Niemiecki (zachodnioniemiecki) zespół Agitation Free powstał
jesienią 1967 r. w Charlottenburgu (jednej z dzielnic Berlina). Jako pierwszy w
Niemczech przedstawił repertuar psychodeliczny wzorowany na wczesnych nagraniach
Pink Floyd. Promował je na koncertach uatrakcyjniając mocno improwizowaną
muzykę pokazami slajldów, filmów i grą świateł. Grupa ta zaliczana jest obecnie do
klasyków krautrocka.
Na przełomie lat 60. i 70. pod wpływem awangardowego kompozytora
Thomasa Kesslera i zespołów Tangerine Dream i Ash Ra Tempel skierowała swoją
twórczość a kierunku muzyki bardziej eksperymentalnej, co szczególnie uwidoczniło się na jej debiutanckim albumie (niektórzy uważają go za najlepszy). W sumie jej styl można
określić jako mieszankę space rocka, rocka psychodelicznego, progresywnego i acid rocka.
Największą sławę grupa zyskała na początku lat 70. XX w. Nagrała wówczas
swoje trzy klasyczne już obecnie albumy, z których fani najbardziej cenią dwa
pierwsze: wspomniany już „Malesch” (1972) i „2nd” (1973). Wysoko oceniany jest także jej album
koncertowy „Last” z 1976 r. zawierający głównie koncertowe wersje utworów z drugiego albumu. Pod koniec lat 90. zespół reaktywował się i wydał
kilka nowych lub archiwalnych płyt, ale jego czas już przeminął stąd nie cieszyły się one już takim
uznaniem jak jego dawne dzieła.
Zdania co do tego, która z płyt tej grupy jest najlepsza są
podzielone. Ja należę do tych, którzy uważają, że najlepszą w jego dorobku jest płyta „2nd”. Do
chwili obecnej ukazało się 17 wersji tego albumu na różnych nośnikach,
z tego 8 na płytach winylowych, 8 na płytach kompaktowych (w tym jedno na
płycie CDr) oraz jedno w postaci plików MP3.
Album „2nd” nagrano w studiach Monachium w lipcu 1973 r. Pierwotnie
na winylu wydała go już w listopadzie tegoż roku wytwórnia Vertigo. Ukazał się
on wówczas wyłącznie w Niemczech Zachodnich. W latach 70. przygotowano jeszcze
jego cztery wznowienia: jedno niemieckie firmowane przez Vertigo z 1975 r., dwa
australijskie z tego samego roku wydane przez wytwórnię Clear Light Of Jupiter
oraz jedno francuskie z 1979 r. zrealizowane przez wytwórnię IRI/Atmosphere.
W związku z tym, że album ten nie ukazał się w epoce na
winylu w Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych, Kandzie i Japonii, stąd nie
był tam szerzej znany. Tamtejsi fani krautrocka sprowadzali go jednak drogą
prywatnego importu.
Po raz pierwszy na płycie CD wznowiła go francuska wytwórnia
Spalax Music w 1996 r. Ja dopiero w ubiegłym roku nabyłem niemieckie wznowienie
tego albumu na płycie kompaktowej wydane przez wytwórnię Revisitet Rec. w 2008
r. Do oryginalnego repertuaru dodano w nim jedno nagranie – koncertową wersję
utworu „Laila ’74”.
Album ma w większości instrumentalny charakter, co już na
początku może być pewnym utrudnieniem dla przeciętnego miłośnika muzyki
popularnej. Kompozycje mają luźną formę i ich wysłuchanie wymaga od słuchacza
pewnego wysiłku. Nie ma tutaj łatwo przyswajalnych melodii ani krótkich przebojowych
utworów przeznaczonych do promocji na antenie radiowej.
Płytę otwiera ponad ośmiominutowa kompozycja „First
Communication”. Zaczyna się ona od lekkiego szumu wiatru i stopniowo
przeradzająca się w swobodną improwizację, w której prym wiedzie gitara Stefana
Dieza (późniejszego profesora, obecnie już nieżyjącego). Jej melodyjne
brzmienie przypomina sposób gry Manuela Goettschinga z Ash Ra Tempel, czy
Edgara Froese z grupy Tangerine Dream. Z tym pierwszym zespołem grupa dzieliła
niegdyś salę prób, stąd jej muzyka była jej znana. Z kolei jeden z późniejszych
długoletnich członków tego drugiego, Christopher Franke, był członkiem
Agitation Free w jego wczesnym wcieleniu. W pewnych fragmentach utwór ten
przypomina też sposób improwizacji Grateful Dead, klasyka psychodelicznego
rocka.
Niespełna dwuminutowy. „Dialogue And Random” ma bardziej
eksperymentalny charakter. Przypomina muzykę elektroniczną jaką Krzysztof
Penderecki skomponował do filmu „Rękopis znaleziony w Saragossie”. Utwór ten tworzy
szereg dziwnych dźwięków uzyskanych na instrumentach perkusyjnych i
elektronicznych. Całość ma dość mocno ilustracyjny charakter.
Kolejnym utworem na płycie jest dwuczęściowy utwór: „Laila,
Part I” i „Laila, Part II”. Jego pierwsza część naturalnie wypływa z poprzedniego
awangardowego utworu i jakby kontynuuje jego wątki brzmieniowe. W jego połowie
utwór płynnie przechodzi w bardziej konwencjonalną kompozycję rockową, w której
prym wiedzie oniryczne solo gitarowe. Powstały wówczas wątek
melodyczno-improwizacyjny rozwinięty został w drugiej, znacznie dłuższej,
części tej dość rozbudowanej pod względem formy i bardziej melodyjnej niż
wcześniej kompozycji.
Utwór „In The Silence Of The Morning Sunrise” rozpoczyna się
i kończy od imitacji odgłosów porannej przyrody w tym spreparowanego elektronicznie
śpiewu ptaków. Wątek melodyczny tego utworu powoli się rozwija w jazz-rockowym
stylu. Jednak w ogólnym charakterze bardziej przypomina późniejsze łagodniejsze
zespoły jazz-rockowe w rodzaju Brand X niż jazz fusion w wykonaniu członków Mahavishnu
Orchestra.
Kompozycja „A Quiet Walk” jest najdłuższą na albumie, bo
ponad dziewięciominutowa. Składa się ona się z dwóch połączonych ze sobą
części: „Listening” i „Not Of The Same Kind”. Początek tej pierwszej w nastroju
przypomina naszpikowane instrumentami perkusyjnymi kompozycje z albumu
„Caravanserai” zespołu Santana. Ta kaskada rytmów po pewnym czasie przechodzi w
brzmienia elektroniczne, a gdzie około piątej minuty w bardziej konwencjonalny
utwór rockowy. W tej ostatniej postaci utwór niespiesznie się rozwija, ale z
biegiem czasu coraz bardziej upodabnia się, zwłaszcza dzięki wykorzystaniu buzuki,
do brzmienia muzyki wschodniej. Po części gra na instrumentach akustycznych
przypomina nieco arabskie inspiracje w brzmieniu niektórych nagrań Led
Zeppelin.
Jedyną kompozycją z partią wokalną na albumie jest
zamykający oryginalny longplay utwór „Haunted Island” z tekstem zaczerpniętym z
poematu Edgara Allana Poe. Wokaliza ta ma charakter niepokojącej melorecytacji.
Podobnie do poprzednich kompozycji prym wiodą tutaj improwizacje gitarowe
jednak równie ważną rolę odgrywa tutaj użycie w niektórych partiach tego utworu
mellotronu przez co jego brzmienie ma formę zbliżoną do nagrań klasyków progresywnego
rocka z pierwszej połowy lat 70. W końcowej partii tego utworu umieszczono
niepokojący wybuch przerywający nagle sielankową improwizację gitary.
To na pewno płyta zasługująca na uwagę i dobra w swoim
gatunku, choć też na pewno nie jest to muzyka dla nieprzygotowanego słuchacza.
W młodości nie znałem tego zespołu, bo nie miałem dostępu do jego płyt, a w
Polskim Radio go nie prezentowano (albo ja o takich prezentacjach nie
wiedziałem). Jak ktoś szuka muzyki nietuzinkowej, to w sam raz płyta dla tego
Kogoś.