Brytyjski zespół Leaf Hound (Psi liść) działał w altach
1970-1971, a
następnie reaktywował się w 2004 r., a nawet nagrał i wydal nowy album studyjny
w 2007 r. To przykład grupy, która miała pewien potencjał, którzy jednak został
zmarnowany przez błędną politykę promocyjną wytworni płytowej. Grupa powstała w
1969 r. na bazie innego zapomnianego już obecnie zespołu znanego pod nazwą
Black Cat Bones. Członkami jego wczesnego wcielenia byli m.in. dwaj członkowie
grupy Free: gitarzysta Paul Kossoff i perkusista Simon Kirk.
Pozostali dwaj muzycy tego ostatniego zespołu, bracia Derek
(gitara) i Stuart (gitara basowa) Brooksowie postanowili kontynuować dalszą
działalność i szybko dokooptowali do podupadłego zespołu nowych muzyków. Tymi
muzykami byli: wokalista Pete French, jego kuzyn, gitarzysta Mick Halls oraz
perkusista Keith George Young. Na albumie słychać także organy i
przypuszczalnie grał na nich któryś z muzyków zespołu lub muzyk studyjny pracujący
dla studia nagraniowego.
Podobnie jak w wielu innych wypadkach to właśnie ci nowi
muzycy, a zwłaszcza tandem French-Halls byli kompozytorami większości nowego
repertuaru i wysunęli się w tej grupie na pozycję liderów. Po takim
ustabilizowaniu składu w 1970 r. grupa zmieniła nazwę na Leaf Hound. Jej nazwa
pochodziła od opowiadania „The Emissary” mówiącym o wskrzeszonym martwym psie
wykopującym się z grobu i powracającym do pana. Jej nową nazwę zaproponował
French.
Grupa tworzyła muzykę będącą wczesną wersją hard rocka mocno
bazującą na bluesowym idiomie z elementami psychodelicznego rocka, którego
jednak w jej muzyce nie było zbyt wiele. Na fali entuzjazmu do zapomnianych
grup i płyt z epoki klasycznego rocka wielu fanatycznych fanów uważa, że był to
zespół porównywalny z amerykańskimi (Grand Funk Roailroad, Blue Cherr), czy
brytyjskimi (Cream, Free) prekursorami stylu hard rockowego bazującego na
bluesie, ale moim zdaniem są to jednak porównania nieco przesadzone.
Był to dobry zespół i na pewno z pewnym potencjałem, ale nie
była to grupa wybitna, a tym bardziej wytyczająca nowe trendy. W brzmieniu i
dokonaniach zdecydowanie bliżej mu było do drugiej ligi ówczesnego hard rocka
niż do jej największych megagwiazd. Jego w sumie dość toporne utwory są bliższe
twórczości Humble Pie niż finezji Led Zeppelin, choć oczywiście w tekstach
prezentował się lepiej od tej ostatniej grupy, bo bliższe mu były tematy
podejmowane przez twórców bluesowych, w tym egzystencjalne.
W epoce grupa nagrała i wydała tylko jeden album, omawianą
tutaj płytę „Growers of Mushroom”. Nagrano ją pod koniec 1970 r. w ciągu
zaledwie kilkunastu godzin i ten pośpiech na pewno niezbyt korzystnie wpłynął
na ogólne brzmienie albumu. Z tego powodu był on dość surowy i toporny, ale
jednocześnie dobrze świadczył o umiejętnościach kompozytorskich i
improwizacyjnych tworzących go muzyków.
Do chwili obecnej album ten ukazał się w 18 wersjach na
różnych nośnikach. Pierwotnie na winylu wydała go w październiku 1971 r. Ukazał
się on tylko w dwóch krajach: Niemczech Zachodnich (Telefunken) i Wielkiej
Brytanii (Decca). Wydanie brytyjskie miało kolorową pseudopsychodeliczną
okładkę i przygotowane zostało w nakładzie 500 egzemplarzy. Wcześniejsze wydanie
niemieckie miało zmieniony tytuł na „Leaf Hound” i okładkę z głowami muzyków na
czarnym tle, a także inny zestaw utworów.
Gdy wydano tę płytę, to zespół już nie istniał. Płyta ta w
wersji brytyjskiej nie była następnie wznawiana przez następne 23 lata przez co
szybko stała się „białym krukiem” poszukiwanym przez kolekcjonerów. Z powodu
małego nakładu i braku wznowień album ten stał się jedną z płyt wielkich
wytwórni osiągających najwyższe ceny na rynku wtórnym. Miesięcznik „Q” uznał ją
za jedną z najbardziej pożądanych płyt przez kolekcjonerów, stąd nie dziwota,
że jej cena na aukcjach sięgała nawet siedmiu tysięcy dolarów. W wersji
niemieckiej album ten wznowiono jeszcze w Jugosławii (1973) a także w Stanach
Zjednoczonych (1978).
Album ten w kolorowej brytyjskiej okładce wznowiono dopiero
w połowie lat 90. na fali reedycji na płytach kompaktowych dawnych i
zapomnianych wykonawców. Ukazały się wówczas dwa wydania tego albumu na CD, oba
wydane w 1994 r.: niemieckie przygotowane przez Repertoire Records i angielskie
przygotowane przez wytwórnię See For Miles. Do końca tej dekady album ten nie
był już jednak wznawiany przez ponownie stał się dość trudno dostępny.
Bardziej dostępnym uczyniły go dopiero wznowienia dokonane w
nowym stuleciu. Były to wydania kompaktowe (Repertuar, 2005, wydanie
brytyjskie) i winylowe (Akarma, 2005, wydanie włoskie i Repertoire, 2015,
wydanie brytyjskie). Ponadto ukazało się też pięć wydań nieoficjalnych tego
albumu: trzy rosyjskie (Alkinous Ltd) z 2001 r., (Dogtoire) z 2010 r. i (ООО
"Азия Рекордз") o nieokreślonej dacie, a także europejskie
(Wallhalla) z 2003 r. i ukraińskie (Repertoire) z 2005 r. Ciekawostką jest
oficjalne wydanie polskie na winylu przygotowane przez wytwórnię Recoil Records
w 2018 r.
Oryginalny album „Growers of Mushroom” („Hodowcy grzybów”),
chodzi oczywiście o halucynogeny) tworzyło dziewięć nagrań; cztery po stronie A
i pięć po stronie B płyty winylowej.
Album otwiera ostra hard rockowa kompozycja „Freelance Fiend”
oparta na wyrazistym gitarowym riffie i gardłowej manierze wokalnej Petera Frencha
charakterystycznej dla tego stylu muzyki. Doskonale grająca sekcja rytmiczna
tworzy konieczny podkład całości, a krótkie ale wirtuozowskie solówki Micka
Hallsa niczym nie ustępują podobnym dziełom innych markowych gitarzystów z
epoki. Utwór jest piękny w swej surowości.
Utwór „Sad Road To The Sea” ma bardziej stonowany charakter,
ale także utrzymany jest w hard rockowym stylu. Więcej tutaj jednak blues rocka
w stylu Cream i nieliniowej melodyki. W pewnych fragmentach utwór przypomina też
elektryczno-akustyczne kompozycje Led Zeppelin z okresu drugiego albumu. Innymi
słowy miejscami to taka ciężko zagrana piosenka z ciekawymi solówkami
gitarowymi.
Nagranie „Drowned My Life In Fear” to jedyna na płycie
kompozycja stworzona przez osobę spoza zespołu, a dokładnie przez brytyjskiego
muzyka Pete’a Rosa. Utwór ma zapadająca w pamięć melodię, która w innym wypadku
z pewnością stałaby się przebojem, jednak w wykonaniu hard rockowym ma mocno
zadziorny charakter. W tym wypadku Frech śpiewa jak Rod Steward w okresie Jeff
Beck Group. Nawet to nieco zagłuszone brzmienie tego utworu jest takie same ja
na kanonicznym albumie tej grupy „Truth”. To jedna z bardziej udanych
kompozycji na tym albumie o od razu wpadającej w ucho melodyce.
Pierwszą stronę płyty zamyka ponad ośmiominutowy utwór „Work
My Body” w którego skomponowaniu, oprócz Frencha, znaczącą rolę odegrali bracia
Brooks. To jednocześnie najdłuższe nagranie na tym albumie. Utwór ma bardziej
narracyjny charakter i w brzmieniu więcej czerpie z rocka psychodelicznego, czy
psychodelicznego bluesa. Partie instrumentów są bardziej rozbudowane, mniej
gwałtowne, za to bardziej refleksyjne, choć oczywiście hard rockowy idiom także
tutaj daje o sobie znać. W tym wypadku zadowoleni powinni być także miłośnicy
progresywnego rocka, a zwłaszcza jego wczesnej heavy psychodelicznej wersji
(piękna partia na organach).
Drugą stronę pierwotnej płyty winylowej otwierało nagranie „Stray”.
To typowy hard rock oparty na nośnym riffie w zeppelinowskim stylu i to dosłownie,
bo miejscami brzmi jak nagrania tego kwartetu. To samo rozłożenie akcentów
basu, perkusji i gitary. Także sposób śpiewu Frencha przypomina manierę wokalną
Roberta Planta. W sumie dobre hard rockowe nagranie.
„With A Minute To Go” to nagranie bardziej stonowane w
wyrazie a zarazem bardziej nastrojowe. Oczywiście to nie żadna tandetna
pościelówa, tylko hard rockowa ballada, której brzmienie wyznacza delikatniej
niż zwykle grająca gitara, choć i tutaj nie zabrakło bardziej ostrego
gitarowego sola w końcówce utworu. W brzmieniu i manierze wokalnej mamy tutaj
znowu do czynienia z kalką Led Zeppelin.
Tytułowy „Growers Of Mushroom” jest najkrótszym utworem na
płycie zbliżonym w brzmieniu do nagrań brytyjskiego mainstreamu drugiej połowy
lat 60. Więcej w nim jasnej melodii i prostego bardziej przebojowego rytmu,
choć także oczywiście podanego w hard rockowej filtracji. Podobnie do jednego z
poprzednich utworów, także tutaj słyszymy organy przez co utwór ten kojarzy się
miejscami z brzmieniem wczesnego Deep Purple.
„Stagnant Pool” to powrót do korzennego hard rocka opartego
na znakomitym riffie w stylu sabbatowskim. Utwór dosłownie samoistnie pędzi do
przodu napędzany akordami gitary, a sekcja rytmiczna nie stroni od dość
wyszukanych form rytmicznych. Całości dopełnia wspaniała solówka gitarowa Halla
i głos Frencha, tym razem bardziej przypominający Paula Kossofa z Free czy
wczesnego Ozzy Osbourne’a. To zdecydowanie jedno z najlepszych nagrań na tym
albumie o hard rockowej stylistyce.
Pierwotnie płytę zamykało nagranie „Sawdust Caesar”
sprawiające pod względem ogólnego brzmienia wrażenie jakby hard rockowej wersji
Colosseum. Więcej tutaj bluesa i swego rodzaju jazzowego improwizacyjnego
feelingu przetworzonego przez hard rockową sekcję rytmiczną. Motoryczny rytm
sprawia że utwór może się podobać, podobnie jak jego partie gitarowe. Jedynie
brak saksofonu w składzie przypomina nam że to jednak nie Colosseum, a korzenny
twardy hard rock o nieco funkowym charakterze.
W późniejszych wersjach kompaktowych dodano kilka nowych
nagrań. W wersji płyty jaką nabyłem były to dwa utwory. Pierwszym z nich
był „It's Going To Get Better” pochodzący z drugiej strony singla
wydanego w 1971 r. Drugim jest niepublikowane wcześniej nagranie „Hip Shaker” – pochodzące z okresu debiutu. Pierwsze z nich ma bardziej przebojowy i łagodny
charakter o czym świadczy fortepian i piosenkowy styl śpiewu Frencha. To nie
był przypadek, bo wybrano go na singiel przewidziany do promocji omawianego albumu.
Drugie nagranie jest bardziej hard rockowe, ale też nieco wtórne, bo opiera się
na rock and rollowych kliszach znanych także z twórczości innych artystów
(utwór przypomina późniejsze nagrania Thin
Lizzy). W wydaniu Repertoire Records z 2005 r. dodano do tego jeszcze jedno
nagranie, utwór „Too Many Rock 'n Roll Times” pochodzący z 2007 r.
To dobra płyta hard rockowa utrzymana na równym poziomie ale
też nie mająca wybijających się utworów, a dodatkowo nieco wtórna (te
naleciałości Led Zeppelin, Free i innych). Może gdyby wytwórnia dała jej szansę,
to grupa stworzyłaby w pełni oryginalny własny styl, ale tak się nie stało.
Szkoda.
Po raz pierwszy zobaczyłem omawianą tutaj płytę w sklepie
„Elvis” w Gliwicach w połowie lat 90. Niestety nie znalem tego zespołu i nie chciałem
jej w „ciemno” kupić, bo miałem wiele innych braków w swych dyskografiach do
uzupełnienia.
Płytę tę kupiłem dopiero w 2017 w sklepie internetowym w
Niemczech w wersji wytwórni Repertoire z 2005 r. wydanej w formie digipacka.
Dopiero w mijającym tygodniu odkupiłem od jednego z kolekcjonerów pierwsze
wydanie tej płyty przygotowane przez Repertoire w 1994 r.