sobota, 25 stycznia 2020

Cosmos Factory – „Cosmos Factory / An Old Castle Of Transylvania”, Columbia, 1973/1998, Japan

 
 
 
Układ nagrań na płycie kompaktowej:
1. Soundtrack 1984 (3:20)
2. Maybe (5:54)
3. Soft Focus ( 3:39)
4. Fantastic Mirror (4:27)
5. Poltergeist (  4:26)
    An Old Castle Of Transylvania (18:40)
6. Forest Of The Death (6:18)
7. The Cursed (4:42)
8. Darkness Of The World (2:54)
9. An Old Castle Of Transylvania (4:47)

Skład zespołu:
Tsutomu Izumi (mellotron, syntezator Mogga, śpiew), Hisashi Mizutani (gitara prowadząca, śpiew), Toshikzu Taki (gitara basowa), Kazuo Okamoto (perkusja, instr. perkusyjne).
Produkcja: Naoki Tachikawa, Takao Honma

Tym razem przedstawienie wybranej przez mnie do opisu płyty zacząłem od podania podstawowych danych na jej temat. Z reguły te dane są na okładkach płyt, które reprodukuję więc nie ma sensu ich powielać, ale tym razem jest inaczej. Zewnętrzna okładka płyty ma wyłącznie napisy po japońsku i jedynie nazwa zespołu jest podana w j. angielskim. Odczytanie tych danych byłoby niemożliwe przez większość ewentualnych Czytelników, dlatego podałem je już na początku w wersji angielskiej. To dziwna sytuacja, bo z przeważnie tamtejsze wydania płyt mają wszystkie tytuły podane po w dwóch wersjach językowych: po japońsku i angielsku, ale w tym wypadku tak nie jest i wydawca przygotował opisy wyłącznie w ojczystym języku muzyków. Tak jakby z góry zakładał, że te płyta skierowana będzie wyłącznie na rynek japoński. W środku rozkładówki umieszczonej w płycie są zresztą te tytuły po angielsku, ale trzeba wszystko rozłożyć, by dotrzeć do niewielkiego pola, gdzie bardzo małymi literami podano tytuły piosenek także po angielsku.

Grupa Cosmos Factory (pol. Kosmiczna Fabryka, jap. コスモス・ファクトリ), to zespół japoński istniejący w latach 1970-1977. Jego nazwa wzięła się z błędnego odczytania przez muzyków tytułu klasycznego albumu „Cosmo's Factory” zespołu Creedence Clearwater Revival. Grupa ta wyłoniła się z wcześniej istniejącego amatorskiego zespołu GS The Silcencer działającego od 1968 r. Powstała w przemysłowym mieście Nagoya (pol. Nagoja) w prefekturze Aichi znajdującej się w południowej części wyspy Honsiu – największej a zarazem najważniejszej wyspy Japonii.

Podczas II wojny światowej Nagoja uległo prawie całkowitemu zniszczeniu, ale szybko zostało odbudowane stając się jednym z najnowocześniejszych miast w kraju. Ale było to też miasto silnie uprzemysłowione z typowym dla tego rodzaju ośrodków nieco przygnębiającym przemysłowym krajobrazem. W tym kontekście lepiej można chyba zrozumieć obrazek zamieszczony na okładce płyty przedstawiający zniszczony pojazd w jakimś bunkrze czy hali fabrycznej., co generalnie nie ma zbyt wiele wspólnego z jej muzyczną zawartością ani tematyką głównego nagrania.

Założycielem zespołu Cosmos Factory i jego liderem był wokalista i klawiszowiec Tsutomu Izumi. On też był autorem większości repertuaru zespołu, ale komponowali też jego pozostali członkowie. W latach 70. grupa nagrała i wydała cztery płyty studyjne z których najwyżej cenione są dwie z niuch: jej debiut „Cosmos Factory” (1973) i drugi album pt. „A Journey With The Cosmos Factory” (1975). Przygotowano je z myślą o lokalnym rynku japońskim, stąd nie są one praktycznie znane poza tym krajem.

Ta zainspirowana wykonawcami amerykańskimi i europejskimi grupa tworzyła muzykę w stylu psychodelicznego i progresywnego rocka, ale silnie przyprawioną elementami tradycyjnej muzyki japońskiej, co szczególnie uwydatniało się w sposobie śpiewu wokalistów (po japońsku). Wbrew nazwie zespołu nie miała ona jednak nic wspólnego z kosmicznym rockiem (space rockiem spod znaku Hawkwind). W jego muzyce za to słychać było echa twórczości Vanilla Fudge, Iron Butterfly, The Nice, Arzchael, Uriah Heep, wczesnego Deep Purple, Pink Floyd i King Crimson, a także inspiracje niemieckimi i włoskimi grupami progresywnymi, m.in. Jane, Eloy i Premiata Forneria Marconi. W ogólnym odbiorze muzyka Cosmos Factory jest mocno patetyczna i zdominowana przez brzmienie instrumentów klawiszowych, a zwłaszcza mellotronu i syntezatora. Wraz ze wspomnianym patetycznym śpiewem powstała jednak nowa dość ciekawa jakość, wyśmiewana w epoce za pompatyczność, a zrehabilitowana przez fanów - obecnie.

Dzięki wsparciu The Moody Blues grupa Cosmons Factory podpisała kontrakt z lokalnym oddziałem koncernu Columbia, który wydał jej debiutancki album w 1973 r. Płytę tę nagrano w Columbia Studio w Tokio w czerwcu-lipcu 1973 r. Album ten jak dotąd ma dziewięć wydań na różnych nośnikach: 2 winylowe i 7 kompaktowych, z czego dwa wydania (jedno winylowe i jedno kompaktowe mają charakter nieoficjalny). Jak już z tego widać jest to płyta raczej trudno dostępna, zwłaszcza w wersji winylowej. Bezpośrednio po wydaniu tego albumu grupa przeniosła się do innego wydawcy, którym został koncern Toshiba Express.

Pierwotne wydanie winylowe nosiło angielski tytuł „Cosmos Factory”, miało rozkładaną okładkę i czerwony label. Ale wiadomo też o kopiach z nie rozkładaną okładką i niebieską etykietą Columbii pod zmienionym tytułem „An Old Castle In Transylvania”. Płyta ta ukazała się wyłącznie w Japonii stąd nie była szerzej znana poza tym krajem, zwłaszcza że przez całe lata 70. i 80 nie była wznawiana. Po raz pierwszy na płycie kompaktowej, a także po raz pierwszy od 1973 r. album ten wznowił pod oryginalnym tytułem japoński oddział Columbii w 1991 r. w ramach serii „Japan Rock”. Jak łatwo się domyślić, także to wydanie było bardzo trudno dostępne i pozostało mało znane.

Trzecie wydanie tego albumu, a drugie na płycie kompaktowej ukazało się w 1998 r. Jego wydawcą także był japoński oddział wytwórni Columbia. Tym razem zmieniono tytuł tego albumu z „Cosmos Factory” na „An Old Castle of Transylvania”. Tytuł ten w języku japońskim (トランシルヴァニアの古城) podano jednak nie bezpośrednio na okładce płyty a na tzw. obi doczepionym do plastikowego pudełka z płytą. W kolejnej reedycji kompaktowej z 2009, także japońskiej (Super Fuji Disc), podano już na obi obie wersje tytułu: angielską i japońską. W tej wersji album ten wydano w Japonii także na płycie CDr. Najnowsze kompaktowe wydanie tej płyty (także z dwujęzycznym tytułem) wydane przez Columbia pochodzi z 2019 r. Poza Japonią album ten wydano tylko dwukrotnie: w 2017 r. w Niemczech ukazała się jego nieoficjalna winylowa wersja, a w tym samym mniej więcej czasie w Wielkiej Brytanii wydano jego piracką wersję kompaktową.

Pierwotna winylowa wersja albumu obejmowała sześć utworów: pięć po stronie pierwszej i jeden dłuższy po stronie drugiej. W wersjach kompaktowych nie dodano nowych nagrań, ale ponumerowano poszczególne części suity z drugiej strony jako osobne utwory, dzięki czemu nagle ich liczba wzrosła do dziewięciu. Tak jest też w wypadku mojego wydania tej płyty.

Album otwiera instrumentalny utwór „Soundtrack 1984” autorstwa Tsutomu Izumi. Zgodnie z tytułem ma on charakter wyimaginowanej ścieżki dźwiękowej do znanej powieści George’a Orwella „Rok 1984”. Rozpoczyna się on od miarowego pochodu sekcji rytmicznej: basu i perkusji na tle którego gitara i klawisze wygrywają swoje melodie. Nagranie ma zdecydowanie proto heavy metalowe korzenie, w stylu amerykańskich grup psychodelicznych np. Iron Butterfly. Wyróżnia się ciekawa solówka gitarowa Hisashi Mizutaniego i partie na syntezatorze lidera.

„Maybe” to kompozycja Keizo Kawaguchi, a więc osoby spoza zespołu. Od taktów to inna kompozycja, zdominowana przez brzmienia organowo-gitarowe w stylu The Nice. Wielogłosowe partie wokalne i bardzo chwytliwa linia melodyczna przyciągają uwagę słuchacza od pierwszych chwil. Śpiew wokalisty może być dla niektórych zbytnio przesłodzony, a jego cechą charakterystyczną jest to, że wyrasta bezpośrednio do klasycznej piosenki japońskiej. Instrumenty klawiszowe grają w stylu The Moody Blues. To najdłuższe nagranie po tej stronie albumu.

Kolejne na płycie nagranie to „Soft Focus” autorstwa spółki kompozytorskiej: Naoki Takichawa i Tsutomi Izumi. To piękna i spokojna ballada stworzona na bazie akompaniamentu fortepianu, harfy i wyjątkowo delikatnego śpiewu. Utwór jest mocno patetyczny ale piękny. Dobrze świadczy o wrażliwości muzyków tego zespołu. Fragmentami przypomina nieco utwór „Lucky Man” zespołu Emerson Lake And Palmer.

Z kolei „Fantastic Mirror” autorstwa Tsutomu Izumi zaczyna się jak zdecydowanie rockowa kompozycja, ale szybko przechodzi do formy typowo symfoniczno rockowej piosenki z dużą ilością klawiszy. Utwór jest ciekawy i melodyjny, a jego główną wadą jest początkowy fragment ze zbyt przesłodzoną partią wokalną, a także końcowe banalne „la la” w refrenie. Niektóre jego fragmenty przypominają styl zespołu Uriah Heep.

Utwór „Poltergeist” autorstwa Tsutomu Izumi pierwotnie zamykał pierwszą stronę płyty winylowej. To dość porywające od pierwszych chwil nagranie rockowe z wyczuwalną inspiracją w twórczości Iron Butterfly (solówka gitarowa). Jego charakterystycznym wyróżnikiem są partie na skrzypcach grane przez zaproszonego na sesję muzyka studyjnego występującego pod nazwą Misao (gra w stylu Jean Luc-Ponty’ego). Bardzo udane są też partie improwizowane grane przez lidera na instrumentach klawiszowych. W charakterze zbliżona jest brzmieniem do The Nice i brytyjskich grup blues rockowych typu Savoy Brown w okresie kiedy zbliżyły się stylistycznie do progresywnego rocka.

Całą drugą stronę pierwotnego albumu winylowego zajmowała ponad osiemnastominutowa suita „An Old Castle Of Transylvania” („Stary zamek w Transylwani”) autorstwa Tsutomu Izumi. To najlepszy a zarazem najważniejszy utwór w całej karierze zespołu Cosmos Factory. To suita, i zgodnie z taką formą jej poszczególne fragmenty mają różny nastrój i charakter, ale tworzą jednolitą ci przemyślaną całość. Zaczyna się ona od dość ponurej melodii granej przez instrumenty klawiszowe w otwierającej ją całkowicie instrumentalnej części pt. „Forest Of The Death”. To zresztą jej najdłuższy fragment.
Część druga „The Cursed” także zdominowana jest przez klawisze, ale tym razem uzupełnione o partię wokalną. Nagranie rozwija się niespiesznie wciągając słuchacza swym lekko posępnym nastrojem. Wyróżnia się melodyjną partią gitary.
Część trzecia pt. „Darkness Of The World” także ma wokalno-instrumentalny charakter i jakby wypływa z poprzedniej części. Partia wokalna ma wiele patosu, a jej żarliwość jest typowa dla grup grających w tamtym czasie na Zachodzie symfonicznego rocka. To najkrótszy fragment tej rozbudowanej kompozycji.
Nagranie to płynnie przechodzi następnie do następnej części pt. „An Old Castle Of Transylvania”. Utwór ma także wokalno-instrumentalny charakter, ale jego główną częścią są improwizacje na instrumentach klawiszowych i gitarze. Nagranie kończy się instrumentalną kakofonią imitująca burzę, której odgłosy też zresztą słychać.

Całość tej suity jest bardzo klimatyczna i po części ma charakter ilustracyjny. Pewne fragmenty tego utworu zbliżają się do ówczesnej awangardy rockowej, ale nie przekraczają wyznaczonej przez nią linii stylistycznej, np. w zakresie bardziej swobodnej imporiwzacji. Widać, że muzycy musieli mocno być zafascynowani historią Europy i jej legendami, w tym wypadku legendą o hrabiu Drakuli i jego zamku w Transylwanii. Mroczne dzieje tego władcy są pożywką dla legend i tematem wielu płyt rockowych. Jednak dla Japończyków było to szczególne wyzwanie, bo w tamtejszej kulturze choć powszechnie wierzy się w duchy, to nie wierzy się w wampiry.

Uważam, że to bardzo dobra płyta, niedoceniana w epoce a potem niesłusznie zapomniana. Oczywiście różni obecni „znawcy” na pewno od dawna wiedzą o jej istnieniu, czyli odkąd podłączyli się do Internetu. Ale szczerze wątpię, by ten zespół był im znany przed tymi czasami. Ja zbieram płyty od 40 lat, a po raz pierwszy usłyszałem o tej grupie w chwili, gdy znajomy antykwariusz zaproponował mi odkupienie tej płyty. A zrobił to, bo nikt inny nie chciał jej wcześniej kupić. Miało to miejsce w 2012 roku, a więc stosunkowo niedawno temu. Trzeba jednak przyznać, że ten Ktoś, kto tę płytę przyniósł do tego sklepu wiedział o niej i miał ją przede mną.

niedziela, 12 stycznia 2020

Geronimo Black – „Geronimo Black”, One Way Records/ MCA, 1972/1995, USA

 
 

Geronimo Black (Czarny Geronimo) to grupa amerykańska istniejąca w latach 1970-1972? Podobnie jak w wypadku innych na poły zapomnianych zespołów z przełomu lat 60. i 70. tak naprawdę pewnie nie wiadomo, kiedy powstała i kiedy się rozwiązała. Jako datę jej powstania najczęściej podaje się rok 1970, a więc datę odejścia jej założycieli z grupy Mothers Of Invention Franka Zappy. Natomiast za rok jej rozpadu przyjmuje się 1972 r., a więc datę wydania jej debiutanckiego albumu.

Pomimo wartości artystycznych został on całkowicie zignorowany przez rynek muzyczny przez co grupa straciła finansową rację bytu. Data rozwiązania zespołu nie jest jednak pewna, bo mogło to też być rok później. Grupa tworzyła muzykę w stylu big bandowego jazz rocka i blues rocka. W Internecie klasyfikuje się ją jako progresywno rockową, ale moim zdaniem to błąd. Cechą charakterystyczną brzmienia Geronimo Black jest bowiem większe niż zazwyczaj w grupach rockowych użycie instrumentów dętych i smyczkowych. Muzycy grają na nich jednak przeważnie raczej w stylu jazzowym niż klasycznym. Wyczuwalne w muzyce elementy zappowskie wynikają z faktu, że jej dwaj główni członkowie grali w oryginalnym składzie Mothers Of Invention i mieli pewien udział w wykształceniu brzmienia tej legendarnej grupy, co przeniknęło także do ich nowego zespołu.

Geronimo Black założyło dwóch doświadczonych muzyków: perkusista i wokalista Jimi Carl Black (1938-2008) oraz pianista, saksofonista, trębacz i flecista Bunk Garndner (ur. 1933 r.). Jak już wspomniałem obaj wcześniej grali w zespole Mohers of Invention Franka Zappy. Skład uzupełnili: Tom Leavey (gitara basowa, śpiew), wcześniej członek zespołu Love, Andy Cahan (perkusja, organy, fortepian, śpiew), Denny Walley (gitara, gitara akustyczna, organy, śpiew), Tjay Contrelli (saksofonista, wokalista i flecista). Trzej ostatni współpracowali później z grupami Franka Zappy i Captaina Beefhearta. W nagraniu debiutanckiego albumu wzięli też udział muzycy studyjni: Nat Gershman (wiolonczela), Phil Goldsberg (altówka), Arno Neufeld i Samule Cytron (skrzypce), Scott Page (obój).

Grupa przyjęła nawę Geronimo Black (Czarny Geronimo) na cześć Geronimo (Goyahkla, Goyathla – „Ten, który ziewa”) jednego z wodzów Indian Apaczów Chiricahua, a przy okazji na cześć najmłodszego syna Jimmi Carla Blacka – lidera zespołu. Faktycznie Jimi Carl Black nazywał się James Carl Inkanish, pochodził z El Paso w Teksasie i miał indiańskie pochodzenie a dokładnie z plemienia Czejenów. Od najmłodszych lat przyjaźnił się z Frankiem Zappą w którego zespole potem występował. Na wczesnych albumach i koncertach Mothers Of Invention jego znakiem rozpoznawczym było hasło: „Cześć chłopcy i dziewczęta, nazywam się Jimmy Carl Black i jestem Indianinem w tym zespole”. Takie zdanie można usłyszeć na albumie „We're Only in It for the Money” („Jesteśmy tu tylko dla pieniędzy”) np. w utworach „Are You Hung Up?” i „Concentration Moon”).

Album „Geronimo Black” miał jak dotąd jedynie jedenaście wydań, z tego osiem na płytach winylowych i trzy na płytach kompaktowych. Nagrano go w studiach Sound City Sudios w Los Angeles, a jego masteringu dokonano w Crystal Studio w Hollywood. Jego producentem był zespół Geronimo Black wspomagany przez znanego producenta Keitha Olsena. Pierwotnie na płycie winylowej wydała go w 1972 r. wytwórnia UNI Records będąca oddziałem koncernu MCA (oddział ten został zlikwidowany w 1973 r.). W chwili opublikowania album ten musiał cieszyć się pewnym powodzeniem skoro zdecydowano się go także wydać w Hiszpanii, Australii, Wielkiej Brytanii, Republice Południowej Afryki i kontynentalnej Europie. Rok później wznowiono go w Wenezueli. Ale na tym zakończyła się jego kariera i przez wiele następnych lat płyty tej nie wznawiano.

Kolejne wydanie tego albumu ukazało się dopiero 22 lata później i od razu było to wydanie kompaktowe – jedno z trzech istniejących. Dokonała tego w 1995 r. amerykańska wytwórnia One Way Records specjalizująca się w reedycjach rzadkich płyt. Na kolejne wydanie kompaktowe trzeba było poczekać aż do 2006 r. r., kiedy to ukazała się reedycja tego albumu przygotowana przez brytyjską wytwórnię Acadia. W ostatnich latach ukazało się też wydanie tego albumu w postaci CDr w kuriozalnie zmienionej okładce. Jedyne nowe wydanie tej płyty na winylu przygotowała francuska wytwórnia Klimt Records w 2013 r. Album ten nigdy nie został wydany w Japonii, czy Korei Południowej. Jest to więc raczej dość rzadka płyta.

Oryginalny album zawierał dziewięć nagrań, pięć po stronie pierwszej i cztery po stronie drugiej. W wydaniach kompaktowych dodano jedno nagranie bonusowe. Poszczególne nagrania skomponowali muzycy tworzący grupę przez co są one miejscami nieco niespójne stylistycznie.

Album otwiera utwór „Low Ridin' Man” autorstwa spółki Black-Contrelli. To rasowy utwór rockowy z mocno zaznaczonym rytmem, wyrazistym śpiewem i wpadającą w ucho melodią. W brzmieniu przypomina utwory Mothers Of Invention, co kojarzy się zwłaszcza przez manierę wokalną Carla Blacka, ale dano tutaj większe pole do popisu instrumentom dętym. To jeden z najlepszych utworów na tym albumie – a może nawet najlepszy.

„Siesta” to kompozycja spółki Cahan-Contrelli-Gardner. Utwór jest całkowicie instrumentalny i utrzymany w bardzo spokojnym tonie jak na tytułową siestę przystało. Ton nadają mu subtelne brzmienie instrumentów dętych i smyczkowych bliskie francuskiej kameralistyce okresu impresjonizmu. W tym wypadku faktycznie możemy więc mówić o brzmieniu progresywnym.

Następny utwór „Other Man” to dzieło spółki Leavey-Walley. To zdecydowanie rockowy utwór, bazujący na klasycznych rytmach wywodzących się z tego stylu muzyki z wyeksponowaną gitarą, fortepianem i typowo rokowym zadziornym śpiewem.

Nagranie „L.A. County Jail '59 C/S” to kompozycja Contrelliego bezpośrednio nawiązujące do więziennego rock and rolla Elivsa Presleya z 1959 r. Mocno wyeksponowano w nim brzmieniem instrumentów dętych w stylistyce zbliżonej do nagrań Blood Sweat and Tears.

Pierwszą stronę oryginalnego albumu kończyło nagranie „Let Us Live” autorstwa Cahana. W tym wypadku większą rolę odgrywają instrumenty klawiszowe, ale nie brakuje też brzmień dęciaków podobnych w brzmieniu do klasyków murzyńskiej muzyki funk. Misterna aranżacja i solówki na poszczególnych instrumentach, a zwłaszcza saksofonach są oryginalne i dobrze świadczą o wyobraźni i zdolnościach muzycznych całego zespołu.

Otwierający drugą stronę płyty utwór „Bullwhip” autorstwa Contrelliego to kolejne wyraziste nagranie rockowe na tym albumie. Wyróżnia się ono swoistym dialogiem pomiędzy głównym wokalistą a instrumentami dętymi. Miejscami brzmienie wokalisty przypomina eksperymenty brzmieniowe Captaina Beefhearta.

W całkowicie instrumentalnym utworze „Quaker's Earthquake” autorstwa Cahana większą rolę odgrywają partie instrumentów klawiszowych (klawesynu), smyczków i oboju. To zarazem najkrótszy utwór na oryginalnej płycie. Wyraźnie słychać w nim echa muzyki Mothers Of Invention.

Gone” to kompozycja spółki Walley-Leavey z główną partią wokalną w wykonaniu tego ostatniego. To dość tradycyjny i spokojny utwór rockowy z ciekawą partią instrumentalną na klawiszach.

Pierwotną płytę zamykało nagranie „An American National Anthem” autorstwa spółki Moreno-Black. To na pewno jedna z najciekawszych kompozycji na tym albumie, a zarazem najdłuższa, bo prawie siedmiominutowa. Podobnie jak w innych utworach tej płyty dominuje tu brzmienie instrumentów dętych, a w partiach śpiewanych głównego wokalistę wsparł Keith Olsen. Uwagę zwraca nieco tajemniczy i podniosły nastrój tego nagrania miejscami zbliżony do twórczości typowych zespołów progresywnych.

W wydaniach kompaktowych dodano nagranie „'59 Chevy” utrzymane w stylistyce całej płyty, a jednocześnie będące kolejnym udanym pastiszem rock and rollowym. To utwór z drugiej strony singla „Let Us Live” wydanego w 1972 r. i promującego album.

Pomimo pewnych wad co do spójności jest to ogólnie zaskakująco dobry album o zróżnicowanym i czasami eksperymentalnym brzmieniu i perfekcyjnym wykonaniu. Niestety – jak już wspomniano - płyta nie zwróciła na siebie uwagi masowej publiczności, nie rokowała zysków dla wytworni i zespołu a przez to na cale dziesięciolecia popadła w zapomnienie.

Grupa Geronimo Black po rozpadzie odnowiła jeszcze potem w innym składzie na potrzeby nagrania płyty „Welcome Back Geronimo Black” wydanej w 1980 r. Jednak podobnie jak jej poprzedniczka album ten przepadł na rynku muzycznym, a grupa została ostatecznie rozwiązana. Jej biogramu nie znajdziemy w popularnych encyklopediach rockowych, a nawet w elitarnej monografii Ra’Anan Chelled „W bocznej ulicy…” poświęconej opisowi wartościowych zapomnianych zespołów.

Faktycznie Geronimo Black nie tak całkiem zniknęło z kart historii muzyki, bo w latach 80. XX w. przekształciło się w kontrowersyjny zespół The Grandmothers grupujący dawnych członków różnych grup Zappy i specjalizujący się w odtwarzaniu na żywo dawnych utworów Mothetrs of Invention, a także nagrywający nowe utwory studyjne w podobnym stylu. Oczywiście spotkało się to z dezaprobatą Franka Zappy, ale nie przerwało jej istnienia. Grupa ta istnieje do chwili obecnej, koncertuje i nadal, choć dość rzadko, wydaje płyty.

W młodości czytałem wzmianki o Geronimo Black przy okazji opisu dorobku Franka Zappy, ale nigdy nie wiedziałem o nim nic więcej poza tym, że taka grupa istniała, a tym bardziej nie słyszałem jej nagrań. Prezentowany tutaj album kupiłem jako używany (ale oczywiście w stanie idealnym) dopiero na początku 2002 r. w małym sklepie muzycznym w Gliwicach.

niedziela, 5 stycznia 2020

Mu – „The First Album”, Appaloosa, 1971/1993, Italy


 
 

Amerykański zespół MU na pewno należy do ciekawszych wykonawców muzyki rockowej z przełomu lat 60. i 70. XX w. Jest to też jedna z ważniejszych grup tzw. nieznanego, czy zapomnianego kanonu rocka. Niestety jego biogramu nie umieszczono w popularnej obecnie książce Raanana Chelleda pt. „W bocznej ulicy. Historia muzyki niegranej 1968-1976”, co tym bardziej potwierdza tezę o tym jak bardzo to obecnie zapomniany wykonawca. Próżno też szukać jego szerszych opisów w popularnych encyklopediach rocka, np. w dziełach W. Weissa, choć znalazło się dla niego dosłownie kilka zdań w encyklopedii rocka lat 70. wydawnictwa Guinness.

Grupa Mu istniała w latach 1969-1975. Powstała w Kalifornii na bazie dawnych członków grupy Merrell and The Exiles, której liderem był Merrell Fankhauser. Jej debiut przypadł na czasy przekształcania klasycznego psychodelicznego rocka w rock progresywny. Swoją dziwną i nietypową nazwę wzięła od zaginionego kontynentu Mu (taka amerykańska Atlantyda), którego pozostałością są Hawaje. Zorganizowało ją dwóch doświadczonych muzyków: Merrell Fankhauser (śpiew, gitara akustyczna i elektryczna, instrumenty perkusyjne) i Jeff Cotton, a właściwie Jeffrey Ralph Cotton (śpiew, gitara elektryczna, klarnet basowy i saksofon). Obaj muzycy jeszcze żyją, ale są już bardzo leciwi, bo mają obecnie po 70 i więcej lat.

Obaj z nich byli już wtedy znani, pierwszy z grupy Merrell and The Exiles (działającej w latach 1963-1967, w epoce wydał tylko kilka singli) uważanej za jednego z pierwszych przedstawicieli psychodelicznego rocka. A drugi z zespołu Captain Beefheart And His Magic Band z którym nagrał m.in. legendarny album „Trout Mask Replica” (1969). W okresie współpracy z Beefheartem, Cotton występował pod pseudonimem jako Antennae Jimmy Semens (na foto z epoki, to widoczny w zespole Kapitana, facet w sukience, w okularach i czapce bejsbolowej). Wcześniej, a dokładniej w latach 1963-1966 także występował przez pewien czas z zespołem Merrell and The Exiles.

Skład uzupełniło dwóch innych muzyków Merrell and The Exiles: Larry Willey (śpiew, gitara basowa i instrumenty perkusyjne) oraz Randy Wimer (śpiew, perkusja, bębny i instrumenty perkusyjne). W ostatnim okresie działalności grupy a więc w latach 1973-1975, na basie grał w niej Jeff Parker.

Jeff Cotton odszedł z zespołu Beefhearta w okresie jego największych sukcesów komercyjnych z powodu terroru psychologicznego jakiemu Don Van Vliet alias Captain poddawał członków własnej grupy. Polegało to m.in. na dręczeniu jej członków ograniczaniem snu i głodzeniem, w celu uzyskania lepszych efektów muzycznych. Jednak tym co ostatecznie przesądziło o jego odejściu od Kapitana, było połamaniu mu żeber przez perkusistę jego grupy, Johna Stephena Frencha, występującego w niej pod pseudonimem Drumbo.

Grupa Mu nagrała album pt. „Mu” pod koniec 1971 r. w Wally Heider Recording Studio w Los Angeles. Było to w tym czasie w renomowane studio nagraniowe, w którym swe płyty nagrywali znani wykonawcy, m.in. The Eric Bardon Band, Byrds, Earth Wind & Fire, T. Rex czy Tom Waits. Na albumie znalazło się w dziewięć utworów z których trzy skomponował Cotton, dwa Frankhauser, a cztery były autorstwa spółki Cotton/Frankhauser. Aranżacja i produkcja była dziełem całego zespołu, choć w wypadku produkcji decydujący głos miał Frankhauser. Ważną rolę w masteringu płyty odegrał też inżynier dźwięku John Golden.

Album „Mu” ukazał się jak dotąd w siedemnastu wersjach na różnych nośnikach, przy czym aż osiem z nich ukazało się pod zmienionymi tytułami (o czym szerzej dalej). Pierwotnie na płycie winylowej wydała go w Stanach Zjednoczonych niewielka wytwórnia RTV Records w 1971 r. Podobno ta wersja tej płyty została wytoczona jedynie w nakładzie 300 egzemplarzy, z czego 200 egzemplarzy było przeznaczone do sprzedaży (żółty label) a 100 było egzemplarzami bezpłatnymi przeznaczonymi do promocji (biały label). To bardzo prawdopodobne, biorąc pod uwagę fakt, że grupa była nieznana, a muzycy nie mieli środków na większe inwestycje. To by też tłumaczyło dość brzydką burą okładkę tego albumu przedstawiającą portrety czterech muzyków w ujęciu do pasa.

Pierwsze szerzej dostępne wydanie tego albumu, ale w zmienione okładce autorstwa Catherine Andrews i ze zmienionym tytułem wydał 28 X 1974 r. brytyjski oddział wytwórni United Artists (płytę tłoczyła fabryka EMI). Przedstawiała ona stylizowany kolorowy obraz z postacią starożytnego Indianina i dawnym miastem typowym dla cywilizacji prekolumbijskich. Jednak w tym wydaniu album ten wydano pod zmienionym tytułem „Lemurian Music”. Jednak wznowienie amerykańskie tego albumu z 1974 r. przygotowane przez niewielką wytwórnię należącą do muzyków CAS Records ponownie ukazało się w okładce z portretami muzyków. W 1975 r. koncern Unitetd Artists album ten wydał także w Grecji i Brazylii.

Na kolejne wznowienie tego albumu na winylu trzeba było czekać aż do 1988 r., kiedy to wydano go w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii (Reckless Records). Po raz pierwszy i jedyny na płycie kompaktowej wydala go niewielka włoska wytwórnia Appaloosa w 1993 r. W tym wydaniu zastosowano okładkę z wydania UA ale zmieniono tytuł na „The First Album”. Ponadto do oryginalnego repertuaru płyty dodano jedno nagranie dodatkowe.

Niestety, nigdy nie ukazało się żadne inne wznowienie tej płyty w oryginalnej formie na CD przez co jest ona bardzo trudno dostępna. Pewną alternatywą może być podwójny album składankowy MU wydany na kompakcie przez Sundanzed Music w 1997 r. Obejmował on wszystkie utwory z oryginalnej płyty uzupełnione o wszystkie inne znane nagrania tego zespołu. Problem w tym, że jest on jeszcze trudniej dostępny niż opisywane tutaj wydanie Appaloosa. W ostatnich kilkunastu latach pierwotny debiutancki album Mu kilkakrotnie wznawiano na płytach winylowych (2002, 2006, 2018). Najciekawszymi spośród nich są wydanie włoskie z 2002 r. (Akarma) i nieokreślone wydanie (The Grail Records Production) z 2018 r.

Jaką muzykę gra grupa MU? Najprościej mówiąc to unikalna mieszanka psychodelicznego rocka, popu, bluesa, folku, jazzu i muzyki etnicznej. Dzięki popowej wrażliwości Franhausena poszczególne piosenki są dość zwiewne i melodyjne, ale nie banalne. Natomiast Cotton wniósł w nie pierwotnego ducha wiejskiego bluesa, co uwypuklił grą na gitarze techniką ślizgową, ale też niecodziennymi rozwiązaniami rytmicznymi i brzmieniowymi. Z kolei jego styl gry na klarnecie basowym ma genezę jazzową i eksperymentalną. W opisanym połączeniu powstało bardzo oryginalne eklektyczne brzmienie całości płyty.

Wiele ze znajdujących się tutaj utworów kojarzy się z taką bardziej łagodną i przystępną wersją muzycznego stylu wypracowanego przez grupę Magic Band Captaine’a Beefhe’arta. Ale trudno się temu dziwić, skoro ważną rolę w procesie powstania tego albumu miał James Cotton będący członkiem jego zespołu. Wyczarowany dzięki talentom członków grupy Mu psychodeliczny rock jest wyjątkowo oryginalny dzięki przyjęciu formy sennego kosmicznego bluesa uzupełnionej o nutę szaleństwa i chaosu charakterystycznego dla Kapitana. W tym wypadku to jednak bardzo umiarkowany chaos, któremu ton nadają liderzy i precyzyjnie grająca sekcja rytmiczna. Niestety, podobnie do wielu innych wykonawców, który wydali wspaniałe oryginalne płyty, ich muzyka nie została doceniona prze masową publiczność.

Układ utworów na winylowej i kompaktowej wersji albumu jest różny. Ja poniżej opisałem tę płytę w układzie z kompaktowej formy tego albumu wydanej w 1993 r. To płyta o przeciętnej długości, o utworach zamkniętych przeważnie w czasie około czterominutowej piosenki.

Album otwiera utwór „Ain't No Blues” („To nie jest blues”) autorstwa Cottona zbudowany na bazie bluesa, ale strukturalnie będący bardzo dziwnym i eksperymentalnym utworem rockowym. Jego niecodzienna rytmika i brzmienie od razu przywodzą na myśl podobne udziwnione wokalnie i instrumentalnie kompozycje z albumu „Trout Mask Replica” Kapitana. Podobnie do nich utwór może sprawiać wrażenie chaosu zwłaszcza przez sposób tworzenie linii rytmicznych i melodycznych przypominających grę pijanego zespołu, gdy faktycznie wszystko zostało precyzyjnie zaaranżowane. Solówki gitarowe są lekko przytłumione, ale na pewno nie są schematyczne. Sekcja rytmiczna w każdym takcie przypomina o bluesowych korzeniach tego nagrania.

„Blue Form” to bardzo udany utwór rockowy w o charakterze balladowym autorstwa spółki Cotton/Frankhauser utrzymany w kosmiczno-sennym nastroju. Ogólnie nagranie to przypomina w formie twórczość amerykańskich grup w rodzaju Buffalo Springfield. Z kolei partie klarnetu i saksofonu przywodzą na myśl brzmienie brytyjskich grup progresywnego rocka z kręgu Canterburry. To w sumie dość dziwna kompozycja, tradycyjna, ale jednocześnie z powodu nieliniowego charakteru melodii i rytmu, daleka od schematów contry rocka czy typowego psychodelicznego rocka. W sumie można by powiedzieć, że to taka bardzo udana krzyżówka psychodelicznego i progresywnego rocka.

Kompozycja „To Naked For Demetrius” autorstwa Cottona to utwór całkowicie instrumentalny, niezbyt długi i moim zdaniem trochę niedopracowany, ale pomimo tego dość ciekawy. Oparto go na kolejnym łamańcu rytmicznym w stylu Kapitana ciągnącym się niespiesznie z główną partią solową graną na klarnecie basowym.

Następująca po nim kompozycja „Interlude” (także autorstwa Cottona) to najkrótszy utwór znajdujący się niegdyś oryginalnej płycie winylowej, bo liczący zaledwie niecałe dwie minuty. I zgodnie z tytułem ma formę wprowadzenia do jakiejś większej kompozycji – tyle że ta nigdy nie następuje. Z tego powodu po jego wysłuchaniu ma się wrażenie pewnego niedosytu, którego nie są w stanie wypełnić nawet kolejne łamańce rytmiczne zastosowane w tym utworze.

Nagranie „Mumbella Baye Tu La” to kolejna udana kompozycja na tym albumie powstała we współpracy Cottona i Frankhausera. Przypomina w formie transkrypcje bliżej nieokreślonej muzyki etnicznej. W nastroju blisko mu do muzyki wschodniej, ale przetworzonej rockowo. Cechą charakterystyczną tego nagrania jest bardziej wyeksponowana partia wokalna wyrastająca z doświadczeń psychodelicznego rocka.

„Eternal Thirst” (autorstwa spółki Cotton/Frnahauser) to najdłuższa, bo ponad dziewięciominutowa kompozycja na tym albumie, a zarazem najbardziej dopracowane nagranie na tej płycie. To taka psychodeliczno-progresywna suita z licznymi zmianami rytmu, nastroju, modulowanym głosem i ciekawą improwizacją. W pierwszej części wyróżniają się partie Cottona na gitarze, w tym grane techniką ślizgową. Natomiast w drugiej jego części uwagę zwraca rozbudowana improwizacja bazująca na instrumentach perkusyjnych. Z biegiem czasu rytm nabiera w niej mantrycznego charakteru podkreślonego dodatkowo przez wielogłosową partię wokalną przywodzącą na myśl zaśpiewy mnich tybetańskich. Tę ciekawą kompozycję kończy niezbyt długa ale wyjątkowo oryginalna solówka na klarnecie basowym.

Utwór „Ballad Of Brother Lew” (Frankhausera) to zgodnie z tytułem ballada, ale oczywiście nie tak całkiem typowa w formie. Oparto ją bowiem na bluesowym podkładzie rytmicznym, ale z wokalistą śpiewającym w nowofalowym stylu, choć do wynalezienia nowej fali trzeba było jeszcze poczekać około 10 lat. Jak w innych nagraniach z tego albumu wyróżniają się partie gitary grane przez Cottona techniką ślizgową. Wokal miejscami przypomina późnego na grania The Doors, czy głosy zmęczonych życiem śpiewaków bluesowych.

Nagranie „Nobody Wants To Shine” spółki Cotton/Frankhauser to jedna z bardziej przystępnych i melodyjnych kompozycji na tej płycie. Wokalnie przypomina utwory klasyków amerykańskiego country rocka, ale już partie klarnetu basowego po części atonalne wskazują, że grupa nie była jednak typowym wykonawcą tego stylu muzyki. W tej udanej kompozycji czuje się, że mamy do czynienia z muzykami o dużej wyobraźni muzycznej i bardzo sprawnych technicznie, a jednocześnie nie ulegających komercji.

Nagranie „The Clouds Went That Way” to ładna piosenka psychodeliczna autorstwa Frankhausera z naciskiem na harmonijne partie śpiewane w stylu psychodelicznego rocka połowy lat 60. głównie na podkładzie gitarowym, w części akustycznym. Utwór rozwija się leniwie niosąc ukojenie dla uszu, ale nawet w nim znalazło się miejsce na niewielką część improwizowaną na klarnecie basowym o bardziej eksperymentalnym charakterze.

Album w tej wersji kończy zaledwie jednominutowa piosenka „Children Of The Rainbow” autorstwa Frankhausera dołożona na wydaniach kompaktowych i nie występująca na oryginalnej wersji winylowej. Utwór jest ciekawie się zaczyna jak typowa ballada rockowa z gitarą akustyczną a następnie partią na gitarze graną techniką ślizgową, ale też bardzo szybko się kończy sprawiając wrażenie szkicu do nigdy nie dokończonego dłuższego nagrania.

Wkrótce po wydaniu tego albumu członkowie grupy Mu wyjechali na Hawaje osiadając na stale na Maui, jednej z dziewiczych wysp tego archipelagu. Założyli tam komunę hipisowską, a w wolnym czasie studiowali historię Zaginionego Kontynentu Mu, którego częścią były kiedyś Hawaje, badali UFO, a także nadal komponowali. W oparciu o dochody z należącej do nich plantacji bananów i papai założyli własną wytwórnię płyt Mu Records, w której wydali kilka singli. Jednak nagrana przez grupę na Maui w 1974 r. druga płyta pt. „The Last Album” ukazała się dopiero w 1982 r., podobnie jak koncert a nagrany w 1974 r. częściowo koncertowy album „Children Of The Rainbow” ukazał się jeszcze później, bo w 1985 r. Na obu były jeszcze nieliczne nagrania Cottona. Niestety muzyka z tych albumów mnie miała już magii z okresu debiutu. Jeff Cotton wycofał się z branży muzycznej, zaczął studiować mistykę chrześcijańską po czym ślad po nim zaginął.

Na opisywaną tutaj debiutancką płytę Mu natrafiłem przypadkowo w małym antykwariacie muzycznym w Gliwicach w 2013 r. Oczywiście natychmiast ją kupiłem. Nigdy wcześniej nie słyszałem o tym zespole, ani też nie słyszałem jego muzyki. Pamiętam, że w chwili zakupu nawet w Internecie nie było o tym zespole prawie żadnych informacji – teraz jest już nieco lepiej, ale nadal na zbyt wiele nie można liczyć. To bardzo rzadka i dość drogą płyta.

Lou Reed, Berlin, RCA / BMG, 1973 / 1998, EU

  Album „Berlin” jest jedną z najlepszych płyt w dyskografii amerykańskiego autora tekstów, kompozytora i gitarzysty Lou Reeda, a zarazem je...