Zespół Henry Cow powstał na uniwersytecie Cambridge w
październiku 1968 r. z inicjatywy dwóch muzyków: gitarzysty Freda Fritha i
klawiszowca Tima Hodgkinsona. Obaj byli też kompozytorami i multiinstumentalistami.
W ciągu dekady istnienia grupy skład grupy ulegał zmianie, ale trzema innymi
ważnymi stałymi członkami tego zespołu byli: perkusista Chris Cutler, basista
John Greavesi, oboistka i fagocistka Lindsay Cooper oraz wokalistka Dagmara
Krause. Grupę Henry Cow, choć powstała w Cambridge, zalicza się do tzw. sceny
Canterbury. Jednak w przeciwieństwie do twórców tej sceny zespół ten nie grał
tylko wymyślnego progresywnego rocka, a w swych poszukiwaniach artystycznych
poszedł znacznie dalej i śmiało zanurzył się w niezbadaną wcześniej przez
twórców popularnych otchłań dźwięków. Obecnie Henry Cow to legenda brytyjskiej
i światowej sceny awangardowego rocka. Grupa istniała w latach 1968-1978, ale
wszystkie swoje płyty wydała pomiędzy
Według wielu dziennikarzy muzycznych nazwa grupy, Henry Cow, była nawiązaniem do imienia i nazwiska amerykańskiego kompozytora awangardowego Henry Cowella (1897-1965). Jednak Tim Hodgkinson stanowczo temu zaprzecza i twierdzi, że nazwa grupy to przypadkowy, ale celowy, zlepek słów nie mający szczególnego znaczenia. W dosłownym tłumaczeniu na j. polski to Henryk Krowa.
Członkowie Henry Cow w przededniu założenia do tego zespołu inspirowali się różną muzyką: Fred Frith fascynował się folkiem i bluesem, Tim Hodgkinson nowoczesnym jazzem spod znaku Johna Coltrane’a, a Chris Cutler psychodelią i muzyką elektroniczną. W pierwszej fazie swego istnienia duży wpływ na nich miała też wczesna twórczość Soft Machine, The Mothers Of Invention i nagrania Jimi Hendrixa. Jednak tym co chyba w największym stopniu wpłynęło na ukształtowanie własnego stylu tego zespołu była współczesna muzyka awangardowa, m.in. twórczość francuskiego kompozytora Oliviera Eugène’a Messiaena (1908-1992), węgierskiego kompozytora Béli Bartóka (1881-1945) czy austriackiego kompozytora Arnolda Schönberga (1874-1951). W przeciwieństwie do wielu innych typowo rockowych muzyków jej członkowie byli znacznie lepiej wykształceni, stąd ich twórczość od początku znacznie wykraczała poza normy prostych rytmów i melodii typowej muzyki rockowej. W sumie tworzoną przez Henry Cow muzykę można określić jako rock eksperymentalny lub awangardowy silnie inspirowany współczesną muzyką symfoniczną, free jazzem i poszukiwaniami muzycznymi sceny Canterbury.
Zgodnie z przyjętymi założeniami artystycznymi zespół ten podążał zawsze własną ścieżką muzyczną, której jedynymi drogowskazami były: wolność twórcza i chęć stworzenia alternatywnej muzyki współczesnej na bazie szeroko rozumianego idiomu rockowego. Z albumu na album ich muzyka była coraz bardziej pozbawiona czynnika komercyjnego, a więc łatwo wpadających w ucho melodii, czy przewidywanej rytmiki na rzecz niczym nieograniczonej improwizacji. Celem tych działań było podniesienie muzyki rockowej do rangi sztuki muzycznej. I moim zdaniem grupie się to w pełni udało, ale zapłaciła za to wysoką cenę, w postaci słabej sprzedaży płyt i małej popularności u masowego odbiorcy.
Genezy omawianego tutaj albumu koncertowego należy szukać w sytuacji artystycznej i finansowej zespołu po nagraniu albumu „In Praise Of Learning” (1975). Pomimo tworzenia muzyki o najwyższym poziomie artystycznym jej albumy słabo się sprzedawały przez co muzycy nie mieli dosłownie z czego żyć, a i wytwórnia Virgin nie była zachwycona perspektywą nagrywaniem kolejnej płyty przez zespół, co w jej ocenie generowało kolejne koszty bez perspektywy większych zysków. Od początku zresztą słabo dystrybuowała jej albumy w Wielkiej Brytanii i za granicą, a także nie przykładała się do organizacji jej koncertów. Z tego powodu już wcześniej Henry Cow porzucił jej dysfunkcyjną agencję koncertową sam sobie organizując trasy koncertowe po kontynencie europejskim.
Nawiasem mówiąc także brytyjska prasa muzyczna tego okresu nie była grupie przychylna, przykładowo w jednym z artykułów w magazynie „ZigZag” z 15 VI 1974 r. jego dziennikarz Neil Spencer określił zespół „zdecydowanie niedostępnym” dla zwykłych słuchaczy. Nawiasem mówiąc w tym samym magazynie swe graficzne rysunki drzew genealogicznych wykonawców rockowych kreślił słynny potem Peter Frame.
W takich okolicznościach antykapitalistyczne stanowisko zespołu Henry Cow zostało niejako wymuszone przez sytuację w branży muzycznej, stąd grupa ta porzuciła dotychczasowe agencje koncertowe i menedżerów, a także przestała zabiegać o względy prasy muzycznej i szybko stała się samowystarczalna, ale na bardzo skromnym poziomie. W takich okolicznościach Henry Cow stali się wygnańcami we własnym kraju a jednocześnie dzięki licznym dobrze przyjmowanym koncertom stali się miłymi gośćmi w różnych krajach Europy kontynentalnej. Gdy więc w 1975 r. niewielka niezależna wytwórnia Compendium z Norwegii (istniejąca w latach 1974-1977) zaproponowała Henry Cow wydanie albumu koncertowego muzycy grupy z chęcią na to przystali. Nawiasem mówiąc publikowała ona także inne mało komercyjne płyty np. free jazzowe albumy Archie Sheppa czy Hugh Hoppera.
Ku zdziwieniu samych muzyków wytwórnia Virgin bez problemu się na to zgodziła choć miała ciągle kontrakt z grupą, a wydanie albumu w obcym wydawnictwie było dla niej teoretyczną stratą potencjalnych zysków. Ale w tym czasie była tak zniechęcona do muzyków Henry Cow, że na to przystała. Nie bez wpływu na to był ogromny sukces finansowy tej wytwórni na sprzedaży płyt Mike’a Oldfielda, co tym bardziej zniechęcało ją do inwestowania w mało dochodową muzykę. Co więcej Virgin zgodziła się też na opublikowanie tego albumu we Włoszech w tamtejszej niezależnej wytworni L'Orchestra Cooperativa w Mediolanie oraz w brytyjskiej niezależnej wytwórni Caroline. Przy tym albumie muzycy Henry Cow po raz pierwszy w swej karierze zrobili wszystko sami: produkcję, mastering, projekt okładki, a nawet nadzór nad tłoczeniem albumu.
Bardzo charakterystyczna kolażowa okładka tego albumu utrzymana w tonacji czarno-białej powstała na bazie części wyciętego plakatu wykonanego czarnym piórkiem. Z przedniej strony przedstawia ona panoramę dużego miasta z widokiem nowoczesnych bloków, dzielnic robotniczych, fabryk ale i bliżej nieokreślonego sztafażu ludzkiego m.in. w pochodach z proporcami sugerujących jakieś manifestacje polityczne. Z kolei w tylnej części przedstawiała sielankową panoramę wiejską z polną drogą, drzewami i pasterzem pasącym krowy i owce. W środku rozkładanej okładki umieszczono duże zdjęcie zespołu podczas koncertu., także zresztą niezwykłe, bo zaaranżowane na pokój z typowymi dla niego wolno stojącymi dużymi lampami. Pośród rysunków okładki ukryto tytuły utworów, nazwiska członków zespołu i dane techniczne osób tworzących album. Nazwę zespołu i tytuł albumu narysowano w postaci płonącego napisu „Henry Cow Concerts”. Projektantami tej okładki byli członkowie zespołu i ich objazdowy reżyser dźwięku Maggie Thomas (a także grafik i fotograf).
W ten sposób album „Concerts” (1976) był jedyną płytą koncertową i to od razu podwójną wydaną w okresie istnienia zespołu Henry Cow. Nie jest to jednak zapis jednego koncertu a zlepek nagrań koncertowych i studyjnych z lat 1973-1975. Album ten miał jak dotąd 15 wydań na różnych nośnikach: z tego 9 winylowych i 6 kompaktowych. Pierwotnie po raz pierwszy na płycie winylowej wydała go w 1976 r. w Norwegii wytwórnia Compedium Records. Tego samego roku ukazały się także jego wydania: włoskie (L'Orchestra) i brytyjskie (Caroline Records) – ta ostatnia była w tym czasie oddziałem Virgin Records. W następnym okresie album ten nie był zbyt często wznawiany, bo w ciągu 20 lat ponownie wydano go tylko dwa razy: wydanie brytyjskie (Broadcast Records) z 1984 r. i amerykańskie (East Side Digital) z 1995 r.
To ostatnie było też pierwszym wydaniem na płycie kompaktowej tego albumu. Z późniejszych wydań kompaktowych na uwagę zasługują dwie edycje tej płyty, obie wydane w 2006 r.: japońskie, to tutaj omawiane, oraz brytyjskie – oba wydane przez wytwórnię ReR Megacorp. Ale też trzeba zwrócić uwagę na to, że repertuar wersji winylowych tego albumu nieco różni się od jego edycji kompaktowych. Różnice te wynikają tylko i wyłącznie z przyczyn technicznych lub dodania do wersji kompaktowych nowych nagrań.
Nawiasem mówiąc aby radykalnie poprawić dystrybucję płyt Henry Cow były członek tego zespołu, Chris Cutler już w 1978 r. założył wytwórnię Recommended Record (obecnie pod nazwą ReR Megacorp) która zaczęła wydawać albumy Henry Cow i innych wykonawców awangardowego rocka, w tym The Residents. Jednak ze względów prawnych pierwsze wznowienia płyt Henry Cow ukazywały się w jej oddziale występującym pod nazwą Broadcast Records.
Album „Concerts” nagrano w następującym składzie: Fred Frith (gitara, fortepian), Tim Hodgkinson (organy, klarnet, saksofon altowy), Chris Cutler (perkusja), Lindsay Cooper (fagot, flet, obój), John Greaves (bas, śpiew, czelesta), Dagmar Krause (śpiew). Dodatkowo w niektórych utworach w zastępstwie Lindsay Cooper na fagocie, flecie i oboju grał Geoff Leigh.
Jak wspominają członkowie zespołu przy improwizacjach koncertowych, tak istotnych na tym albumie, zespół trzymał się pewnego planu. A ten plan przedstawiał się następująco, improwizacja miała trwać nieprzerwanie przez dłuższy czas i odbywać się w ciemności przy świecach lub w innej aranżacji nawiązującej do zachodniej kultury. Każdy koncert rozpoczął się od instrumentów perkusyjnych i nimi kończył przy czym najczęściej było to zakończenie o dużej sile intensyfikacji. W środkowej partii zawsze było miejsce na grę fletu i innych instrumentów, ale grano na nich w sposób nietypowy przez co uzyskiwano na nich nowe brzmienia.
Układ nagrań w prezentowanej tutaj wersji płyty jest następujący:
- płyta CD 1: utwory 1-5 pochodzą ze studyjnej sesji nagraniowej dla BBC z 5 VIII 1975 r. zostały nagrane i zmiksowane przez Boba Conduct i Tony'ego Wilsona. Utwory 6 i 7 pochodzą z koncertu w London Theatre w dniu 21 V 1975 w których uczestniczył Robert Wyatt, a także z udziałem Johna Gravesa na fortepianie. Nagranie 8 pochodzi z 13 X 1975 r. z koncertu w Palamostre Auditorium w Udine we Włoszech, utwory 9-10 zarejestrowano 26 IX 1974 r. bez udziału Lindsay Cooper w Vera Club w Groningen w Holandii.
- płyta CD 2: utwory od 1-8 pochodzą z sesji w centrum sztuki współczesnej w Hovikodden Arts Centre w Oslo w Norwegii (Chris Cutler gra tutaj na pianinie, a Fred Frith na skrzypcach i ksylofonie), nagrania 9-11 zarejestrowano 4 XI 1973 r. w studio The Manor w Oxfordzie (nagrania przed dołączeniem do grupy Lindsay Cooper, za to z Geoffem Leigh na saksofonach, flecie i klarnecie i Timem Hodgkinsonem na fortepianie). Był to materiał, który znalazł się potem na podwójnej składance pt.: „Greasy Truckers' Live at Dingwalls” wydanej przez Virgin w 1973 r. Obok Henry Cow opublikowano na niej także nagrania Camel, Gong i Global Village Trucking Co. Notabene czarno-biała rysunkowa okładka tej składanki przywodzi na myśl późniejszą okładkę „Concerts”.
