Francuski Heldon jest jednym z ważniejszych zespołów w
dziejach awangardowej muzyki rockowej. Pomimo doceniania przez krytyków i koneserów
zespół ten wciąż pozostaje bardzo mało znany masowej publiczności. A to
wszystko za sprawą wyjątkowo trudnego w odbiorze elektronicznego repertuaru,
dalekiego o sekwencyjnych rytmów i łatwo przyswajalnych melodii tworzonych np.
przez Tangerine Dream czy Klausa Schulze.
Grupa ta istniała zaledwie przez pięć lat (1974-1979), ale w
tym czasie zdążyła odcisnąć swe piętno na całej awangardowej muzyce
elektronicznej. Jej twórcą, liderem, kompozytorem wszystkich utworów,
gitarzystą i kibordzistą był Richard Pinhas. Na co dzień pracownik naukowy
Sorbony (obecnie już profesor filozofii), a wieczorami kompozytor niebanalnej
awangardowej muzyki elektronicznej. Krytycy określili muzykę tego zespołu jako
progresywną zimną futurystyczną elektronikę w stylu ambient. I faktycznie było
to bardzo trafne określenie.
Prezentowana tutaj płyta „Agneta Nilsson” ukazała się
pierwotnie w 1976 r. i była czwartym z kolei wydawnictwem studyjnym tej grupy. Do
chwili obecnej ukazało 15 wersji tego albumu: 8 winylowych, 6 kompaktowych i
jedna w postaci plików Flac. Pierwotnie na płycie winylowej wydala go mała
niezależna francuska wytwórnia Urus Records, z tego powodu był on bardzo trudno
dostępny. W 1978 r. album ten wznowiła w USA mało znana wytwórnia Aural
Explorer. Na CD jako pierwsza wznowiła go francuska wytwórnia Spalax dopiero w
1993 r.
Album „Agneta Nilsson” należy do bardziej cenionych w
repertuarze Heldon i wyróżnia się dwoma elementami: 1) bardzo charakterystyczną
okładką przedstawiającą niemowlę w inkubatorze podłączone do aparatury
medycznej wieloma kablami, 2) faktem, że wypełnia go tylko jedna bardzo
rozbudowana kompozycja pt. „Perspective” („Perspektywa”) podzielona na kilka
części i uzupełniona pod koniec pierwszej strony winylowej płyty niewielkim
interludium pt. „Intermède & Bassong”. Jest to album całkowicie
instrumentalny, a jego głównym twórcą (kompozytorem i wykonawcą) był Richard
Pinhas.
Płytę otwiera kompozycja „Perspective I” („Perwspektywa I”)
z dość rozbudowanym podtytułem „(Ou Comment Procède Le Nihilisme Actif)” („Czyli jak działa aktywny nihilizm)”. To dość
nieprzyjemny w odbiorze zestaw szumów generowanych elektronicznie spośród
których z trudem wydobywa się jakaś uporządkowana melodia. Utwór ten ma ponad
dziesięć minut i rozwija się niespiesznie jakby Richard Pinhas chciał
przetestować cierpliwość słuchacza. W jego nagraniu lidera wspomógł na
mellotronie Philibert Rossi. Pojawia się on dopiero w końcowej sekwencji tej
kompozycji lider nadaje jej bardziej ludzi wymiar (ale na zbyt wiele melodii
także nie ma co liczyć). Ogólnie muzyka przypomina najbardziej zimne kosmiczne
nagrania z wczesnych płyt Tangerine Dream.
Z kolei w „Perspective II” na instrumentach perkusyjnych
lidera wspomógł Coco Roussel. W przeciwieństwie do poprzedniej części to
nagranie liczy sobie zaledwie nieco ponad trzy minuty. W tym przypadku mamy do
czynienia z bardziej konwencjonalną muzyką elektroniczną stworzoną na
syntezatorze przypominającą w formie innych klasyków gatunku. Ważnym elementem
tej kompozycji są dźwięki instrumentów perkusyjnych tworzących tło dla głównej
melodii granej na syntezatorze. W brzmieniu jest ona bliska przedstawicielom space
rocka.
Po tym wytchnieniu przechodzimy do utworu „Perspective III
(Baader-Meinhof Blues)” [„Perspektywa
III (Baader-Meinhof Blues)”]. Utwór od początku wyróżnia się silną motoryką
sekwencera na tle której syntezator tworzy swoje zimne melodie. Około drugiej
minuty dochodzi do tego dość zadziorna improwizacja gitarowa lidera. Nie ma ona
w sobie nic z komercji i charakterem przypomina poszukiwania brzmieniowe Freda
Frita z Henry Cow, czy najbardziej odlotowe nagrania King Crimson z połowy lat
70. Nie przypadkiem więc Pinhasa nazywano wówczas niekiedy francuskim Robertem
Frippem. Oczywiście w tym wypadku mamy do czynienia z pełni oryginalnym
dziełem, za to znacznie mniej komercyjnym niż większość twórczości ówczesnego
rocka. Wbrew podtytułowi, utwór ten nie ma nic wspólnego z bluesem.
