Vanilla Fudge, to zespół amerykański pierwotnie działający w
latach 1967-1970. Później kilkukrotnie się reaktywował w latach: 1982-1984,
1987-1988, 1991. Począwszy od ponownego wskrzeszenia w 1999 r. działa do chwili
obecnej. Jak sami o sobie piszą byli jedną z pierwszych amerykańskich grup,
które wprowadziły do muzyki psychodelicznej cięższe rockowe brzmienia tworząc
podwaliny pod nowy gatunek muzyczny, który ostatecznie przekształcił się w hard rock a potem w heavy
metal.
Grupa powstała w 1967 r. na bazie lokalnego zespołu The
Electric Pigeons (Elektryczne Gołębie), który powstał w 1965 r. w nowojorskiej
dzielnicy Long Island, ale szybko skrócił nazwę do The Pigeons. Ten ostatni
wyłonił się z kolei z grupy Rick Martin & The Showmen wzorującego się na
zespole The Rascals (The Young Rascals) i The Vagrants (w którym grał Lesie
West znany potem z hard rockowego Mountain). Ponadto muzycy grupy zafascynowani
byli twórczością The Beatles, co w pełni uwypukliło się na ich debiutanckiej
płycie na której przedstawili przeróbki jej utworów. Pierwotnymi założycielami
grupy byli: Mark Stein (wokalista i organista) oraz Tim Bogert (basista i
wokalista). Z biegiem czasu dołączyli do nich Vince Martell (gitarzysta i
wokalista) oraz Carmine Appice (perkusista i wokalista). W ten sposób
ukształtował się klasyczny skład Vanilla Fudge, a wraz z nim typowe dla wschodniego Wybrzeża brzmienie amerykańskiej muzyki rockowej.
Nazwa zespołu wzięła z przymusu zmiany, gdyż szef wytwórni
Atlantic nadzorujące także podwytwórnię Atco, z którą grupa podpisała umowę, nie chciał zaakceptować
nazwy The Pigeons. Vanilla Fudge, to w dosłownym tłumaczeniu „Waniliowe Lody”
bardzo popularne w USA. Ale jest to tylko powierzchowne skojarzenie, gdyż
faktycznie nazwa grupy pochodziła od pieszczotliwej nazwy jednej ze znanych
grupie dziewczyn pracujących w klubach, gdzie grała.
W początkowym okresie swego istnienia grupa zarządzana była
przez Phillipa Basile’a, jednego z członków rodziny Lucchese, znanej
przestępczych interesów w ówczesnym nowojorskim półświatku. Nie przynosiło to
zespołowi najlepszej opinii, ale umożliwiało występy w popularnych klubach w
Nowym Jorku. Z kolei producentem jej pierwszych płyt był George „Shadow” Morton
specjalizujący się w produkcji i pisaniu mrocznych piosenek dla grup popowych
takich jak The Shangri-Las (potem był producentem m.in. Janis Ian). Zachęcony
przez Basile’a, Morton udał się na jeden z wczesnych koncertów klubowych The
Pigeons i zauroczony nim załatwił mu kontrakt z wytwórnią Atco.
Zespół tworzył muzykę w stylu psychodelicznego i acid rocka
w oparciu o przeróbki cudzych utworów, ale zaśpiewane i zagrane w zdecydowanie
bardziej wolnym tempie z nawiązującymi do gospel dramatycznymi partiami
wokalnymi. Dzięki wprowadzeniu w swej muzyce mocno zaakcentowanych partii
organów i basu wzmocnionych dodatkowo perkusją uważany jest za jednego z
protoplastów hard rocka. Styl ich muzyki
określa też jako heavy psychodelię czy też jako psychodeliczny rock symfoniczny - jak określali swoją twórczość sami muzycy.
Wszystkie te oryginalne wówczas elementy jego twórczości w
pełni uzewnętrzniły się już na debiutanckim albumie grupy „Vanilla Fudge”
wydanym w 1967 r. To z niego pochodził największy singlowy przebój grupy „You
Keep Me Hangin ‘On” skomponowany przez spółkę autorską braci Briana i Edwarda Hollanda
i Lamonta Dozier (czarnoskórzy kompozytorzy), a najbardziej znany z wersji The
Supremes z 1966 r. Z opisanych powyżej względów, grupa ta uważana jest za jedną
z ważniejszych w historii rocka i ma stałe miejsce we wszystkich liczących się
encyklopediach rockowych.
Z drugiej strony zespół ten uważany jest za typowy przykład
grupy jednej płyty. Tą płytą jest właśnie wspominany powyżej debiutancki album
złożony w całości z interpretacji cudzych kompozycji. Podobny charakter miały
inne albumy tego zespołu wydane w klasycznym okresie. Z tego powodu niektóry
mogą postrzegać Vanilla Fudge za grupę mało oryginalną. Jednak ta ocena jest
nie do końca sprawiedliwa i prawdziwa, bo grupa ta nagrała także wiele innych
płyt, przeważnie gorszych, ale też jedną, co najmniej tak samo dobrą jak
debiut, a może nawet lepszą, bo prawie w pełni autorską. Oczywiście mam tutaj
na myśli jej trzeci album pt. „Renaissance” wydany połowie 1968 r. a
poprzedzony mniej udaną płytą „The Beat Goes On” pochodzącą z lutego tego
samego roku.
Album „Renaissance” określany jest też niekiedy jako jedno z
popowych arcydzieł końca lat 60.
a także jeden z najważniejszych albumów wyprodukowanych
po „Sgt. Pepper”. Niestety, obecnie te określenia należą już raczej do
historii, a z młodszego pokolenia mało kto zna tę płytę. Album ten był trzecią
płytą studyjną Vanilla Fudge. Ukazała się ona 14 VI 1968 r. (inne źródła mówią
o lipcu). W tymże roku album ten doszedł do 20 miejsca na liście sprzedaży
magazynu Billboard, co biorąc pod uwagę repertuar płyty, było dość dużym
sukcesem.
Jak dotąd album ten miał ok. 50 wydań na różnych nośnikach,
z czego 39 na płytach winylowych, 5 na płytach kompaktowych, 2 na taśmach
szpulowych, 2 na kasetach magnetofonowych, jedno w systemie kaset 8-Trk, jedno
w systemie 4 Trk. Dwa spośród tych wydań miały charakter nieoficjalny
(piracki): jedno na winylu oraz jedno kompaktowe.
Pierwotnie na płycie winylowej wydała ją w 1968 r. wytwórnia
Atco powiązana z koncernem Atlantic. W chwili wydania był to dość popularny
album, gdyż obok Stanów Zjednoczonych ukazał się także w Kanadzie, Wielkiej
Brytanii, Niemczech Zachodnich, Francji, Włoszech, Australii, Nowej Zelandii, a
nawet w Republice Południowej Afryki. Następnego roku ponownie wydano go w
Niemczech Zachodnich i Japonii. Z biegiem czasu popularność tej płyty jednak słabła,
w pierwszej połowie lat 70. wznowiono ją w różnych krajach jeszcze kilka razy
(1970, 1973 i 1974). W drugiej połowie tej dekady zaczęto ją wydawać w ramach
oficjalnych, ale tanich serii, prezentujących zapomnianych klasyków rocka, ale
w zmienionej okładce. W latach 80. nie wydano jej już ani razu.
Po raz pierwszy na CD wydała ją niemiecka wytwórnia
Repertoire (opisywane tutaj wydanie) w 1991 r. Na jego bazie w 1998 r.
wyprodukowano nieoficjalne wydanie rosyjskie. Tego samego roku ukazało się też
nowe wydanie kompaktowe firmowane przez wytwórnię Sundazed Music (później
wznowione), a w 2011 r. album został też wydany przez japoński oddział Atco. Jak
więc widać płyta ta nie ma zbyt wielu wydań na nośniku kompaktowym, a przez to
jest mniej znana niż debiut i znacząco niedoceniana.
Pierwotny album obejmował siedem utworów, cztery po stronie
pierwszej i trzy po stronie drugiej oryginalnego winyla. W pięciu wypadkach
były to kompozycje autorstwa członków Vanilla Fudge, a w dwóch przeróbki utworów
innych autorów. Są one jednak tak bardzo zmienione, że praktycznie nie mają
prawie nic wspólnego z oryginałami.
Album otwiera kompozycja „The
Sky Cried - When I Was A Boy” („Niebo płakało, gdy byłem chłopcem”) autorstwa
Steina i Boggerta. To najdłuższy utwór na pierwszej stronie oryginalnego
winyla. Rozpoczyna się o cichego intro na gitarze i organach, ale szybko
przechodzi do pełnego patosu uderzenia organów przy akompaniamencie basu i
perkusji, dodatkowo spotęgowanego przez pełną pasji partię wokalną. Dalsza
część utworu to dość swobodna, ale surowa organowo-gitarowa improwizacja o hard
rockowym charakterze.
„Thoughts” („Myśli”) to kompozycja Martella o bardziej
popowym charakterze. To całkiem przyjemna psychodeliczna piosenka, ale
oczywiście także dość melodramatyczna i przesączona brzmieniem gitary i
organów. Powtarzany refren i bardziej łagodne fragmenty sprawiają, ze słucha
się tego prawie jak przeboju. Tekst opowiada o niekończących się myślach i
marzeniach do bliżej nieznanej ukochanej, o zagubieniu w ciszy jej westchnień,
a także o zatraconych echach świata i sięganiu do jej dłoni oraz wspólnej
wspinaczce do Nieba.
Utwór „Paradise” („Raj”) autorstwa Appice’a i Steina
zbudowany jest na zasadzie przeciwieństwa fragmentów cichych i głośniejszych. Rozpoczyna
się od delikatnego organowo chóralnego wstępu, ale szybko przechodzi do patetycznej
partii wokalnej której towarzyszy potężne organowo-gitarowe brzmienie. Jednak
już po chwili znowu jest fragment cichy z dzwonami i uduchowionym śpiewem
całego zespołu. Tekst utworu mówi o raju, który jest miłością i znajduje się w
sercu, który jest malarzem tworzącym obraz, który gorącym piaskiem w ciepły
dzień, który jest bryzą wody w tropiku, jest ciepłym dniem, sensem twego co
kochasz, wreszcie pokojem wszędzie na świecie. To faktycznie tekst godny
hipisów i ery psychodelicznej.
Nagranie „That's What Makes A Man („To co czyni człowieka”)
autorstwa Steina to od pierwszych taktów rasowa i bardzo rytmiczna kompozycja
rockowa. Utwór bazuje na wielogłosowych partiach wokalnych wzmocnionych mocnymi
organowo-gitarowymi klinami. Całość jest dość melodyjna i wpada w ucho, słychać
też w niej echa muzyki klasycznej. Ale to oczywiście dość mocna kompozycja
rockowa, więc miłośnicy popu raczej nie mają na co liczyć.
Drugą stronę płyty otwiera kompozycja „The Spell That Comes
After” („Zaklęcie nadchodzi później”) autorstwa amerykańskiej autorki tekstów i
piosenkarki Essry Mohawk, a właściwie Sandry Hurrwitz (protegowana Franka
Zappy). To nagranie pełne stopniowo narastające wokalnej i instrumentalnej pasji, bardzo zbliżone
charakterem do innych przeróbek zespołu znanych z okresu debiutu. Doskonale
wręcz proporcje pomiędzy melodramatycznym śpiewem, ciszą i instrumentalnymi, głównie organowymi i gitarowymi kaskadami, czynią z niego jedno z ciekawszych nagrań na tym albumie.
Następujące po nim utwór „Faceless People” („Ludzie bez
twarzy”), to kompozycja perkusisty Carmina Appice’a. Utwór ma ciekawą i
niebanalną formę nawiązującą do muzyki klasycznej, ale oczywiście dominują w
nim organowo-gitarowe pasaże. Wyróżnia się dość ostra hard rockowa solówka
gitarowa, a także podniosły charakter głównej partii wokalnej wzmocnionej w
wielogłosie.
Oryginalny album kończył rozbudowany utwór „Season Of The
Witch” („Pora czarownic”) będący swobodną kompilacją kompozycji D. Leitcha
(Donovana), a w końcowej partii fragmentów tekstu wspomnianej już E. Mohawk. To
zarazem najdłuższa, najbardziej ponura, ale też najbardziej przejmująca
kompozycja na tym albumie. W moim odczuciu to jedno z najważniejszych nagrań
nie tylko Vanilla Fudge, ale także całej muzyki rockowej. Utwór utrzymany jest
w powolnym tempie, a muzycznie i wokalnie reprezentuje coś w rodzaju pieśni
żałobnej. Na tle powolnego perkusyjno-gitarowego podkładu słychać wyjątkowo
przygnębiające frazy organów na tle których umęczony głos wyśpiewuje, czy
raczej w dużej części recytuje apokaliptyczne przesłanie. W sumie mamy tutaj pełen przegląd możliwości wokalnych: od szeptu, po krzyk.
Niejednoznaczny tekst opowiada o spojrzeniu za okno i przez
ramię, gdzie widzi się różnych ludzi, ale także dwa króliki biegnące w rowie.
To wszystko wydaje się podmiotowi lirycznemu bardzo dziwne. Z żalem też
stwierdza, że hipisi nabijają kasę bogaczom, co jest przenośnią powolnego umieranie
ideałów „dzieci kwiatów”. Podmiot liryczny widzi to z perspektywy życia w tytułowej
porze czarownic (lub sezonie czarownic). Obserwuje też swoją samotność w morzu
krwi, jest mu zimno i wzywa na pomoc matkę. W sumie to dramatyczne wyznanie Kogoś,
kto stoi w obliczu śmierci i boi się tego, co dalej. Mało jest utworów tak
przejmujących ale i przygnębiających jak to nagranie. Raczej nie powinno się go
słuchać w złym nastroju, bo depresja gwarantowana.
W wersji kompaktowej dodano jeszcze trzy nowe utwory: You
Keep Me Hanging On” autorstwa braci Holland i Doziera w wersji z singla, oraz
utwory: „Come By Day Come By Night” autorstwa Marka Steina i „People” autorstwa
całego zespołu. To pierwsze, to skrócona wersja utworu zamieszczonego pierwotnie
w dłuższej wersji na debiutanckim albumie, a dwa następne, to poprawne, choć
nie rewelacyjne, kompozycje członków zespołu. Oba bliższe tradycyjne rozumianej
piosence psychodelicznej niż reszta płyty (pierwsze z nich jest lepsze).
Po wydaniu tego albumu pierwotny skład zespołu nagrał
jeszcze dwie płyty: „Near The Beginning” (1969) i „Rock & Rol” (1969) po
czym się rozwiązał w 1970 r. Stein założył grupę Boomerang, która nie odniosła
jednak sukcesu, potem występował m.in. z grupami: The Tommy Bolin Band i Alicem
Cooperem. Z kolei Boggert i Appice założyli zespół Cactus, który zyskał pewną
popularność jako grupa hard rockowa. Żaden z jej oryginalnych muzyków nigdy
więcej nie odniósł już jednak takiego sukcesu jaki był udziałem Vanilla Fudge w
początkach jego istnienia, kiedy grupa ta należała do ścisłej czołówki rocka.
Obecnie to w dużej części zapomniany zespół, choć doceniany
historycznie. Aż nie chce się wierzyć, że pod koniec lat 60. XX w. występował
na scenie na równych prawach obok Cream, Hendrixa, Janis Joplin i Jefferson
Airplane. Na wielki wpływ tej grupy na swoją twórczość wskazywali m.in. muzycy
Deep Purple, Uriah Heep i Led Zeppelin, a w Polsce - Klan.
Po raz pierwszy zetknąłem się z nagraniami tego zespołu w
lipcu 1980 r. w jednej z audycji „W Tonacji Trójki” prowadzonej przez Piotra
Kaczkowskiego. Obok nagrań innych wykonawców zaprezentował on wówczas także
utwór „Season Of The Witch” zespołu Vanilla Fudge. Byłem dosłownie wstrząśnięty
tym nagraniem, i powiem szczerze, nadal zawsze jestem, kiedy go słucham.
Po raz pierwszy całą płytę „Renaissance”, gdzie znajduję się
ten utwór, usłyszałem w audycji „Kanon muzyki rockowej” nadanej w dniu 28 III
1983 r. Oczywiście audycję tę przygotował i prowadził Piotr Kaczkowski. Wszystkie powyżej podane tytuły utworów z tej płyty są tłumaczeniami Kaczkowskiego z tej audycji. Od
chwili gdy wtedy wówczas po raz pierwszy usłyszałem w całości tę płytę
wiedziałem, że w przyszłości muszę ją zdobyć – za wszelką cenę. Wtedy jedynie
nagrałam ją nagraną na kiepskiej polskie kasecie magnetofonowej, bo innej nie
miałem. Gdy na początku lat 90. XX w. zacząłem zbierać płyty kompaktowe, w
pierwszej kolejności zapragnąłem kupić właśnie ten album. Nabyłem go jednak
dopiero w połowie 1994 r. w sklepie muzycznym „Elvis” w Gliwicach. Oczywiście
wówczas była to droga płyta, ale nie wahałem się ani chwili, bo wiedziałem że realizuję swoje marzenie.