W poszczególnych nagraniach w zależności od okoliczności jako producenci występują różne osoby, w tym członkowie Henry Cow, a także różni inżynierowie dźwięku. Prezentowane tutaj remasterowane cyfrowo wydanie tego albumu przygotowane zostało przez Boba Drake'a w Studio Midi-Pyrenees we Francji.
Pierwszą płytę albumu otwiera nagranie „Beautiful As The Moon: Terrible As An Army With Banners” pochodzące z nowej wówczas płyty „In Praise Of Learning” (1975) nagranej wraz z grupą Slapp Happy. To jego skrócona o minutę w stosunku do oryginału wersja, ale z tą samą wbijającą się w uszy partią wokalną Dagmary Krause, tym bardziej charakterystyczną, że wyśpiewywaną z niemieckim akcentem. Całości dopełnia końcowa piękna improwizacja z partiami na gitarze i oboju.
Utwór „Nirvana For Mice” jest nową wersją klasyka grupy z jej debiutanckiego albumu „Leg End” (1973) i stanowi przykład zaawansowanego free rocka inspirowanego free jazzem. Początkowa partia jest melodyjna, ale utwór szybko przechodzi do grupowej improwizacji w której nie ma miejsca na kompromisy brzmieniowe. W tej wersji nagranie to jest z kolei o minutę dłuższe niż oryginalna wersja studyjna.
„Ottawa Song” to pierwszy w tym zestawie nowy utwór nigdy nie zamieszczony wcześniej na albumach studyjnych grupy. Rozpoczyna się od partii na fagocie, poczym swym głosem raczy nas Dagmara Krause, ale tym razem jest wokaliza jest stonowana w stylu współczesnej muzyki klasycznej. Potem następują improwizacje poszczególnych instrumentów, w tym fletu, fagotu i innych. W końcowej partii tego utworu wokalnie wspomagają ją także inni członkowie zespołu przez co utwór nabiera charakteru podniosłej pieśni.
„Gloria Gloom” pochodzi z repertuaru zespołu Matching Mole i jego albumu „Matching Mole's Little Red Record” (1972). Utwór ten płynnie wypływa z poprzedniego nagrania i choć nie jest to utwór Henry Cow, to brzmi jakby nim był. Nagranie to utrzymane jest w powolnej tonacji i ma improwizowany charakter. Jak poprzednio ważne miejsce przypada tutaj wokalizom Dagmary Krause. Miejscami, zwłaszcza w partiach gitarowych, przypomina podobne improwizacje King Crimson.
Po nim następuje powrót do tematu głównego z początku albumu, czyli nagrania „Beautiful As The Moon” przy czym tym razem nosi ono nazwę Beautiful As The Moon Reprise”. Wyróżnia się w nim gitara oraz szczególnie wyraziste partie fortepianowe bliskie awangardowej muzyki współczesnej.
„Bad Alchemy” nieco różni się od wcześniejszych utworów, bo jest bardziej piosenkowe. I trudno się temu dziwić, skoro w roli głównego wokalisty występuje tutaj Robert Wyatt, któremu towarzyszy na fortepianie John Greaves. Oczywiście to utwór daleki o komercyjnej piosenki, a bliski art rockowym czy dadaistyczm poszukiwaniom samego Wyatta z jego solowych płyt.
Nagranie „Little Red Riding Hood Hits The Road” pochodzi z klasycznego albumu Roberta Wyatta „Rock Bottom” (1974). Utwór ten doskonale został wpleciony w program tego albumu i jakby wyrasta z poprzedniego nagrania będąc jego improwizowanym rozwinięciem. W tym wypadku znacząca rola przypadku już całemu zespołowi Henry Cow i jego niczym nieograniczonym improwizacjom. Oczywiście kolorytu nadają mu partie wokalne Wyatta, a i sama muzyka bliska jest temu artyście – główna partia wokalno-instrumentalna przypomina miejscami niektóre utwory tego artysty z Soft Machine z okresu „Trójki” (i trudno się dziwić, skoro pochodzi z solowej płyty dawnego perkusisty tego zespołu). Dzięki swej subtelnej melodyjności, to chyba najbardziej przystępne nagranie na tym albumie.
