Francuski zespół Etron Fou Leloublan (w tłumaczeniu
angielskim Crazy Shit, The White Wolf, w skrócie EFL) istniał w latach
1973-1985. Jego założycielem był aktor i saksofonista Chris Chanet. Jednak po
wydaniu debiutanckiego albumu opuścił on grupę.
Zespół należał do nurtu Rock In Opposition tworzonego przez
kilka wybitnych europejskich grup rockowych pod przewodnictwem brytyjskiego
Henry Cow. Ich cechą wspólną był radykalizm artystyczny przejawiający się w
bezkompromisowym podejściu do muzyki rockowej, nietypowym instrumentarium,
śpiewaniem w ojczystych językach (a więc nie tylko w j. angielskim). A przede
wszystkim w próbie – moim zdaniem udanej – stworzenia prawdziwie artystowskiej
muzyki rockowej na wzór muzyki klasycznej. Nie powielała ona brzmień znanych bluesa,
jazzu, rock and rolla, czy muzyki klasycznej (np. przetworzenia dokonane przez
Emerson Lake And Palmer), a tworzyła nową materię dźwiękową.
Cały ten nurt RIO łączyły jeszcze dwie cechy wspólne:
radykalizm polityczny, a konkretnie zamiłowanie do dość skrajnej lewicy, a
także wydawanie płyt w niszowych niezależnych wytwórniach. Oczywiście z
założenia nie liczono na łątwy poklask i duże zyski. Celem były wyłącznie cele
artystyczne.
Muzyka Etron Fou Leloublan nie tylko należy do nurtu RIO ale
też oczywiście do nurtu klasycznego awangardowego rocka lat 70. Nietypowe było
już samo brzmienie grupy pozbawione w podstawowym składzie gitary elektrycznej
(nie licząc basu), a więc z punktu widzenia rocka kluczowego instrumentu. Zespół
za to chętnie wykorzystywał różnego rodzaju instrumenty dęte, a zwłaszcza
saksofony, trąbkę i instrumenty klawiszowe. Kompozycje były nowatorskie, choć
nie zawsze w pełni udane, a partie wokalne wykonywano po francusku, a więc w
języku pogardzanym przez świat anglosaskiego rocka w latach 70. Krytycy
nazywali muzykę tego zespołu mieszanką komediowej satyry, jazzu, punk rocka i „awangardowego
chaosu”.
Grupa nagrała zaledwie kilka albumów studyjnych i kilka
koncertowych. Zdania co do tego który z nich jest najlepszy są podzielone, ale
na pewno na uwagę zasługują pierwsze cztery albumy studyjne i album koncertowy
z 1980 r.
Album „Batelages” z1976 r. był jej pierwszą płytą długogrającą.
I choć ma on wszystkie wady albumu debiutanckiego, na którym zespół nie pokazał
jeszcze wszystkich swoich możliwości, to już zwraca uwagę niecodziennym
brzmieniem i oryginalnymi kompozycjami. To dość rzadka płyta, bo dotychczas
ukazało się jedynie pięć jej wydań: trzy na nośniku winylowym i dwa na płycie
kompaktowej. Pierwotnie na płycie winylowej wydała go mała niezależna wytwórnia
francuska Gratte-Ciel w 1976 r. Z tego powodu jest to płyta bardzo mało znana
poza środowiskiem miłośników muzyki awangardowej.
Album ma standardową długość – jak na czasy w których
powstał – bo liczy nieco ponad 42 minuty muzyki. Zawiera pięć utworów, trzy
dłuższe i dwa krótsze. Zespół nagrał go w składzie trzyosobowym: Ferdinand
Richard (gitara basowa i akustyczna, śpiew), Chris Chanet alias Eulalie Ruynat
(saksofon, śpiew), Guigou „Samba Scout” Chenevier (perkusja, instrumenty
perkusyjne, śpiew wspomagający). Nagrania zrealizowali: Fabien Ferreux i Thierry
Magal. Wszystkie teksty na albumie wykonano w j. francuskim.
Jak widać z powyższego nietypowego instrumentarium zabrakło
w nim gitary solowej, atrybutu brzmieniowego typowej muzyki rockowej. Partie
gitary solowej z konieczności wypełniła więc gitara basowa, saksofon i
instrumenty perkusyjne.
To nietypowe brzmienie doskonale jest słyszalne już na otwierającym
płytę pierwszym nagraniu, osiemnastominutowej kompozycji „L'Amulette Et Le
Petit Rabbin” („Amulet i mały rabin”). Zaczyna się ona od krótkiego intro na
gitarze elektrycznej lub akustycznej, by po minucie zaniknąć na rzecz wściekle
intensywnej partii basowej wspomaganej przez instrumenty perkusyjne oraz celowo
brzydkiej i chaotycznej partii wokalnej. Około czwartej minuty śpiew przechodzi
w melodeklamację z grającą w tle nieuporządkowaną perkusją.
Dopiero wejście saksofonu na tle rytmicznego podkładu basu i
perkusji pod koniec piątej minuty sprawia, że utwór ten zaczyna przypominać
bardziej typową kompozycję rockową. Jednak ze względu na instrumentarium i
sposób gry muzyków przypomina bardziej utwory free jazzowe niż rockowe. Około
dziewiątej minuty znowu mamy zmianę nastroju i prym zaczyna wieść free rockowa
– tak by ją należało nazwać – partia wokalna.
W jedenastej minucie wokalista śpiewa a capella w stylu
kabaretowym, a muzyka zaczyna pełnić rolę tła. Przed końcem 12 minuty następuje
stabilizacja rytmu, a w utworze zaczynają dominować malownicze pejzaże tworzone
przez saksofon sopranowy. Ta sielanka trwa do piętnastej minuty, po czym znowu
mamy partię mówioną w stylu kabaretowym. I tak, z towarzyszeniem grającej w tle
gitary basowej utwór dobiega końca.
Następna na płycie kompozycja „Sololo Brigida” to utwór
całkowicie instrumentalny zdominowany przez brzmienia perkusyjne. W charakterze
przypomina on miejscami eksperymenty z brzmieniem tego instrumentu znane z utworu
„The Grand Vizier’s Garden Party” jaki swego czasu zaproponował Nick Mason na
albumie „Ummagumma”. Jednak w wersji EFL mamy tutaj więcej gwizdków.
Pierwszą stronę oryginalnej płyty winylowej kończyła
miniaturka muzyczna „Yvett' Blouse” trwająca niecałe pół minuty. Ona z kolei
brzmi jak typowy utwór dancingowy o wesołym i luźnym charakterze. Doskonale
rozładowuje ona napięcie po tej dawce wcześniejszej dość trudnej w odbiorze
muzyki.
Drugą stronę płyty otwierała dziewięciominutowa kompozycja „Madame
Richard/Larika”. Utwór rozpoczyna się od sielankowego szumu morza, ale szybko
przechodzi do dysonansowej partii instrumentalnej. Wiodącą rolę, jak
poprzednio, odgrywają w nim partie na gitarze basowej i instrumentach
perkusyjnych. Około drugiej minuty uzupełnia to free jazzowa solówka na
saksofonie sopranowym. Bardziej znormalizowany rytm pojawia się dopiero około
trzeciej minuty tego utworu, ale też solówki instrumentalne są dość nerwowe i
chaotyczne. Końcowa patia basu tego utworu przypomina hipnotyczne fragmenty grane
na basie utworu „Starless” grupy King Crimson. Natomiast końcowe solo
saksofonowe ma w sobie wiele z free jazzowego Johna Coltran’ea. Ogólnie rzecz
biorąc utwór ten pozbawiony został dźwiękowych ozdobników, ale pomimo tego jest
intrygujący i wciągający.
Jedenastominutowa kompozycja „Histoire De Graine” jest
drugim pod względem długości utworem na tym albumie, a zarazem go zamyka.
Nagranie rozpoczyna się od znanej już z wcześniejszych utworów z tego albumu
melodeklamacyjnej partii wokalnej i brzmień perkusyjnych. A to wszystko z działającą
w tle gitarą basową grającą wręcz irytująco prostą figurę rytmiczną. Pewna
zmiana nastroju następuje około trzeciej minuty, kiedy utwór przyjmuje bardziej
improwizowany charakter. Artykułowany po francusku tekst brzmi groźnie i wraz z
dysonansowymi partiami instrumentów jest raczej dość odpychający. W szóstej
minucie przyjmuje bardziej miłą dla ucha formę, a gra instrumentalistów znowu
ma free jazzowy charakter. choć może właściwe by było określenie jej punk
jazzowym za sprawą wściekłych i rwanych fraz saksofonu. W końcowej partii
utworu wokalista bardziej krzycz niż śpiewa, a cały utwór nabiera ogromnego
dramatyzmu. Ostatnia minuta tej kompozycji to wyciszenie i powrót do
melodeklamacji.
Jako całość muzyka z tego albumu, to zdecydowanie rock
awangardowy silnie inspirowany free jazzem. Nie ma tutaj miejsca na łatwo
wpadające w ucho melodie czy ograne schematy. Kompozycyjnie album nie jest może
w pełni udany, ale jego twórcom nie brakowało ambicji, by nie powielać znanych
schematów, muzycznych. To zdecydowanie nie płyta dla każdego, a jedynie dla
fanów oczekujących od wykonawców czegoś nowatorskiego, nawet kosztem pewnego
rozczarowania ostatecznym efektem. Uważam, że to dobra płyta a zarazem dzieło
wpisujące się w brzmieniowe poszukiwania nurtu RIO.
W związku z tym, że album ten na CD ukazał się tylko w dwóch
wersjach jest bardzo trudno dostępny. Dla publiczności anglo-amerykańskiej
wielkim wyzwaniem były też francuskojęzyczne teksty. Rynkowemu sukcesowi tej
grupy nie sprzyjała też dziwaczna nazwa trudna do zapamiętania i wymówienia dla
nie francuskojęzycznych melomanów.
Ja kupiłem tę płytę dopiero w ubiegłym roku. Dzięki
szczęśliwemu trafowi udało mi się odkupić ją od jednego z kolekcjonerów w ekskluzywnej
wersji w postaci tzw. mini vinyl replica. Dodatkowo przygotowano ją w technice
SHM-CD gwarantującej możliwie najlepsze brzmienie, ale za to dość drogiej. W
takiej postaci płytę tę na CD wydała w 2015 r. japońska wytwórnia Belle Antique
specjalizująca się e wznawianiu zapomnianych klasycznych albumów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz