niedziela, 22 marca 2020

The Climax Blues Band – „Plays On”, Repertorie, 1969/1990, Germany


 
 
 
The Climax Blues Band to zespół brytyjski istniejący nieprzerwanie od 1967 r. do chwili obecnej przy czym w jego obecnym składzie nie ma już ani jednego pierwotnego członka. Zresztą trzech z nich już nie żyje, a pozostali jeszcze żyjący jego dawni muzycy już od dawna z nim nie występują.

Grupa powstała w 1967 r. w niewielkim mieście Stattford w hrabstwie Staffordshire w północno-wschodniej Anglii. Był to więc typowo peryferyjny zespół rockowy w skali brytyjskiej. Grupę założyli: wokalista i harmonijkarz Colin Cooper (1939–2008), gitarzysta i wokalista Pete Haycock (1951-2013), gitarzysta Derek Holt (ur. 1949), basista i klawiszowiec Richard Jones ( ur. 1949), perkusista George Newsome (ur. 1947) i klawiszowiec Arthur Wood (1929-2005). Niestety, podobnie do wielu innych grup rockowych tamtego okresu formację tę dotknęła plaga zmian personalnych, co miało negatywny wpływ na jej karierę i styl muzyczny. W klasycznym okresie trwającym do połowy lat 70. jedynymi niezmiennymi muzykami zespołu, byli: Colin Cooper, Pete Haycock i Derek Holt (ten ostatni zaczął grać na basie po opuszczeniu grupy przez Jonesa w 1969 r.).

Pierwotnie zespół ten występował pod nazwą Gospel Truth, potem The Climax Chicago Blues Band, którą później skrócił do The Climax Blues Band (w źródłach podają, że miało to miejsce w 1972 r., ale wydaje się to nieprawdopodobne, bo omawiany tutaj album miał na okładce oryginalnego wydania z 1969 r. już skróconą nazwę). W ciągu swej długiej kariery grupa wydała 17 albumów studyjnych z których najbardziej cenione są płyty wydane do połowy lat 70. XX w.

W pierwszych latach swej działalności grupa tworzyła muzykę w stylu blues rocka („The Climax Chicaco Blues Band” z 1969 r. i „Tightly Knit” z 1971 r.) i mieszkanki blues i jazz rocka („Plays On” z 1969 r.), blues rocka i hard rocka („A Lot Of The Bottle” z 1970 r.), a nawet progresywnego rocka („Rich Man” z 1972 r.). Potem zaczęła eksperymentować z łączeniem bluesa z funk rockiem („Sense Of Direction” z 1974 r. i „Stamp Album” z 1975 r.), a ż wreszcie zaczęła się zbliżać do pop rocka („Gold Plated” z 1976 r.). Ten ostatni album często uważany jest za jej ostatnią dobrą płytę.

Album „Plays On” jest drugą płytą studyjną w jego dyskografii. To nie tylko najlepsza płyta – moim zdaniem – w dyskografii tego zespołu, ale także jedna z najciekawszych w nurcie brytyjskiego blues i jazz rocka przełomu lat 60. i 70. XX w. Andrzej Dorobek, jeden z najbardziej wnikliwych, choć w dużym stopniu niedocenionych w masowej świadomości polskich dziennikarzy muzycznych, tak opisał ten album w swej książce „Rock. Problemy, sylwetki, konteksty” (szkice z estetyki i socjologii rocka)" wydanej w 2001 r. (s. 158):
„…już jednak na następnym, The Climax Chicago Blues Band Plays On (1969), [zespół ten] zaproponował szampańską mieszkankę ragtime’ów, kubańskich rytmów, melotronowych, „progresywnych” faktur, cytatów z Ryszarda Straussa, jazzującej improwizacji oraz klasycznego rhythm and bluesowego pulsu – tyleż eklektyczną, co pomysłową i świeżą…”.

Album „Plays On” grupa nagrała w składzie: Colin Cooper (śpiew, saksofony, harmonijka ustna, gitara), Pete Haycock (gitara, śpiew, gitara basowa), Derek Holt (gitara basowa, gitara, instrumenty klawiszowe), George Newsome (perkusja), Arthur Wood (instrumenty klawiszowe), Anton Farmer (instrumenty klawiszowe). Album, ten nagrano w studiach EMI (St. Johns Wood) w Londynie w czerwcu 1969 r. Jego producentem był Chris Thomas współpracujący już z grupą przy jej debiucie, ale przede wszystkim znany także ze współpracy z największymi gwiazdami brytyjskiej sceny muzycznej m.in. z The Beatles, Bryanem Ferrym, Eltonem Johnem i wielu innymi.

Album „Plays On” ukazał się jak dotąd w około 26. wydaniach na różnych nośnikach, z tego 14 na płytach winylowych i 12 na płytach kompaktowych. Pierwotnie na winylu album ten wydała w 1969 r. Wielkiej Brytanii wytwórnia Parlophone (oddział koncernu EMI). Z kolei w Stanach Zjednoczonych płytę tę wydała wytwórnia Sire powiązana z koncernem Warner Bros. Tego samego roku album ten wydano także w Australii, (Parlophone) i Japonii (Odeon, LDN). Jednak mniejsza niż oczekiwano sprzedaż tego albumu sprawiła, że wytwórnia Parlophone zerwała  kontrakt płytowy z grupą. Jej muzycy zostali w ten sposób zmuszeni do podpisania nowego kontraktu z wytwórnią Harvest – także powiązaną z koncernem EMI. Dowodem pewnej popularności tego albumu w następnej dekadzie są jego wznowienia w Wielkiej Brytanii (1976) i Stanach Zjednoczonych (1970, 1978) oraz pierwsze wydanie kanadyjskie z 1971 r. (Sire). W latach 80. album ten nie został ani razu wznowiony i trudno się temu dziwić skoro ówczesną muzykę popularną zdominowały plastikowe produkty dla masowego odbiorcy.

Po raz pierwszy na płytach kompaktowych wznowienia tego albumu przygotowano jednocześnie w 1990 r. w Niemczech (Repertoire Records; później ukazało się też pirackie wydanie tego albumu oparte na tej edycji) i w USA (C5 Records – oddział See For Miles Records). To ostatnie wydanie wydano później także na rynku europejskim na licencji Chrysalis Records (faktycznie wydanie brytyjskie). Album ten wznawiano na CD także w późniejszych latach: wydanie amerykańskie z 1998 r. (Plum), japońskie z 2006 r. (Air Mail Archive), brytyjskie z 2007 r. (FUEL) i w 2013 r. (Esoteric Recordings), a także wydanie włoskie (Akarma) i francuskie (C5 Records) bez daty wznowienia. Wytwórnia Repertoire wznowiła tę płytę jeszcze dwukrotnie w 2006 r., ale niestety już nie w tej jakości dźwięku co jej własny pierwotny oryginał i to dodatkowo w obu wypadkach jako tzw. cardboard sleeve.

Oryginalny album „Plays On” składa się z dziewięciu utworów i liczy niecałe 44 minuty muzyki. Większość wydań kompaktowych jedynie powiela jego pierwotną zawartość i nie zawiera dodatkowych nagrań (jedynie w wydaniu japońskim i Esoteric z 2013 r. dodano do niego dodatkowe utwory).

Album otwiera utwór „Flight”. To kompozycja zespołowa całej grupy, najdłuższa na płycie, bo ponad siedmioninutowa, a zarazem najlepsza. Moim zdaniem to także jeden z najbardziej porywających utworów brytyjskich przełomu lat 60. i 70. Nagranie zaczyna się od gitarowo-organowego riffu na tle wyjątkowo płynnie grającej sekcji rytmicznej. Oczywiście ta sekcja bazuje na kanonach wypracowanych przez muzyków jazzowych i blues rockowych. Utwór ma ładną i łatwo wpadającą w ucho melodię na bazie której pojawiają się wzajemnie przenikające się solówki: saksofonu i gitary. Całość brzmi jak grupa Colosseum na sterydach. Muzyka płynie tutaj naturalnie i jest pełna naturalnej energii, świeżości i radości ze wspólnego grania. Tego „lotu”, jak się go już raz usłyszy, to nie sposób zapomnieć, chyba że się jest człowiekiem o całkowicie drewnianych uszach.

Podobny charakter ma następne nagranie „Hey Baby, Everything's Gonna Be Alright, Yeh Yeh Yeh”, także autorstwa całego zespołu. Utwór także napędza melodia o jazzowym rodowodzie, ale silnych korzeniach bluesowych przy czym w tym wypadku większą rolę przyznano w instrumentarium partiom fortepianu. Uwagę zwracają świetnie wpasowane w całość solówki na harmonijce ustnej (sposób gry na tym instrumencie jest typowy dla białych mistrzów tego instrumentu, w tym naszego Ryszarda „Skiby” Skibińskiego z Kasy Chorych).

Instrumentalny utwór „Cubano Chant” autorstwa amerykańskiego pianisty jazzowego Raphaela Homera Bryanta (1931-2011), to jak już sama nazwa wskazuje nagranie inspirowane brzmieniami karaibskimi. Utwór rozpoczyna się od akordów na gitarze akustycznej ale szybko przechodzi do charakterystycznego kołyszącego rytmu charakterystycznego dla muzyki karaibskiej: inspirowanego letnim słońcem, beztroską i zabawą. Głównym instrumentem solowym jest tutaj ponownie fortepian grający na tle jazzującej sekcji rytmicznej z pięknie swingującym tzw. tin whistle, czyli niewielkim prostym fletem (flecik polski, flażolet) na którym grał Cooper. Z powodu użycia tego fletu utwór ten może się momentami kojarzyć z późniejszymi dokonaniami Patricka Moraza. Nawiasem mówiąc użyty w nagraniu flet był popularnym instrumentem wśród ówczesnych brytyjskich zespołów folkowych.

„Little Girl” to udana interpretacja znanego standardu blues-rockowego Gahama Bonda (1937-1974). To prosty utwór bazujący na klasycznym brzmieniu sekcji rytmicznej w tym stylu z wyeksponowanym brzmieniem organów i saksofonu, co nie dziwi w kontekście instrumentarium obsługiwanego przez jego twórcę. To także najkrótsze nagranie na tym albumie.

Utwór „Mum's The Word” autorstwa całego zespołu otwierał pierwotnie drugą stronę płyty winylowej. Nagranie zaczyna się od przeróbki powszechnie znanego fragmentu „Also sprach Zarathustra” (”Tako rzecze Zaratustra”) Richarda Straussa z monumentalnym brzmieniem organów. Następnie utwór przechodzi do bardziej eksperymentalnej części stworzonej na bazie melotronu i dziwnych odgłosów charakterystycznych do eksperymentów dźwiękowych Pink Floych z końca lat 60.

Połączone utwory „Twenty Past Two” i „Temptation Rag” to dokonana przez grupę udana adaptacja ragtime’u na nowe elektryczne instrumentarium, w połowie autorstwa Henry’ego Lodge’a (1884-1933), a w połowie będąca wynikiem własnej inwencji członków zespołu. Oczywiście czołową rolę w jego środkowej części odgrywa solo na fortepianie. Słuchając tego fragmentu można się poczuć jak gość knajpy w Nowym Orleanie sączący wino w jednym z lokali tego miasta na przełomie XIX i XX w. Z kolei solówki gitarowe w stylu slide oraz partie na saksofonie przypominają, że mamy jednak do czynienia z rasowym zespołem blues-rockowym

Następujący po nim utwór „So Many Roads, So Many Trains” autorstwa Marschalla Chessa (tego od wytwórni Chess Records) jest drugim co do długości nagraniem na tej płycie. Biorąc pod uwagę autorstwo tego utworu trudno się dziwić, że to bardzo tradycyjny chicagowski blues opierający się na klasycznym dla gatunku tekście o dylemacie człowieka na rozdrożu i bazujący na powolnym rytmie z wyeksponowanymi solówkami gitarowymi. Są one bardzo podobne do tego jak grali czarni mistrzowie tego gatunki muzyki i tego instrumentu, np. Muddy Waters. Całość jest dobra, ale nieco schematyczna i widać, że grupa jest już znudzona czystą bluesową formułą swej muzyki.

Znacznie lepszy i bardziej naturalny jest blues rockowy styl grupy w następnym nagraniu „City Ways” autorstwa całego zespołu. W przeciwieństwie do poprzednika ma on więcej elementów jazzowych i zawiera stylową improwizację organową w klimacie nagrań Johna Mayalla z lat 60. Muzyka płynie w nim naturalnie i ma fajny kołyszący rytm wręcz zmuszający do ruszenia na parkiet.

Album kończy dość rozbudowany utwór „Crazy 'Bout My Baby” autorstwa całego zespołu, także utrzymany w stylistyce blues-rocka. Także to nagranie kojarzy się ze stylistyką zespołów Johna Mayalla z powodu sposobu śpiewu głównego wokalisty, ale też z powodu całości brzmienia tego utworu zdominowanego przez fortepian. Oczywiście są tutaj też solówki gitarowe, ale to właśnie fortepian i słyszalne w tle organy wspomagające sekcję rytmiczną tworzą jego główny nastrój. Różnica polega na tym, że w przeciwieństwie do dwóch poprzednich utworów jest to znacznie bardziej naturalne, żywiołowe i przekonujące nagranie.

