sobota, 23 lutego 2019

Comus – „Song To Comus. The Complete Collection” × 2, Castle Music / SMG, 2005, EU

 
 
 
 Brytyjski zespół Comus w swym klasycznym składzie działał w latach 1969-1972 i w 1974 r. i tworzył muzykę w stylu progresywnego folku i acid folku. W tym okresie nagrał i wydał dwa klasyczne już obecnie albumy: „First Utterance” (1971) i „To Keep from Crying” (1974). W 2008 r. reaktywował się i funkcjonuje do chwili obecnej. Fani najbardziej cenią pierwszą z tych płyt. Na tle konkurencji wyróżniała się ona także niekonwencjonalną okładką na której była demoniczna i nienaturalnie powykręcana postać ludzka. Nazwa zespołu nawiązywała do imienia greckiego boga, a także maski Johna Miltona.

Głównymi postaciami tego zespołu był tandem tworzony przez kompozytora, gitarzystę i wokalistę Rogera Wooltona oraz Bobbie Watson - wokalistkę grającą też na instrumentach perkusyjnych. Skład uzupełniało kilku innych bardzo dobrych, choć mniej znanych muzyków, wśród których na wspomnienie zasługuje na pewno grająca na oboju i śpiewająca Lindsay Cooper, będąca później członkiem Henry Cow.

Cechą charakterystyczną jego brzemienia było wykorzystanie prawie wyłącznie instrumentów akustycznych przez co jego muzyka była bardzo oryginalna. Wyróżniała się nawet w porównaniu z innymi grupami folk rockowymi. Niebanalne teksty oscylujące wokół przemocy, mistyki i zaburzeń psychicznych oraz wyrafinowane aranżacje sprawiają, że każdy, kto zapoznał się z twórczością tego zespołu zostanie nią na zawsze oczarowany. Ale jest to też grupa bardzo mało znana wśród masowego odbiorcy.

Warto zauważyć, że brzmienie tego zespołu ma taką moc wyrazu, że gdy słuchamy jego muzyki mamy wrażenie, że gra jakiś typowy elektryczny zespół rockowy, a nie grupa folkowa. A to wszystko dzięki dość wyrafinowanym i gęstym aranżacjom Comus. Niebagatelny wpływ na to brzmienie miała na pewno nietuzinkowa instrumentacja obejmująca obok tradycyjnej gitary i perkusji, także bardziej nietypowe np. flet, obój i instrumenty smyczkowe.

Kluczowy dla zrozumienia fenomenu tej grupy album „First Utterance” został jak dotąd wydany na 27 różnych nośnikach (aż 20 z nich to płyty winylowe, w tym także nieoficjalnie wydane), a płyta druga „To Keep From Crying” została wydana jedynie 12 razy. W epoce pierwsza z tych płyt ukazała się na winylu jedynie w trzech krajach: Wielkiej Brytanii, Włoszech i Japonii. Z tego powodu była trudno dostępna i mało znana. W Polsce okresu PRL były co najwyżej pojedyncze osoby, które znały ten zespół.

Pierwotnie album „First Utterance” na winylu wydała brytyjska wytwórnia Dawn w 1971. Program tego pierwotnego albumu obejmował siedem nagrań. Longplay otwierał utwór „Diana” stworzony na melodii wykreowanej przez instrumenty smyczkowe z ekspresyjnymi partiami wokalnymi Bobby Watson wspomaganej przez pozostałych członków zespołu. Szczególnie ujmujące są tutaj pochody wokalne i niebanalna gra sekcji smyczkowej.

Kolejnym nagraniem na płycie była kompozycja „The Herald”, która w oryginale liczyła pięć i pół minuty, a wersjach kompaktowych zamieszczono ją w pełnej ponad dwunastominutowej wersji. To zarazem najdłuższe nagranie na tym albumie. Utwór jest mocno rozbudowany i dla niektórych może sprawiać wrażenie nieco niespójnego. Rozpoczyna się od brzmienia przypominającego grę na pile, czemu towarzyszy bardzo stylowa i delikatna partia wokalna w wysokich rejestrach. Stopniowo dochodzą do tego pozostałe instrumenty na czele z fletem, a sam utwór przeradza się w instrumentalny. Po czwartej minucie następuje wyciszenie i wejście rozbudowanej ale zarazem subtelnej partii gitary akustycznej. Później dochodzą do tego inne instrumenty. Około dziewiątej minuty powracają partie wokalne.

Następne w kolejności nagranie pt. „Drip Drip” jest drugim pod względem długości na albumie kompaktowym, a w wersji winylowej było najdłuższym. Utwór ten ma bardziej żwawy i rockowy charakter z dość dzikimi partiami wokalnymi lidera i gitarzysty Rogera Wooltona. Jego środkowa partia ma charakter improwizowany i dość swobodny, także pod względem wokalnym. Z powodu tego nieokiełznanego stylu muzykę grupy określano też niekiedy jako freak folk (dzisiaj moglibyśmy też powiedzieć że to był punk folk).

Podobny w wyrazie jest kolejny utwór „Song to Comus” rozpoczynający się bardziej spokojnie ale stopniowo przekształcający się w bardziej ekspresyjny. Jednak w tym wypadku większą uwagę zwraca piękne współbrzmienie instrumentów akustycznych z fletem na czele z partią wokalną o lekkim echu.

Utwór „The Bite” rozpoczyna się od fragmentu na instrumentach smyczkowych, by już po chwili ustąpić miejsca gitarze i rozbudowanej partii wokalnej w wielogłosie z grającym w tle fletem.

Kompozycja „Bitten” ma charakter wyłącznie instrumentalny i jest najkrótsza na płycie. Zaczyna się tak jakby stworzono ją na jakimś syntezatorze, ale faktycznie wykonano ją głównie na instrumentach smyczkowych. Uzyskano tutaj brzmienie podobne do tego jakie wykreował później zespół King Crimson w swych niektórych improwizowanych nagraniach na albumie „Starless And Bible Black”. To najbardziej awangardowe nagranie na tym albumie i z całą pewnością szokujące dla miłośników folku.

Oryginalną płytę zamykała pierwotnie kompozycja „The Prisoner”. Rozpoczyna się ona od w miarę spokojnej partii na gitarze, ale stopniowo przechodzi w typowy dla grupy psychodeliczny folk rock. Uwidacznia się to nie tylko w bardziej dynamicznej grze sekcji rytmicznej, ale także bardziej żywej partii wokalnej.

Słuchając tej bardzo dobrej i równiej płyty widać, że grupa nie martwiła się koniecznością działania w ramach konwencji klasycznego folku, tylko zaproponowała własną jego wersję, bardziej ekspresyjną, rozbudowaną, a zarazem przełamującą dotychczasowe ramy tego stylu. W ten sposób powstał psychodeliczny folk rock miejscami przechodzący płynnie w progresywny folk.

W wersji kompaktowej do oryginalnego albumu dodano cztery utwory. Trzy z nich to kompozycje wydane wcześniej na maksisinglach: „Diana”, „In The Lost Queen's Eyes”, „Winter Is A Coloured BirdJedna” oraz jeden dłuższy, wcześniej nie wydany: „All The Colours Of Darkness. Wszystkie z nich utrzymane były w stylistyce debiutanckiego albumu.

Album „First Utterance” po raz pierwszy został wznowiony na CD w Japonii w 1989 r. Dopiero w 1995 ukazało się bardziej dostępne wydanie brytyjskie tej płyty firmowane przez BGO Records. Druga z tych płyt jako pierwsza na CD także ukazała się w Japonii w 1990 r. Nawet obecnie oba te albumy osobno wydane są dość trudno dostępne.

Ja zdecydowałem się na zakup obu tych albumów wznowionych razem w postaci podwójnego składankowego albumu pt. „Song To Comus”. Wydała go wytwórnia Castle Music (label Sanctuary Records Group) w 2005 r. Do chwili obecnej ukazało się siedem wznowień tej składanki (wszystkie na CD). Jak już to wcześniej wspomniałem, obok obu pierwszych albumów zawiera ona także nagrania singlowe (w tym single Rogera Wootona) oraz nagrania wcześniej nie wydane.

niedziela, 17 lutego 2019

Diabolus – „High Tones / Diabolus”, Sunrise Records (unofficial), 1971/2004, Europe

 
 
Diabolus to zespół brytyjski grający w stylu progresywnego rocka o lekkim zabarwieniu jazzowym i szczyptą folku. W sumie ich styl można by określić jako skrzyżowanie bluesowej nostalgii Stemhammer, onirycznego popu wczesnego Supertramp czy Yes, jazzowych improwizacji Colosseum oraz folku znanego z wczesnego Jethro Tull.

Grupę tworzyło czterech muzyków, w tym trzech Brytyjczyków i jeden Niemiec. A dokładniej rzecz biorąc byli to następujące osoby: John Hadfield (gitara, śpiew), Anthony Hadfied (gitara basowa, śpiew), Philip Howard (flet, instr. klawiszowe, saksofon, organy, fortepian), Ellwood Von Seibold (perkusja).

Pomimo, że była to grupa brytyjska, to podobnie jak Nektar, działała głównie w Niemieckiej Republice Federalnej. Niestety po wydaniu debiutanckiej płyty, którą okazała się w 1971 r. a zarazem była jedyną w jego historii, kariera grupy całkowicie się załamała. Zespół ten został zapomniany już w latach 70., a obecnie pamiętają o nim jedynie najbardziej dociekliwi koneserzy (chwała magazynowi „Lizard” za jego przypomnienie w jednym z numerów).

W sumie muzyka tworzona przez Diabolus była lekka, przystępna, choć niebanalna. W swej subtelności bardziej przypominała późniejsze wyciszone płyty Pata Methenego niż żywiołowe kompozycje rockowe. Dlaczego więc nie odniosła sukcesu? To dobre pytanie. Moim zdaniem była za mało promowana i za mało komercyjna jak na gusta tzw. przeciętnego odbiorcy.

Jedyny album grupy Diabolus wydała na winylu niemiecka wytwórnia Bellaphon w 1971 r. Znalazło się na nim osiem przeważnie dłuższych utworów, ale sama płyta nie była nadmiernie długa. Album otwiera utwór „Lonely Days” zaczynający się od krótkiej partii improwizowanej, by następnie płynnie przeobrazić się w utwór progresywny z wiodącą partią wokalną i nastrojową grą saksofonu i fletu oraz subtelnymi solami gitary, której też nie brakuje zadziorności. Wszystko to bardzo przypomina styl zespołu Steamhammer.

Podobny w nastroju jest utwór „Night Clouded Moon” z zapadającym w pamięć refrenem będącym cytatem tytułu. Jednak w tej kompozycji większą rolę odgrywają delikatne partie fletu miejscami przypominające improwizacje Iana Andersona z Jethro Tull.

Z kolei utwór „1002 Nights”, a przynajmniej jego początkowy fragment przypomina utwory Supertramp z pierwszych płyt. Skojarzenia te przywołuje głównie sposób śpiewu Johna Hadfielda (podobnie jest zresztą a wokalizami na całej tej płycie). Utwór ten ma bardziej tradycyjny i piosenkowy charakter, ale także w nim nie brakuje ciekawej improwizacji na saksofonie i flecie w takt miarowo grającej sekcji rytmicznej.

Kompozycja „3 Piece Suite” ma nieco bardziej rozbudowany charakter, ale oparta została na patentach wypróbowanych już w kilku poprzednich kompozycjach. W jej wypadku większy nacisk położono na rozbudowanie partii instrumentalnych na flecie, saksofonie i gitarze.

Następna na płycie kompozycja „Lady Of The Moon” jest znacznie krótsza i ma bardziej dynamiczną partię wokalną, ale moim zdaniem nie jest już tak udana jak poprzednie utwory. Myślę, że to nawet najmniej udana kompozycja na tej bardzo równej płycie.

Tych wad nie ma już utwór „Laura Sleeping” rozwijający się wraz z partiami wokalno-instrumentalnymi w kolejną ciekawy utwór zespołu. Jak w przypadku wcześniej omówionych nagrań dominują w nim nostalgiczne partie improwizowane na flecie, saksofonie i gitarze.

W podobnym nastroju utrzymane są także dwa ostatnie utwory na albumie: „Spontenuity” i „Raven’s Call”. W pierwszym z nich znalazła się bardziej rozbudowana improwizacja na perkusji, przez co utwór może być dla niektórych nieco nużący, a w drugim, w pewnych partiach tej kompozycji, daje się odczuć lekkie znużenie zespołu wcześniejszą stylistyką.

Album „Diabolus” (wydawany też pod tytułem „High Tones”) miał jak dotąd jedynie 8 wydań: 4 na płytach winylowych oraz 4 na płytach kompaktowych (przy czym aż trzy z nich były nieoficjalne, czyli pirackie). W latach 70. XX w. album ukazał się dwa razy (1971, 1975) wyłącznie w Niemczech Zachodnich, a obu jego wydań dokonała wytwórnia Bellaphon. Niestety wydanie przez niszową niemiecką wytwórnię zawęziło to dostęp do tej płyty melomanów z pozostałych ówczesnych wiodących rynków muzycznych: brytyjskiego, amerykańskiego i japońskiego. Jego mała popularność sprawiła, że przez kolejne 19 lat nie był on wznawiany, a tym samym stał się bardzo trudno dostępny i nieznany nawet dla koneserów progresywnego rocka w krajach niemieckojęzycznych.

Po raz pierwszy na płycie kompaktowej i to nieoficjalnie wydała go niewielka niemiecka wytwórnia Witch&Warlock w 1994 r. Było to zresztą pierwsze wznowienie tej płyty od 1975 r. Pierwsze oficjalne wznowienie tego albumu ukazało się na CD w 1998 r. i zostało wydane przez niszową wytwórnię Ha-Wanna. Bardziej dostępne oficjalne wydanie tego albumu wydała wytwórnia Sunrise Records w 2004 r.

Ja posiadam ten album w postaci przygotowanej przez Sunrise Records, ale w nieoficjalnej rosyjskiej wersji z 2016 r. Zdecydowałem się na jej zakup, bo nie miałem możliwości kupienia oryginału. To bardzo dobra ale też rzadka i trudno dostępna płyta. Szkoda, że ta grupa nie zyskała szerszego uznania, zwłaszcza że była o wiele lepsza niż wiele innych zespołów jakie działały epoce w jakiej istniała.

niedziela, 10 lutego 2019

Dzyan – „Time Machine”, Bacillus Records / Bellaphon, 1973/2006?, EU

 
 


Niemiecki (zachodnioniemiecki) zespół Dzyan istniał w latach 1971-1974. W tym okresie wydał trzy płyty studyjne utrzymane w stylu jazz-rocka z elementami krautrocka i progresywnego rocka. Jego brzmienie wyróżniały też elementy zaadaptowanej do potrzeby jego stylu muzyki dalekowschodniej. Szczególnie wysoko ocenia się dwie z tych płyt: „Time Machine” (1973) i „Electric Silence” (1975). W 2010 r. wydano jeszcze zapis archiwalnej sesji tego zespołu z 1972 r. na albumie pt. „Mandala”.

Album „Time Machine” był jego drugą płytą długogrającą wydaną pierwotnie w 1973 r. Grupa nagrała go w składzie trzyosobowym: Reinhard Karwatky (bass, synthesizer), Eddy Marron (guitar, saz, vocals), Peter Giger (drums, percussion). Znalazły się na nim jedynie cztery dłuższe kompozycje o charakterze wyłącznie instrumentalnym, przy czym jedna z nich zajmowała całą drugą stronę płyty.

Album otwierał utwór „Kabisrain” utrzymany w akustycznym klimacie i opierający swe brzmienie na subtelnym pastiszu muzyki dalekowschodniej, co osiągnięto przez specyficzną grę instrumentach szarpanych i perkusyjnych. Zespół nawiązał w ten sposób do ówczesnej mody na muzykę wschodnią, co wcześniej praktykowali już różni inni wykonawcy muzyki popularnej, od The Beatles przez Moody Blues po Santanę.

Utwór drugi, „Magika” to z kolei nowoczesna kompozycja jazz-rockowa  z brzmieniem charakterystycznym dla jazzu fusion z intensywnymi solami gitarowymi i skomplikowaną rytmiką, gdzie jednak znalazło się też miejsce dla fragmentów bardziej wyciszonych.

Najkrótszym utworem na pierwszej stronie płyty winylowej była kompozycja „Light Shinng Out Of Darkness”. W przeciwieństwie do dwóch poprzednich ma ona bardziej balladowy charakter i opiera się na subtelnej grze na gitarze. W brzmieniu przypomina ona styl w jakim grał na gitarze Paco de Lucia, choć oczywiście nie jest to flamenco.

Utwór tytułowy „Time Machine” jest najdłuższą a zarazem najważniejszą kompozycją na tym albumie. To także utwór w stylu jazzu fusion. Nagranie rozpoczyna się od dość dosadnego pochodu basowego (czy raczej kontrabasowego), do którego szybko dołączą grająca dość ostro gitara elektryczna, ale stopniowo przechodzi w bardziej łagodne brzmienia. W dalszych partiach ta konfiguracja, czyli partie ostrzejsze na gitarze i łagodniejszymi nieustannie się przeplatają tworząc razem tkankę tego dość skomplikowanego i trudnego w odbiorze utworu.

W sumie nagrania na tym albumie, to taki jazz rock nieco inny, niż techniczne fusion proponowane przez Milesa Davisa czy Weather Report. W sumie to jazz rock bardziej europejski (rockowy) charakterystyczny także dla grup brytyjskich np. Brand X, czy polskiego SBB. Nawiasem mówiąc partie gitarowe Eddy Marona przypominają sola gitarowe Johna McLauglina, a Dzyan brzmi miejscami jak Mahavishnu Orchestra. Jednak moim zdaniem brzmienie Dzyan jest nieco bardziej surowe i toporne.

W sumie miłośnicy jazz rocka powinni być zadowoleni. Wszyscy inni – niekoniecznie, a zwłaszcza fani tradycyjnego progresywnego rocka, dla których ta muzyka może być ciut zbyt skomplikowana i trudna. O miłośnikach popu nawet nie wspominam, bo to zdecydowanie muzyka ponad ich percepcję.

Album „Time Machine” miał jak dotąd jedynie sześć wydań na różnych nośnikach. Po raz pierwszy na płycie winylowej wydała go niemiecka wytwórnia  Bacillus Records będąca oddziałem wytwórni Bellaphon w 1973 r. Dwa lata później album ten wydano także w Hiszpanii. Z powodu tego, ze wydano go tylko w tych dwóch krajach była to płyta bardzo mało znana poza tymi dwoma krajami.

Przez całe lata 70. i 80. album ten nie był wznawiany, stąd pamięć o tej płycie, a także o od dawna nieistniejącym zespole Dzyan praktycznie zanikła. Do odnowienia popularności tego zespołu i albumu „Time Machine” przyczyniało się dopiero jego wznowienie na płycie kompaktowej w 1993 r. przez wytwórnię Bacillus Records. Później album ten został jeszcze dwukrotnie wydany na CD w Niemczech, a także wznowiony na płycie winylowej przez wytwórnię Long Hair.

Obecnie Dzyan, to grupa znana jedynie koneserom, a album „Time Machine” należy na pewno do rzadszych i trudniej dostępnych płyt, zwłaszcza poza Niemcami. Płytę tę kupiłem dopiero stosunkowo niedawno w Niemczech.

niedziela, 3 lutego 2019

Kingdom Come (Arthur Brown) - „Galactic Zoo Dossier”, Strange Days/Polydor, 1971/2005, Japan


 
 
 

Arthur Brown (obecnie ma 76 lat) to jeden z najlepszych brytyjskich wokalistów i autorów piosenek. Był postacią niezwykle oryginalną i umiał wokół siebie skupić utalentowanych muzyków, którzy wraz z nim stworzyli zapadające w pamięci dzieła. Szczególnie wyróżniają się dwie jego grupy: The Crazy World of Arthur Brown i Kingdom Come.

Album „Galactic Zoo Dossier” to jego pierwsza płyta nagrana i wydana z grupą Kingdom Come (nazywana też często Arthur Brown's Kingdom Come). Oprócz niego, w pierwszej połowie lat 70., nagrał z tym zespołem jeszcze dwa inne studyjne albumy, z których szczególnie ceniony jest „Journey” z 1973 r. Wszystkie z nich reprezentowały eksperymentalną odmianę progresywnego rocka z elementami space rocka, hard rocka i psychodelicznego rocka.

Nawiasem mówiąc pod koniec lat 80. powstał też inny zespół Kingdom Come grający bardziej tradycyjny repertuar rockowy i nie mający nic wspólnego z grupą Arthura Brown. Obecnie to ta grupa jest znacznie bardziej bardziej znana.

Album „Galactic Zoo Dossier” zawiera kilkanaście bardzo wyszukanych pod względem formalnym utworów z niebanalnymi partiami wokalnymi i równie oryginalnymi, często dysonansowymi partiami instrumentalnymi podobnymi w wyrazie do nowoczesnego jazzu. Generalnie muzyka jest takim bardziej radykalnym wariantem progresywnego rocka, mniej komercyjnym, a bardziej awangardowym i poszukującym. W wersji kompaktowej dodano kilka utworów dodatkowych z alternatywnymi wersjami lub pominiętymi utworami.

Ze względu na dość trudny repertuar omawiany tutaj album „Galactic Zoo Dossier” miał jak dotąd jedynie 15 wydań na rożnych nośnikach i jest raczej dość rzadką i mało popularną płytą. Pierwotnie na płycie winylowej wydał go brytyjski oddział wytworni Polydor w 1971 r. W tymże samym roku wydano go także we Francji i Niemczech Zachodnich. Album ten nie został wówczas wydany w innych krajach m.in. w USA czy Japonii.

W związku z tym, że płyta ta nie zyskała masowej popularności nie była wznawiana przez następne 22 lata, a przez to była bardzo trudno dostępna i mało znana. Oczywiście prawdziwi fani znali i cenili ten album, gdyż to pod względem czysto muzycznym jest on jednym z największych osiągnięć muzyki rockowej w latach 70. Na osobną wzmiankę zasługuje wybitnie oryginalny ale też szokujący wizerunek sceniczny Arthura Browna, będący inspiracją dla wielu innych wykonawców, m.in. dla Alice Coopera i Kiss.

Po raz pierwszy na płycie CD wznowiła go brytyjska wytwórnia Voiceprint w 1993 r. specjalizująca się w wydawaniu niszowych albumów. Dopiero 10 lat później ukazało się kolejne wznowienie tego albumu na płycie kompaktowej wydane przez wytwórnię Castle Music.

Ja ostatnio kupiłem japońskie wydanie tego albumu przygotowane przez wytwórnię Strange Days Records na licencji Polydor. Album ten wydano bardzo starannie jako tzw. Mini Vinyl Replica w ramach serii British Rock Masterpiece. Wszystkie płyty z tej serii to kolekcjonerskie rarytasy, ale też płyty dość drogie. Zdecydowałem się na kupno tego albumu z powodu okazji. Jeden z lokalnych kolekcjonerów stosunkowo tanio mi ją odsprzedał.

W tym wypadku udało mi się nabyć wydanie ze słynnym japońskim „obi”, którego brak niektórzy kolekcjonerzy traktują jako poważny ubytek na japońskim wydaniu (ale ja tak nie uważam, bo to tylko reklama).

Lou Reed, Berlin, RCA / BMG, 1973 / 1998, EU

  Album „Berlin” jest jedną z najlepszych płyt w dyskografii amerykańskiego autora tekstów, kompozytora i gitarzysty Lou Reeda, a zarazem je...