Ponad szesnastominutowe „Ruins” z partią Dagmary Krause na fortepianie pochodzi z albumu „Unrest” (1974), ale w stosunku do oryginału zostało tutaj wydłużone aż o cztery minuty. To już w pełni oryginalne styl Henry Cow z atonalnymi liniami melodycznymi, niekonwencjonalną rytmiką i głębokim intelektualnym przesłaniem muzycznym. A na czym ono polega, a na tym – popatrzcie stworzyliśmy dzieło muzyki rockowej, które nie jest tylko piosenką, czy żywym i skocznym utworem rockowym, a w pełni dojrzałym utworem muzycznym ze swoją skomplikowaną ale w pełni przemyślaną strukturą. To nagranie w każdej wersji jest jednym z największych osiągnięć artystycznych tego zespołu, choć muzycznie może być trochę nieczytelne z powodu zagęszczenia faktury muzycznej. Partie na skrzypcach (Fritha) przywodzą na myśl najbardziej „odjazdowe: improwizacje z koncertów King Crimson z okresu „Lark’s Tonques in Aspic”. Jeszcze większe wrażenie robi wyszukana improwizacja gitarowa Frita w środkowej partii tego utworu.
Pierwszą płytę zamykają dwie swobodne improwizacje: „Groningen” (prawie osiem minut) i „Groningen Again” (ponad siedem minut) z koncertów w Vera Club w Groningen w Holandii z września 1974 r. Fragmenty tych improwizacji stały się w przyszłości zalążkiem utworu „Living in the Heart of the Beast” z albumu „In Praise Of Learning” (1975). Pierwszy z tych utworów rozpoczyna się od złowieszczego pomruku instrumentalnego ale szybko przechodzi do swobodnej improwizacji, w której obok dźwięków rożnych instrumentów znalazło się też miejsce dla ciszy. Zgodnie ze starą zasadą „Warszawskiej Jesieni” są w nim też fragmenty, w których muzycy grają tak jakby nie wiedzieli czy grają czy stroją. Ale to oczywiście zamierzony efekt i poszukiwanie nowych dźwięków w dostępnych im instrumentach. W sumie to taki free rock a zarazem dwa wyjątkowo ciekawe i inspirujące nagrania. Na pewno jednak są one dalekie od konwencjonalnego postrzegania muzyki rockowej.
Drugą płytę tego wydawnictwa otwiera koncertowe i w pełni improwizowane nagranie „Oslo” złożone z ośmiu części bez tytułu. W sumie liczy ono ponad 28 minut czysto improwizowanej muzyki. W tym wypadku grupa muzycy Henry Cow nieco zamienili się instrumentarium, bo Fred Frith gra tutaj nie tylko na gitarze ale i na skrzypcach i ksylofonie, Chris Cutler nie tylko na perkusji ale i na fortepian, a Lindsay Cooper obok instrumentów dętych obsługuje instrumenty elektroniczne. Te zmiany korzystnie wpłynęły na kreatywność muzyków przy tworzeniu tej wielowątkowej improwizacji. Dzięki temu członkowie zespołu przekroczyli kolejne granice znanych dotąd form i stylów muzycznych. Jako całość utwór ma miejsca dynamiczne i bardziej stonowane, ale zawsze jest intrygujący. W tych nieokiełznanych improwizacjach, często atonalnych, czy wręcz kakofonicznych, każdy szmer ma swe znaczenie. Powstała w takich okolicznościach muzyka daleko wykracza poza schematy progresywnego rocka, a nawet osiągnięcia innych najbardziej awangardowych twórców rocka. W ten sposób muzycy Henry Cow zbliżyli się jeszcze bardziej do awangardowej muzyki współczesnej. Notabene w jednej z partii tego utworu, tej swoistej suity, słychać echa twórczości amerykańskiej kompozytorki Wendy Carlos.
Ponad ośmiominutowy „Off The Map” ma stonowany początek, ale od pierwszych chwil wiemy, dzięki atonalnemu fortepianowi i różnymi dziwnym dźwiękom, że nie jest to typowe nagranie rockowe. Cały ten utwór to jakby wielkie poszukiwanie nowych dźwięków w znanych już instrumentach dzięki czemu otrzymaliśmy coś, co by należało nazwać pierwotną dźwiękową wolną improwizacją. W sumie można by otrzymaną muzykę porównać do dźwięków jakie dziecko uzyskuje bawiąc się bezwiednie różnymi instrumentami, tyle że w tym wypadku mamy do czynienia z zamierzonym efektem.
W podobnym duchu utrzymane jest nagranie nieco ponad trzyminutowe nagranie „Cafe Royal”, a także następne „Keeping Warm In Winter / Sweet Heart Of Mine” przy czym to drugie liczy prawie dziesięć minut. Pomimo życzliwości do Henry Cow trzeba powiedzieć, że te dwa ostatnie nagrania już nie robią tak dobrego wrażenia jak wcześniejszy utwór.
Album kończy bardziej typowe nagranie koncertowe grupy z włoskiego Udine, stąd jego tytuł, także „Udine” liczące ponad dziewięć minut. Partię na fortepianie wykonuje tutaj Lindsay Cooper. W tym wypadku powracamy do pełnego instrumentarium, i bardziej tradycyjnej improwizacji, ale także tutaj znaczącą rolę odgrywają wydobyte z klasycznych instrumentów różne nietypowe dźwięki.
Jako całość muzyka z tego albumu, to bardziej radykalna artystycznie wersja koncertowego wcielenia King Crimson z lat 1973-1974, czy najlepszych i najbardziej odjazdowych nagrań koncertowych zespołu The Grateful Dead. O ile te grupy grały tak w szczytowych momentach natchnienia, to dla Henry Cow było to typowe normalne brzmienie jakie osiągali oni na albumach studyjnych z dodatkowym elementem improwizacji. Jest to muzyka na poziomie artystycznym, nieosiągalna dla przeważającej większości innych zespołów rockowych i jazzowych – w przeszłości i obecnie. Ale też trzeba przyznać, że nie jest to też muzyka dla nieprzygotowanego słuchacza, który lubi sobie posłuchać rytmicznych i melodyjnych utworów rockowych, czy to będą trzyminutowe piosenki czy rozbudowane dwudziestominutowe suity.
Jak już wspomniano pierwszego kompaktowego wznowienia albumu „Concerts” dokonała amerykańska wytwórnia East Side Digital w 1995 r. Przez długi czas dostępne było na CD jedynie to jego wydanie. Bardziej osiągalny stał się on dopiero dzięki wznowieniom z ostatnich lat, a zwłaszcza edycji brytyjskiej z 2006 r. Było ono dziełem wytwórni ReR Megacorp kierowanej przez Chrisa Cutlera. To wydanie poszerzono o kilka nowych nagrań na każdej z dwóch płyt, ale jednocześnie zmodyfikowano jej okładkę, co niestety było dużą wadą tego wydania.
Po raz pierwszy przeczytałem o tym zespole i tym albumie w jednym z artykułów w magazynie „Razem” na początku lat 80. XX w. Oczywiście mogłem jedynie pomarzyć o jego posłuchaniu, bo mało kto w Europie, a co dopiero w Polsce okresu PRL miał wówczas taką płytę. Nie prezentowano jej też w audycjach muzycznych Polskiego Radia, bo chyba żaden z ówczesnych redaktorów nie znał tego zespołu i nie miał jego płyt. Przez lata nie mogłem jej też kupić, a jak już się ukazała na CD, to była bardzo trudno dostępna i droga. Zresztą te pierwsze wydania miały te zmodyfikowane okładki, o jakich wcześniej wspomniałem, co mnie lekko zniechęcało do ich nabycia.
Dlatego zdecydowałem się kupić japońskie wydanie tego albumu z 2006 r. firmowane także przez ReR Megacorp. Jego zaletą jest to, że nie tylko zaopatrzono go w oryginalną okładkę ale przy okazji pozostawiono w nim dodatkowe nagrania dodane w drugim wznowieniu kompaktowym. Dość dziwny jest fakt, że w tej postaci album ten firmowano jako japoński, choć faktycznie wytworzono go w USA lub Wielkiej Brytanii. Z tego co wiem w Japonii wykonano na pewno poligrafię do niego, a więc okładkę, wkładki itp.
Nabyta przez mnie wersja tego albumu to tzw. mini vinyl replica, czyli płyta kompaktowa wydana w postaci w pełni odtwarzającej oryginalny wygląd pierwotnego winylowego wydania z 1976 r. Przygotowano go w limitowanym nakładzie, co na pewno podnosi jego wartość rynkową, ale każde wydanie tej płyty nie jest tanie i łatwe do kupienia.
Bassonistka? A nie lepiej po polsku: fagocistka? ;)
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, świetny album wybitnego zespołu. Szkoda, że tak trudno dostać jego płyty. Sam mam tylko debiut na winylu, chyba pierwsze wydanie, sprowadzony oczywiście z zagranicy.