Jak więc widać z powyższego opisu album „Plays On” to płyta ze wszech miar eklektyczna, łącząca w sobie estetykę wielu stylów, w tym głównie jazz rocka i blues rocka. Dzięki inwencji muzyków zostały one umiejętnie przetworzone dzięki czemu powstała w miarę jednolita całość. Nie jest to może płyta przełomowa, ale ze wszech miar zasługująca na uwagę, bo pozwalająca cieszyć się smaczkami gatunkowymi brytyjskiej muzyki okresu przełomu i kształtowania się w niej nowych form stylistycznych, np. progresywnego rocka i hard rocka. Przy tej okazji można też docenić starania muzyków tej grupy poszukujących na różnych polach stylistycznych możliwości uwolnienia się z syndromu coraz bardziej niemodnej muzyki blues rockowej i pól ewentualnego rozwoju swej dalszej twórczości.

W młodości nigdy nie słyszałem o tym zespole, a tym bardziej jego płyt. A nawet jak w Polskim Radio przez przypadek słyszałem jego nagrania, to i tak nie wiedziałem co to za wykonawca. Zresztą z tego co wiem, jego klasyczne albumy nie były nigdy zaprezentowane w popularnych audycjach radiowych jakich słuchałem w latach 80.

Po raz pierwszy z nazwą tego zespołu i płytą „Plays On” zetknąłem się przypadkowo w jakimś materiale prasowym z przełomu lat 80. i 90. – przypuszczalnie był to tekst wspomnianego tutaj Andrzeja Dorobka. Potem opisywano ją też w magazynie „Tylko Rock” co na pewno znacznie poszerzyło wiedzę o tym zespole w masowej świadomości. Te artykuły zainspirowały mnie do poszukiwania nagrań tej grupy, ale nie za wszelką cenę – wtedy byłem raczej skłonny jedynie do jej nagrania na taśmie. Potem widziałem płyty tego zespołu w katalogach niemieckiej wytwórni Repertoire Records. Jednak wówczas nie mogłem kupić żadnej z nich, bo nie miałem tyle pieniędzy, czy raczej nie miałam na wszystko pieniędzy, bo przecież musiałem w pierwszej kolejności kupować wielkich klasyków rocka na czele z tymi wszystkimi Pink Floyd itp. Opisywany tutaj album nabyłem dopiero w 1994 r. w sklepie płytowym „Elvis” w Gliwicach. Wtedy była to dość droga płyta, zwłaszcza jak na ówczesne zarobki przeciętnego człowieka w naszym rajskim kraju.

sobota, 14 marca 2020

Rick Wakeman – „1984”, Music Fusion, 1981/2006, UK

 
 

Rick Wakeman, a właściwie Richard Wakeman (ur. 1949 r.) to brytyjski muzyk i kompozytor znany głównie jako członek zespołów The Strawbs i Yes, a przede wszystkim z kariery solowej. Wakeman jest muzykiem klasycznie wykształconym, zdolnym kompozytorem tworzącym muzykę w stylu progresywnego rocka a zarazem wirtuozem instrumentów klawiszowych, od akustycznych po elektroniczne. Paradoks Wakemana jako twórcy nagrywającego albumy muzyczne polega na tym, że choć sprzedał on na świecie ponad 50 mln płyt, to jednak mało kto jest w stanie w pełni przesłuchać jego bogatą dyskografię, a tym bardziej zgromadzić ją w jednej kolekcji.

W sumie nagrał on i wydał 101 albumów studyjnych zawierających jego kompozycje solowe, w tym także ścieżek dźwiękowych do filmów i widowisk. Z tego 9 albumów ukazało się w latach 70., 17 albumów w latach 80., 48 albumów w latach 90., 19 albumów w latach 2000. i 8 albumów w latach 2010. Jak do tego doliczyć równie wielką ilość albumów koncertowych i niezliczonych innych płyt, w tym składanek to stanie się jasne, że nawet największy fan tego artysty może „wymięknąć” przy gromadzeniu jego dyskografii. A przecież należałoby dodać do niej także płyty innych artystów w jakich nagraniu Wakeman brał udział – a to kolejne dziesiątki albumów.

Ktoś powie, że to dobrze, że tak zdolny artysta wydał wiele płyt, bo dzięki temu jest czego słuchać. Problem w tym, że niestety ta ogromna ilość nie przechodzi w jakość, a wręcz odwrotnie. O ile jego pierwsze albumy solowe były nowatorskie i cieszyły się zasłużoną sławą w świecie rocka progresywnego, to z biegiem czasu, a zwłaszcza począwszy od połowy lat 80. zaczęły być tworzone dosłownie seryjnie, a przez to muzyka na nich stawała się coraz bardziej schematyczna, powtarzalna i nudna. Wydając niezliczone ilości nowych albumów każdego roku Wakeman popadł w tę samą megalomańską chorobę, co Edgar Froese, lider Tangerine Dream, który począwszy od lat 90. wypuszczając na rynek niezliczone ilości płyt swej formacji właściwie uczynił je praktycznie „niesłuchalnymi”. Nikt bowiem o zdrowych zmysłach nie będzie delektował się tak stworzonym produktem i gromadził powstałej w taki sposób muzyki, bo nie ma ona najważniejszego elementu – duszy.

Nie licząc soundtracków i płyty „Piano Vibrations” z 1971 r., omawiany tutaj album „1984” był szóstą płytą solową Wakemana. To zarazem sześć najważniejszych albumów w jego karierze solowej. Która z nich jest najlepsza i najważniejsza? Zdania co do tego są podzielone. Ja uważam, że najlepszą płytą w jego dorobku jest na pewno jego właściwy debiut płytowy, czyli album „The Six Wives of Henry VIII” z 1973 r. Ale licznych zwolenników ma też album „Rick Wakeman's Criminal Record” z 1977 r. Ja jednak miałem go kiedyś na płycie winylowej i nie zrobił on na mnie aż takiego wrażenia, choć na pewno jest dobry, jednak na pewno nie lepszy niż albumy: „The Six Wives …” czy „1984”.

Album „1984” jak dotąd ukazał się w 42 wersjach na różnych nośnikach: 25 na płytach winylowych, 8 na kasetach magnetofonowych (w tym 2 nieoficjalnych) i 9 na płytach kompaktowych (w tym 4 nieoficjalnych). Z tej liczby aż 30 wydań tego albumu ukazało się w 1981 r. Tak nawiasem mówiąc album „The Six Wives Of Henry VIII” wydany został jak dotąd w ok. 150 wersjach na różnych nośnikach. Jak już na pierwszy rzut oka widać nie jest więc to płyta tak często wznawiana jak najlepszy album tego muzyka.

Album „1984” po raz pierwszy na płycie winylowej został wydany przez wytwórnię Charisma w 1981 r. Płyta ta ukazała się wówczas w wielu krajach: Wielkiej Brytanii, Irlandii, Niemczech Zachodnich, Austrii, Niderlandach, Francji, Włoszech, krajach skandynawskich, Portugalii, Hiszpanii, Grecji, Japonii, Tajwanie, Kanadzie, Republice Południowej Afryki. Płyta ta ukazała się wówczas nawet tak egzotycznych krajach jak: Meksyk, Kolumbia i Brazylia. Na Tajwanie płytę wydała wytwórnią Kelly Records, a w Indonezji wytwórnie: A Private Collection i Yess. Ponadto ukazało się wspólne wydanie tego albumu dla krajów: Singapur-Malezja-Hong-Kong. Ta wielka liczba wydań w epoce świadczy o tym jak wielką renomą cieszył się wśród fanów na całym świecie Rick Wakeman na początku lat 80. Jednak zmiany na rynku muzycznym i gustu publiczności sprawiły, że w latach 80. wznowiono ją tylko dwa razy na kasetach: w Meksyku (1982) i w Wielkiej Brytanii (1985).

Po raz pierwszy na płycie kompaktowej wydał ją japoński oddział wytwórni Charisma/Virgin w 1990 r. W 1994 r. ukazało się amerykańskie wydanie tej płyty w zmienionej okładce firmowane przez wytwórnię Griffin Music specjalizującą się w wydawaniu zapomnianych klasyków progresywnego rocka. W późniejszym okresie ukazały się jeszcze dwa inne oficjalne wydania tego albumu: jedno brytyjskie z 2006 firmowane przez wytwórnię Music Fusion (to tutaj omawiane) i jedno japońskie z 2008 r. firmowane przez wytwórnię Air Mail Archive. Wszystkie te wydania nie były powszechnie dostępne, dlatego lukę na rynku wypełniły cztery rosyjskie edycje pirackie tej płyty na CD z lat: 1999 (Not On Label), Air Mail Archive) (2008?), Griffin Music (2017) i Спюрк (w amerykańskiej okładce, data wydania nieznana).

Po nagraniu i wydaniu albumu „Going For The One” w 1977 r. Rick Wakeman osiadł czasowo w Montreux w Szwajcarii, gdzie przygotował swój kolejny album solowy: „Criminal Record” (1977). Następnie uczestniczył w nagrywaniu płyty „Tormatoo” (1978) grupy Yes, a także wziął udział w jej światowym tournee koncertowym. Ale jednocześnie myślał już – biorąc pod uwagę zmiany na rynku muzycznym - o jej porzuceniu na rzecz własnej kariery solowej. Pierwszym etapem tych działań było ponowne przeniesienie się tego muzyka w 1979 r. z powodów podatkowych do Szwajcarii. Jednocześnie ujawnił się jego niechętny stosunek do sesji nowego albumu Yes - „Drama”. Na początku 1980 roku Wakeman wyruszył w trasę koncertową ze swym zespołem English Rock Ensemble, a następnie przystąpił do przygotowywania swego nowego albumu solowego. Prace nad nim trwały znacznie dłużej niż nad wcześniejszymi płytami artysty z powodu konieczności przygotowania odpowiedniego libretta oraz łączenia brzmień elektronicznych z orkiestrą i chórem.

Album koncepcyjny „1984” na podstawie znanej futurystycznej powieści George’a Orwella „Rok 1984” z 1949 r. jest drugą płytą Wakemana inspirowaną wielką literaturą. Pierwszym była oczywiście płyta „Journey To The Centre Of The Earth” stymulowana słynną powieścią Juliusza Verne'a pt. „Podróż do wnętrza Ziemi” (1864). Motywy literackie, czy raczej mitologiczne miał też album „The Myths and Legends of King Arthur…” z 1975 r., ale jednak nie była to typowa powieść. Wybierając futurystyczną powieść Orwella „Rok 1984” na motyw przewodni swej nowej płyty Wakeman zrobił to w pełni świadomie.

Jak sam wspomina w wywiadzie dla „Tylko Rocka” z marca 1993 r.: „…Powieść „Rock 1984” George’a Orwella naprawdę mnie fascynuje, ponieważ moim zdaniem, wiele z tego, co zostało w niej opisane, można dziś obserwować w świecie, który nas otacza. Choćby syndrom Wielkiego Brata, który nie spuszcza z ciebie oka. Albo komputerowe kartoteki, w których gromadzi się wszelkie informacje na temat poszczególnych osób. W Zjednoczonym Królestwie mnóstwo firm stworzyło na swoje potrzeby ogromne komputerowe banki danych. Wiedzą o tobie wszystko: gdzie mieszkasz, czy masz prawo jazdy, gdzie kupujesz kawę i tak dalej”. A należy pamiętać, że to wszystko Wakeman mówił 27 lat temu, a więc w czasach sprzed masowej internetowej inwigilacji wszystkich na świecie.

Album „1984” został nagrany w Morgan Studio w Północnym Londynie pomiędzy 23 lutego a 14 kwietnia 1981 r., a następnie zmiksowany w The Town Studio we Wschodnim Londynie. Płyta ukazała się na rynku brytyjskim 19 czerwca 1981 r. Pod względem muzycznym reprezentowała styl zwany progresywnym rockiem zbudowany na wzajemnym przenikaniu się wątków muzyki klasycznej i rocka. Ta tzw. neoklasyka jest tutaj widoczna już w samym składzie osobowym towarzyszącego mu zespołu, a więc niewielkiej orkiestry symfonicznej i chóru, budowie formalnej poszczególnych kompozycji i ich melodyce. Ze wszystkich utworów tego albumu są widoczne zasady orkiestracji znane z kompozycji wielkich mistrzów muzyki klasycznej: Rimskiego-Korsakowa, Prokofiewa i Strawińskiego. Z drugiej strony mamy też tutaj jednak do czynienia z typowymi brzmieniami progresywnego rocka: skomplikowanymi rytmami, zmianami tempa i nastroju, podkreśloną ekspresją, w tym wokalną, miejscami bliską muzyce jazzowej czy nawet gospel. Brzmieniowo album zdominowały instrumenty klawiszowe i partie orkiestry symfonicznej. Prawie nie ma tutaj gitary elektrycznej, a więc instrumentu typowo rockowego.

Wakeman jest zdolnym kompozytorem dlatego z łatwością napisał całą muzykę na ten album, ale jednocześnie znał swe ograniczenia literackie. Dlatego poprosił o napisanie tekstów piosenek na ten album Tima Rice’a. Oczywiście chodziło mu o dokonanie transkrypcji powieści Orwella na ten koncept album. Rice był też przy okazji jednym z wokalistów na tej płycie. Okładkę płyty z dwoma namalowanymi postaciami i liczbą „1984” w tle zaprojektowała słynna agencja Hipgnosis, a faktycznie pracujące dla niej plastyk Ian Wright. Producentem albumu był Rick Wakeman.

Jak na ówczesne standardy album był dość długi, bo liczył ponad 46 minut muzyki i składał się z dziesięciu utworów: czterech po stronie A i sześciu po stronie B pierwotnego wydania winylowego. Dwa z nich, po jednym po każdej stronie płyty, miały charakter minisuit zbudowanych z mniejszych części ale połączonych ze sobą melodycznie i tworzących spójne całości. Dziesięcioczęściowy układ utworów zachowano także w wydaniach kompaktowych tej płyty.

Album otwiera trzyczęściowa kompozycja „Overture” („Uwertura”) przy czym dwie jej pierwsze części noszą jedynie numery (Part One i Two), a trzecia ma osoby podtytuł „Wargmaes” („Gry wojenne”). Ten prawie jedenastominutowy utwór jest wielą instrumentalną mini suitą a jednocześnie wprowadzeniem w tematykę albumu. To zarazem najdłuższy utwór na płycie. Po dość patetycznym wprowadzeniu przez orkiestrę utrzymanym w duchu muzyki klasycznej, pod koniec trzeciej minuty wchodzi perkusja i gitara a wraz z nimi bardziej rockowe rytmy. Utwór nabiera tempa i rozwija się zgodnie ze swoją melodyczną logiką a występujący w nim motyw przewodni powraca potem także w innych nagraniach. W piątej minucie nagrania pojawia się partia wokalna Chaki Khan utrzymana w wysokim rejestrze i na poziomie technicznym i wykonawczym niedostępnym dla większości innych rockowych wokalistek. Pod koniec szóstej minuty wyróżnia się partia syntezatora lidera z pięknym motywem melodycznym. W końcowej części utwór nabiera ogromnego dramatyzmu i wyjątkowej rockowej mocy spotęgowanej improwizacjami na instrumentach klawiszowych z wyciszeniem na końcu.

Nagranie „Julia” to utwór z kolejną znakomitą partią wokalną Chaki Khan. To spokojna i piękna ballada z delikatnym brzmieniem instrumentów klawiszowych w tle. Obrazuje muzycznie jedną z postaci powieści – tytułową Julię. Miejscami przypomina brzmienie jakie uzyskał w tym samym czasie Vangelis z Andersonem na swych płytach nagranych w duecie.

Przywołany powyżej Jon Anderson jest głównym wokalistą w kolejnym utworze: „The Hymn” („Hymn”). Choć posiada on bardzo charakterystyczną barwę głosu, to na pierwszy rzut oka trudno odróżnić go na tym albumie od Chaki Khan. Dużo łatwiej zrobić to pod względem muzycznym, bo to znacznie bardziej rockowe nagranie niż dwa poprzednie. Jest tutaj wyraźniejszy rytm i popisowe partie na syntezatorze lidera. Ale oczywiście jest tutaj także wszechwładne brzmienie orkiestry nadającej ton całości.

Kolejne na w pełni instrumentalne nagranie „The Room (Brainwash)” („Pokój: czyszczenie umysłu”) zaczyna się od syntezatorowego riffu lidera który napędza cały ten utwór. Ma on ładną i szybko wpadającą w ucho melodię i może się podobać od pierwszego przesłuchania. Uwagę zwraca zwłaszcza liryczny fragment zaczynający się w połowie trzeciej minuty, w którym osiągnięto dosłownie niebiańskie progi natchnienia. I choć muzycznie jest piękny, to raczej obrazuje niezbyt piękne rzeczy takie jaki przymusowe wymazywanie pamięci krnąbrnym obywatelom totalitarnego państwa.

W utworze „Robotman” („Człowiek robot”) partię wokalną wykonują równorzędnie dwie osoby: Chaka Khan i Kenny Lynch przy czym prym wiedzie ta pierwsza. W tym wypadku to ich wzajemnie przenikający się duet wspomagany głosami chóru wraz z wyeksponowanym w refrenie tekstem „Nineteen Eighty-Four” („Tysiąc dziewięćset osiemdziesiąt cztery”) dominuje nad innymi aspektami tej kompozycji. Kompozycja ta ma bardzo ciekawą rytmikę a Wakeman ograniczył w niej swoje ego do minimum i jest tylko jednym z instrumentalistów.

„Sorry” („Przepraszam”) to kolejne na tym albumie nagranie czysto instrumentalne. Otwiera go partia fortepianu w klasycznym stylu po czym wchodzi orkiestra i chór w bachowskim stylu (stąd niewielkie podobieństwo do Procol Harum). Utwór jest stonowany i ujmuje klasycznym pięknem swej struktury i melodii.

„No Name” („Bez imienia”) to najbardziej zwykła rockowa piosenka na tym albumie. Zaśpiewał ją Steve Harley. Tekstowo raczej nie jest wesoła, bo opowiada o człowieku pozbawionym przymusowo własnej tożsamości.

„Forgotten Memories” („Zapomniane wspomnienia”) to z kolei utwór czysto instrumentalny zdominowany przez brzmienie fortepianu i orkiestry. Ani lepszy ani gorszy od innych na tym albumie. Miejscami syntezator Wakemana przypomina subtelne brzmienie uzyskiwane przez Tony Banksa z Genesis. To też najkrótsze nagranie na tym albumie.

Z kolei „The Proles” („Proletariusz”) z wiodącym śpiewem Tima Rice’a ma zdecydowanie rock and rollowy charakter i przypomina wczesnych mistrzów tego gatunku muzyki. Dobrze koresponduje z tematyką tekstu opowiadającego o proletariuszu pracującym na innych. W pewnym sensie jego wybuchowy, spontaniczny rockowy charakter podkreślony partiami na saksofonie i organach muzycznie lekko nie pasuje do reszty utworów z tej płyty, ale dobrze koresponduje z warstwą liryczna.

Album kończy ponad sześciominutowy utwór tytułowy („1984”). Podobnie jak kompozycja go otwierająca ton nadaje mu brzmienie orkiestry i towarzyszącego jej chóru z prowadzącą melodią graną przez Wakemana na syntezatorze i innych instrumentach klawiszowych. Razem tworzą one podniosły nastrój. O rockowych inklinacjach lidera przypomina sekcja rytmiczna doskonale wpasowana w ogólne brzmienie całości.

W moim odczuciu to jedna z najlepszych płyt jakie powstały w ramach klasycznego progresywnego rocka. Jej wspaniałe orkiestralno-chóralne brzmienie nie byłoby możliwe bez klasycznego wykształcenia muzycznego Wakemana i udziału w nagraniu tej płyty dużej grupy instrumentalistów. Wymienienie ich wszystkich nie jest celowe, ale w tym miejscu chciałbym przytoczyć jedynie instrumenty jakie przy tym wykorzystano: gitara basowa, gitara elektryczna, organy, perkusja, wiolonczela, klarnet, skrzypce, fortepian elektryczny, fortepian akustyczny, bębny, rogi, flet, obój, fagot, klarnet, saksofon, puzon trąbka, tuba, a także kilka typów syntezatorów. W części były one zdublowane dzięki czemu uzyskano gęste orkiestrowe brzmienie.

Po raz pierwszy w życiu album ten usłyszałem w audycji Piotra Kaczkowskiego „Minimax” nadanej 29 X 1981 r. Jak dziś dzień pamiętam jak dziwiłem się nietypowym tytułem tej płyty. Oczywiście teraz wiem, że była ona koncept albumem ilustrującym jedną z najsłynniejszych powieści XX w. Ale wówczas nie znałem żadnego Georga Orwella i jego dzieła pt. „Rok 1984” opowiadającej o państwie totalitarnym z przyszłości w którym wszyscy ludzie są totalnie inwigilowani i kontrolowani a przy okazji zniewoleni.

Kaczkowski nie mógł oczywiście nic więcej powiedzieć na jej temat jak chciał nadal pracować Polskim Radio, więc ją nadał na antenie radiowej bez zbędnych komentarzy. W ten sposób jeszcze przez następnych kilka lat nie wiedziałem o czym jest ten album. I trudno się dziwić, w końcu mieszkałem, w państwie totalitarnym jakim było PRL. A dodatkowo album ten nadano dosłownie w przededniu wprowadzenia stanu wojennego w Polsce i uruchomionej wraz z tym nagonki na wszystko co niezależne i krytykujące zastany porządek. Wiedzę o tym, o czym jest ta płyta zyskałem dopiero kilka lat później podczas studiów, ale wówczas już jej nie miałem, bo kaseta na jakiej ją nagrałem uległa rozmagnesowaniu. Chciałem ją ponownie nagrać, ale w latach 80. już nigdy nie nadano tej płyty w całości w Polskim Radio.

Gdy zacząłem zbierać płyty CD nabycie tego albumu był jednym z moich priorytetów. Ale nigdzie nie mogłem jej kupić. Może jakbym mieszkał w Wielkiej Brytanii czy Niemczech to by było łatwiejsze, ale ja mieszkałem w Polsce okresu transformacji i raczej nie miałem takich samych możliwości. Osobną kwestią była jej wysoka cena. Album ten kupiłem dopiero w 2007 r. w sklepie „Rock Serwis” w Krakowie – była dość droga. Jedyną wadą tego wydania jest to, że zostało nieco zbyt głośno nagrane. W sumie to nadal wciąż dość mało znana i trudniej dostępna płyta Wakemana.

niedziela, 1 marca 2020

Wigwam – „Live: Music From The Twilight Zone”, Esoteric Recordings, 1975/2010, EU


 
 

Wigwam, to zespół fiński istniejący z przerwami od 1968 r. do chwili obecnej. Klasyczny okres jego działalności to lata 1968-1975, kiedy nagrał swe najlepsze albumy. Często się mówi, że to najbardziej znany, a zarazem najlepszy zespół rockowy jaki działał w Finlandii w latach 70. XX w. Był też pierwszym zespołem z tego kraju, który przedarł się ze swą twórczością na światowy rynek muzyczny. Najlepszym dowodem tego uznania są jego fani porozrzucani w różnych miejscach na Ziemi, którzy pomimo upływu lat wciąż darzą ten zespół wielkim uznaniem. Zespół ten tworzył muzykę w stylu psychodelicznego i progresywnego rocka z elementami jazz rocka i art rocka.

Grupa Wigwam wyłoniła się z legendarnego fińskiego blues-rockowego zespołu Blues Section działającego w latach 1967-1968. Perkusista tego zespołu Ronni Österberg postanowił z niego odejść i założyć własny zespół. Obok niego w jego skład weszli: basista Mats Hulden, gitarzysta Nikke Nikamo, angielski wokalista (emigrant) Jim Pembroke oraz organista i wokalista Jukka Gustavson. Autorami większości kompozycji tej nowej grupy byli dwaj ostatni muzycy, którzy mieli jednak różne wizje rozwoju zespołu. Ten dualizm personalny i stylistyczny ujawnił się już na debiutanckim albumie grupy „Hard N' Horny” wydanym w 1969 r.

Następną płytę „Tombstone Valentine” (1970) grupa nagrała już z nowym basistą, którym został Pekka Pohjola (grający także na skrzypcach, a także kompozytor) i nowym gitarzystą Jukka Tolonenem. Obok utworów Pembroke’a i Gustavsona na tej płycie znalazł się też fragment elektronicznej kompozycji „Dance of the Anthropoids” fińskiego kompozytora Erkki Kurenniemi (1941-2017). Pohjola był także kompozytorem niektórych nagrań.

Na kolejnym albumie „Fairyport” (1971), rozbudowanym formalnie i kompozycyjnie, grupę wspomogli dodatkowi muzycy studyjni grający na różnych instrumentach, bardziej typowych (saksofon sopranowy) i nietypowych (klarnet, obój). Jeszcze wyższy poziom reprezentował kolejny album „Being” (1974) na którym doszło do dalszego wzbogacenia instrumentarium o partie na flecie i syntezatorze. Kolejny album „Nuclear Nightclub” (1974) powstał już z nowymi muzykami: gitarzystą (Pekka Rechardt), basistą (Mans Groundstroem) i organistą (Esa Kotilainen). Znaczący wkład w jego powstanie wniósł Pekka Rechardt będący kompozytorem lub współkompozytorem aż pięciu utworów na tej płycie. Wszystkie trzy ostatnie albumy uważane są za najlepsze w dorobku artystycznym Wigwam.

Ten najbardziej twórczy okres w historii grupy podsumowywał album koncertowy pt. „Live: Music From The Twilight Zone” (1975). Nagrań na niego dokonano jeszcze w klasycznym składzie: Ronnie Österberg (perkusja), Jukka Gustavson (organy, śpiew), Jim Pembroke (śpiew, elektryczny fortepian), Pekka Pohjola (gitara basowa), Pekka Rechardt (gitara). Jego producentem był Tommi Liuhala i zespół Wigwam.

Jak dotąd album ten miał osiem wydań z tego trzy winylowe i pięć kompaktowych. Pierwotnie na podwójnym albumie winylowym wydała go w 1975 r. jedynie w Finlandii lokalna wytwórnia Love Records z śmiesznym logo w postaci dwóch kopulujących serduszek. W epoce album ten ukazał się jedynie w rodzinnym kraju muzyków, stąd był bardzo mały znany poza nim. Z tego powodu wspaniała muzyka Wigwam nie dotarła do masowego odbiorcy z krajów Europy Zachodniej, Ameryki Północnej i Japonii.

Po raz pierwszy od chwili debiutu, a zarazem po raz pierwszy na pojedynczej płycie kompaktowej wznowiła go wytwórnia Love Records w 1995 r. Bardziej dostępne dla przeciętnego konsumenta były dopiero wydania: japońskie z 2009 (Belle Antique) i brytyjskie z 2010 r. (Esoteric Recordings). Na bazie tego ostatniego przygotowano też pirackie rosyjskie wydanie tej płyty z 2010 r. Oprócz tego ukazały się jeszcze dwa wznowienia tego albumu na winylach i jedno na płycie kompaktowej – wszystkie wydane w Finlandii. Jak więc widać album ten wciąż jest dość trudno dostępny dla melomanów spoza Skandynawii.

Zestaw utworów na album „Live: Music From The Twilight Zone” został tak dobrany, aby pogodzić skłóconych muzyków a zarazem jak najlepiej zobrazować muzyczne inspiracje członków zespołu. A lista tych inspiracji była bardzo długa m.in.: The Beatles (John Lennon, Paul McCartney), The Band (Robbie Robertsson), Bob Dylan, The Kinks (Ray Davies), Frank Zappa, The Rolling Stones, The Yardbirds, The Downliners Sect, Georgie Fame, Zoot Money oraz klasycy bluesa (Sonny Boy Williamson). Tak nawiasem mówiąc do wspomnianych należałoby jeszcze doliczyć kilku innych artystów, a zwłaszcza Procol Harum (bachowski sposób gry na organach) i Franka Zappę (skłonność do rozbudowanej aranżacji i przeróbek), ale też Traffic i If.

Zamieszczone tutaj utwory były przeróbkami znanych tematów lub też własnymi kompozycjami członków grupy ale inspirowanych twórczością wspomnianych wykonawców. Nie są to jednak wierne kopie, a raczej jedynie tematy, które następnie Wigwam rozbudowuje i rozwija podczas twórczych improwizacji. Pod tym względem grupa bardzo podobna jest to amerykańskiego zespołu The Grateful Dead, który także przeobrażał dowolną, nawet banalną piosenkę w rozbudowane improwizowane dzieła. Album ten w całej pełni pokazuje, że Wigwam był bardzo dobrym zespołem koncertowym. Był też jednym z tych nielicznych wykonawców, którzy umieli otworzyć w trudnych warunkach scenicznych subtelne brzmienie studyjne a przy tym brzmieć czysto, naturalnie, potężnie, a jednocześnie spontanicznie.

Tytuł tej płyty „Live: Music From The Twilight Zone” („Muzyka na żywo od strony zmierzchu”) wskazuje na okoliczności, w jakich została ona nagrana. Grupa znajdowała się już wówczas w przededniu ostatecznego rozpadu. Jej członkowie: Jukka Gustavson i Pekka Pohjola podali już nawet daty swego odejścia z zespołu, ale zgodzili się jeszcze na trasę koncertową Wigwam w dotychczasowym składzie osobowym. Nagrań na ten album dokonano na trzech koncertach odbytych w różnych miejscach, a dokładniej rzecz biorąc w fińskich klubach: N-Club, Alibi i Tavastia Club, podczas pożegnalnej trasy w czerwcu 1974 r. W rozbieżnym materiale listy nagrań tej trasy koncertowej widać muzyczne przyczyny rozpadu zespołu Wigwam. Wynikały one z powodu niemożności porozumienia się muzyków pomiędzy sobą i stworzenia spójnego repertuaru. To właśnie dlatego większość nagrań z powstałego w wyniku tej trasy albumu składa się z coverów (Beatles, The Band) na które wszyscy członkowie Wigwam mogli łatwo przystać. Uzupełniono to dwoma nowymi utworami Rechardta, rzadko granym na żywo utworem Pohjoli z jego solowego albumu oraz kompozycją „Grass For Blades” Pembroke, także z jego solowego albumu. Do set listy nie wybrano ani jednego utworu Gustavsona, co było wielkim błędem, bo osłabiało siłę wyrazu całości zespołu.

Album otwiera ponad siedemnastominutowa kompozycja „The Moon Struck One” autorstwa Robbie Robertsona z The Band zajmująca całą pierwszą stronę oryginalnej płyty winylowej. Utwór zaczyna się nieco ospale i balladowo, ale po pewnym czasie (około piątej minuty) przechodzi do dość rozbudowanej improwizacji. Ton jej nadają popisy wszystkich muzyków świadczące o tym, że dobrze opanowali swoje instrumenty i umieją grać muzykę w stylu jazz rocka. Jednak jest to jazz rock bardziej typowy dla brzmienia brytyjskiego niż techniczny jazz rock reprezentowany przez Davisa i Weather Report. To dlatego muzyka Wigwam w tym utworze, i innych z tego albumu, bliska jest subtelnemu brzmieniu brytyjskich wykonawców psychodelicznego, progresywnego i jazz rocka z kręgu szkoły Canterbury, takich jak np. Caravan. Wykreowana przez Wigwam improwizacja jest jednak w pełni oryginalna wciągająca niczym największy narkotyk. Widać, że muzycy tej grupy mieli gruntowne wykształcenie klasyczne i wiedzą na czym polega przemyślana kompozycja. W końcowej partii wyróżniają się solówki na organach i gitarze. To zarazem utwór najbliższy tradycyjnemu rozumieniu progresywnego rocka z jego zmiennością nastrojów, tempa, rytmu itp.

Utwór „Let It Be” to z kolei przeróbka znanej piosenki autorstwa Lennona i McCartney’a. Ten ponad siedmiominutowy utwór jest ciekawą choć nieco niepewną technicznie interpretacją tego klasyka The Beatles. Całość jest nieco senna, ale ma progresywny sznyt. Zawiera też umiejętnie wplecione do niego przez grupę inne melodie. Jego wielką zaletą jest interesująca partia organowa Gustavsona przywołująca na myśl styl zespołu Procol Harum.

Kolejnym nagraniem albumie jest ponad sześciominutowy utwór „Groundswell” autorstwa Pekka Rechardta. To powolny liryczny utwór napisany głównie na gitarę. Jego brzmienie jest klarowne i klasyczne, ale też bliskie jazz-rocka spod znaku szkoły Canterbury. To ostatnie szczególnie ujawnia się w sposobie gry na organach jednocześnie agresywnych, bo przesterowanych a przy tym subtelnych, bo wyciszonych.

Drugą stronę oryginalnego winyla zamykał pond trzy i pół minutowy instrumentalny utwór „Pig Storm” autorstwa Pekka Rechardta. To chyba najbardziej tradycyjna kompozycja na pierwszej płycie tego albumu. Utwór ma stosunkowo prosty rytm i emanuje typową rockową energią.

Drugą płytę winylową otwierała ponad ośmiominutowa kompozycja „Nipistys” autorstwa Pekka Pohjola. Nagranie pochodzi z jego solowego albumu „Pihkasilma Kaarnakorva" (1972). Początkowy dość prosty wstęp jest jedynie pretekstem do dalszej grupowej improwizacji. Jego miejscami podniosły nastrój i gitarowo-organowe brzmienie miejscami przypomina nagrania zespołu Camel. W oryginalnej wersji Pohjola było to nagranie znacznie mniej rozwinięte aranżacyjnie.

Następujące po nim utwór „Imagine” to oczywiście interpretacja klasyka Johna Lennona grany przez grupę od 1973 r. W wersji Wigwam zachował pierwotny tekst i melodię, ale celowo jest mniej perfekcyjnie wykonany, tak jakby muzycy chcieli podkreślić swoją własną jego wizję. Członkowie Wigwam fascynowali się twórczością The Beatles i w organowym okresie swej działalności zawsze grali jakieś ich utwory na koncertach. Nagranie prezentuje bardziej piosenkową stronę twórczości grupy.

Następny prawie ośmiominutowy utwór składał się z dwóch połączonych ze sobą odrębnych nagrań: „Help Me” i „Checkin' Up On My Baby”, obu autorstwa bluesowego klasyka Sonny Boy Williamson. Utwór zaczyna się jakby faktycznie grał je jakiś klasyczny bluesowy zespół złożony z czarnych muzyków w jakimś małym klubie gdzieś w Chicago. Nawet odcień głosu wokalisty brzmi tutaj bardzo „czarno”. Nagranie to zostało zaprezentowane na bis ostatniego koncertu grupy w helsińskim klubie Tavastia. Oczywiście utwór ten nawiązywał do bluesowych korzeni członków grupy, które stopniowo przerodziły się w jazz-rock i progresywny rock. I taka jest też ta wersja tego utworu (utworów). Ma on korzenie bluesowe, bo zachowano jego pierwotną melodykę, ale już wprowadzone w nim improwizacje zdecydowanie należą do blues rocka oraz jazz rock i są bliskie brytyjskim grupom w rodzaju Spencer Davies, John Mayall's Bluesbreakers i Fleetwood Mac.

Płytę kończyła kompozycja „Grass For Blades” autorstwa Jima Pembroke’a licząca ponad piętnaście minut i zajmująca całą czwartą stronę oryginalnej płyty winylowej. Nagranie to pochodziło z jego pierwszego solowego albumu „Wicked Ivory” (1972) wydanego przez niego pod pseudonimem Hot Thumbs O'Riley. Utwór rozpoczyna się od wyciszonej partii wokalnej i następnie rozwija się w oparciu o popisy wokalne twórcy i improwizacje pozostałych muzyków. Śpiew jest tutaj mniej klarowny, za to bardziej brudny. Całość zachowuje ciągłość ze stylem Wigwam, głównie dzięki wkładowi pozostałych muzyków. Sekcja rytmiczna gra niebanalnie, ale dość ospale tworząc podkład dla rozbudowanych, ale nie natarczywych improwizacji organowych i gitarowych. W pewnych fragmentach perkusja osiąga ten hipnotyczny punktowy rytm jaki potem stał się znakiem rozpoznawczym zespołu King Crimson na płytach z połowy lat 70.

Ten podwójny album grupy Wigwam jest dowodem wielkiej muzykalności wszystkich członków tego zespołu i jego ogromnej wrażliwości. Dominacja brzmień na organowych, w tym niekiedy przesterowanych, wskazuje na inspirację Gustavsona stylem gry Mike’a Ratlege’a z Soft Machine. Ale była to tylko inspiracja, a nie naśladownictwo. Szkoda że z powodu wygórowanych ambicji i wewnętrznych nieporozumień grupa ta się rozpadła. Przez to muzyka rockowa straciła wartościowego wykonawcę, choć mało znanego poza Finlandią. Co prawda potem zespół jeszcze się kilkukrotnie się odradzał, ale już nigdy nie osiągnął artystycznego poziomu pierwszych płyt.

Po raz pierwszy zetknąłem się z fragmentem jednego z utworów tego zespołu w pierwszej połowie lat 80., ale wówczas nie wiedziałem nawet, że ten utwór gra grupa Wigwam. Chodzi o to, że początkowy fragment nagrania „Help Me/Checkin' Up On My Baby” z tego albumu był sygnałem popularnej wówczas audycji „Bielszy odcień bluesa” prowadzonej przez Wojciecha Manna i Jana Chojnackiego. Pewnego razu Mann poskarżył się na antenie radiowej, że jeden ze słuchaczy oskarżył go o to, że w swych audycjach ciągle puszcza jakichś „murzyńskich wyjców” podając przykład właśnie tego nagrania. Wtedy Mann powiedział, że to nie żadne „murzyńskie wyjce” a zespół Wigwam z Finlandii złożony z białych muzyków. W ten oto sposób dowiedziałem się po raz pierwszy o tej grupie.

Jak tylko zacząłem zbierać płyty kompaktowe, to chciałem kupić jakąś płytę tego zespołu, bo wiedziałem, że jest dobry, choć niezbyt popularny w Polsce. Oczywiście przez wiele lat nie mogłem tego dokonać, bo nigdzie nie było płyt tego zespołu, a jak nawet były to ja o tym nie wiedziałem. Album ten kupiłem za nie małe pieniądze dopiero w 2011 r. w sklepie „Rock Serwis” w Krakowie.

Lou Reed, Berlin, RCA / BMG, 1973 / 1998, EU

  Album „Berlin” jest jedną z najlepszych płyt w dyskografii amerykańskiego autora tekstów, kompozytora i gitarzysty Lou Reeda, a zarazem je...