Po tej kanonadzie
syntezatorowego radykalizmu umieszczono trzyminutowy utwór „Intermède &
Bassong”. Jego kompozytorem był gitarzysta Michel Ettori, który też wziął
udział w jego nagraniu. To jedyne nagranie na tym albumie którego kompozytorem
nie był Pinhas. Oprócz ich obu w utworze tym wystąpił także Gerard Prevost na
basie. Z powodu tego instrumentarium nagranie to bardziej przypomina typową
muzykę rockową, a dokładniej rzecz biorąc jazz rockową w jej najbardziej
niekomercyjnej formie. Oczywiście w jego wypadku głównym instrumentem
prowadzącym melodię była gitara.
Całą drugą stronę
pierwotnego albumu winylowego zajmowała ponad dwudziestojednominutowa
kompozycja „Perspective IV”. Rozpoczyna się od dźwięków gitary basowej Alaina
Bellaïche grającego przykuwającą uwagę figurę rytmiczną podobną do tej z
nagrania „Starless” King Crimson. Jednak szybko do gry wchodzi syntezator
Pinhasa nie pozwalający nawet na chwilę zapomnieć czyja to jest kompozycja.
Dzięki wzbogaceniu składu o kilku innych muzyków: Coco Roussela (perkusja,
instrumenty perkusyjne), Moogi-Le-Mooga (gitara, instrumenty elektroniczne) i Patricka
Themistoclesa Gauthiera (syntezator Mooga) ta część „Perspective” ma iście
symfoniczny rozmach.
Brzmienie tego
utworu przypomina skrzyżowanie syntezatorowych poszukiwań Tangerine Dream,
space rocka Hawkwind i progresywnego rocka King Crimson z okresu „Larks Tonques
In Aspic”. Wszystko to razem wzięte i przemieszane oraz doprawione dużą dawką eksperymentu
stworzyło wyjątkowo oryginalną muzykę. Szczególnie interesująca jest środkowa
improwizowana partia tego utworu w której każdy z muzyków ukazuje swe znakomite
umiejętności instrumentalne. Nagranie kończy się powrotem do głównego
syntezatorowego motywu szaleńczo rozpędzonego z nieustannie doganiającą go
sekcją rytmiczną. Uważam, ze w muzyce rockowej jest mało utworów, które
dorównują tej kompozycji pod względem nowatorstwa brzmienia.
Nie jest to muzyka
łatwa w odbiorze i wszyscy którzy szukają francuskiego King Crimson ze znanymi
im już rytmami i miłymi melodiami, raczej nie powinni tej płyty słuchać, bo
mogą doznać szoku. Ale jest to na pewno płyta dla tych wszystkich, którzy
poszukują w muzyce czegoś oryginalnego nawet za cenę utraty komercyjności. Ale
na tym przecież polega sztuka, że dąży się do osiągnięcia czegoś nowego, nawet
za cenę poklasku, czy zakładania, iż każdy taki nowy twór będzie w pełni udany.
Moim zdaniem dzieło grupy Heldon jest na pewno udane, choć można też odczuwać
pewien artystyczny niedosyt, bo coś mogło zostać zrobione (zagrane,
skomponowane) lepiej.
Po raz pierwszy przeczytałem o tej płycie w polskiej prasie
muzycznej na początku lat 80., ale nie miałem żadnej możliwości, aby posłuchać
zawartej na niej muzyki. To było przez wiele lat moim marzeniem. W dobie
Internetu to marzenie się jakby już wcześniej spełniło, ale mnie nie
zadowalało, bo słuchanie muzyki z MP3 czy przez streaming to dla mnie „lizanie
cukru przez szybę”.
Dopiero ostatnio, a dokładniej w 2018 r., udało mi się kupić
ten album we wznowieniu niemieckiej wytwórni Bureau B z tegoż roku. W tym
wydaniu album ten ma formę digipacka, co nie zbyt mi odpowiada, ale nie miałem
wyboru (a ponadto w sklepie gdzie go kupiłem ten szczegół nie był podany).
Myślałem że kupuję tę płytę w tradycyjnym pudełku w wersji wytwórni Cuneiform,
która by mi bardziej odpowiadała. Ale i tak się cieszę, że wreszcie ją mam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz