Brytyjski zespół Mogul Thrash działał w latach 1969-1971 i
tworzył muzykę w stylu jazz rocka i wczesnego progresywnego rocka, choć - moim
zdaniem – jeszcze bardziej miarodajne byłoby określenie jego stylu jako
progresywny soul. W ciągu swego krótkiego istnienia wydał tylko jednego singla
i jedną płytę długogrającą, a także dokonał nagrań dla Radia BBC. To niezbyt
wiele, ale na tyle dużo, by mieć swe miejsce w historii muzyki rockowej. W
epoce został zupełnie zlekceważony, a jego dorobek doceniono dopiero po wielu
latach na fali nostalgii za „starym dobrym rockiem”. I choć jest to na pewno
album godny docenienia, to jednak wydaje się, że obecnie jest też nadmiernie
stawiany na piedestale, bo np. wiele grup niemieckich stworzyło dzieła znacznie
bardziej godne uwagi, a też są nie znane czy mało znane.
Grupa Mogul Thrash powstała z inicjatywy bardzo młodego
jeszcze wówczas gitarzysty i wokalisty Jamesa Litherlanda, bo w chwili jej
założenia miał on zaledwie 20 lat. Początkowo jego grupa nosiła nazwę James
Litherland’s Brotherhood, którą dopiero z początkiem 1970 r. zmieniła na Mogul
Thrash. Ta nowa nazwa była dość dziwaczna i nawiązywała do jednego z
prowadzących popularny wówczas brytyjski teleturniej telewizyjny, ale nie
oznaczała nic konkretnego.
Litherland był już wówczas doświadczony muzykiem grającym
wcześniej z najlepszymi, bo był członkiem zespołu Colosseum z którym nagrał jego
drugi album „Valentyne Suite” – jedną z najlepszych płyt w historii rocka
(skomponował na niego utwory: „Butty’s Blues” i „Elegy”). Nawiasem mówiąc
wcześniej wziął już udział w nagraniu pierwszej płyty tej grupy, ale zagrał na
niej tylko w jednym utworze. Z Colosseum został usunięty przez despotycznego
lidera Dicka Heckstalla-Smitha, gdy zaczął domagać się takich samych stawek
pieniężnych jakie mieli innymi członkowie tej formacji. W grę mógł wchodzić też
nadmierny perfekcjonizm Smitha i lekceważenie dla młodszego wiekiem i stażem
gitarzysty.
Litherland zauroczony występem amerykańskiego zespołu
Chicago jaki zobaczył podczas koncertów z Colosseum w USA postanowił, że jego
własna grupa powinna tworzyć muzykę w podobnym stylu, czyli jazz rocka opartego
o silną sekcją dętą. Do nowo organizowanego zespołu szybko pozyskał podobnych
sobie młodych muzyków: Mike’a Rosena (trąbka, gitara, melopfon – odmiana
waltorni) z którym grał wcześniej w folk rockowym Jade, Rogera Balla (saksofon
altowy, barytonowy i sopranowy), Malcolma Duncana (saksofony) oraz gitarzystę
basowego i wokalistę Johna Wettona i perkusistę Billa Harrisona. Ponadto do
współpracy pozyskano znanego brytyjskiego tekściarza (i muzyka) Pete’a Browna,
który jednak nie był formalnie członkiem zespołu. Taki skład ostatecznie
uformował się w listopadzie 1969 r.
Grupie udało się podpisać kontrakt z koncernem RCA Victor,
który wysłał ją na serię koncertów do Włoch, by się ostatecznie zgrała przed
przystąpieniem do pracy studyjnej i koncertów na rynku brytyjskim. Koncern
Atlantic, u kierownictwa którego muzycy wcześniej zabiegali o podpisanie
kontraktu odrzucił ich ofertę. Debiutancki, i jak się wkrótce okazało, jedyny
album Mogul Trash, został nagrany w Advision Studios w centrum Londynu. W
tamtym czasie było to jedno z nowocześniejszych studiów nagraniowych w Wielkiej
Brytanii.
Jak dotąd album „Mogul Trash” ukazał się jedynie w 12
wersjach na różnych nośnikach: 5 wydaniach na płytach winylowych i 7 wydaniach
na płytach kompaktowych. Z tej liczby aż siedem wydań (sześć kompaktowych i
jedno winylowe) to wydania nieoficjalne, czyli pirackie. Po raz pierwszy na
vinylu wydała go wytwórnia RCA Victor w styczniu 1971 r. Album ten ukazał się wówczas jedynie w trzech krajach: Wielkiej
Brytanii, Niemczech Zachodnich i Japonii. Potem przez następne 28 lat nie był
wznawiany przez co został prawie całkowicie zapomniany. Po raz pierwszy na CD wznowiono
go równocześnie w Wielkiej Brytanii (Blueprint) i Andorze (Disconforme SL) w
1999 r. W obu wypadkach były to edycje dokonane przez małe niszowe wytwórnie.
Problemy prawne związane z uzyskaniem licencji na nowe oficjalne wydanie
okazały się zbyt trudne do załatwienia, a przewidywane zyski z takiego wydania
zbyt małe, by opłaciło się tego dokonywać. Z tego powodu w następnych latach wszystkie nowe wydania
tego albumu na CD miały charakter nieoficjalny, przy czym aż dwa z nich,
zrealizowano na płytach CDr. Co ciekawe licencji na wydanie tej płyty nie udało
się legalnie uzyskać nawet Japończykom, stąd to jedna z nielicznych dobrych
płyt klasyki brytyjskiego rocka nie wydana na CD w Japonii. Wśród reedycji
nieoficjalnych wyróżnia się profesjonalizmem graficznym i dźwiękowym wydanie
szwedzkie, to tutaj prezentowane, przygotowane przez firmę Flawed Gems.
Oryginalny album „Mogul Thrash” składał się z sześciu
przeważnie dłuższych utworów, po trzy po każdej stronie płyty. Aż cztery z nich
napisał Litherland sam, bądź w spółce z Petem Brownem lub Michaelem Rosenem.
Pozostałe dwa utwory skomponowali: jeden Roger Ball, a drugi spółka Alan Gorie
(późniejszy członek Average White Band) i John Wetton. Producentem albumu był
znany muzyk sesyjny i pianista jazzowy Brian Auger, a inżynierem dźwięku znany
potem jako producent płyt Yes - Eddy Offord. Dość dziwaczną okładkę
przedstawiającą piramidę w kolorach tęczy zaprojektował Graham McCallum.
Album otwiera ponad siedmio i półminutowa kompozycja Balla „Something
Sad”. To typowy utwór w stylu big bandowego jazz-rocka (podobnie jak cały
album), a więc z wyeksponowanym brzmieniem sekcji dętej. Na taki charakter tego
utworu wskazuje już sam jego początek ze swoistym riffem saksofonowym
wspomaganym przez trąbkę. Motyw ten przewija się potem przez cały ten utwór, co
w charakterze przypomina podobne aranżacje grup Chicago czy Blood Sweat And
Tears. Wyróżnia się gitarowa solówka Litherlanda w środkowej partii utworu. Partie
wokalne mają soulowe zabarwienie. To dobre nagranie, ale jednak nie powalające.
Drugim nagraniem na płycie była nowa wersja utworu „Elegy”
autorstwa Litherlanda, tutaj w wersji dziewięcio i pół minutowej. Ten klasyk
znany z pierwowzoru Colosseum został tutaj przedstawiony w wersji bardziej
szorstkiej, pozbawionej aranżacyjnych subtelności oryginału. Ta zmiana wynikała
przede wszystkim z faktu, że wiodącym instrumentem jest tutaj gitara lidera i
jej niczym nieskrępowane solówki, w których oczywiście słychać echa innych
mistrzów brytyjskiej sceny muzycznej, np. Claptona (jednak nie ma też mowy o
żadnym naśladownictwie). Nostalgiczna partia wokalna w środkowej partii utworu
przypomina nam, o przewodniej myśli muzycznej pierwowzoru, a mocno
zaakcentowana partia instrumentów dętych na końcu akcentuje, że to jednak
całkiem inna wersja czegoś, co już znaliśmy, zwłaszcza, że powraca także
wyborna improwizacja gitarowa.
Pierwszą stronę analogowego albumu kończył pięciominutowy
utwór „Dreams Of Glass And Sand” autorstwa Litherlanda do słów Browna. Tym
razem ton nagraniu nadaje rytm wybijany przez perkusję Harrisona, której
łamańce są dalekie od typowej rockowej rytmicznej sztampy. Oczywiście sekcja
dęta także tutaj prowadzi melodię i to dzięki niej utworu tego słucha się bez
wysiłku, bo płynie one naturalną piękną linią (miejscami słychać w niej echa stylizacji
big bandowych Franka Zappy). Całości dopełnia bluesowo-soulowa partia wokalna.
Drugą stronę albumu otwiera najdłuższa na płycie, bo dwunastominutowa
kompozycja „Going North, Going West”, także autorstwa Litherlanda i Browna.
Nagranie to jest rozbudowane formalnie z partiami cichszymi i głośniejszymi, a
wokalnie miejscami przypomina niektóre późniejsze utwory zespołu King Crimson w
których Wetton był głównym wokalistą. W jego początkowej partii, ok. trzeciej
minuty, wyróżnia się solo saksofonowe Duncana, które przechodzi od fragmentów
energetycznych po nostalgiczne i odwrotnie, by wreszcie rozpocząć swoistą
improwizowaną dyskusję z innymi instrumentami, a zwłaszcza gitarą Litherlanda
około dziewiątej minuty nagrania. To pięknie i naturalnie rozwijający się utwór
z melodią przyjemną dla ucha, a jednocześnie nie trywialną. W partii gitarowej
słychać, że lider ma już w pełni ukształtowany własny łatwo rozpoznawalny styl,
łączący w sobie ducha Hendrixa z tradycją bluesową i jazz rockową. Na końcu
powraca początkowy temat muzyczny, a w sposobie artykulacji muzycznej nagranie
to znowu lekko przypomina utwory zespołu Colosseum.
Następujący po nim niespełna czterominutowy utwór „St.
Peter” autorstwa Alana Gorrie’a i Jona Wettona z gościnnym udziałem Briana
Augera na fortepianie ma bardziej piosenkowy charakter. Jednak pomimo ciekawego
choć ogranego już wcześniej riffu na instrumentach dętych nie wyróżnia się
niczym szczególnym może poza fortepianowym wstępem. Nie przypadkowo właśnie to
nagranie wybrano więc na singla promującego album. Ale – moim zdaniem - jak na
przebój, było ono nieco mało lotne i przyciężkawe. Nie dziwota, że singiel z
nim po stronie A promowało znacznie lepsze nagranie ”Sleeping In The Kitchen”.
Pierwotny album kończyła siedmio minutowa kompozycja „What's
This I Hear” autorstwa Litherlanda i Rosena. Utwór został zbudowany z
fragmentów cichych i głośniejszych, które automatycznie nadają mu różnorodności
i dramatyzmu. Jego melodia wyłania się z ciszy ale szybko przyjmuje formę
podrasowanego rockowo utworu sulowo-funkowego, z dramatycznymi partiami
wokalnymi. Partia rytmiczna gra zdecydowanie, a instrumenty dęte tworzącą jego
szerokie tło melodyczne. Partie gitarowe Litherlanda są tutaj mniej finezyjne,
za to bardziej twarde jak na muzykę rockową przystało.
Jako całość to dobry album, ale na pewno nie wybitny i
dziwię się, że akurat tę płytę upodobali sobie różni fani „starego rocka” jako
szczególnie dobrą i wartościową. Moim zdaniem nie odbiega ona od typowego big
bandowego jazz rocka początku lat 70.
a jej utwory, choć ciekawe – to moim zdaniem są jedynie
alternatywną wersją brzmienia zaprezentowanego przez Chicago, Colosseum, czy inne
tym podobne grupy brytyjskie i amerykańskie początku lat 70. Uważam też że
miejscami utwory z tego albumu są kompozycyjnie niedopracowane.
W moim wydaniu tej płyty oryginalny program albumu
uzupełniono aż siedmioma nowymi nagraniami. Pierwsze dwa pochodzą z singla
wydanego w 1970 r.: „Sleeping In The Kitchen” – o którym już wspomniałem - i
„St. Peter”, a pięć pozostałych pochodzi z sesji grupy dla Radia BBC: „Sleeping
In The Kitchen” (ze stycznia 1971), „St. Peter” (ze stycznia 1971), „I Can't
Live Without You” (ze stycznia 1971), „Fuzzbox” (z kwietnia 1971) i
„Conscience” (z kwietnia 1971).
Nagrania te mają różną wartość, niektóre z nich są znakomite
np. „I Can't Live Without You”, a inne np. „Fuzzbox” są toporne i nudnawe, ale
w sumie dobrze, że je zebrano na tym wydaniu płyty. W epoce grupa przepadła, bo
nie była promowana w mediach, a potencjalnych nabywców mogła odstraszać także
kiczowata okładka. Ale co najważniejsze, tego rodzaju styl oparty na wiodącej
roli sekcji dętej był może popularny w Stanach Zjednoczonych, ale na pewno
nigdy nie był aż tak popularny w Wielkiej Brytanii czy Europie, bo jednak na
starym kontynencie publiczność ma nieco inną wrażliwość stylistyczną i muzyczną
niż mieszkańcy Ameryki Północnej.
W młodości nigdy nie słyszałem o tym zespole i myślę, że
nawet najbardziej obsłuchani w muzyce Polsce okresu PRL dziennikarze nie znali
tego zespołu. Ale oczywiście to nie wynikało z ich ignorancji, ale z braku
dostępu do zachodniej muzyki. Ja po raz pierwszy usłyszałem o tym zespole jakieś
dziesięć lat temu dzięki jednemu z kolegów, który pochwalił mi się nabyciem jego
płyty. Oczywiście przegrał mi ją na CDr, ale mnie to nie zadowalało, dlatego po
paru latach też sobie ją kupiłem w jedynej dostępnej dla mnie wersji, tej tutaj
prezentowanej.
Zachęcam też do przeczytania artykułu Piotra Chlebowskiego w
magazynie „Lizard” nr 31 z 2016 r., w którym opisał on bardzo szczegółowo ten
album i historię jego powstania.