Jednak szacunek jakim teraz otaczany ten zespół i jego popularność nie zawsze była na tym samym poziomie. W pierwszej połowie lat 70. brytyjska prasa muzyczna uważała go raczej za gorszy, mniej finezyjny i bardziej hałaśliwy wariant grupy Led Zeppelin. Znany i wpływowy amerykański dziennikarz muzyczny Lester Banks (magazyn „Rolling Stone”) określił grupę jako „postzeppelinowskie brytyjskie kosmiczne potwory”. Te oceny uległy zmianie dopiero pod koniec lat 70., ale też nadmiernie podkreślano wtedy wkład w sukces zespołu Ozzy Osbourne’a. Album „Heaven And Hell” nagrany z nowym wokalistą Ronie Jamesem Dio powszechnie uznany został za objawienie i to on faktycznie był pierwszym w pełni heavy metalowym albumem zespołu (wcześniejsze były raczej hard rockowe).
Albumy nagrane przez grupę w drugiej połowie lat 80. sprzedawały się coraz gorzej, a ona sama zamiast wyznaczać nowe trendy na wysokości a płyty „The Eternal Idol” stała się kopią swych licznych naśladowców. W tym samym czasie Osbourne nagrywał dobrze sprzedające się płyty i odnosił sukcesy także występami na żywo, np. wielki koncert w Moskwie w sierpniu 1989 r. W tym samym czasie Sabbs także koncertowali, ale przed wiele mniejszymi audytoriami, a ich trasy koncertowe często były odwoływane, bo nie było na nie chętnych, np. trasa po USA i Meksyku. Z tego powodu w latach 90. albumu Sabbs sprzedawały się słabo i trafiły na listę płyt w przecenie (czego dowodem są katalogi płyt CD z tego okresu), a był to przecież czas upowszechniania się płyt kompaktowych i ich masowego nabywania. Odrodzenie się popularności grupy nastąpiło dopiero w ciągu ostatnich 20 lat, kiedy nagrała one swe kolejne bardzo dobre albumy częściowo pod nazwą Heaven And Hell.
W czasach mojej młodości zdobycie wiedzy o tym zespole nie było łatwe, bo polska prasa okresu PRL była bardziej niż rachityczna i mocno wtórna wobec pracy anglosaskiej z której obficie czerpała. O Black Sabbath prasa ta pisała jednak rzadko, bo uznawała twórczość tego zespołu za prymitywną, a jego popularność za przejściową. Pisano, że muzykę grupy inspirował fabryczny hałas, a członkowie zespołu pochodzą z robotniczego środowiska Birmingham. I faktycznie jej członkowie pochodzili z tego miasta, a dokładniej rzecz biorąc z jego północnej dzielnicy zwanej Aston. I choć była to dzielnica nieco szemrana, to jednak nie wszyscy członkowie Sabbs pochodzili ze szemranych rodzin.
Przede wszystkim nie było jednak prawdą że wszyscy członkowie zespołu wywodzili się z biednego robotniczego środowiska, bo jedynie wokalista John Osbourne (ur. 3 XII 1948 r.) pochodził z niezbyt zamożnej, mało wykształconej i wielodzietnej rodziny. I faktycznie od młodych lat popadał w konflikty z prawem, a nawet przez pewien czas siedział w więzieniu za drobne kradzieże. Natomiast trzej pozostali członkowie nie byli znowu takimi pariasami jak ich później marketingowo przedstawiano. Gitarzysta Anthony Iommi (ur. 19 II 1948 r.) pochodził z dość zamożnej grecko-brazylijskiej rodziny, a jego ojciec miał sieć lodziarni i piekarni we włoskiej części Birningham. Rodzice basisty Terence’a Butlera (14 VII 1949 r.) pochodzili z Dublina i kładli nacisk na kształcenie syna, co też przynosiło efekty, bo uważany on był za jednego z najlepszych uczniów w klasie. Z kolei perkusista William Ward (ur. 5 V 1948 r.) wychowywał się w muzykalnym domu, gdzie słuchano jazzu, a jego matka grała na pianinie. W późniejszym okresie dla celów marketingowych muzycy dodali sobie ksywki lub skrócili imiona, i tak John Osbourne stał się Ozzy Osbournem, Anthony Iommi stał się Tony Iommym, Terence Butler stał się Terry „Gezer” Butlerem, a William Ward stal się Billem Wardem.
W dawnych opisach najczęściej eksponowano Ozzy Osbourne’a jako lidera zespołu, tylko dlatego że był wokalistą, a jego postać wysunięta przed front zespołu nadawała ton występom grupy. Faktycznie zaś od początku liderem i głównym założycielem grupy był Tony Iommi. Wychowany na gitarowych solówkach klasyków rock and rolla w tym Hanka Marvina, a potem gitarzysty jazzowego Django Reinhardta, tanich podręcznikach do gry na gitarze i ośmielony sukcesem The Beatles i innych grup, od nastoletnich lat pragnął założyć własny zespół. Początkowo gitarzystą był także Terry „Geezer” Butler, ale po ostatecznym formowaniu się składu Sabbs z konieczności musiał przekwalifikować się na grę na basie. Wzorem dla niego był w tym względzie Jack Bruce z The Cream. Zafascynowani jazzem rodzice Warda od najmłodszych lat zaszczepili miłość do tego stylu muzycznego swemu synowi Billowi. Urzeczony brzmieniem perkusji Gene’a Krupy Bill od początku skupiał się na ćwiczeniu swych umiejętności właśnie na tym instrumencie. Natomiast Ozzy Osbourne swą szansę na lepsze życie ujrzał w zostaniu wokalistą. I choć miał dobry tenorowy głos, to jednocześnie miał problemy z dykcją i faktycznie najlepiej umiał śpiewać tylko w jednej tonacji, co w przyszłości stało się czymś charakterystycznym dla jego stylu śpiewu. Ale co ważniejsze miał także system nagłośnienia, co dawało mu lepszą pozycję przetargową wśród innych potencjalnych kandydatów na wokalistę w zespole. W chwili spotkania z Iommym Ozzy ze zgrozą stwierdził, że ponownie spotkał swego szkolnego o rok starszego oprawcę.
W czasach mojej młodości pisano, że zespół Black Sabbath powstał w sierpniu 1969 r. Wielką sensacją była wzmianka o tym – co często podkreślano – że wcześniej nazywał się Earth (pod tą nazwą grupa występowała od września 1968 r.). Dzisiaj wiadomo znacznie więcej o jej początkach, także dzięki wspomnieniom muzyków i monografiom zespołu. Ale wówczas była to cała wiedza na ten temat, nawet dla dziennikarzy brytyjskich czy amerykańskich. Teraz wiadomo, że przed Earth grupa nosiła nazwę The Earth Blues Band, potem The Polka Tulk Blues Band w końcu Polka Tulk (ta ostatnia pochodziła od nazwy tanich kosmetyków). Ale zanim doszło do jej sformowania przyszli muzycy Sabbs już wcześniej grali razem: Tony Iommi z Billem Wardem w zespole The Rest a potem Mythology, a Terry Butler z Ozzym w grupie Rare Breed. Jednak faktycznie właściwym początkiem zespołu była grupa Earth grająca modnego wówczas blues rocka i psychodelię. Jednak gdy muzycy dowiedzieli się że pod nazwą Earth działa także inny zespół postanowili zmienić nazwę na Black Sabbath. Inspiracją dla nich był tani włoski horror pt. „Black Sabbath” z 1963 r. w reżyserii Mario Bravy. To właśnie nim zainspirował się Quentin Tarantino przy tworzeniu wielowątkowej struktury swego „Pulp Fiction”. Pod koniec 1968 r. na kilka tygodni Iommmi porzucił wciąż organizującą się formację na rzecz Jethro Tull, ale szybko przekonał się, że ta grupa kierowana żelazną ręką przez apodyktycznego Iana Andersona, to nie miejsce dla niego.
Przez krótki pobyt w Jethro Tull Iomii podpatrzył jednak jak funkcjonuje ten zespół i po powrocie do Sabbs zorganizował jego pracę według tego wzoru. Odtąd muzycy spotykali się w umówionych dniach i godzinach na ćwiczeniach i próbach podczas których także komponowali utwory. Pierwszym nagraniem jakie powstało w takich okolicznościach było „Wicked World”, a nastęnie „Black Sabbath”. Utwór ten skomponował wspólnie cały zespół, a tekst do niego napisali Osbourne i Butler. Było ono mroczne i ze swej natury diaboliczne, choć jedynym członkiem zespołu fascynującym się okultyzmem był Butler. A i on szybko porzucił to zainteresowanie pod wpływem słynnej wizji, w której nad jego łóżkiem pojawiła się ciemna mroczna postać, co odczytał jako ostrzeżenie. Późniejsze oskarżenia grupy o satanizm nie miały więc racji bytu i w dużej części wynikały z nieco demonicznej okładki debiutu, a jeszcze bardziej z odwróconego krzyża w jej rozkładanym wnętrzu, a także z zamieszonego tam demonicznego wiersza. Problem polegał jednak na tym, że to nie były pomysły muzyków, a wytwórni płytowej, która chciała poprzez te szokujące elementy zainteresować muzyką grupy potencjalnych nabywców.
W początkach kariery Black Sabbath znacząca rolę odegrał pierwszy menadżer grupy Jim Simpson. Był on muzykiem jazzowym, właścicielem lokalnego klubu muzycznego i założycielem wytwórni płytowej Big Bear Records mającej na celu promocję wykonawców z Birmingham. Był on także m.in. menadżerem zespołu Bakerloo, wcześniej znanego pod nazwą The Bakerloo Blues Line, na którego czele stal gitarzysta David „Clem” Clempson znany później z grupy Colosseum. Nawiasem mówiąc z Birmingham pochodziło całkiem sporo dobrych brytyjskich grup, m.in. The Moody Blues, Traffic i Electric Light Orchestra. Najpierw załatwił on grupie koncerty w klubach Hamburga w Niemczech a następnie kontrakt płytowy z koncernem Philips (listopad 1969 r.) do którego należała wytwórnia Vertigo. I to na wyraźnie życzenie tego koncernu jego producentem został Roger Bain.
Nagrany w styczniu 1970 r. w ciągu zaledwie dwóch dni za 600 funtów pod jego kierunkiem debiutancki album grupy był połączeniem dawnych jazzowych i blues-rockowych wątków muzycznych z nowymi brzmieniami wypracowanymi przez zespół („Black Sabbath”, Sleeping Village”). Ponadto zespół grał tutaj także cudze utwory we własnych opracowaniach np. „Evil Woman” amerykańskiego zespołu Crowd czy „Warning” brytyjskiej grupy The Ansley Dunbar Retaliation. Z kolei nagranie „Wicked World” nosiło znamiona inspiracji utworem „Wild Child” grupy The Doors. Wszystkie obce utwory zostały jednak tak zmienione, że w zasadzie nie miały w sobie prawie nic ze swych oryginałów.
Powszechnie znane ciężkie molowe brzmienie grupy powstało z przypadku i było wynikiem urazu palców jakiego doznał Tony Iommi w młodości gdy dorywczo pracował na wydziale mechanicznym w jednej z fabryk w Birmingham. Gilotyna odcięła mu wówczas koniuszki dwóch palców prawej dłoni, co wydawało się być końcem jego kariery jako gitarzysty. Jednak Iommi nie poddał się, sporządził nakładki na palce z małych butelek, a gitarę zaopatrzył w miększe struny z banjo dzięki czemu mógł dalej grać. Ale odtąd brzmienie jego gitary na zawsze się zmieniło, tym bardziej że gdy już założył Earth, to zaczął także inaczej stroić swą gitarę, co sprawiło że zaczęła ona mieć bardziej niskie a zarazem mroczne brzmienie. Do nowego stroju gitary dopasowane zostały także bas i perkusja. Ponadto Butler zamiast powielać linie melodyczne gitary na basie zaczął grać na niej tak, jakby grał na gitarze solowej. W sumie to nowe brzmienie nawiązywało do tzw. trytona, czyli interwału uznanego w średniowieczu za diabelską muzykę. Taki też charakter miały pierwsze znane nagrania zespołu oparte na improwizacjach wywodzących się z bluesa. Ponadto Iommi okazał się muzykiem mającym wyjątkowy talent do tworzenia gitarowych riffów, które odtąd stały się podstawą nie tylko brzmienia Black Sabbath, ale i całego tzw. ciężkiego rocka. Sami muzycy nazywali ten nowy styl heavy rockiem, ale prasa wolała termin heavy metal.
Debiutancki album Sabbs sprzedawał się bardzo dobrze, ale miał kiepskie recenzje w prasie muzycznej. Ogromny potencjał zespołu dostrzegł jednak łowca talentów Don Arden, którzy podpisał z nim nowy kontrakt na nagranie i sprzedaż płyt w USA w barwach koncernu Warner Bros. Jednocześnie zespół intensywnie koncertował, a podczas tych koncertów testował nowe nagrania, m.in. „Iron Man” i „Walpurgis” przemianowany potem w „War Pigs”. Swój drugi album grupa zarejestrowała w Regent Sound Studios w Londynie w ciągu dwóch dni: 16-17 VI 1970 r. Ale część sesji odbyła się też w Island Sudio dysponującym lepszymi magnetofonami studyjnymi. Jego producentem także był Roger Bain. Wcześniej jednak przećwiczyła materiał w walijskim Rockfield Studios. Ważna zmianą było twarde postanowienie muzyków o zerwaniu na wszystkich polach, a więc muzycznym i graficznym, z utożsamianiem grupy z satanizmem. W tym czasie muzycy zespołu wypracowali też własną metodę komponowania utworów, co polegało na tym, że na bazie riffu Iommiego i tekstu Butlera, Ozzy wymyślał linię melodyczną dla swojego wokalu, a Ward dbał o właściwą rytmikę skorelowaną z basem i partiami gitary solowej.
W wyniku tych sesji powstał jeden z najbardziej inspirujących albumów w historii rocka. Powszechnie uważa się że zdefiniował on styl zwany heavy metalem muzycznie, tekstowo i brzmieniowo. Dawne wpływy bluesowe, czy jazzowe ostatecznie odeszły do lamusa historii, a w to miejsce pojawiły się niezliczone wyraziste riffy gitarowe i huraganowe solówki tworzone na bazie ciężko ale z polotem grającej sekcji rytmicznej, co uzupełniał monotonny ale wyrazisty głos wokalisty. Jedne kompozycje utrzymane były w wolnym tempie, a inne były szybkie i miały przebojowy potencjał. Brzmienie wszystkich instrumentów, choć miejscami przesterowane, przeważnie było bardzo klarowne, a głos Ozzy’ego – monotonny, ale pasujący do całości i przekonujący. W tej wielkiej zmianie jakościowej jaka dokonała się z chwilą nagrania albumu „Paranoid” niektórzy widzą taki sam przełom – nie bez udziału sił ponadnaturalnych – jaki dokonał się niegdyś na rozstajach dróg w karierze Roberta Johnsona. On także nagle przeistoczył się z przeciętnego grajka występującego w podrzędnych knajpach Południa Stanów w jednego z najważniejszych twórców w dziejach bluesa i faktycznego „ojca chrzestnego” całej muzyki rockowej.
Równie ikoniczną, co sama muzyka, okładkę albumu zaprojektował brytyjski fotograf i grafik Keith MacMillan współpracujący wówczas na stale z wytwórnią Vertigo. Nie dziwota, że był on także autorem okładki do debiutu zespołu i do wielu innych słynnych obecnie albumów ze stajni tej wytworni, m.in. „Valentyne Suite” zespołu Colosseum. Zgodnie z pierwotnym planem album ten miał nosić tytuł „War Pigs”, stąd na okładce znalazła się ilustracja pokazująca te tytułowe „świnie wojny” w postaci dziwnego ni to żołnierza kosmosu w futurystycznym hełmie, ni to rycerza z zakrzywionym mieczem i tarczą. Odziano go w różowy płaszcz i spodnie, co miało być nawiązaniem do różowego koloru skóry świń. Jednak wytwórnia przestraszona ewentualnym złym odbiorem tego tytułu na rynku amerykańskim nagle postanowiła go zmienić na „Paranoid”. Ale było już za późno na zmianę okładki, stąd pozostała ona w formie, jaką ją pierwotnie stworzono, do innego tytułu. I w tej postaci jest ona powszechnie znana na świecie.
Album „Paranoid” ma jak dotąd ponad 470 wydań na rożnych nośnikach i jest najczęściej wznawianą płytą zespołu Black Sabbath. Na dwóch kluczowych rynkach: brytyjskim i amerykańskim ukazał się na winylu we wrześniu 1970 r.: w Wielkiej Brytanii firmowała go wytwórnia Vertigo (koncern Philips), a w Stanach koncern Warner Bros. W sumie w 1970 r. ukazało się aż 48 wydań tego albumu, z tego z czego jedno wydano na kasecie 8-Trk, osiem na kasetach magnetofonowych pirackie wydanie koreańskie ze zmienioną okładką. Poza Wielką Brytania i Stanami płyta ta ukazała się wówczas we wszystkich cywilizowanych krajach świata: Francji, Holandii, Francji, Niemczech Zachodnich, Włoszech, krajach skandynawskich, Szwajcarii (w zmienionej okładce), Grecji, Izraelu(jednak pod zmienionym tytułem i w zmienionej okładce), Republice Południowej Afryki (w zmienionej okładce), Japonii, Australii, Nowej Zelandii, Filipinach i Kolumbii. Co dziwne, albumu tego pierwotnie nie wydano w Kanadzie. Oczywiście ani wówczas, ani przez całe lata 70. płyty tej nie wydano w żadnym kraju Bloku Wschodniego. Dopiero w 1981 r. ukazało się jej pierwsze wydanie jugosłowiańskie na kasecie magnetofonowej a potem także na płycie winylowej (firmowane przez Beograd Disk, Jugodisk, NEMS). Dopiero w 1990 r. ukazały się: polskie (Tonprss) i rosyjskie (SNC Records) wydania tej płyt na winylu (w tym drugim wypadku w zmienionej okładce).
Po raz pierwszy w Europie album ten wznowiła na płycie kompaktowej brytyjska wytwórnia Castle Communication PLC w 1986 r. Obok pełnego repertuaru oryginalnej płyty dodano do niego osiemnastominutową koncertową wersję utworu „Wicked World”. Niektóre późniejsze wznowienia tej wytwórni, nawet z tego samego roku, już nie miały tego dodatku. W 1986 r. album ten na CD wydano także w Niemczech Zachodnich (Intercord). Pierwsze wznowienie tej płyty na CD w Stanach Zjednoczonych ukazało się w 1987 r. i firmowane było przez koncern Warner Bros. W przeciwieństwie do wydań europejskich tytuły dwóch utworów zyskały dodatkowe podtytuły: „War Pigs / Luke's Wall” i „Jack The Stripper / Fairies Wear Boots” (podobnie było na wydaniach kanadyjskich). I właśnie to amerykańskie wydanie kiedyś potem kupiłem, a następnie komuś podarowałem, czego do dzisiaj żałuję (o czym szerzej niżej). Ciekawostką było amerykańskie wydanie tego albumu firmy Creative Sounds z 1987 r. ze mienioną kolejnością utworów i dodaną koncertową wersją „Wicked World”. W 1987 r. także w Niemczech Zachodnich ukazała się wersja „Paranoid” na CD firmowana przez Vertigo (label z siateczką) z dodanym koncertowym „Wicked World”. Pierwsze wydanie japońskie tego albumu na CD ukazało się dopiero w 1989 r. i firmowane było logo wytwórni Vertigo.
Album „Paranoid” liczy osiem utworów o różnej długości łącznie liczących nieco ponad 42 minuty. Obecnie wydaje się to długością niezbyt wielką ale w czasach gdy ukazał się ten album, jego długość była optymalna, bo nie był ani zbyt krótki (poniżej 30 minut) ani nazbyt długi (powyżej 45 minut). Właściwie każde z zamieszczonych na nim nagrań jest obecnie uważane za kanoniczne dla gatunku.
„War Pigs” („Świnie wojny”) to mocne prawie ośmiominutowe otwarcie albumu, bo nie dość że rozpoczynające się od odgłosu syren przeciwlotniczych, to jeszcze od początku atakujące słuchacza potężnym gitarowym riffem. Całość utrzymana jest w rytmie klasycznego walca, tyle że bardzo powolnego, ponurego i ciężkiego. Genezą tego utworu była jedna z licznych improwizacji, do jakich grupa zmuszona była na początku kariery, z powodu konieczności wypełniania czasu koncertowego muzyką przy braku dostatecznie obfitego własnego w pełni gotowego repertuaru. Utwór początkowo nazywał się „Walpurgnis” i nawiązywał tematyką do obrzędów satanistycznych, co po porzuceniu tego wątku przez grupę przekute zostało w zmienionych tekstach na tematykę wojenną, a sataniści skojarzeni z generałami jako wiedźmami na sabacie. Nagranie składało się zresztą z dwóch wątków muzycznych, stąd późniejsze dodawanie do niego w niektórych wydaniach podtytułu „Luke's Wall”. Tekst utworu ma generalnie antywojenną wymowę i wskazuje na fakt, że choć wojny najczęściej rozpoczynają politycy, to giną na niej prawie wyłącznie zwykli ludzie. Ale nadejdzie Dzień Sądu i wojenna gadzina będzie pełzać na kolanach błagając o przebaczenie. Pomimo braku bezpośredniej wzmianki w tekście o Wietnamie, była to oczywiste nawiązanie do tej wojny.
„Paranoid” („Paranoik”) to z kolei zaledwie niespełna trzyminutowe nagranie utrzymane w szybkim tempie i o mocno motorycznym charakterze napędzanym przez kolejny pamiętny gitarowy riff Iommiego jeszcze podkreślanym przez linie wokalne Ozzy’ego. Utwór ten wydany także na singlu stał się, ku zdziwieniu samych członków grupy, jednym z największych przebojów Sabbs, a także jednym z najbardziej znanych nagrań muzyki rockowej. W przeciwieństwie do pozostałych nagrań utwór ten zarejestrowano w Island Studios, bo dysponowało ono lepszym sprzętem rejestrującym. Nagranie to powstało na końcu sesji, gdy okazało się, że na albumie zostało jeszcze trochę miejsca i przydałoby się na nim umieścić jeszcze jakieś krótszy bardziej przebojowy utwór. Tekst utworu opowiada o rozterkach osoby, która nie umie cieszyć się drobnymi przyjemnościami płynącymi z życia i która na własne życzenie je sobie zmarnowała przez narkotyki (w domyśle), a także przez porzucenie bliskich, a przy okazji ostrzega innych przed podejmowaniem podobnych kroków i nakazuje cieszyć się życiem.
„Planet Caravan” („Karawna planet”) to utwór inspirowany pierwszym pschodelicznym etapem w działalności Sabbs jak jeszcze nie nosił tej nazwy, ale muzycy już razem grali. Jest to także w pełni świadoma próba rozładowania wcześniejszego ciężkiego repertuaru albumu. To wolny utwór o charakterze balladowym utrzymany w onirycznym nastroju z jazzującą partią gitary, fletem, subtelnymi congami i przytłumionym elektronicznie głosem Ozzy’ego przez co brzmiącym bardziej lirycznie. Poetycki tekst utworu opowiada o refleksjach człowieka obserwującego Nieboskłon i bezmiar Kosmosu gdy „czarna noc wzdycha” a „Księżyc na srebrzystych drzewach zalewa się łzami”. I faktycznie, słuchając tego nagrania można odnieść wrażenie, że obserwuje się nocne Niebo i prowadzi rozmyślania nad ogromem wszechświata.
Prawie sześciominutowy „Iron Man” (Żelazny człowiek”) jest dokładnym przeciwieństwem poprzedniego utworu. Pierwotnie nagranie to nosiło tytuł „Iron Blocke”. Rozpoczyna się od miarowego taktu perkusji, ale jego istotą jest wyrazisty gitarowy riff częściowo zniekształcony elektronicznie imitujący kroczenie tytułowego „Żelaznego człowieka”. To zarazem jeden z najbardziej kanonicznych riffów w dziejach heavy metalu, powolny, prosty, ale majestatyczny, niezmiernie sugestywny, a co najważniejsze, zapadający w pamięć. Sekcja rytmiczna swą linią basu i perkusji podkreśla to rytmiczne kroczenie, przy czym bas Butlera w środkowej partii utworu jest głównym elementem melodycznym dla improwizującej gitary Iommmiego. Utwór ten nie były jednak tak sugestywny bez naśladującego melodykę i rytmikę sekcji instrumentalnej głosu Ozzy’ego, częściowo przetworzonego, co nadało mu nieludzkiego mechanicznego charakteru. Tekst utworu opowiada o człowieku powracającym z przyszłości, którzy wpadł w pole magnetyczne, gdzie zamienił się w tytułowego „człowieka z żelaza”. Ale po powrocie na ziemię nikt nie chce słuchać o czyhającym na ludzi zagrożeniu, ani nawet z nim rozmawiać, więc on rozpoczyna zemstę na ludzkości.
Otwierający drugą stronę oryginalnego albumu prawie pięciominutowy „Electric Funeral” („Elektryczny pogrzeb”) także oparty jest na gitarowym riffie Iommiego, tyle że przetworzonego efektem tzw. kaczki. Linia wokalna Ozzy’ego naśladuje tutaj – jak poprzednio – melodykę całości, co potęguje nastrój zagrożenia o którym mowa w tekście. Utwór ma na przemian fragmenty powolne z szybszymi wstawkami, zwłaszcza od jego połowy, te zmiany tempa znacząco wpływają na urozmaicenie brzmienia nie tylko tego nagrania ale i całej płyty. Tekst utworu ostrzega ludzi przed wojną nuklearną („atomowym potopem”) do jakiej mogą doprowadzić nie wymienione z nazwy rządy mocarstw w swej chęci dominacji nad światem. Bardzo sugestywne są występujące w nim porównania o nadchodzącej burzy, błyskawicach na niebie, spadającym gasnącym księżycu i elektrycznym pogrzebowym stosie i aniołach piekieł czerniących sobie skrzydła.
Nieco ponad siedmiominutowy „Hand Of Doom” („Ręka zagłady”) wbrew pierwszemu skojarzeniu nie jest o bezpośrednio o wojnie, a jedynie dotyczy jej pośrednio. Utwór jest ostrzeżeniem przed piekłem uzależnienia od narkotyków. I tego właśnie dotyczy tekst tego utworu, w którym jest mowa o ludziach pozbawionych złudzeń przez wojnę zatapiających się w heroinowym nałogu. Przez chwilę pozwala ona zapomnieć o bólu egzystencji, ale ostatecznie ta heroinowa śmierć już wyciąga do ciebie rękę i śle ci pocałunki. Utwór rozpoczyna się od spokojnego instrumentalnego intro z basem i perkusją na czele, imitującego spokój towarzyszący narkomanowi zatapiającemu się w dawce narkotyku. Nagranie jednak szybko przechodzi do bardziej dynamicznej części napędzanej przez kolejne riffy Iommiego, ale także przez perkusyjno-basową kanonadę na tle której jego gitara prowadzi piękne i sugestywne sola. Modulacja głosu przez Ozzye’go podkreśla dramatyzm opowieści muzycznej, ale sam jego głos jest bardziej stonowany i jakby dostosowany do tej epickiej opowieści. Inspiracją do powstania tego nagrania były relacje amerykańskich żołnierzy powracających z Wietnamu spotkanych przez Sabbs na koncertach w Niemczech Zachodnich.
Dwu i pół minutowy całkowicie instrumentalny utwór „Rat Salad” („Sałatka ze szczura”) przede wszystkim jest popisem umiejętności perkusyjnych Billa Warda. W tym względzie przypomina inne podobne rozwiązanie masowo wtedy stosowane przez rockowe grupy na swych płytach, w tym osławione „Moby Dick” Led Zeppelin z drugiego albumu. To także echo dawnych czasów, gdy perkusista swymi improwizacjami musiał zapewnić odpowiednią długość poszczególnym koncertom zespołu. W moim odczuciu jego perkusyjny utwór jest o wiele bardziej strawny niż inne podobne z epoki, choćby z powodu bardziej rozsądnej długości. Co do tytułu to są oczywiście różne interpretacje, ale te dostępne mnie nie przekonują. Raczej widziałbym w tym tytule nawiązanie do tematyki wojennej obecnej na całej płycie, w tym wypadku więc „sałatka ze szczura” była by potrawą z konieczności jedzoną przez ludzi w okresie głodu po wojnie atomowej.
Album kończy ponad sześciominutowe nagranie „ Fairies Wear Boots” („Wróżki noszą botki”) oparte na kolejnym znakomitym mięsistym gitarowym riffie Iommiego. Utwór ten charakteryzuje się bardziej skomplikowanymi podziałami rytmicznymi, zmianami tempa i także wręcz doskonałym przejściem początkowej partii instrumentalnej do motorycznej części głównej z pełnym pasji wokale Osbourne’a. Rytmika tego nagrania jest tak sugestywna, że dosłownie chce się wyskoczyć na scenę i tańczyć do tego hipnotycznego rytmu (Butler i Ward przechodzą tu samych siebie), a przecież zaopatrzono go także w kolejną dawkę wyjątkowo wciągających solówek Iommiego. Niestety producenci płyty wyciszyli ostatnią z nich, przez co ten wspaniały utwór – jeden z moich najbardziej ulubionych w repertuarze Sabbs - niespodziewanie się urywa. Tekst utworu mówi o wieczornym powrocie podmiotu litycznego do domu i uczuciu strachu jakie mu towarzyszyły po spotkaniu z bliżej nieokreślonymi wróżkami noszącymi wysokie botki. Jedna z interpretacji tego tekstu łączy go z narkotycznymi wizjami Butlera i Osbourne’a spotykających na jawie tytułowe czarownice. Druga z interpretacji wiąże ten utwór z napadem na muzyków bandy skinheadów. Moim zdaniem obie te interpretacje są po części prawdziwe, zwłaszcza, że pierwotnie nagranie to było dwoma oddzielnymi utworami: „Jack The Stripper” i „Fairies Wear Boots”.
W posiadanej przez mnie wersji Deluxe albumu Paranoid” dodano jeszcze dwie płyty: jedną DVD zawierającą kwadrofoniczny miks albumu z 1974 r., oraz płytę CD z niepublikowanymi alternatywnymi wersjami utworów. Do kwadrofonicznej wersji tej płyty nie mam większych uwag, choć z dzisiejszego punktu widzenia proponowany wówczas miks kwadrofoniczny jest nieco toporny, ale jednak w miarę dobrze zniósł próbę czasu. Natomiast znajdujące się na płycie CD alternatywne wersje utworów z „Paranoid”, przeważnie instrumentalne lub ze zmienionymi tekstami, nie wypadają już tak dobrze jak oryginały, ale na pewno zasługują na uwagę jako dokumentacyjna ciekawostka.
Po raz pierwszy w życiu usłyszałem kilka nagrań zespołu Black Sabbath, w tym utwór „Paranoid” w dniu 26 IX 1980 r. w jednej z popołudniowych piątkowych audycji nadanych w Programie III PR. Byłem nimi w równym stopniu wstrząśnięty, co zafascynowany, wszak niedawno wcześniej słuchałem jeszcze Bony M. i innej muzyki dyskotekowej czy zwykłych piosenek w stylu Ireny Jarockiej czy Krzysztofa Krawczyka. Pod koniec miesiąca, w tej samej audycji, usłyszałem fragmenty najnowszej wtedy płyty Sabbs „Heaven And Hell”, którą niedługo później, za namowa kolegi, kupiłem na bazarze w Katowicach. Od tego czasu stałem się fanem tego zespołu, choć ciągle nie znalem w całości jego muzyki z pierwszych płyt.
Potem usłyszałem kilka wczesnych nagrań Sabbs podczas wizyty u Kolegi w Rybniku i już wiedziałem, że to zdecydowanie muzyka jaką lubię. Ale byłem nastolatkiem, nie miałem zbyt dużo pieniędzy, a ponadto nie miałem gdzie kupić jego płyt czy kaset w Polsce tego czasu bo ich oficjalnie nie dystrybuowano. Były one dostępne jedynie na bazarach za niewyobrażalne obecnie pieniądze, np. zachodnia płyta winylowa kosztowała cała ówczesną miesięczną pensję średnio zarabiającej osoby. Z tego względu mogłem jedynie nagrywać zachodnie płyty z audycji muzycznych Polskiego Radia, które dosłownie były wtedy dla młodych fanów oknem na świat. Niestety, w tym czasie – jak na złość – nie trafiłem w tych audycjach na pełną prezentację wczesnych płyt Sabbs. Dopiero w audycji nadanej 23 V 1982 r. (także w Programie III) posłuchałem i nagrałem kilku kolejnych wybranych nagrań Sabbs, w tym z płyty „Paranoid”.
Po raz pierwszy mogłem zapoznać się z pełnymi płytami zespołu Black Sabbath dzięki ich prezentacji w audycji :Katalog Nagrań” nadawanej w systemie monofonicznym w Programie III PR. Dyskografię Sabbs nadano w niej w okresie od 7 lipca do 25 VIII 1982 r.. album „Paranoid” nadano w niej w dniu 14 lipca i to wtedy usłyszałem go po raz pierwszy w życiu w całości. Ta płyta tak mi się spodobała, że postanowiłem kupić ją sobie na winylu. Było to możliwe dzięki temu, że w tym czasie pracowałem na kopalni i miałem na to środki finansowe. Album ten kupiłem w październiku 1982 r. za jedną pełną swoją wypłatę w komisie muzycznym „Disco” w Bielsku Białej. A dokładniej rzecz biorąc płytę tę kupił w moim imieniu mój kuzyn, który chodził do tamtejszego liceum plastycznego.
Było to kanadyjskie wznowienie tej płyty z 1979 r. firmowane przez koncern Warner Bros z takim fajnym kolorowym logo tej wytwórni. Album ten miałem przez wiele lat i zawsze dziwiła mnie wyjątkowa jakość i trwałość tej płyty. Cieszyłem się z tej wersji płyty, choć już od drugiej połowy lat 80. wiedziałem, że przyszłość należy do płyt kompaktowych. Ale wtedy studiowałem i znowu nie miałem pieniędzy, na płyty CD, a tym bardziej na coś tak drogiego jak urządzenie do ich odtwarzania. Taki odtwarzacz, i to używany kupiłem dopiero z początkiem 1991 r. i wtedy też zacząłem zbierać płyty kompaktowe.
Oczywiście jedną z pierwszych płyt jakie zamierzałem kupić było „Paranoid”, ale tak się jakoś złożyło, że akurat tego albumu w miejscowych sklepach muzycznych akurat nigdy nie było. Na szczęście udało mi się ją pozyskać i przegrać na kasetę z jednej z lokalnych wypożyczalni CD. Złakniony tej płyty kupiłem jej piracką wersję na CD na giełdzie płytowej w Gliwicach wiosną 1993 r., ale nie byłem z niej zadowolony, bo to było bardzo kiepskie wydanie, zwłaszcza pod względem graficznym. Dopiero latem 1995 r. kupiłem ten album w oryginalnej wersji w hurtowni „Pryzmat” w Bytomiu. Było to amerykańskie wydanie Warner Bros, dobrze grało i nie miało przesterowanego dźwięku. Ale z biegiem czasu i ja uległem manii kupowania płyt remasterowanych i w 2008 r. w sklepie „Media Markt” w Zabrzu kupiłem właśnie takie rzekomo poprawione wydanie tego albumu przygotowane przez Sanctuary w 2004 r. Niestety, swoje stare dobre wydanie tej płyty Warner Bros podarowałem znajomemu, a sobie zostawiłem to nowe zmienione brzmieniowo wydanie.
Prezentowaną tutaj wersję CD tego albumu nabyłem jesienią 2020 r. na fali obchodów 50-lecia wydania Paranoid”. Początkowo chciałem kupić sobie wersję Super Deluxe „Paranoid” w podłużnym pudełku zawierające cztery płyty, w tym dwa koncerty z epoki i plakat, ale uznałem że jest dla mnie za drogie i na otarcie też kupiłem sobie wydanie trzypłytowe, złożone z oryginalnego albumu, jego kwadrofonicznego miksu i płyty zbierającej odrzuty z sesji nagraniowej. Wydanie to zostało pierwotnie przygotowane w 2009 r. na 40 lecie publikacji płyty „Paranoid”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz