sobota, 22 czerwca 2019

Peter Baumann – „Romance '76”, Esoteric Reactive, 1976/2016, UK

 
 

Peter Baumann, a właściwie Hans-Peter Baumann ((ur 29 I 1953 w Berlinie) to muzyk niemiecki., który w latach 1972-1977 był członkiem zespołu Tangerine Dream. Z grupą tą nagrał 7 albumów, z których przynajmniej kilka uważanych jest obecnie za klasyczne w muzyce elektronicznej: „Phaedra” (1974), „Rubycon” (1975), „Ricochet” (1975), „Stratosfear” (1976) i „Encore” (1977).

W moim odczuciu najlepszym z tej grupy jest album „Stratofear”, w którym doszło do swoistego połączenia muzyki elektronicznej, rocka i muzyki klasycznej. Szczególnie duży wkład w jego przygotowaniu miał Peter Baumann. To właśnie jego dziełem było to wyjątkowo udane połączenie fragmentów elektronicznych z akustycznymi i wykorzystanie różnych efektów dźwiękowych i ciszy jako muzyki. Wszystkie kompozycje ze wspomnianego albumu podpisali wszyscy trzej członkowie TD: Edgar Froese, Chris Franke i Peter Baumann, ale ten ostatni czuł się w grupie coraz bardziej skrępowany narzucanymi wizjami jej lidera, stąd postanowił zrealizować swoją wizję muzyczną pod własnym nazwiskiem.

W latach 1976-1983 Peter Baumann wydał cztery własne albumy z muzyką elektroniczną, Trzy pierwsze z nich nagrał dla wytwórni Virgin, z którą współpracował wówczas także Tangerine Dream, a czwarty dla wytwórni Arista. Pierwsze dwa z nich, czyli „Romance ‘76” (1976) i „Trans Harmonic Nights” (1979) reprezentują styl zwany szkołą berlińską (Berlin-School) w muzyce elektronicznej i są uwielbiane przez fanów. Obecnie muzykę z tych płyt zalicza się do stylu ambient. Szczególnie ceniona przez fanów elektroniki sekwencyjnej jest zwłaszcza pierwsza z tych płyt, z dwóch powodów: swoistej aury jaką tworzy muzyka na „Romance ‘76”, a także faktu, że przez wiele lat album ten był bardzo trudny do dostania w wersji na płycie kompaktowej.

Do chwili obecnej album „Romance’76”miał 26 wydań na rożnych nośnikach i pozostaje najczęściej wznawianą płytą w dyskografii Petera Baumanna. Większość tych wydań, bo aż siedemnaście, ukazało się jednak na płytach analogowych. Wszystkie z nich w tej postaci wydała wytwórnia Virgin. Pierwsze z tych wydań ukazało się jesienią 1976 r. Wydano go wówczas jednocześnie w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Stanach Zjednoczonych, Włoszech, Francji i Grecji. Wielka popularność tego albumu sprawiła, że już w następnym roku doszło do jego wznowienia, m.in. w Niemczech, a także do jego publikacji w Hiszpanii, Portugalii i Japonii. Później wznawiano tę płytę już znacznie rzadziej, bo ukazały się tylko jej wydania w Japonii (1978) i Francji (1981). Przez pozostałą część lat 80. album ten nie był już wznawiany i praktycznie został zapomniany w pamięci masowego odbiorcy.

Pierwsze i przez długi czas jedyne wydanie tego albumu na płycie kompaktowej przygotowała wytwórnia Virgin w 1990 r. Niestety album ten ukazał się wówczas w niewielkim nakładzie i szybko stal się kolekcjonerskim rarytasem osiągającym nieprzyzwoicie wysokie ceny z tzw. drugiej ręki. Oprócz wspomnianego ukazały się jeszcze cztery inne wydania tego albumu na płycie kompaktowej, z tego aż dwa z nich mają formę CDr: rosyjskie (2005) i amerykańskie (nieznana data wydania). Jako ciekawostkę można podać że album ten wydano też na kasecie magnetofonowej (1976) oraz w postaci plików Flac (2009).

Bardziej dostępna wersja tego albumu na płycie kompaktowej ukazała się dopiero w 2016 r., a więc w czterdzieści lat po jej pierwotnym wydaniu. Przygotowała go brytyjska wytwórnia Esoteric Reactive specjalizująca się w wydawaniu klasycznego niemieckiego rocka progresywnego i elektronicznego i powiązana biznesowo z Esoteric Recordings. Tego samego roku jego edycję w digipacku przygotowała też niemiecka wytwórnia Bureau B. Nowego 24-bitowego masteringu płyty dokonano Broadlake Studios w Hertfordshire we wschodniej Anglii, a do samej płyty dodano 16 stronicową książeczkę z opisem autorstwa Andy Garibaldiego. I tę właśnie wersję płyty udało mi się wreszcie kupić w 2016 r., w polskim sklepie internetowym „Generator” specjalizującym się w sprzedaży płyt z muzyką elektroniczną.

Po raz pierwszy album ten usłyszałem w Polskim Radiu 19 IV 1982 r. w audycji „Studio Nagrań” prowadzonej przez Jerzego Kordowicza. Było to niedługo po wznowieniu działalności przez Program III Polskiego Radia po okresie jego zawieszenia spowodowanym stanem wojennym. Obszerne fragmenty tej płyty Kordowicz zaprezentował także w innej swej audycji, „Klasycy syntezatorów” nadanej 13 V 1982 r. Od pierwszego usłyszenia muzyka zawarta na tej płycie zrobiła na mnie ogromne wrażenie, podobnie jak na moim Ojcu – miłośniku muzyki klasycznej.

Tak nawiasem mówiąc po raz pierwszy w Polskim Radio album ten zaprezentował już 12 IV 1977 r. Piotr Kaczkowski w jednej z cyklu swych audycji „Minimax”. Ale dla mnie nie miało to żadnego znaczenia, gdyż wówczas jeszcze nie interesowałem się muzyką i nie słuchałem audycji muzycznych w Polskim Radiu.

Album „Romance’76” nie jest zbyt długi, bo liczy zaledwie ponad trzydzieści trzy minuty muzyki. Jest to płyta w całości instrumentalna i mniej komercyjna niż typowa muzyka synth popowa znana z przełomu lat 70. i 80. XX w. Oczywiście z tego powodu jest to muzyka znacznie trudniejsza w odbiorze, a słuchacz raczej nie może liczyć na skoczne i przebojowe piosenki. Album ten nagrano w lipcu-sierpniu 1976 r. w studiach Berlina („Victoria”) i Monachium („Bawaria Studio”). Kompozytorem wszystkich utworów i producentem albumu był sam Peter Baumann. Pomimo młodego wieku, miał wówczas zaledwie 26 lat, udało mu się stworzyć wyjątkowo poruszającą muzykę, dość skomplikowaną jak na kanony rocka, precyzyjną, ale pełną barw i emocji.

Jego niezwykła wrażliwość muzyczna i subtelność środków wyrazu wywodziła się z elektronicznych eksperymentów Karla Heinza Stockhusena, niemieckiej muzyki romantycznej, a także atmosfery domu rodzinnego. Jego ojciec, Herbert Baumann (ur. 1925 r.) był znanym już wówczas kompozytorem muzyki klasycznej i filmowej. To dzięki niemu na drugiej stronie płyty znalazły się utwory zaaranżowane i nagrane z Monachijską Orkiestrą Symfoniczną, której dyrygentem był właśnie Herbert Baumann. Jako ich kompozytor widnieje Peter Baumann, ale można przypuszczać, że w ich aranżacji pomógł mu ojciec.

Wszystkie utwory na albumie „Romans ‘76” nawiązują swą stylistyką do albumów jakie wówczas nagrywała jego macierzysta formacja, czyli grupa Tangerine Dream, a zwłaszcza do płyty „Stratosfear”. Różnica polega jednak na brzmieniu obu płyt, choćby z prostego faktu, że nie było tutaj gitary Froesego. Album składa się z sześciu dość krótkich utworów, po trzy na każdej ze stron oryginalnej płyty winylowej.

Album otwiera kompozycja pod dość dziwacznym tytułem „Bicentennial Present” („Dwóchsetlecie obecnie”). To zarazem najkrótsze nagranie na tej stronie płyty. Rozpoczyna się od ostrego syntezatorowego riffu w wysokim rejestrze, oryginalnego i przyciągającego uwagę. Utwór się stopniowo rozwija prezentując całą paletę różnych melodii wygrywanych na syntezatorze na podkładzie grającej w tle sekwencyjnej sekcji rytmicznej.

Następnie mamy utwór tytułowy „Romance” („Romans”) rozpoczynający się od bardzo subtelnego wstępu syntezatorowego imitującego fortepianowe preludium o jasnym i klarownym brzmieniu pojedynczych nut. Po nim jednak szybko wchodzi sekwencer nadając nagraniu ujmującej motoryki, która pozostaje z nim już do końca. Na tym tle syntezator tworzy subtelną improwizację wzbogacaną innymi instrumentami. Wszystko to wciąga słuchacza w głąb misternego świata wysublimowanych dźwięków stworzonych przez Baumanna.

Najlepszym utworem na tej stronie płyty, a zarazem najdłuższym na całym albumie, jest utwór „Phase By Phase” („Faza za fazą”). Nagranie to jest także jednym z najlepszych w całym dorobku Baumanna. Połączone w nim dźwięki sekwencyjnej elektroniki z brzmieniami akustycznymi nadają temu nagraniu szczególnego dramatyzmu i wyrazistości. Piękna choć pojedyncza melodia rozwija się stopniowo i zmienia się w czasie planowej improwizacji. Utwór od samego początku pełen jest wewnętrznego napięcia spotęgowanego w kulminacyjnym momencie przez odgłosy instrumentów akustycznych, w tym dzwonków i gongu, co dodatkowo podnosi jego i tak ogromną siłę wyrazu. Rytm i atmosfera tego utworu dosłownie wprowadzają słuchacza w odmienny stan świadomości.

Na drugiej stronie albumu znalazły się także trzy nagrania, ale połączone ze sobą i tworzące razem rodzaj wyjątkowo sugestywnej suity trwającej łącznie około czternaście minut. Główną częścią składową tej suity jest dwuczęściowa kompozycja „Meadow Of Infinity” (Part One i Part Two) w polskim tłumaczeniu to „Łąka bez kresu”. Liczy ona w sumie ponad dziesięć minut i spinająca początek i koniec tej strony płyty. Pomiędzy tymi utworami znajduj się kompozycja „The Glass Bridge” („Szklany most”).

Utwory z tej strony są bardziej eksperymentalne choćby poprzez zastosowanie atonalnych melodii a także bardziej wyszukane brzmieniowo. Dokonane w nich połączenie brzmień orkiestry symfonicznej i chóru z instrumentarium elektronicznym stworzyło tutaj nową jakość. Tym czymś nowym jest w pełni oryginalna kompozycja, może daleka od rocka elektronicznego i muzyki sekwencyjnej, ale będąca próbą stworzenia muzyki będącej syntezą współczesnej popularnej muzyki elektronicznej z tradycją wielkiej symfoniki.

W zasadzie można całą stronę tej płyty zaliczyć raczej do współczesnej muzyki klasycznej niż do typowego elektronicznego rocka. Szczególnie duże wrażenie robi wyjątkowo udane współbrzmienie instrumentów orkiestry symfonicznej z melodiami kreowanymi przez syntezator. Nie brakuję tutaj dramatycznych momentów, jak np. ten z kanonadą perkusyjną, czy też momentów gdy utwór ma wyjątkowo eteryczny charakter. W sumie powstała w pełni wyszukana i sprzyjająca kontemplacji niekonwencjonalna muzyka.

Niestety, kolejne, po „Romance‘76” albumy solowe Petera Baumanna, były coraz bardziej zbliżone do głównego nurtu muzyki elektronicznej, a więc bardziej przewidywalne i szablonowe. Z biegiem czasu też coraz gorzej się sprzedawały. Skłoniło to naszego bohatera do porzucenia kariery muzyka i zajęcia się produkcją nagrań. W latach 1984-1996 prowadził on w Stanach Zjednoczonych własną wytwórnię Private Music.

Była to jedna z wielu tzw. niezależnych wytwórni i początkowo specjalizowała się w wydawaniu muzyki instrumentalnej, m.in. albumy dla niej nagrywał Yanni i Patrick O’Hearn. W 1996 r. Baumann sprzedał ją firmie Windham Hill Records będącej oddziałem koncernu BMG. Po przeniesieniu się do San Francisco Baumann założył fundację własnego imienia (Baumann Foundation) będącą jednym z think-tanków mających wspomagać badania naukowe nad społeczeństwem w duchu liberalizmu.

W okresie od czerwca do grudnia 2015 r. ponownie dołączył jako członek do zespołu Tangerine Dream. Niespodziewanie dla wszystkich, w maju 2016 r. wydal pierwszą od kilkudziesięciu lat płytę solową pt.: „Machines Of Desie”z muzyką w stylu szkoły berlińskiej.

Płyta ta jest wyjątkowo dopracowana i ma spójną wizję całości przekazu artystycznego. A tym przekazem jest próba – moim zdaniem wyjątkowo udana - stworzenia muzyki elektronicznej organicznie związanej z muzyką klasyczną. Wszystkie utwory nie tylko są perfekcyjnie skomponowane, ale też wciągają słuchacza swym hipnotycznym rytmem. Brzmienie wszystkich utworów z tej płyty jest wyjątkowo klarowne i pozbawione zbędnych nut – jakby to powiedział kiedyś wielki Mozart. Uważam, że w ramach twórczości z pogranicza elektroniki i klasyki muzykę z tego albumu można zakwalifikować jako przejaw geniuszu. Szkoda, że większość ludzi dostrzega genialne dzieła dopiero po śmierci ich twórców.

Podsumowując te wywody mogę powiedzieć, ze to jedna dziesięciu z moich najbardziej ulubionych płyt. Właściwie mogę jej słuchać na okrągło i nigdy mi się nie nudzi. Swoistą ironią losu jest fakt, że przez długie 34 lata nie mogłem jej kupić, bo jej nie wydawano na CD. Dopiero jej wznowienie z okazji 40-lecia jej pierwotnego wydania, umożliwiło mi jej nabycie po rozsądnej cenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Lou Reed, Berlin, RCA / BMG, 1973 / 1998, EU

  Album „Berlin” jest jedną z najlepszych płyt w dyskografii amerykańskiego autora tekstów, kompozytora i gitarzysty Lou Reeda, a zarazem je...