Brytyjski zespół Clear Blue Sky powstało już w 1968 r. a
klasyczny okres jego działalności przypada na przełom lat 60. i 70. XX w. Przez
kolejne 20 lat zespół faktycznie nie istniał, choć nigdy się nie rozwiązał.
Grupa wznowiła działalność i wydawanie płyt w latach 90. To oczywiście jednak
już nie ta muzyka i nie te czasy. To przykład grupy, która w epoce nie odniosła
sukcesu, ale którą fani w epoce kompaktowej dawnych brzmień wywindowali do mina
legendy w wiele lat po tym jak przestała istnieć.
W związku z tym, że było to trio, to przypominała Cream, ale
faktycznie jego muzyka była bliższa progresywnym dokonaniom wczesnego Rush niż
klasycznego blues rocka. Jej styl można określić jako heavy psychodeliczny z
elementami progresywnego rocka i hard rocka. Całość wyrastała oczywiście z
bluesowego korzenia, pobodnie jak całej muzyki końca lat 60.
Najbardziej ceniony w jej dorobku jest jej debiutancki album
„Clear Blue Sky”. Do chwili obecnej ukazało się 18 wydań tej płyty na różnych
nośnikach. Większość z nich ukazało się na płytach kompaktowych. Pierwotnie
wydała go na płycie winylowej w 1970 r. wytwórnia Vertigo (będąca oddziałem
wytwórni Philips, a potem wytwórni Mercury).
Ukazał się on wówczas w Wielkiej Brytanii, a także w
Niemczech Zachodnich, Francji i Republice Południowej Afryki. Płyta nie
odniosła spodziewanego sukcesu rynkowego, stąd nie była wznawiana przez całe
lata 70. i 80. XX w. W epoce nigdy nie wydano go w USA czy Japonii.
Po raz pierwszy na CD wznowiła go niemiecka wytwórnia
Repertoire w 1990 r. Potem ukazały się wznowienia tego albumu na CD w Japonii,
Korei Południowej i Włoszech.
Pierwszą stronę winylowego albumu zajmowała jedna dłuższa
kompozycja pt. „Journey To The Inside Of The Sun” podzielona na trzy części: 1)
Sweet Leaf, 2) The Rocket Ride, 3) I’m Comin’ Home. W sumie to ponad 18 minut
muzyki. Jego pierwsza a zarazem najdłuższa część ma wyłącznie instrumentalny i
epicki charakter. Rozpoczyna się od hard rockowego wejścia wszystkich
instrumentów i stopniowo się rozwija. To na nadają mu improwizacje gitarowe na
bazie miarowo grającej sekcji rytmicznej. Niekiedy uzupełniają to rock and
rollowe w formie partie na fortepianie.
Niektóre ich części są bardzo przesterowane. Swego rodzaju
przerywnikami są tutaj wolniejsze fragmenty grane w psychodelicznym stylu na
tzw. kaczce czyli fuzz box. W konstrukcji solówek miejscami słychać też
inspiracje gitarzysty muzyką klasyczną a dokładniej Gustavem Holstem. Druga
część tej suity ma bardziej ciężki i riffowy charakter i uzupełniona została
dość surową partią wokalną (co jest zresztą charakterystycznym wyróżnikiem tego
albumu). Trzecia, najkrótsza i ostatnia część tej suity także ma
wokalno-instrumentalny charakter. Tym razem wokalista śpiewa bardziej
przystępnie, a wiodący riff także jest bardziej przebojowy.
Drugą stronę oryginalnej płyty winylowej otwierał utwór „You
Mystify”. Utwór ten ma ponad siedem minut i jest najdłuższą kompozycją po tej
stronie albumu. To typowy hard rockowy kawałek o nieliniowej strukturze i w
dużym stopniu oparty na improwizacji. Główny riff jest charakterystyczny, ale
też dość monotonny.
Ten nazbyt ciężki repertuar nieco rozładowuje następna
kompozycja pt. „Tool Of My Trade”. Ma ona bardziej refleksyjny i balladowy
charakter, co podkreśla bardziej spokojna gra instrumentalistów a zwłaszcza
partia wokalna. Choć oczywiście także tutaj znalazł się hard rockowy riff
nadający ton całości.
Podobny charakter ma następujący po nim utwór „My Heaven”.
Jest on jeszcze bardziej wyciszony (wręcz akustyczny) niż poprzednik z bardziej
wyeksponowanym brzmieniem perkusji. Album kończy jednoznacznie hard rockowy
utwór „Birdcatcher” oparty na wyrazistym riffie. Ciekawostką jest środkowa
partia tej kompozycji z mocno improwizowanym fragment, w którym użyto także
fletu. To on nadaje temu utworowi psychodelicznego charakteru. To w sumie może
nawet najbardziej spójna i najlepsza kompozycja na tej płycie.
Wszystkie utwory na tym albumie to kompozycje jego lidera
gitarzysty i wokalisty Johna Simmsa. Ten stan tłumaczy dominację na nim surowej
gitary i podobnych w wyrazie partii wokalnych. Skład uzupełniali: Ken White
(perkusja) i Mark Sheater (gitara basowa). To oni odpowiedzialni byli za utrzymywanie
prawidłowej rytmiki grupy.
Całość brzmienia tej płyty przypomina wczesny bardzo surowy
Black Sabbath lub Budgie czy amerykańskie Blue Cher lub Cactus. Z Budgie zespół
może się kojarzyć za sprawą swoistego połączenia partii hard rockowych z akustycznymi.
Uważam, że wszystkie kompozycje tego albumu mają dość monotonny i mało
oryginalny charakter, a same utwory dość nieprzemyślaną konstrukcję.
Okoliczności te w połączeniu z niewielką przebojowością sprawiły, że album ten
w epoce nie odniósł sukcesu. Także po latach zawodowi krytycy ocenią go raczej
słabo. Innego zdania są fani dawnych brzmień, którzy oceniają go co najmniej dobrze.
Przypuszczam, że fanom najbardziej podoba się
niekomercyjność i surowość tej płyty, a także unikanie w melodyce zagrań pod
publiczkę. Są to pewne zalety i na pewno czynią z Clear Blue Sky zespół w
pewnym stopniu prekursorski i wyróżniający się. Z drugiej strony na pewno nie
była to nigdy grupa wybitna. Jednak na tle obecnych wykonawców powielających
jedynie obce wzorce można uznać ją za prawie wyjątkową, bo przynajmniej
próbowała stworzyć własny styl.
Bardzo ciekawa jest też okładka płyty utrzymana w baśniowych
charakterze, ale w zbliżeniu ukazująca wielkiego nietoperza-robota (dzieło
młodego Rogera Deana – tego od okładek zespołu Yes). To jakby graficzne
przedstawienie idei muzycznej tego albumu, a więc stylu określanego dzisiaj
jako heavy psychodelia.
Ja dopiero stosunkowo niedawno kupiłem ten album w Niemczech
w wersji wytwórni Repertoire z 2005 r. w ramach limitowanej serii (jedna z 2500
sztuk) w formacie imitującym wydanie w tekturze (papersleeve). Uważam, że album
w tym wznowieniu został za głośno nagrany, czyli że skalany jest przekleństwem loudness
war.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz