Brytyjski zespół Spring (Wiosna) działał w latach 1969-1972.
W epoce wydał tylko jeden album, zupełnie niedoceniony w swoich czasach, a
obecnie uważany za jedno z zaginionych arcydzieł rocka początku lat 70. Grupa
ta tworzyła muzykę w stylu progresywnego rocka, a jej brzmienie zdominowane
było przez instrumenty klawiszowe, a zwłaszcza mellotron, co nie powinno dziwić
skoro aż trzech na pięciu członków tego zespołu grało na tym właśnie
instrumencie.
Początki tego zespołu są jednak znacznie starsze, bo sięgają
wiosny 1965 r., kiedy to w Leicester w Północnej Anglii powstał zespół Sleepy
John's Opus tworzony przez Pata Morana (perkusja), Denisa Nolana (gitara),
Adriana "Bone" Moloney’a (bas) i Leona Oliviera (śpiew). Nawiasem
mówiąc miasto Leicester nad rzeką Soar znajdujące się w regionie East Midlands
i liczące obecnie ponad 348 tys. mieszkańców jest jednym z najstarszych w
Wielkiej Brytanii, a jego nazwa pochodzi od obozu rzymskiego.
Na początku istnienia skład tego zespołu nie był stały,
podobnie jak jego nazwa i przyporządkowanie muzyków do instrumentów. W każdym
razie od czerwca 1969 r. występował już pod nazwą Spring. W tym czasie tworzyli
go: Pat Moran (śpiew), Adrian ("Bone") Moloney (gitara), Tony Shipman
(gitara), Graham Bevin (klawisze) i Terry Abbs (perkusja).
Podobnie do wielu innych młodych zespołów tamtych czasów,
aby się mieć z czego utrzymać grupa wiele koncertowała podróżując w rożne
rejonu kraju starą furgonetką. Gdy 11 VII 1969 r. wracała z odwołanego koncertu
w Cardiff w ich samochodzie zabrakło paliwa. Miało to miejsce w rejonie
Monmouth (wal. Trefynwy) w południowo-wschodniej Walii. Muzycy wyruszyli wówczas
na poszukiwanie stacji benzynowej. W takich niecodziennych okolicznościach
spotkali Kingsley’a Warda, właściciela lokalnego studia nagraniowego i
poszukiwacza talentów muzycznych. Jego studio nagraniowe mieściło się w
Rockfield w przebudowanej stodole.
Ward dał paliwo potrzebne muzykom do powrotu do domu, ale
też namówił ich do zarejestrowania kilku nagrań próbnych w swoim studio w
Rockfield, co niebawem nastąpiło. Zachwycony utworami grupy Ward, który
wcześniej bezskutecznie poszukiwał nowych talentów muzycznych po całym kraju,
postanowił wypromować grupę na poziomie krajowym. A że dobrze dogadywał się z
muzykami został ich menadżerem.
Niesiona tym pozytywnym trendem grupa intensywnie
koncertowała szlifując swoje rzemiosło muzyczne, ale i pisała nowy materiał o
bardziej progresywnym charakterze, co nie w pełni odpowiadało niektórym
dotychczasowym jej członkom. Ostatecznie doprowadziło to do kolejnych zmian
personalnych w jej składzie. Z kolei Kingsleyowi Wardowi udało się przekonać
znanego już wówczas producenta Gusa Dudgeona do pracy przy debiutanckim albumie
grupy planowanym do nagrania w studiu Rockfield. Ostatecznie choć album ten zaczęto
je nagrywać w tymże studio w 1970 r., to sesje zakończono na początku 1971 r. w
Trident Studios w Soho w Londynie. Jak wspominają muzycy album ten nagrano w
studiu, ale tak jakby był to koncert na żywo.
Debiutancki album grupy został zarejestrowany w następującym
składzie: Pat Moran (śpiew, mellotron), Ray Martinez (gitara prowadząca,
mellotron, gitara 12 strunowa), Adrian „Bone” Maloney (gitara basowa), Pick
Withers (perkusja, glockenspiel), Kips Brown (fortepian, organy, mellotron).
Już w okresie nagrywania albumu, a więc w marcu 1971 r.,
grupa podpisała kontrakt z nowo powstałą wytwórnią Neon Records, należącą do
koncernu RCA Records, przeznaczoną do wydawania muzyki progresywnej (na wzór
Vertigo). To dzięki temu kontraktowi stworzenie okładki albumu zlecono Keithowi
MacMillanowi, znanemu już wówczas projektantowi okładek płyt, m.in. twórcy
opakowań do albumów „Valentyne Suite” grupy Colosseum, „Paranoid” zespołu Black
Sabbath czy „Gassoline Alley” Roda Stewarta. Jednak zaproponowana przez niego
okładka jest równie efektowna (potrójnie rozkładana), co szokująca i nie
całkiem jasna ideowo, choć nawiązuje do jednego z utworów. Przedstawia bowiem
zwłoki zabitego żołnierza w mundurze z epoki wiktoriańskiej leżącego w
sielankowej scenerii nadrzecznej zieleni, co nie w pełni koresponduje z całością
prezentowanej na albumie muzyki.
Debiutancki album grupy pod tytułem „Spring” ukazał się w
połowie 1971 r. przy czym pierwotne wydanie obejmowało jedynie dwa tysiące
kopii. Podanie bardziej dokładnej daty wydania tej płyty przez mnie nie jest
możliwe z powodu braku źródeł. Album ten obejmował oryginalnie osiem utworów,
po cztery po każdej stronie płyty winylowej, w sumie nieco ponad 39 minut
muzyki. Wszystkie utwory wybrane do nagrania na tym albumie były autorstwa
członków zespołu, przy czym materiał obejmował zarówno starsze piosenki z
czasów przed rekrutacją Martineza i Withersa oraz nowsze kompozycje już z nowym
składem.
Do chwili obecnej album wydano w 28 wersjach na różnych
nośnikach, w tym 10 wersjach na płytach winylowych (w tym aż 4 nieoficjalnych),
18 wersjach na płytach kompaktowych (w tym 6 nieoficjalnych). W epoce, czyli w 1971
r. album ten wydano jedynie w Wielkiej Brytanii, Niemczech Zachodnich i Nowej
Zelandii. Jak więc widać płyty tej nie wydano w USA i na kilku innych liczących
się rynkach muzycznych, w tym japońskim. Jego słaba sprzedaż sprawiła, że w
latach 70. i 80 nie wznowiono go już ani razu, przez co został praktycznie
zapomniany.
Popularność tej płycie przywróciły dopiero jej kompaktowe
reedycje z przełomu lat 80. i 90. XX w. Po raz pierwszy na płycie CD wydała go
niemiecka wytwórnia SPM Records w 1989 r. Jednak znaczenie bardziej dostępny na
tym nośniku stał się on dopiero za sprawą wydania Repertoire Records z 1994 r.
Pomimo tego i innych edycji kompaktowych była to jednak wciąż rzadka i
poszukiwana płyta, stąd tak wiele jej edycji pirackich, zarówno na płytach
kompaktowych jak i winylowych. Do wyjątkowo udanych należą jej wznowienia japońskie,
a zwłaszcza wydanie Belle Antique z 2013 r. zrealizowane w technice SHM oraz
dwupłytowe wydanie wytworni Marquee z 2015 r. To ostatnie jest powieleniem
dwupłytowego wydania europejskiego przygotowanego przez Esoteric Recordings w
2015 r. (tego tutaj omawianego).
Album otwiera ponad pięcioipółminutowa kompozycja „The
Prisoner (Eight By Ten)” [„Więzień (Osiem na dziesięć)”]. To utwór utrzymany
spokojnej tonacji i piosenkowej formie, ale też o nieco onirycznej i mocno
abstrakcyjnej atmosferze. Ton nadają mu melodyjne partie grane na instrumentach
klawiszowych częściowo w wysokim rejestrze, a zwłaszcza brzmienie mellotronu i
fletu. Sekcja rytmiczna jest za nimi schowana i pełni drugoplanową rolę, ale
jest precyzyjna. Gra mellotronu bardzo przypomina brzmienie uzyskane niegdyś przez Moody Blues. Tekst utworu to dosłownie strumień świadomości w którym mówi
się o cieknących kranach i denerwującym spojrzeniu, zwęglonych czajnikach,
rozmyślaniach, powrocie i końcu żywota.
Podobny charakter ma ponad sześcioipółminutowe nagranie
„Grail” („Graal”) w którym mellotronowe pasaże przeplatają się z melodyjnymi i
cudownie leniwymi partiami wokalnymi. Jego środkowej partii umieszczono coś w
rodzaju instrumentalnej kulminacji z krótkimi solówkami instrumentalnymi, w tym
gitary i mellotronu. W sposobie śpiewu i ogólnej atmosferze utwór ten
przypomina oniryczne nagrania Kevina Ayersa, Caravan i innych „nawiedzonych”
twórców brytyjskiego psychodelicznego rocka. W tekście Podmiot Liryczny mówi o
dotykaniu legendarnego miecza Graala, świecie rządzonym przez Ciemność i
głupców, wreszcie o konfrontacji z Prawdą.
Nagranie „Boats” („Łodzie”) bardzo krótka, bo niespełna
dwuminutowa ballada oparta o brzmienie gitar, w formie bliska muzyce folkowej. Tekst
utworu przestrzega przed składaniem obietnic których nie będzie można
dotrzymać.
Zamykające pierwszą stronę oryginalnego albumu ponad
pięciominutowe nagranie „Shipwrecked Soldier” („Zabity żołnierz”) to rasowy
utwór rockowy, choć oczywiście trochę nietypowy, bo z ograniczonym udziałem
gitary. Jego motoryczny rytm z wiodącą rolą perkusji imituje wojskowe marsze, a
jego muzyczne i słowne przesłanie bezpośrednio nawiązuje do okładki albumu. W
tym wypadku obok instrumentów klawiszowych pojawia się także fragmenty
orkiestrowe nadające mu majestatu, choć nie są one zbyt duże i dominujące. W brzmieniu
utwór ten nieco przypomina wczesne nagrania Genesis czy King Crimson. Jego
tekst mówi o kłamliwych politykach, którzy uważają siebie za drogowskazy, a
faktycznie na ich rozkaz armie grabią i kradną cudze ziemie, a ceną za to płacą
żołnierze, którzy giną za nie swoje wartości.
Drugą stronę oryginalnego
albumu otwierała siedmiominutowa kompozycja „Golden Fleece” („Złote runo”) – najdłuższa na albumie. Za
sprawą wyrazistej linii melodycznej, bardziej rozbudowanych partii
instrumentalnych o większym stopniu improwizacji oraz zaakcentowanej linii
wokalnej utwór ten wyróżnia się spośród innych na płycie. W ogólnym charakterze
przypomina nagrania Genesis i sposób śpiewu Petera Gabriela, a w sposobie gry
na mellotronie Moody Blues. Podniosłego charakteru nadają mu zwłaszcza
klawiszowe fanfary pojawiające się w tym nagraniu kilkakrotnie. Tekst utworu
mówi o poszukiwaniu prawdy o świecie i życiu i konieczności skierowania wzorku
na tytułowe „złote runo”, które uwalnia z rozczarowujących nas umysłów i
łańcuchów jakimi jesteśmy otoczeni.
„Inside Out” („Nie ma
wątpliwości”) to nagranie niespełna pięciominutowe, o bardziej tradycyjnej surowej
rockowej formie, ale z użyciem melodycznych instrumentów perkusyjnych, a
dokładniej rzecz biorąc glockenspiela (chordofon, cymbały). Przez wykorzystanie
tego instrumentu utwór ten nieco przypomina późniejsze kompozycje Jethro Tull z
okresu jego zielonej folkowej trylogii z końca lat 70. Nawet gitara sprawia tutaj
wrażenie jakby grał na niej Martin Barre. Tekst mówi o fałszywym wrażeniu jacy
stwarzają niektórzy ludzie, o tym, że udają przyjaciół, ale – jak zauważa
Podmiot liryczny- na to dają się nabrać tylko głupcy. Sugeruje więc takiemu
osobnikowi, aby się zmienił, bo inaczej wszyscy się od niego odwrócą.
„Song To Absent Friends
(The Island)” to niespełna trzyminutowa akustyczna ballada wykorzystująca do
budowy tkanki muzycznej fortepian i głos wokalisty. W tekście Podmiot liryczny
porównuje się do samotnej wyspy pozbawionej przez życie marzeń.
Album zamyka prawie
sześciominutowy utwór „Gazing”. Rozpoczyna się od majestatycznego wstępu
instrumentów klawiszowych o pięknej melodii, który niespodziewanie przerwany
zostaje przez partię wokalną. Po niej naprzemiennie występują partie
instrumentalne oparte na współbrzmieniu klawiszy i gitary oraz śpiewu
wokalisty. Niejednoznaczny tekst opowiada o ścieżkach jakie należy obrać w
życiu, by obudzić się z głębokiego letargu w jakim się znajdujemy.
Pomimo
tego, że była to dość udana płyta nie odbiegająca specjalnie średniej
ówczesnego brytyjskiego progresywnego rocka, to jednak sprzedawała się dość
słabo. I to pomimo promocji albumu przez grupę na koncertach m.in. w klubie The
Marquee w Londynie. Podcza występów tych grano cały repertuar albumu poza dwoma
utworami: „Boats” i „Song To Absent Friends (The Island)”.
Brak perspektyw skłonił Adriana „Bone’a” Moloney’a do
odejścia z zespołu we wrześniu 1971 r. Jego miejsce zajął amerykański basista
Pete Decinidis. Niestety gdy wkrótce potem odszedł Ray Martinez dni zespołu
były już policzone. Zwłaszcza, że muzycy mieli odmienne wizje swego dalszego
rozwoju: część chciała (Martinez) dalej rozwijać estetykę progresywnego rocka,
a część (pozostali muzycy) chcieli grać jazz rocka. Jednak gwoździem do trumny dla
zespołu było zerwanie kontraktu z nim przez wytwórnię RCA. Pomimo tych
trudności zdołała ona jednak przygotować materiał na swą drugą płytę, która
jednak w epoce nigdy nie została dokończona i wydana. Były to zarówno w pełni
gotowe utwory jak i nagrania demo, które dopiero trzeba było dalej dopracować.
Nagrania z sesji z 1971 r.
na drugi nigdy nie wydany w epoce album Spring zebrano na drugiej płycie omawianego
tutaj wydawnictwa. Obejmuje ono w sumie dwanaście utworów, w tym kilka tych
samych w różnych wersjach. Przeważnie to nagrania bardziej rockowe czy wręcz
hard rockowe lub jazz rockowe z wykorzystaniem instrumentów dętych. Przeważnie
nie mają już tej eterycznej magii z okresu debiutu, choćby z powodu rezygnacji
z użycia mellotrony i innej technice śpiewu. W wielu wypadkach bardziej
przypominają one modne wówczas zespoły jazz rockowe np. Blood Sweet And Tears
lub grupy hard rockowe np. Uriah Heep. Niektóre z tych nagrań ciążą w kierunku stylistyki Emerson Lake And Palmer lub Caravan. Pomimo tego wciąż w niektórych z tych
nagrań można dostrzec pewien potencjał artystyczny i jakby alternatywną wersję
muzyki grupy Camel.
Po
ostatecznym rozpadzie zespołu losy jego członków potoczyły się różnie. Pat
Moran (zm. 2011 r.) został inżynierem w studiu Rockfield, gdzie pracował nad
takimi klasykami jak „A Night at the Opera” Queen czy „A Farewell to Kings”
zespołu Rush. Z biegiem czasu stał się także cenionym producentem, m.in. takich
albumów jak „Soldier” Iggy'ego Pop'a, czy „The Principle of Moments” Roberta
Plant'a.
Ray Martinez najpierw występował z grupą Showaddywaddy, by z biegiem czasu stać się zawodowym
gitarzystą sesyjnym i koncertowym występujących u boku Tima Rose'a, Michaela
Chapmana, Roberta Plant'a i wielu innych. Z kolei Pick Withers najpierw występował
wraz z zespołem Dave'a Edmunda i Johna Dummera, by ostatecznie zyskać sławę
jako perkusista zespołu Dire Straits, z którym nagrał jego cztery pierwsze
klasyczne albumy.
Z
perspektywy czasu można powiedzieć, że muzyka z debiutanckiego albumu grupy
była dość oryginalna, choćby z powodu zdominowania jej brzmienia przez
mellotron. Utwory mają klasyczną budowę i są pozbawione elementów awangardowych
czy dysonansowych, za to obficie czerpią a klasycznej europejskiej harmoniki i
melodyki. Na pochwalę zasługuje też fakt, że nagrania grupy stanowiły próbę
stworzenia własnego języka dźwiękowego na bazie osiągnięć wczesnego Moody
Blues, Genesis i King Crimson. Na szczęście grupie udało się całkowicie odciąć
od tych prostego powielania tych znanych wzorców i stworzyć coś nowego. Z tego
powodu zrezygnowała ona z długich solówek na klawiszach na rzecz bardziej
zwartych kompozycji bez zbędnego efekciarstwa. Z kolei jej oniryczne brzmienie wyrastało
bezpośrednio z dokonań psychodelicznego rocka i było jego naturalnym
rozwinięciem. Tak wypracowane nowy styl uzupełniła elementami folkowymi, które
w bardziej rozwiniętej formie rozpropagował potem zespół Jethro Tull. Niestety
jej kompozycje nie były na tyle porywające, by przekonać do siebie kapryśną
publiczność rockową. Brakowało jej też przeboju, dlatego nie odniosła sukcesu
finansowego, utraciła kontrakt nagraniowy i na długie lata przepadła w
czeluściach niepamięci.
W
młodości w latach 80. nigdy nie słyszałem o tym zespole ani o omawianym tutaj
albumie. Przeczytałem o nim dopiero w jednym z katalogów Repertoire Records pod
koniec lat 90. ale nie miałem możliwości kupienia czy posłuchania tej płyty.
Nabyłem ją dopiero stosunkowo niedawno w sklepie „Megadisc” w Warszawie. Niestety
sprzedawca zapakował ją niedbale przez co przyszła ona do mnie w pękniętym pudełku.
Gdy z trudem doprosiłem się u niego o nowe opakowanie, to dostałem jeszcze
bardziej połamane pudełko niż to które już miałem- stąd ta widoczna rysa w
tylnej części pudelka.