W historii muzyki popularnej jest wielu wykonawców, którzy
choć prezentowali ciekawą muzykę i byli biegli technicznie to jednak nie
odnieśli w epoce sukcesu rynkowego i na zawsze przepadli w otchłani niepamięci.
Jednym z takich zespołów była zachodnioniemiecka grupa Electric Sandwich
(„Elektryczna Kanapka”). Zespół ten powstał w 1969 r. w Bonn - stolicy
nieistniejącego już państwa, Republiki Federalnej Niemiec. Zorganizowali go
studenci tamtejszych uczelni na bazie kilku amatorskich grup.
Perkusista grupy Wolf „Lupus” Fabian grał wcześniej w
zespole Whetstones, Klaus „Lory” Lormann (student prawa) był basistą zespołu
Chaotic Trust, gitarzysta Jörg „Edy” Ohlert (student fizyki) grał na gitarze w
Slaves of Fire, a wokalista Jochen „Archie” Carthaus grał w zespole Flashbacks.
Wszystkie te grupy działające od 1967 r. grały prawie wyłącznie przeróbki
cudzych utworów, co w tamtym czasie było standardem. Po pewnym czasie muzycy tych
grup zaczęli spotykać się ze sobą na luźnych spotkaniach sesyjnych. I to w
trakcie takich sesji narodził się Electric Sandwich.
Będąc już w nowym zespole muzycy postanowili, że będą odtąd
grać tylko własny repertuar. Ponadto zdecydowali, że ich własne utwory powstaną
podczas spontanicznych sesji nagraniowych, a nie w wyniku mozolnej procesu
kompozytorskiego w studio nagraniowym. W takich okolicznościach grupa stworzyła
kilka kompozycji z dużą domieszką improwizacji. Takie podejście było to tym
bardziej uzasadnione, że jej muzyka była mieszanką subtelnego jazzu (w odmianie
brytyjskiej), blues-rocka i wczesnego progresywnego rocka. Oczywiście
dziennikarze, zwłaszcza anglosascy wiedzieli lepiej i zakwalifikowali ją do
stylu krautrocka, a nie jest to do końca zgodne z prawdą.
Młodzi muzycy mieli wiele szczęścia, bo zostali zauważeni przez
Güntera Körbera podczas festiwalu muzyki pop w Hanowerze w 1971 r. Był on
jednym z twórców wytwórni Brain Records a zarazem łowcą młodych talentów,
m.in. to jemu początki karier zawdzięczają takie zespoły jak: Scorpions czy
Jane.
Jak wspomina Wolf Fabian, grupa zgłosiła swój udział w
konkursie muzycznym organizowanym przez magazyn telewizyjny Hörzu, ale nie zakwalifikowała
się do finału. Pomimo tego jej członkowie pojechali na koncert finałowy, gdzie
dopuszczono ich do występu. Obok nich swe nagrania prezentowały tam wspomniane
już grupy Skorpions i Jane. Ostatecznie w konkursie tym grupa Electric
Sandwich zdobyła drugie miejsce, dzięki czemu wytwórnia Brain zaproponowała jej
nagranie płyty. Do jej nagrania przystąpiono ostatecznie dopiero po podpisaniu
jesienią 1972 r. umowy chroniącej jej prawa autorskie z Rudolfem Slezakiem z
Hamburga. Wtedy dopiero przystąpiła do pracy w studio.
Do współpracy pozyskała Dietera Dirksa, legendarnego producenta
wielu klasycznych płyt niemieckiego rocka w latach 70. m.in. .albumów Nektar i
Ash Ra Tempel. To właśnie dzięki niemu muzyka z tej płyty ma tę swoistą magię
brzmieniową charakterystyczną dla niemieckich wykonawców ery wczesnego progresywnego
rocka. Okładkę albumu przedstawiającą dość surrealistyczne zdjęcie kanapki
rażonej prądem przez kłębowisko elektrod i kabli zaprojektował Heinz Dofflein,
autor wielu klasycznych i równie szokujących projektów kopert do płyt z kręgu
niemieckiego kraut rocka, m.in. albumów zespołów Birth Control i Guru Guru.
Debiutancki, i jak się wkrótce okazało, jedyny album grupy
Elektric Sandwich w epoce, grupa ta nagrała w następującym składzie: Jochen
Carthaus (śpiew, saksofony, flet?, harmonijka ustna), Jörg Ohlert (gitara,
organy, mellotron), Wolf Fabian (perkusja) i Klaus Lormann (gitara basowa). Po
trzy utwory skomponowali Carthaus i Lormann, dwa były dziełem Ohlerta, a jeden Fabiana
– za to najlepszy.
Album „Electricc Sandwich” ukazał się na rynku wiosną 1973
r. Firmowały go wspólnie wytwórnie: Brain i Metronome - ta druga była nadrzędna wobec pierwszej. Niestety album ten ukazał się wówczas tylko w Niemczech Zachodnich,
co w znaczący sposób zawęziło jego dostępność dla fanów w innych krajach
Europy. Szerszej popularności tej płyty nie sprzyjały także jej rzadkie
wznowienia. W latach 70. ukazało się tylko jedno w 1974 r., a w latach 80. nie
wznowiono jej ani razu. W sumie do chwili obecnej ukazało się jedynie 12 wersji
tego albumu na różnych nośnikach: 5 na płytach winylowych (w tym dwóch
nieoficjalnych) i 7 na płytach kompaktowych (w tym 2 nieoficjalnych i jednej
CDr). Po raz pierwszy w pełni legalnie album ten na płycie CD wydały w Europie
wspólnie wytwórnie Repertoire i Brain dopiero w 1997 r. (do pierwotnego
repertuaru dodano na tym wydaniu dwa dodatkowe nagrania). Dwa kolejne wydania
tej płyty na CD ale w postaci digipacków ukazały się w latach 2004 (to tutaj
omawiane) i w 2007 r. Oba firmowane były przez Brain i Universal, przy czym to
drugie dodatkowo także przez Revisited (SPV).
Pierwotny album „Electric Sandwich” obejmuje jedynie siedem
kompozycji: trzy z pierwszej strony oryginalnego winyla i cztery z drugiej. W
sumie po obu stronach płyty znalazło się nieco ponad 39 minut muzyki. Repertuar
albumu był przekonującą mieszanką różnych stylów: jazzu, bluesa, rocka
psychodelicznego i tej niepowtarzalnej melancholii płynącej z każdej nuty
muzyki grupy, charakterystycznej dla wielu innych zapomnianych grup
brytyjskiego rocka z przełomu lat 60. i 70. Dziennikarze lubią jednak
uproszczenia i nazywają jej muzykę krautrockiem, choć z typowym krautrockiem ma
ona mało wspólnego, oprócz pochodzenia członków zespołu. Natomiast znacznie
więcej ma ona wspólnego z wczesnym europejskim progresywnym rockiem, kiedy poszukiwał
on jeszcze swej własnej tożsamości. Jednak pomimo tej różnorodności
stylistycznej był to album bardzo jednorodny, muzycznie wyważony i dobrze
świadczył o kreatywności tworzących grupę muzyków. Wszystkie partie wokalne
wykonano po angielsku i co najważniejsze, nie brzmią one sztucznie czy
nienaturalnie.
Album otwiera kompozycja „China” („Chiny) autorstwa Fabiana. To najdłuższe
nagranie na tym albumie, bo ponad ośmiominutowe, a zarazem najlepsze –
przynajmniej moim zdaniem. Doceniając komercyjne walory tego utworu
przygotowano także jego krótszą wersję singlową. Ten całkowicie instrumentalny
utwór jest takim muzycznym majstersztykiem łączącym w sobie jazzowy feeling,
rockową ekspresję i bluesową nostalgię. Sami muzycy przyznawali się, że w
nagraniu tym widać inspiracje płynące z twórczości innych niemieckich grup jazz
rockowych tamtego okresu, a zwłaszcza Xhol i Kollectiv. Ujawnia się w nim też
wpływ Hendrixa w sposobie gry gitarzysty kreującego mocno sfuzowane solówki na
tle dość konserwatywnej i dość prostej w formie, ale perfekcyjnie grającej
sekcji rytmicznej.
„Devil's Dream” („Diabelski sen”) autorstwa Ohlerta, to już
nagranie wokalno-instrumentalne (tak jak wszystkie pozostałe) o blues-rockowym
charakterze. Ton nadaje mu nostalgiczny tembr głosu wokalisty i piękna melodia
wiodąca. Uwagę zwraca solo na saksofonie w środkowej części nagrania (niestety
w części niepotrzebnie przesterowane i charczące). Jako całość utwór ma nastrój
i charakter podobny do nagrań grup brytyjskich, np. Steamhammer czy Climax
Blues Band.
Pierwszą stronę oryginalnego albumu zamykała kompozycja „Nervous Creek” („Nerwowa Zatoka”) autorstwa Lomanna.
I od razu widać że skomponował ją gitarzysta, bo wiodącym instrumentem jest
tutaj grająca hard rockowo gitara w stylu Cream, choć nie brakuje też
fragmentów wyciszonych i jazzowych (partie saksofonu). Krótka partia wokalna w
środkowej części jednoznacznie kojarzy się z manierą Roberta Planta z Led
Zeppelin. Końcówka utworu to powrót do hard rockowej konwencji z dość topornym
rytmem, sfuzowaną gitarą i drapieżnym śpiewem.
„It's No Use To Run” („Nie
ma sensu biec”) to kompozycja Ohlerta. Pierwotnie otwierała ona drugą stronę
płyty winylowej. W warstwie wokalnej stylistykę tego nagrania można porównać do
utworów Spooky Tooth, natomiast instrumentalnie to taki dość wyrazisty
blues-rock ciążący w kierunku hard rocka, ale o psychodelicznym rodowodzie. Dlatego
słuchając go można doszukać się analogii z utworami amerykańskiego zespołu Iron
Butterfly. Wyróżnia się w nim pełna pasji partia na harmonijce ustnej.
„I Want You” („Potrzebuję Cię”) to kompozycja Carthausa.
Utwór na przemian składa się z fragmentów cichszych, bardziej balladowych i
nostalgicznych oraz głośniejszych, bardziej rockowych. Ma nie banalną budowę i
piękną melodykę, a także zawiera w sobie ciekawe sola gitarowe i saksofonowe.
Gdzieś tam w tle znowu słychać echa muzyki zespołu Steamhammer.
Nagranie „Archie's Blues” („Blues Archiego”) to kompozycja
Lomanna i jak przystało na tytuł, będąca wręcz klasycznym elektrycznym blues
rockiem w stylu Fleetwood Mac. Utwór rozwija się naturalnie w swoim stylu, a
gitarzysta i wokalista udowadniają swoją grą i manierą wokalną, że są w stanie
stworzyć w tym stylu w pełni oryginalne dzieło. Zawołania i odpowiedzi
wokalisty robią takie samo wrażenie, jak w wypadku amerykańskich mistrzów tej
muzyki.
Album zamyka utwór „Material Darkness” („Ciemność
materializmu”) autorstwa Carthausa. To powrót do bardziej jazz-rockowej formuły
stylistycznej, ale nie tyle jazzu fusion, co raczej subtelnego jazz rocka o psychodelicznym
zabarwieniu. W utworze tym ważną rolę pełnią partie saksofonowe i bardzo
stonowany sposób śpiewu wokalisty. Ale w pewnym momencie wyraźnie słychać też
mellotron i flet (którego formalnie nie było w instrumentarium). Użycie
mellotronu w tej kompozycji nadaje jej aury progresywności.
Po wydaniu swego debiutanckiego albumu Electric Sandwich
promował go podczas koncertów oraz w programach muzycznych, m.in. w programie
Saturday Show w kolońskim radiu BFBS, czy w programie Rhinozeros w niemieckiej
telewizji publicznej ARD. Wziął nawet udział w programie w Record Beat Show w
Radio Luxemburg wraz z grupą Steamhammer. Publiczność dobrze przyjmowała ich
muzykę więc grupa rozpoczęła pracę nad drugą płytą, co nastąpiło już jesienią
1973 r. Niestety płyta ta nigdy nie została dokończona. Na przeszkodzie temu
stanęła słaba sprzedaż ich debiutu, ale przede wszystkim rozpad grupy z powodu
poróżnienia się muzyków co do dalszej koncepcji artystycznej muzyki którą
tworzyli. Główna linia konfliktu przebiegała pomiędzy Ohlertem który chciał
skierować muzykę grupy na bardziej jazzowe tory, a Fabianem, któremu bardziej
odpowiadało typowo rockowe granie. Wszystkie te okoliczności doprowadziły w
sumie do rozpadu zespołu pod koniec 1975 r. W ten sposób ostatecznie muzycy
sami ostatecznie zaprzepaścili szansę na międzynarodową karierę.
Po rozpadzie grupy muzycy porzucili muzykowanie i zajęli się
innymi zajęciami: Fabian został nauczycielem wychowania fizycznego, Carthaus
prowadził własną szkołę jazdy konnej w Eifel, Lormann został prawnikiem, a
Ohlert konsultantem w szpitalu w Bonn.
Po latach ukazał się jeszcze album „Lupus” (2018 r.) wydany
w bardzo ograniczonym nakładzie przez doraźną wytwórnię Lupus Fashion
Production na płycie CDr . Udostępniono na nim archiwalne nagrania zespołu z
drugiej nigdy nie dokończonej płyty stworzone w 1974 r.
W październiku 2000 r. muzycy powrócili też do czynnego
muzykowania, a w 2004 r. zagrali w Bonn na pierwszym od ponad trzydziestu lat
koncercie. Rozpoczęli też przygotowywania do nagrania nowej płyty studyjnej. Ale
ten ich występ i prace nad nowym materiałem muzycznym miały już jednak zupełnie
marginalny charakter, ze względu na wiek muzyków, a także zmianę czasów i
gustów masowej publiczności.
Jak już powiedziałem na początku, o zespole tym nie
pamiętano już w latach 70., bo nagrał tylko jedną płytę wydaną jedynie w
Niemczech Zachodnich. Oczywiście z tego powodu nie był zbyt lub prawie w ogóle
znany w Wielkiej Brytanii czy w Stanach Zjednoczonych. Co więcej, w epoce nie
za bardzo doceniano go nawet w rodzinnym kraju, skoro jej biografii nie
umieszczono w kultowej obecnie niemieckiej encyklopedii rocka „Rock in
Deutschland” wydanej w 1979 r. Na szczęście – jak zwykle - nie zawiedli fani, którzy
pokochali muzykę tego zespołu i nigdy o niej nie zapomnieli. A także wszyscy
miłośnicy dawnego rocka, którzy go odkryli dopiero po pewnym czasie, ale odtąd poszukiwali
jego zachowanych płyt po antykwariatach. Po latach docenili ją nawet anglosascy
recenzenci, czego dowodem jest umieszczenie jednego z nagrań tej grupy, a
dokładniej utworu „China” na składance dołączonej do tygodnika „Rolling Stone”
z lipca 2004 r. prezentującej najlepszych wykonawców niemieckiej sceny rockowej
lat 70. XX w. Jednak nie wszyscy krytycy, bo np. geniusze z portalu sputnikmusic.com nadal uważają, że to słaba płyta, stąd wycenili ją na 2,8 punktu - czyli jako prawie "dno".
W młodości nigdy nie słyszałem o tym zespole ani o jego
jedynej płycie. Po raz pierwszy przeczytałem o niej dopiero w końcu lat 90. w
jednym z katalogów sklepu „MegaDisc” J. Leśniewskiego. W notce przy niej
napisał on, że to rzadka płyta i tak faktycznie jest do chwili obecnej. Szkoda
że przez tę rzadkość, tak mało ludzi ciągle zna ten zespół i jego muzykę – moim
zdaniem bardzo dobrą. Album ten kupiłem dopiero stosunkowo niedawno w
Niemczech. Szkoda tylko, że patrioci z Poczty Polskiej – jak zwykle – wgnietli
mi jej okładkę.