczki”, co moim zdaniem
dobrze oddaje jego intencje.
Majestatyczny „Night Of The Vampire” (Noc wampira) ma
bardziej powolną formę i rozwija się stopniowo potęgując zagrożenie nadejściem
tytułowego wampira. W jego niektórych fragmentach ważną rolę odgrywają organy
Hammonda obsługiwane przez muzyka sesyjnego Linka Davisa. To jedne z bardziej
psychodelicznych utworów na tym albumie.
W hard rockowym utworze „Bloody Hammer” (Krwawy młot)
podmiot liryczny informuje, że na strychu (czyli w jego umyśle) już czyha demon,
ale zapewnia że nie ma krwawego młota, który mógłby wykorzystać. To nagranie
bardziej toporne niż wszystkie poprzednie, ale z drugiej strony odpowiada jego
tytułowi.
„White Faces” (Białe twarze) to znowu bardziej tradycyjny
utwór rockowy z przejrzystą melodią i przykuwającymi uwagę partiami solowymi na
gitarze. Cechą charakterystyczną tego utworu jest też bardziej gardłowa partia
wokalna. Trudno powiedzieć, co ma na myśli podmiot liryczny w tekście, czy
tytułowe białe twarze to personifikacja zmarłych, czy może ku klux klanu. W
każdym razie podmiot liryczny uznaje je za jedną z postaci diabła.
„Cold Night For Alligators”
(Zimna noc aligatorów) wyróżnia się rytmiką naśladującą jazdę na koniu.
W tym wypadku chodzi jednak raczej o płynne poruszanie się w wodzie przez
tytułowe aligatory. W tekście podmiot liryczny porównuje aligatory do zimnej
nocy, a może nawet do personifikacji śmierci.
Pod względem muzycznym utwór „Creature With The Atom Brain”
(Stworzenie o atomowym mózgu) to wpadający w ucho utwór rockowy z ciekawymi
efektami dźwiękowymi imitującymi radio i miłą partią na harfie. Tekst nie jest
całkiem jasny i przypuszczalnie dotyczy tytułowego atomowego umysłu seryjnego
zabójcy.
Kolejny na albumie utwór „Mine Mine Mind” (Mój mój umysł)
Kaczkowski niegdyś poetycko przetłumaczył jako „Korale koloru koralowego”. Nagranie
ma łatwo wpadającą w ucho melodię podkreśloną powtarzanym tytułowym refrenem.
Jest bardziej wygładzone i przebojowe. Tekst jest autorefleksją podmiotu
lirycznego nad kiepskim stanem własnego umysłu, w którym plątają się dziwne
myśli.
Pierwotnie album kończyła kompozycja „Stand For The Fire
Demon” (Nadejdzie demon ognia). Podobnie jak kończąca pierwszą stronę winylowej
płyty „Noc wampira” ma on bardziej progresywną formę podkreśloną jeszcze
wspomagającymi główny wokal chórkami. Jego cechą charakterystyczną jest
fragment z melorecytacją. W warstwie tekstowej podmiot liryczny precyzuje, że
owym demonem ognia jest szatan i lepiej nie wchodzić mu w drogę.
Utwór „The Wind And More”(Wiatr i więcej) został dodany
dopiero na wydaniu kompaktowym i utrzymany jest w stylu całej płyty. Pochodzi
on z 1980 r. ale nie występował na oryginalnym albumie winylowym wydanym w
Europie. Nagranie jest bardziej surowe i – moim zdaniem - mniej udane niż inne utwory
z tego albumu. W tekście jest mowa o wietrze, ale nie chodzi tutaj dosłownie o
wiatr, ale o zmiany przynoszące podmiotowi lirycznemu demony na czele z
Belzebubem.
Z perspektywy czasu album ten został uznany za jedno z
najwybitniejszych, choć wciąż mało znanych dzieł rocka. Tematyka zamieszczonych
na nim utworów jest przykładem tego jak u niektórych ludzi geniusz miesza się z
szaleństwem, a co dziwniejsze, podmiot liryczny zdaje sobie sprawę z popadania
w obłęd. Nasz niby normalny świat i nasze życie także jest obłędem, tyle że my
o tym nie wiemy, czy nie chcemy wiedzieć.
Intencje tekstów i charakter muzyki na albumie doskonale
ilustruje okładka przedstawiająca rozszczepiony portret Roky Ericksona, z
którego głowy wylatują wszelkiego rodzaju demoniczne postaci. Wszystko
utrzymane jest w jaskrawej kolorystyce i przypomina o psychodelicznych
korzeniach lidera.
Myślę, że każdy z nas walczy z jakimiś demonami. Jednak te, które dręczyły Roky Ericksona były jakby bardziej złośliwe, stąd tak trudno było mu je okiełznać.
.
Myślę, że każdy z nas walczy z jakimiś demonami. Jednak te, które dręczyły Roky Ericksona były jakby bardziej złośliwe, stąd tak trudno było mu je okiełznać.
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz