Diabolus to zespół brytyjski grający w stylu progresywnego
rocka o lekkim zabarwieniu jazzowym i szczyptą folku. W sumie ich styl można by
określić jako skrzyżowanie bluesowej nostalgii Stemhammer, onirycznego popu
wczesnego Supertramp czy Yes, jazzowych improwizacji Colosseum oraz folku znanego
z wczesnego Jethro Tull.
Grupę tworzyło czterech muzyków, w tym trzech Brytyjczyków i
jeden Niemiec. A dokładniej rzecz biorąc byli to następujące osoby: John
Hadfield (gitara, śpiew), Anthony Hadfied (gitara basowa, śpiew), Philip Howard
(flet, instr. klawiszowe, saksofon, organy, fortepian), Ellwood Von Seibold (perkusja).
Pomimo, że była to grupa brytyjska, to podobnie jak Nektar,
działała głównie w Niemieckiej Republice Federalnej. Niestety po wydaniu
debiutanckiej płyty, którą okazała się w 1971 r. a zarazem była jedyną w jego
historii, kariera grupy całkowicie się załamała. Zespół ten został zapomniany
już w latach 70., a obecnie pamiętają o nim jedynie najbardziej dociekliwi
koneserzy (chwała magazynowi „Lizard” za jego przypomnienie w jednym z numerów).
W sumie muzyka tworzona przez Diabolus była lekka,
przystępna, choć niebanalna. W swej subtelności bardziej przypominała
późniejsze wyciszone płyty Pata Methenego niż żywiołowe kompozycje rockowe. Dlaczego
więc nie odniosła sukcesu? To dobre pytanie. Moim zdaniem była za mało
promowana i za mało komercyjna jak na gusta tzw. przeciętnego odbiorcy.
Jedyny album grupy Diabolus wydała na winylu niemiecka
wytwórnia Bellaphon w 1971 r. Znalazło się na nim osiem przeważnie dłuższych
utworów, ale sama płyta nie była nadmiernie długa. Album otwiera utwór „Lonely
Days” zaczynający się od krótkiej partii improwizowanej, by następnie płynnie
przeobrazić się w utwór progresywny z wiodącą partią wokalną i nastrojową grą
saksofonu i fletu oraz subtelnymi solami gitary, której też nie brakuje
zadziorności. Wszystko to bardzo przypomina styl zespołu Steamhammer.
Podobny w nastroju jest utwór „Night Clouded Moon” z
zapadającym w pamięć refrenem będącym cytatem tytułu. Jednak w tej kompozycji
większą rolę odgrywają delikatne partie fletu miejscami przypominające
improwizacje Iana Andersona z Jethro Tull.
Z kolei utwór „1002 Nights”, a przynajmniej jego początkowy
fragment przypomina utwory Supertramp z pierwszych płyt. Skojarzenia te
przywołuje głównie sposób śpiewu Johna Hadfielda (podobnie jest zresztą a
wokalizami na całej tej płycie). Utwór ten ma bardziej tradycyjny i piosenkowy
charakter, ale także w nim nie brakuje ciekawej improwizacji na saksofonie i
flecie w takt miarowo grającej sekcji rytmicznej.
Kompozycja „3 Piece Suite” ma nieco bardziej rozbudowany
charakter, ale oparta została na patentach wypróbowanych już w kilku
poprzednich kompozycjach. W jej wypadku większy nacisk położono na rozbudowanie
partii instrumentalnych na flecie, saksofonie i gitarze.
Następna na płycie kompozycja „Lady Of The Moon” jest
znacznie krótsza i ma bardziej dynamiczną partię wokalną, ale moim zdaniem nie
jest już tak udana jak poprzednie utwory. Myślę, że to nawet najmniej udana
kompozycja na tej bardzo równej płycie.
Tych wad nie ma już utwór „Laura Sleeping” rozwijający się
wraz z partiami wokalno-instrumentalnymi w kolejną ciekawy utwór zespołu. Jak w
przypadku wcześniej omówionych nagrań dominują w nim nostalgiczne partie improwizowane
na flecie, saksofonie i gitarze.
W podobnym nastroju utrzymane są także dwa ostatnie utwory
na albumie: „Spontenuity” i „Raven’s Call”. W pierwszym z nich znalazła się
bardziej rozbudowana improwizacja na perkusji, przez co utwór może być dla
niektórych nieco nużący, a w drugim, w pewnych partiach tej kompozycji, daje
się odczuć lekkie znużenie zespołu wcześniejszą stylistyką.
Album „Diabolus” (wydawany też pod tytułem „High Tones”)
miał jak dotąd jedynie 8 wydań: 4 na płytach winylowych oraz 4 na płytach
kompaktowych (przy czym aż trzy z nich były nieoficjalne, czyli pirackie). W
latach 70. XX w. album ukazał się dwa razy (1971, 1975) wyłącznie w Niemczech
Zachodnich, a obu jego wydań dokonała wytwórnia Bellaphon. Niestety wydanie
przez niszową niemiecką wytwórnię zawęziło to dostęp do tej płyty melomanów z
pozostałych ówczesnych wiodących rynków muzycznych: brytyjskiego,
amerykańskiego i japońskiego. Jego mała popularność sprawiła, że przez kolejne
19 lat nie był on wznawiany, a tym samym stał się bardzo trudno dostępny i
nieznany nawet dla koneserów progresywnego rocka w krajach niemieckojęzycznych.
Po raz pierwszy na płycie kompaktowej i to nieoficjalnie
wydała go niewielka niemiecka wytwórnia Witch&Warlock w 1994 r. Było to
zresztą pierwsze wznowienie tej płyty od 1975 r. Pierwsze oficjalne wznowienie
tego albumu ukazało się na CD w 1998 r. i zostało wydane przez niszową wytwórnię
Ha-Wanna. Bardziej dostępne oficjalne wydanie tego albumu wydała wytwórnia
Sunrise Records w 2004 r.
Ja posiadam ten album w postaci przygotowanej przez Sunrise
Records, ale w nieoficjalnej rosyjskiej wersji z 2016 r. Zdecydowałem się na
jej zakup, bo nie miałem możliwości kupienia oryginału. To bardzo dobra ale też
rzadka i trudno dostępna płyta. Szkoda, że ta grupa nie zyskała szerszego
uznania, zwłaszcza że była o wiele lepsza niż wiele innych zespołów jakie działały
epoce w jakiej istniała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz