Peter Baumann, a właściwie Hans-Peter Baumann ((ur 29 I 1953
w Berlinie) to muzyk niemiecki., który w latach 1972-1977 był członkiem zespołu
Tangerine Dream. Z grupą tą nagrał 7 albumów, z których przynajmniej kilka
uważanych jest obecnie za klasyczne w muzyce elektronicznej: „Phaedra” (1974),
„Rubycon” (1975), „Ricochet” (1975), „Stratosfear” (1976) i „Encore” (1977).
W moim odczuciu najlepszym z tej grupy jest album
„Stratofear”, w którym doszło do swoistego połączenia muzyki elektronicznej,
rocka i muzyki klasycznej. Szczególnie duży wkład w jego przygotowaniu miał
Peter Baumann. To właśnie jego dziełem było to wyjątkowo udane połączenie
fragmentów elektronicznych z akustycznymi i wykorzystanie różnych efektów
dźwiękowych i ciszy jako muzyki. Wszystkie kompozycje ze wspomnianego albumu
podpisali wszyscy trzej członkowie TD: Edgar Froese, Chris Franke i Peter
Baumann, ale ten ostatni czuł się w grupie coraz bardziej skrępowany
narzucanymi wizjami jej lidera, stąd postanowił zrealizować swoją wizję
muzyczną pod własnym nazwiskiem.
W latach 1976-1983 Peter Baumann wydał cztery własne albumy
z muzyką elektroniczną, Trzy pierwsze z nich nagrał dla wytwórni Virgin, z
którą współpracował wówczas także Tangerine Dream, a czwarty dla wytwórni
Arista. Pierwsze dwa z nich, czyli „Romance ‘76” (1976) i „Trans Harmonic
Nights” (1979) reprezentują styl zwany szkołą berlińską (Berlin-School) w
muzyce elektronicznej i są uwielbiane przez fanów. Obecnie muzykę z tych płyt
zalicza się do stylu ambient. Szczególnie ceniona przez fanów elektroniki
sekwencyjnej jest zwłaszcza pierwsza z tych płyt, z dwóch powodów: swoistej
aury jaką tworzy muzyka na „Romance ‘76”, a także faktu, że przez wiele lat
album ten był bardzo trudny do dostania w wersji na płycie kompaktowej.
Do chwili obecnej album „Romance’76”miał 26 wydań na rożnych
nośnikach i pozostaje najczęściej wznawianą płytą w dyskografii Petera
Baumanna. Większość tych wydań, bo aż siedemnaście, ukazało się jednak na
płytach analogowych. Wszystkie z nich w tej postaci wydała wytwórnia Virgin. Pierwsze
z tych wydań ukazało się jesienią 1976 r. Wydano go wówczas jednocześnie w
Wielkiej Brytanii, Niemczech, Stanach Zjednoczonych, Włoszech, Francji i
Grecji. Wielka popularność tego albumu sprawiła, że już w następnym roku doszło
do jego wznowienia, m.in. w Niemczech, a także do jego publikacji w Hiszpanii,
Portugalii i Japonii. Później wznawiano tę płytę już znacznie rzadziej, bo
ukazały się tylko jej wydania w Japonii (1978) i Francji (1981). Przez
pozostałą część lat 80. album ten nie był już wznawiany i praktycznie został
zapomniany w pamięci masowego odbiorcy.
Pierwsze i przez długi czas jedyne wydanie tego albumu na
płycie kompaktowej przygotowała wytwórnia Virgin w 1990 r. Niestety album ten
ukazał się wówczas w niewielkim nakładzie i szybko stal się kolekcjonerskim
rarytasem osiągającym nieprzyzwoicie wysokie ceny z tzw. drugiej ręki. Oprócz
wspomnianego ukazały się jeszcze cztery inne wydania tego albumu na płycie
kompaktowej, z tego aż dwa z nich mają formę CDr: rosyjskie (2005) i
amerykańskie (nieznana data wydania). Jako ciekawostkę można podać że album ten
wydano też na kasecie magnetofonowej (1976) oraz w postaci plików Flac (2009).
Bardziej dostępna wersja tego albumu na płycie kompaktowej
ukazała się dopiero w 2016 r., a więc w czterdzieści lat po jej pierwotnym
wydaniu. Przygotowała go brytyjska wytwórnia Esoteric Reactive specjalizująca
się w wydawaniu klasycznego niemieckiego rocka progresywnego i elektronicznego
i powiązana biznesowo z Esoteric Recordings. Tego samego roku jego edycję w
digipacku przygotowała też niemiecka wytwórnia Bureau B. Nowego 24-bitowego
masteringu płyty dokonano Broadlake Studios w Hertfordshire we wschodniej
Anglii, a do samej płyty dodano 16 stronicową książeczkę z opisem autorstwa
Andy Garibaldiego. I tę właśnie wersję płyty udało mi się wreszcie kupić w 2016
r., w polskim sklepie internetowym „Generator” specjalizującym się w sprzedaży
płyt z muzyką elektroniczną.
Po raz pierwszy album ten usłyszałem w Polskim Radiu 19 IV
1982 r. w audycji „Studio Nagrań” prowadzonej przez Jerzego Kordowicza. Było to
niedługo po wznowieniu działalności przez Program III Polskiego Radia po
okresie jego zawieszenia spowodowanym stanem wojennym. Obszerne fragmenty tej
płyty Kordowicz zaprezentował także w innej swej audycji, „Klasycy syntezatorów”
nadanej 13 V 1982 r. Od pierwszego usłyszenia muzyka zawarta na tej płycie
zrobiła na mnie ogromne wrażenie, podobnie jak na moim Ojcu – miłośniku muzyki
klasycznej.
Tak nawiasem mówiąc po raz pierwszy w Polskim Radio album
ten zaprezentował już 12 IV 1977 r. Piotr Kaczkowski w jednej z cyklu swych audycji
„Minimax”. Ale dla mnie nie miało to żadnego znaczenia, gdyż wówczas jeszcze nie
interesowałem się muzyką i nie słuchałem audycji muzycznych w Polskim Radiu.
Album „Romance’76” nie jest zbyt długi, bo liczy zaledwie
ponad trzydzieści trzy minuty muzyki. Jest to płyta w całości instrumentalna i
mniej komercyjna niż typowa muzyka synth popowa znana z przełomu lat 70. i 80.
XX w. Oczywiście z tego powodu jest to muzyka znacznie trudniejsza w odbiorze,
a słuchacz raczej nie może liczyć na skoczne i przebojowe piosenki. Album ten nagrano
w lipcu-sierpniu 1976 r. w studiach Berlina („Victoria”) i Monachium („Bawaria
Studio”). Kompozytorem wszystkich utworów i producentem albumu był sam Peter
Baumann. Pomimo młodego wieku, miał wówczas zaledwie 26 lat, udało mu się
stworzyć wyjątkowo poruszającą muzykę, dość skomplikowaną jak na kanony rocka,
precyzyjną, ale pełną barw i emocji.
Jego niezwykła wrażliwość muzyczna i subtelność środków
wyrazu wywodziła się z elektronicznych eksperymentów Karla Heinza Stockhusena,
niemieckiej muzyki romantycznej, a także atmosfery domu rodzinnego. Jego
ojciec, Herbert Baumann (ur. 1925 r.) był znanym już wówczas kompozytorem
muzyki klasycznej i filmowej. To dzięki niemu na drugiej stronie płyty znalazły
się utwory zaaranżowane i nagrane z Monachijską Orkiestrą Symfoniczną, której
dyrygentem był właśnie Herbert Baumann. Jako ich kompozytor widnieje Peter
Baumann, ale można przypuszczać, że w ich aranżacji pomógł mu ojciec.
Wszystkie utwory na albumie „Romans ‘76” nawiązują swą
stylistyką do albumów jakie wówczas nagrywała jego macierzysta formacja, czyli
grupa Tangerine Dream, a zwłaszcza do płyty „Stratosfear”. Różnica polega
jednak na brzmieniu obu płyt, choćby z prostego faktu, że nie było tutaj gitary
Froesego. Album składa się z sześciu dość krótkich utworów, po trzy na każdej
ze stron oryginalnej płyty winylowej.
Album otwiera kompozycja pod dość dziwacznym tytułem
„Bicentennial Present” („Dwóchsetlecie obecnie”). To zarazem najkrótsze
nagranie na tej stronie płyty. Rozpoczyna się od ostrego syntezatorowego riffu
w wysokim rejestrze, oryginalnego i przyciągającego uwagę. Utwór się stopniowo
rozwija prezentując całą paletę różnych melodii wygrywanych na syntezatorze na
podkładzie grającej w tle sekwencyjnej sekcji rytmicznej.
Następnie mamy utwór tytułowy „Romance” („Romans”)
rozpoczynający się od bardzo subtelnego wstępu syntezatorowego imitującego
fortepianowe preludium o jasnym i klarownym brzmieniu pojedynczych nut. Po nim
jednak szybko wchodzi sekwencer nadając nagraniu ujmującej motoryki, która
pozostaje z nim już do końca. Na tym tle syntezator tworzy subtelną
improwizację wzbogacaną innymi instrumentami. Wszystko to wciąga słuchacza w
głąb misternego świata wysublimowanych dźwięków stworzonych przez Baumanna.
Najlepszym utworem na tej stronie płyty, a zarazem najdłuższym
na całym albumie, jest utwór „Phase By Phase” („Faza za fazą”). Nagranie to
jest także jednym z najlepszych w całym dorobku Baumanna. Połączone w nim
dźwięki sekwencyjnej elektroniki z brzmieniami akustycznymi nadają temu
nagraniu szczególnego dramatyzmu i wyrazistości. Piękna choć pojedyncza melodia
rozwija się stopniowo i zmienia się w czasie planowej improwizacji. Utwór od
samego początku pełen jest wewnętrznego napięcia spotęgowanego w kulminacyjnym
momencie przez odgłosy instrumentów akustycznych, w tym dzwonków i gongu, co
dodatkowo podnosi jego i tak ogromną siłę wyrazu. Rytm i atmosfera tego utworu
dosłownie wprowadzają słuchacza w odmienny stan świadomości.
Na drugiej stronie albumu znalazły się także trzy nagrania,
ale połączone ze sobą i tworzące razem rodzaj wyjątkowo sugestywnej suity
trwającej łącznie około czternaście minut. Główną częścią składową tej suity
jest dwuczęściowa kompozycja „Meadow Of Infinity” (Part One i Part Two) w
polskim tłumaczeniu to „Łąka bez kresu”. Liczy ona w sumie ponad dziesięć minut
i spinająca początek i koniec tej strony płyty. Pomiędzy tymi utworami znajduj
się kompozycja „The Glass Bridge” („Szklany most”).
Utwory z tej strony są bardziej eksperymentalne choćby
poprzez zastosowanie atonalnych melodii a także bardziej wyszukane brzmieniowo.
Dokonane w nich połączenie brzmień orkiestry symfonicznej i chóru z
instrumentarium elektronicznym stworzyło tutaj nową jakość. Tym czymś nowym
jest w pełni oryginalna kompozycja, może daleka od rocka elektronicznego i muzyki
sekwencyjnej, ale będąca próbą stworzenia muzyki będącej syntezą współczesnej
popularnej muzyki elektronicznej z tradycją wielkiej symfoniki.
W zasadzie można całą stronę tej płyty zaliczyć raczej do
współczesnej muzyki klasycznej niż do typowego elektronicznego rocka.
Szczególnie duże wrażenie robi wyjątkowo udane współbrzmienie instrumentów
orkiestry symfonicznej z melodiami kreowanymi przez syntezator. Nie brakuję
tutaj dramatycznych momentów, jak np. ten z kanonadą perkusyjną, czy też
momentów gdy utwór ma wyjątkowo eteryczny charakter. W sumie powstała w pełni
wyszukana i sprzyjająca kontemplacji niekonwencjonalna muzyka.
Niestety, kolejne, po „Romance‘76” albumy solowe Petera
Baumanna, były coraz bardziej zbliżone do głównego nurtu muzyki elektronicznej,
a więc bardziej przewidywalne i szablonowe. Z biegiem czasu też coraz gorzej
się sprzedawały. Skłoniło to naszego bohatera do porzucenia kariery muzyka i
zajęcia się produkcją nagrań. W latach 1984-1996 prowadził on w Stanach
Zjednoczonych własną wytwórnię Private Music.
Była to jedna z wielu tzw. niezależnych wytwórni i
początkowo specjalizowała się w wydawaniu muzyki instrumentalnej, m.in. albumy
dla niej nagrywał Yanni i Patrick O’Hearn. W 1996 r. Baumann sprzedał ją firmie
Windham Hill Records będącej oddziałem koncernu BMG. Po przeniesieniu się do
San Francisco Baumann założył fundację własnego imienia (Baumann Foundation)
będącą jednym z think-tanków mających wspomagać badania naukowe nad
społeczeństwem w duchu liberalizmu.
W okresie od czerwca do grudnia 2015 r. ponownie dołączył
jako członek do zespołu Tangerine Dream. Niespodziewanie dla wszystkich, w maju
2016 r. wydal pierwszą od kilkudziesięciu lat płytę solową pt.: „Machines Of
Desie”z muzyką w stylu szkoły berlińskiej.
Płyta ta jest wyjątkowo dopracowana i ma spójną
wizję całości przekazu artystycznego. A tym przekazem jest próba – moim zdaniem
wyjątkowo udana - stworzenia muzyki elektronicznej organicznie związanej z
muzyką klasyczną. Wszystkie utwory nie tylko są perfekcyjnie skomponowane, ale
też wciągają słuchacza swym hipnotycznym rytmem. Brzmienie wszystkich utworów z
tej płyty jest wyjątkowo klarowne i pozbawione zbędnych nut – jakby to
powiedział kiedyś wielki Mozart. Uważam, że w ramach twórczości z pogranicza
elektroniki i klasyki muzykę z tego albumu można zakwalifikować jako przejaw
geniuszu. Szkoda, że większość ludzi dostrzega genialne dzieła dopiero po
śmierci ich twórców.
Podsumowując te wywody mogę powiedzieć, ze to jedna
dziesięciu z moich najbardziej ulubionych płyt. Właściwie mogę jej słuchać na
okrągło i nigdy mi się nie nudzi. Swoistą ironią losu jest fakt, że przez
długie 34 lata nie mogłem jej kupić, bo jej nie wydawano na CD. Dopiero jej
wznowienie z okazji 40-lecia jej pierwotnego wydania, umożliwiło mi jej nabycie
po rozsądnej cenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz